Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

NAD SYLVAN - Courting The Widow

 

(2015 InsideOut Music)
Autor: Włodek Kucharek
nadsylvan-courtingthewidow
Tracklist:
1.Carry Me Home (7:20)
2.Courting The Widow (6:14)
3.Echoes Of Ekwabet (9:41)
4.To Turn The Other Side (22:06)
5.Ship’s Cat (5:05)
6.The Killing Of The Calm (5:34)
7.Where The Martyr Carved His Name (7:46)
8.Long Slow Crash Landing (6:46)
 
SKŁAD:
Nad Sylvan (wokal/ instr. klawiszowe/ harmonium/ fortepian/ gitara akustyczna/ gitara/ orkiestracje)
Lars Drugge (gitara akustyczna, track 6)
Jade Ell (wokal, tracks 1,3)
Nick Beggs (wokal, tracks 1,4,7; bas, tracks 1,2,3,6,8)
Jonas Reingold (bas, tracks 4,7)
Doane Perry (perkusja, tracks 6,7,8)
Gary O’Toole (perkusja, track 3)
Nick D’Vergilio (perkusja, tracks 1,2,4)
Rob Townsend (flet, tracks 1,3; saksofon sopranowy, track 8)
Roine Stolt (gitara, track 7)
Steve Hackett (gitara, tracks 1,4,8)
Roger King (fortepian, tracks 2,3)
Annbjorg Lien (skrzypce, track 6)
  
Na początku tekstu chciałbym zaznaczyć, że płyta, którą mam zrecenzować, to mój pierwszy kontakt z twórczością Nada Sylvana. Sam się zdziwiłem, gdy w biografii bohatera znalazłem datę jego urodzenia, tylko trzy lata młodszego od Waszego pismaka. Jak on się skutecznie ukrywał przed moim słuchem przez te wszystkie lata, nie potrafię rozsądnie wyjaśnić. Tym bardziej, że wokalista i instrumentalista gra raczej w pierwszej lidze, może nie w czołówce, ale na pewno także nie na pozycjach spadkowych. Bez ściemy muszę przyznać, że pierwszy raz to nazwisko usłyszałem przy okazji albumu Steve’a Hacketta „Genesis Revisited II” z roku 2012, na którym Sylvan śpiewa trzy klasyczne kawałki z kanonu Genesis. Łatwo go rozpoznać po głosie, ponieważ jego tembr niewiele odbiega od ówczesnego wokalisty Genesis, Petera Gabriela.
„Moim marzeniem było zaśpiewać kiedyś utwory Genesis, marzeniem, które niedawno stało się rzeczywistością. Bo ja jestem ostro rąbnięty na tle muzyki Genesis. Lubię i cenię ich twórczość od zawsze. Dlatego dla mnie to wielki zaszczyt zostać zaproszonym i występować z tak wielkim muzykiem jak Steve Hackett. Niedługo startujemy z tournee po świecie, w czasie którego będziemy prezentować te wszystkie wspaniałe utwory Genesis, dlatego przygotowuję się do tego wydarzenia bardzo starannie, nuta po nucie analizuję kompozycje, a niektóre dźwięki są tak wysokie, że wymagają ode mnie dodatkowego nakładu pracy i ćwiczeń mojej techniki śpiewu. Jak poznałem Steve’a Hacketta? Polecał mnie Winfried Völklein, promotor Night Of The Prog Festival, odbywającego się corocznie w Niemczech, a nieco później, dokładnie w kwietniu 2012 otrzymałem maila od managera Steve’a , Briana Colesa. Musiałem pojechać do Londynu, do studio, żeby trochę się poznać i poćwiczyć. W zasadzie już po zaśpiewaniu pierwszego utworu Genesis otrzymałem propozycję pracy, co było dla mnie wielkim honorem.”
