FAITH NO MORE - Sol Invictus
(2015 Ipecac / Reclamation)
Autor: Wojciech Chamryk
Tracklist:
01. Sol Invictus
02. Superhero
03. Sunny Side Up
04. Separation Anxiety
05. Cone of Shame
06. Rise of the Fall
07. Black Friday
08. Motherfucker
09. Matador
10. From the Dead
02. Superhero
03. Sunny Side Up
04. Separation Anxiety
05. Cone of Shame
06. Rise of the Fall
07. Black Friday
08. Motherfucker
09. Matador
10. From the Dead
Line Up:
Mike Bordin – drums
Roddy Bottum – keyboards, vocals
Billy Gould – bass guitar
Jon Hudson – guitar
Mike Patton – vocals
Faith No More milczeli 18 lat – poprzedni album studyjny „Album Of The Year” wydali w 1997r., by wkrótce potem rozejść się do swoich solowych i innych zajęć. Było to jednak rozstanie na wskroś przyjacielskie, a idea koncertów w roku 2009 padła na podatny grunt. Gdy okazało się, że panowie nadal świetnie dogadują się na płaszczyźnie muzycznej, a jakieś towarzyskie niesnaski to już zdecydowanie przeszłość, wiadomo było, że prędzej czy później muzycy sprokurują siódmy album, bo w końcu jak długo można grać tylko stary, nawet najbardziej klasyczny, materiał. Promował go anty-singel „Motherfucker”, tak jakby grupa chciała udowodnić, że nie wraca tylko dla pieniędzy, wybierając do celów promocyjnych tak nietypowy dla stylu Faith No More, oparty na elektronicznym pulsie numer, ale nie brakuje też na „Sol Invictus” utworów bardziej tradycyjnych dla stylu grupy. Takich jak drugi singel „Superhero”, rzecz bliska, dzięki funkowej pulsacji basu, epickiemu refrenowi czy rapowanej partii Pattona, utworom FNM z końca lat 80. czy znany już od lat z koncertów „Matador”, również oparty na basowej partii i wysokim tym razem wokalu.
Ostrzej robi się w mrocznym „Separation Anxiety” czy „Black Friday” z perkusyjnymi kanonadami, ale Faith No More A.D. 2015 zdecydowanie bliżej do lżejszych klimatów. Takich chociażby jak zakręcona ballada w stylu Toma Waitsa „Sunny Side Up”, oniryczny tytułowy opener czy łączący lżejsze dźwięki z czadem „Rise Of The Fall”. Jednak jeśli ktoś nastawia się na przeboje, to na „Sol Invictus” ich raczej nie znajdzie – to zdecydowanie materiał do stopniowego odkrywania i powolnego smakowania, a jednocześnie chyba też jeden z najciekawszych artystycznie powrotów ostatnich lat.
(5/6)
Wojciech Chamryk
Wojciech Chamryk