Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Merry Christless - Warszawa - 15.12.2019

 

15 grudnia 2019 r. w warszawskiej Progresji odbyła się kolejna edycja Merry Christless – imprezy, która na stałe zagościła na koncertowej mapie Warszawy, będąc jednym z najważniejszych eventów dla fanów ekstremalnego metalu. W tym roku w formule Merry Christless zaszło kilka istotnych zmian. Po pierwsze, headlinerem nie był, jak w poprzednich latach, Behemoth...

Autor: Mateusz Teler

 

Merry Christless – Progresja Music Zone - 15 grudnia 2019

15 grudnia 2019 r. w warszawskiej Progresji odbyła się kolejna edycja Merry Christless – imprezy, która na stałe zagościła na koncertowej mapie Warszawy, będąc jednym z najważniejszych eventów dla fanów ekstremalnego metalu. W tym roku w formule Merry Christless zaszło kilka istotnych zmian. Po pierwsze, headlinerem nie był, jak w poprzednich latach, Behemoth. Po drugie, ilość występująch zespołów wzrosła do sześciu. Po trzecie w końcu, liczniejsza była w tym roku reprezentacja zagranicznych kapel, które stanowiły ponad połowę line-upu.

Punktualnie, jak w szwajcarskim (nomen omen) zegarku na scenie pojawił się Matterhorn. Młody, mający za sobą całkiem solidny debiut płytowy miał na zaprezentowanie swojej twórczości zaledwie pół godziny. Ponadto, w Progresji dopiero powoli zaczęła gromadzić się publiczność. Trzeba więc szczerze przyznać, że występ Szwajcarów nie porwał jakoś specjalnie do dzikich pląsów. Była to raczej całkiem solidna i urozmaicona rozgrzewka, w której pojawiło się miejsce i na szybki sprint (dynamiczne, inspirowane niemieckim thrash metalem partie), i na świński trucht (wolniejsze, ewokujące skojarzenia z legendami heavy metalu fragmenty). Wydaje się, że słowem, które najlepiej opisuje muzykę i sceniczny image grupy jest oldskul.

Po zapewnionej przez Matterhorn rozgrzewce na scenie pojawiła się ekipa z Blaze of Perdition. Już na pierwszy rzut oka widać było, że występ BoP stanowić będzie nie lada gratkę dla fanów, ponieważ zespół postanowił tego wieczoru wystąpić w pełnym składzie (z Sonneillonem na wokalu). Lubelski zespół za sprawą ostatniej płyty „Concious Darkness” szturmem dostał się do pierwszej ligi polskiej sceny blackmetalowej. I trzeba przyznać, że swoim występem udowodnili, że nie było to dziełem przypadku, ale wynikiem systematycznego i świadomego rozwoju. Była więc okazja, aby usłyszeć kilka utworów ze wspomnianego albumu, ale też dwa tracki z zaplanowanego na początek 2020 r. albumu „The Harrowing of Hearts”. Występ BoP zrobił na dość licznie zebranej publiczności duże wrażenie. Potężne brzmienie (trzy gitary zrobiły swoje) oraz pełen pasji głos Sonneillona złożyły się na niezwykle intensywny set jednego z najciekawszych polskich zespołów blackmetalowych.

Kolejnym zespołem, który wystąpił na Merry Christless był drugi reprezentant Szwajcarii, czyli Bolzer. W przeciwieństwie do maksymalizmu Blaze of Perdition, Bolzer zaprezentował się w sposób bardzo kameralny – duet HzR i Kzr wspomagany był jedynie przez laptopa, z którego puszczane były sample. Mimo to, potęgą brzmienia wcale nie ustępowali swoim scenicznym poprzednikom. Na scenie może nie było specjalnych fajerwerków, ale Bolzer po raz kolejny udowodnił, że jest solidną firmą na scenie ekstremalnego metalu i w pełni zasłużenie zdobywa coraz większą popularność (również w naszym kraju, czego dowodem były entuzjastyczne reakcje licznie już zgromadzonej w Progresji publiczności).