Tak w jednym z wywiadów Nad Sylvan wyjaśnia fakt znalezienia się w lineup wydawnictwa „Genesis Revisited II”, no i udziału w późniejszej trasie koncertowej. Gdy ktoś się pofatyguje poszukać w sieci informacji o dotychczasowym dorobku Sylvana, to znajdzie informacje o dwóch zespołach, w których prowadził partie wokalne i niektóre instrumentalne, na instrumentach klawiszowych, mianowicie w składzie Unifaun i znacznie bardziej znanego Agents Of Mercy. Z tym drugim zespołem , który w zamiarze jego założyciela, szwedzkiego gitarzysty Roine Stolta, miał być wyłącznie projektem ubocznym na drodze artystycznej tego artysty (utworzony w roku 2008), Nad Sylvan ma na koncie trzy albumy studyjne i dwa koncertowe. Jak ktoś nie zna twórczości rockowego „wiercipięty” Roine Stolta, to krótko zaznaczę, że jego artystyczne „potomstwo”, to przede wszystkim szeroko znany w kręgach rockowej progresji The Flower Kings, równie ceniona formacja Kaipa, ale także zaangażowanie w pracę takich kapel jak The Tangent, Transatlantic, Karmakanic. Słyszałem nawet dowcipną wiadomość, że Stolt, który cierpi chyba na swoiste muzyczne ADHD, nie grał w Europie jeszcze tylko z Marylą Rodowicz i Krzysztofem Krawczykiem. Ale przywracając powagę wspomnę jeszcze, że całą paletę swoich nietuzinkowych umiejętności Nad Sylvan zaprezentował na trzech solowych albumach studyjnych, „The Life Of A Housewife” (1997), „Sylvanite” (2003) i obiekt tego felietonu „Courting The Widow”, wydany w drugiej połowie 2015. Tak wygląda oficjalna dyskografia artysty, ale on sam do swojej artystycznej biografii dodaje jeszcze materiał, który pojawił się w Internecie w roku 1995 przeznaczony do pobrania w formie MP3.  Reasumując tę część notki o pracy twórczej rockmana, można zdobyć się na konkluzję, że nie powinna w tym kontekście dziwić długa lista niezwykle cenionych muzyków, którzy wzięli udział w realizacji jego najnowszej publikacji fonograficznej. Śledząc spis wykonawców nietrudno zauważyć wielu instrumentalistów z tak zwanego topu, no bo kto zakwestionuje doświadczenie i profesjonalizm już na tych łamach wywołanego z nazwiska Steve’a Hacketta, czy Roine Stolta, Nicka Beggsa, Rogera Kinga czy Jonasa Reingolda. Wyliczankę można by kontynuować i wskazać na perkusistów oraz innych wykonawców.
„Mam 56 lat, a fanem progrocka jestem od 40 lat. Ale właściwie to lubię słuchać wszystkiego, co ma dobry rytm, dobrą melodię i przyciągające słuch harmonie, a więc na przykład rzeczy, które tworzy Steve Hackett, ale także inni aktualni członkowie jego bandu. Po prostu lubię świetną muzykę, wszystko, począwszy od piosenek Gino Vannelli, przez Beyonce, aż do ekstremalnego heavy metalu. Jestem także wielkim fanem Glenna Hughesa z Deep Purple i okresu współpracy z Trapeze. A gdy nie słucham rocka raduje moją duszę muzyka bluesowa, funk. Ale moim sercem jest progrock, chociaż mogę też śpiewać jazz czy rock’n’roll. Ale ponieważ chcę być prawdziwy w swoich sądach powiem, że nie mogę zdzierżyć muzyki disco, trance, techno i takich podobnych rzeczy. To jest absolutny idiotyzm, g….o, to jednostajne bumbumbum…, tego się nie da słuchać.
Muzyka jest moim życiem, mogę nawet powiedzieć, że towarzyszy mi od dzieciństwa. Gdy miałem siedem lat postanowiłem związać się z muzyką. Ale już wcześniej w wieku czterech, pięciu lat, zacząłem grać na fortepianie, nawet komponować. Kilka lat później moja mama postanowiła opuścić dom moich dziadków, wtedy czułem się zupełnie nieszczęśliwy, bo nie mogłem grać. Dopiero po pewnym czasie mama pożyczyła fortepian od jednego z naszych dalekich krewnych, a ja powróciłem do grania i śpiewania pop songs”.
Tak sam o sobie mówił Nad Sylvan w jednym z wywiadów. Po lekturze tego fragmentu nasuwają się pewne wnioski, między innymi taki, że artysta należy do bardzo wszechstronnych twórców, nie zamyka się w jednej stylistyce, lecz czerpie z wielu źródeł i wykorzystując swoje talenty wokalne i instrumentalne, nie ogląda się na panujące mody, lecz tworzy w zgodzie ze swoim, nazwijmy to może trochę podniośle, artystycznym credo. Biorąc pod uwagę specyfikę twórczości solowej Nada, hołdowanie dosyć złożonym strukturom kompozycyjnym, wielowątkowym i miejscami o skomplikowanym profilu rytmicznym, autor naraża się na skazanie na pobyt w muzycznej niszy, odcięty praktycznie od medialnego krzyku, co najczęściej oznacza znaczną dozę anonimowości. Ale śledząc losy zawodowe artysty trudno pozbyć się wrażenia, że Sylvanowi za bardzo nie zależy na szalonej popularności. Swoją twórczość kieruje raczej do słuchaczy już otrzaskanych z rockiem o różnych odcieniach, znających klasykę gatunku, którzy nie mają większego problemu z identyfikacją kanonu rocka. Te ostatnie uwagi odnoszą się także do zawartości albumu „Courting The Widow”, który nawiązuje w wielu punktach do dziedzictwa herosów progrocka w postaci Genesis czy Deep Purple. Dlatego fani Genesis ery Gabriela mogą zacząć zacierać ręce z zadowolenia, gdyż fragmentów muzyki retro z tej epoki na dysku „Courting The Widow” multum. Oddajmy na chwilę jeszcze „głos” autorowi publikacji:
„75% materiału zostało napisanych w czasie między 2012 a 2015, a trzy utwory, tytułowy, „Carry Me Home” oraz „The Killing Of The Calm” powstały z myślą o wydawnictwach sygnowanych nazwą Agents Of Mercy, ale ponieważ nie pasowały stylistycznie do kierunku, w którym band poszedł w tamtym czasie, znalazły swoje miejsce w podręcznym archiwum. Zresztą ostatni z wymienionych utworów jest sequelem songu z albumu „Dramarama” (2010), który wówczas nosił tytuł „Cinnamon Tree”.
Tematyka mojej nowej płyty wiąże się między innymi z podróżą statkiem po morzu, czyli tematyką, która fascynuje mnie od lat. Sporo też tutaj piosenek o śmierci, a właściwie o tym, co nadchodzi po życiu, stąd „The Widow” (wdowa) w tytule, którą uważam za symbol śmierci. Ale bez obaw, to nie jest smutny album, jego aura jest jasna, a w muzyce znajdziemy dużo miłości i emocji. Teksty napisane zostały w bardzo ciężkim okresie mojego życia, a pieśń tytułowa jest moim pożegnaniem z matką i powstała jako pierwsza. Resztę stworzyłem nieco później. Ciekawe, że potrafię pracować bardziej intensywnie, kreatywnie w tych chwilach, w których czuję się nie do końca szczęśliwy.
Do realizacji płyty udało mi się zaprosić kilku artystów rockowych pierwszej klasy, między innymi Steve’a Hacketta, a  także Jonasa Reingolda i Nicka Beggsa, którzy akurat wspólnie pracowali w Sweetwater Studios w Indianie. Natomiast Doane Perry nawiązał ze mną kontakt przez moją stronę internetową, po moich występach ze Stevem Hackettem w Los Angeles”.