Po ciekawym występie Szwajcarów z Bolzer przyszedł czas na pierwszą z legend ekstremalnego metalu, które miały tego wieczoru zaprezentować się na deskach Progresji, czyli Dodheimsgard. Trwający równo trzy kwadranse koncert Norwegów, którzy w tym roku obchodzą ćwierćwiecze swojej działalności, stanowił ciekawe urozmaicenie wobec pozostałych występów. Muzyka Norwegów to szalona jazda po typowo blackmetalowych rejonach, której rytm nadaje industrialowy vibe, a wszystko to okraszone jest szczyptą konwencjonalnej groteskowości. Dodheimsgard swoim występem pokazali wszystkie te składowe swojej twórczości. Na wspomnienie zasługuje również osoba wokalisty Yusafa Parveza, który pokazał, że jest niezwykle charyzmatycznym frontmanem i świetnym konferansjerem, a swym teatralnym zachowaniem oczarował publiczność.

Mimo mocnych wrażeń jakich dostarczył występ Dodheimsgard, to co najciekawsze miało dopiero nadejść. Po nieco dłuższej przerwie poświęconej na przygotowanie sceny pojawiła się w końcu jedna z prawdziwych gwiazd tego wieczoru, czyli Furia. Występ Ślązaków na plakacie promocyjnym zapowiadany był jako „specjalny” i trzeba przyznać, że nie była to tylko czcza pisanina. Pierwszą cześć Nihil i spółka poświęcili na zaprezentowanie nowych utworów z gościnnym udziałem m.in. Dominika Gaca z Gruzji. Po takim mocnym uderzeniu Furia wróciła do twórczości znanej z wydanych już płyt. Zagrane więc zostały utwory z „Marzanny, królowej polski”, „Nocela” i „Księżyc milczy luty”. Nie mogło również zabraknąć słynnego już „Są to koła”. Generalnie Furia zaprezentowała tego wieczoru to, co najlepsze – granie pełne pasji i zaangażowania, złowrogie i tajemnicze, a nad wszystkim niepodzielnie górowała charyzma Nihila. O ile o Blaze of Perdition można powiedzieć, że grają w pierwszej lidze polskiego black metalu, o tyle Furię trzeba określić jako zespół, który gra dziś w swojej, odrębnej lidze. Najlepszym dowodem był właśnie występ na Merry Christless.

W końcu przyszedł czas na główną gwiazdę – legendarnego Gabriela Fischera, bez którego żaden z wcześniej grających zespołów być może w ogóle by nie powstał. Fischer ze swoim projektem Triumph of Death zaprezentował na żywo twórczość Hellhammera – jednego z protoplastów black metalu. Repertuar nie stanowił więc dla nikogo zaskoczenia, tak samo jak dobra forma samego Fischera, który po ostatecznym rozwiązaniu się Celtic Frost nagrał przecież dwie świetne płyty pod szyldem Triptykon. I o ile forma Gabriela nie budzi żadnych zastrzeżeń, to już sam pomysł, by z nowymi muzykami odgrywać materiał sprzed ponad trzydziestu lat, może wzbudzać pewne wątpliwości. Ocenę tego pozostawiam już każdemu, kto podczas Merry Christless oglądał występ projektu Triumph od Death.

Podsumowując, Merry Christless po raz kolejny okazał się dużym sukcesem – zarówno pod względem organizacyjnym, jak i przede wszystkim artystycznym. Ten minifestiwal staje się powoli prawdziwym świętem dla każdego fana ekstremalnych brzmień i pozycją obowiązkową w koncertowym kalendarzu.

Mateusz Teler

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4989530
DzisiajDzisiaj569
WczorajWczoraj3581
Ten tydzieńTen tydzień12164
Ten miesiącTen miesiąc72363
WszystkieWszystkie4989530
34.238.138.162