Wydawnictwo „Courting The Widow” składa się z ośmiu aktów, ponad 70 minut spektaklu, że posłużę się terminologią bardziej przystającą do sztuk teatralnych aniżeli muzyki rockowej. Ale uwzględniając tematyczny koncept Nada Sylvana, niezwykle rozbudowane formy, z suitą „To Turn The Other Side” w centralnym punkcie albumu, nieco „gabrielowski”, pełen emocji i dramaturgii, sposób prezentacji wokalistyki, wieloosobowy zespół artystów zaangażowanych do realizacji projektu, możemy chyba przyjąć bez ryzyka pomyłki, że mamy do czynienia ze swoistym przedstawieniem, choć bez udziału sztuk wizyjnych, pobudzającym wyobraźnię słuchacza. W pierwszej linii zachwyca wielowymiarowość dzieła, jego różnorodność, swobodne konfrontowanie skrajności, od symfonicznej podniosłości aż po brzmieniowo ascetyczne chwile intymności. Zwolennicy ostrej gitarowej „jazdy” nie znajdą na ścieżkach longplaya powodów do satysfakcji, ponieważ instrumentalnie album to zrównoważony, bez wyścigów na riffy, bez nadmiaru decybeli. Dużo do powiedzenia w kreowaniu architektury dzieła mają instrumenty klawiszowe, tradycyjne, z udziałem staroświeckich organów czy mellotronu. Oczywistym jest czerpanie z potencjału uczestniczących w przedsięwzięciu gitarzystów. Grzechem byłoby nie skorzystać. Jak się ma  dyspozycji takich herosów gitary jak Hackett czy Stolt, to można zakładać, że nie ma dla nich zadań niewykonalnych. Urodę poszczególnych utworów kształtują także partie nieco folkowego fletu, przykład w „Echoes Of Ekwabet”, nostalgia skrzypiec w „The Killing Of The Calm”, czy wspaniały fragment saksofonowy w „Long Slow Crash Landing”. Wielkim plusem całości są także znakomicie przygotowane orkiestracje, w których rej wodzi sekcja instrumentów smyczkowych. Sam autor i główny wykonawca w jednej osobie obok miejsca przed mikrofonem, obsługuje także liczne instrumenty, nader często i chętnie zasiadając na klawiaturą fortepianu, którego partie w wielu frazach tworzą wizerunek klasyczności. Natomiast zestaw współpracujących basistów i perkusistów wywołuje szacunek swoimi umiejętnościami, bo żaden z nich nie należy do towarzystwa tylko „nabijaczy” rytmu. Nie znam się na kulisach pracy w studio, ale zastanawia mnie odpowiedź na pytanie, jak Sylvanowi udało się skoordynować pracę tylu perkusyjno- basowych indywidualistów. Oczywiście wiem, że współczesność, że poziom techniki rejestrowania dźwięków, że Internet, że możliwość przesyłania danych niezależnie od odległości dzielącej wykonawców, ale jest to jednak pewna trudność, przede wszystkim organizacyjno- techniczna. Na tej płycie wszystkie te komponenty zgrano idealnie. Kolejna zaleta całego materiału, to dbałość o melodie. Nie jest żadną tajemnicą, że temat melodyczny decyduje niekiedy o być albo nie być danego utworu. Te nośne, niekoniecznie do nucenia, ale estetycznie poukładane wpływają na odbiór muzyki. Oczywiście płyta „Courting The Widow” nie należy do kategorii popowych, których celem głównym jest zaprezentowanie chwytliwego, jednorodnego rytmicznie wątku melodycznego. Im prościej i bardziej „łopatologicznie” w piosenkach muzyki pop, tym większe prawdopodobieństwo, że to „coś” trafi do emisji w stacji radiowej, a stamtąd już jeden krok do świadomości słuchaczy. Ale Nad Sylvan z kolegami skutecznie omija tę rafę, nie uciekając do uproszczeń, doskonale wyczuwając granicę pomiędzy prostotą a prostactwem. Dlatego nasze uszy cieszy mnóstwo pięknych tematów melodycznych, doskonale dobranych, scalonych w strukturze rozłożystych kompozycji i ślicznie przedstawionych instrumentalnie.
Polubiłem muzykę z „Courting The Widow” w całości, bez skrótów i tak ją traktuję w słuchaniu. Nie wybieram części albumu, lecz poświęcam czas na konsumpcję duchową konsekwentnie od pierwszej do ostatniej nutki, dodatkowo wyposażony w słuchawki, które pozwalają się zbliżyć do muzyki. Dlatego miałbym kłopot ze wskazaniem najlepszych, reprezentatywnych akapitów albumu. Ale gdyby ktoś mnie przycisnął, w celu uzyskania kilku sugestii w tej kwestii, to wymieniłbym dwa rozdziały, ten najdłuższy i strukturalnie wielowymiarowy, czyli „To Turn The Other Side” oraz poprzedzający go w programie tracków „Echoes Of Ekwabet”, choć jak słucham ślicznych partii skrzypiec w „The Killing Of The Calm” to tracę pewność siebie i waham się, czy mój wybór jest trafny.
Suita rozpoczyna się niezwykle łagodnie, jednak jej nastrój i rosnące napięcie zwiastują, że niebawem coś nadejdzie, coś się zmieni. Czas oczekiwania około ośmiu minut. Wtedy wzrasta tempo, w przestrzeni pojawia się coraz więcej rockowych instrumentów, nadając utworowi charakter poematu, którego epickość nie opuszcza już nas do końca tego hymnu. W trakcie 22 minut  z rozległego „akwenu” dźwięków słuchacz bez trudu „wyłowi” jak profesjonalny „wędkarz” kilka spektakularnych partii solowych, a to organowych, a to gitarowych, a jeszcze bas, a za moment flet. Dostojny, pełen powagi klimat, kilka przejść z jednej sekwencji w inną nie zaburza spójności. Naturalnie można postawić zasadny zarzut, że suita to wzorcowo- tradycyjna kompozycja rocka progresywnego, ale przecież Nad Sylvan nie zgłaszał zamiaru wywołania rewolucji czy awangardowego podejścia do muzycznej materii, przeciwnie, ustawicznie podkreślał, że jego album  solowy opiera się na filarach tradycji rockowej, której należy szukać w historii gatunku. Zapewne kwestia gustu czy indywidualnych preferencji odbiorców, ale mnie cieszą powroty do zamierzchłych czasów, w których prawie każdy zespół uważał za punkt honoru stworzyć przynajmniej jedną rozbudowaną, czasowo, dwucyfrową kompozycję. Kto nie lubi, ten nie słucha, przymusu nie ma!
Innym fragmentem, na który zwróciłem uwagę to „Echoes Of Ekwabet”, utwór, który posiada swoją historię, gdyż inspiracją jego stworzenia była rzeźba, którą Nad Sylvan zobaczył po raz pierwszy na rzece Fox w St. Charles, na obrzeżach Chicago. Sylvan, przebywając tam w trasie koncertowej, postanowił zainteresować się historią miejscowych Indian Potawatomis, dla których wymieniony posąg Ekwabet czyli „czuwanie nad” jest symbolem od czasów wojny secesyjnej. Co ciekawego, obok wymienionego motywu, znalazłem w tej kompozycji? Nawiązuje najmocniej do stylu Genesis lat 70-tych, rozwija się proporcjonalnie aż do znakomitej środkowej części instrumentalnej. Świetne gitary, zmiany tempa, piękny mellotron tworzący „Karmazynowe” tło, a po piątej minucie spływa na słuchaczy prawdziwa magia, po występie najpierw duetu fortepian (Riger King)- flet (Rob Townsend), a potem kapitalnym wejściu prowadzącej melodię gitary. Chociaż przełomów w tym blisko 10- minutowym songu bez liku, wpływających na fakturę brzmieniową. Napiszę prosto, jest zwyczajnie bardzo pięknie. „Gęsia skórka” gwarantowana.
I jeszcze kilka zdań o naczelnym architekcie projektu. Nad Sylvan gra na wielu instrumentach dostarczając dowody swojego niepośledniego talentu, jest także wokalnym królem sceny. Jego głos jest, powiedziałbym, plastyczny, to znaczy potrafi wyrazić emocje, które chce przekazać. Kto wie, czy to obecnie nie jeden z najbardziej prominentnych wokalistów rocka progresywnego, o głosie, który potrafi uderzyć w tony narracyjne, ale także w bezbłędny sposób poprowadzić linię melodyczną, bo Nad Sylvan jak aktor gra swoje postaci, które przeżywają wszystko to, co bliskie każdemu człowiekowi od skrajnego smutku i rozpaczy aż po miłość i katharsis uwalniające skumulowane napięcie. Nad Sylvan potrafi wczuć się w każdą rolę. W końcu to absolwent tzw. starej szkoły wokalistyki, z pokaźnym bagażem doświadczeń, z których korzysta.
Czas na ocenę. Być może nie każdemu przypadnie do gustu muzyka z płyty „Courting The Widow”, chociaż trudno nie zauważyć wartości, które ze sobą niesie. Po stronie plusów zapiszemy bez wątpienia sztukę wykonawczą samego autora pomysłu. Także plejada autorytetów instrumentalnych zdaje się przemawiać na korzyść albumu. Walorem są także melodie i zwięzłe, skondensowane partie solowe. Co uznać za minus? Dla niektórych odbiorców, niecierpliwych to długość tej opowieści, ponad 70 minut. Być może powielanie znanych już patentów sprzed kilkudziesięciu lat, ale w nowej, uwspółcześnionej otoczce brzmienia. No i charakternych, energetycznych riffów na lekarstwo. To tyle.
Ocena 4,5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5037379
DzisiajDzisiaj1439
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień12802
Ten miesiącTen miesiąc41030
WszystkieWszystkie5037379
18.118.1.232