Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

POLIS - Weltklang

 

(2020 Progressive Promotion)
Autor: Włodek Kucharek 
 

polis-weltklang s

Tracklist:
1.Tropfen
2. Gedanken
3. Leben
4. Abendlied
5. Sehnsucht
6. Gebet
7. Steig Herab
8. Mantra
                        
Lineup:
Sascha Bormann (perkusja)
Andreas Sittig (bas)
Marius Leicht (instr. klawiszowe)
Christoph Kästner (gitara)
Christian Roscher (wokal)
                 
To wielka przyjemność z mojej strony, przedstawić Czytelnikom HMP zespół rockowy zza naszej zachodniej granicy, który poprzez swoją muzykę nawiązuje do przeszłości, do lat 70-tych, które wykreowały setki rockowych grup, muzycznych stylów, wielkich indywidualności, istniejących nie tylko w pamięci słuchaczy, lecz także w przestrzeni medialnej po dziś dzień. Niemiecki band zignorował upływ czasu, pokazał, że rockowy duch sprzed prawie pół wieku, potrafi inspirować i zachwycać artyzmem muzycznego przekazu. Pięciu młodych ludzi postanowiło pokazać swój głęboki szacunek do tradycji, atencję wobec tych, którzy prawie 50 lat temu tworzyli zręby sztuki muzycznej, która sprawdza się także we współczesności, ignorując upływający czas. Nadszedł zapewne moment, żeby wymienić nazwę tego kwintetu, nazwę dosyć kontrowersyjną w odniesieniu do rockowego składu, Polis. Dlaczego tak sądzę i gdzie pojawić się mogą potencjalnie kontrowersje?  Kto powołując do życia grupę parającą się graniem rocka, wpadłby na pomysł, żeby „wygrzebać” pojęcie związane z formą państwa w starożytnej Grecji, interpretowaną również jako pierwotna forma demokracji? Może się mylę, ale z punktu widzenia działań marketingowych, jest to przysłowiowy „strzał w kolano”, tak jakby pięciu członkom tej kapeli kompletnie nie zależało na szerokiej promocji. Ale na tym nie kończą się nietypowe zjawiska powiązane z działalnością Polis. Drugim czynnikiem jest styl, którego korzenie odnaleźć można pod koniec lat 60-tych i w okresie lat 70- tych, styl, do którego nawiązuje także graficzna strona okładki, wspominająca dawno minione czasy subkultury hippisów.  Chociaż zapoznając się bliżej z biografią tego zespołu, można obraz na okładce płyty zrozumieć, jesteśmy buntownikami przeciwko politycznej głupocie tego świata, przeciwko zanikowi więzi społecznych, bunt przeciwko „betonowym” instytucjom, często globalnym, narzucającym ludziom swój tok myślenia, swoje standardy zachowań, przeciwko konsumpcjonizmowi, wyścigowi szczurów i konformizmowi. Członkowie Polis nie należą do ludzi ukrywających się za maską apolityczności, wręcz przeciwnie, dosyć jasno prezentują swoje zainteresowania, miłość, nadzieja, ludzkość, polityka znajdują emocjonalne ujście w kreowanej muzyce. Ktoś może zapytać, a co to wszystko ma wspólnego z muzyką. A no ma, gdyż znajduje swoje odzwierciedlenie w tekstach poszczególnych piosenek, śpiewanych po niemiecku. I to jest następna kontrowersja, Christan Roscher śpiewa w języku niemieckim, który na pewno nie należy do grupy języków tzw. globalnych, chociaż ma bardzo piękne, bogate tradycje i imponującą historię. Następnym dyskusyjnym punktem twórczości formacji są inspiracje muzyczne, a obok wczesnej twórczości Pink Floyd, czy charakterystycznego stylu, znakomitej niemieckiej ekipy Frumpy, na tej liście znajdują się twórcy jazzowi, między innymi genialny saksofonista John Coltrane, oraz klasyczni, wśród nich Gustav Mahler, wielki, austriacki romantyk muzyki klasycznej. I kolejna rzecz, która zadziwia. Gdy z odtwarzacza popłynęły pierwsze dźwięki utworu „Tropfen”, to szczęka opadła mi do samej podłogi. Hammondy, analogowe syntezatory, gitary i wzmacniacze z dawnych epok, kapitalne ciepłe brzmienie, feeling, dynamika, moc i melodyka, jednym słowem odlot. Kto chciałby zweryfikować moje zachwyty, może posłuchać na kanale Youtube promującego album nagrania „Tropfen”, w którym po pierwszych, jakby wyskandowanych  słowach bez akompaniamentu „Jeder Tropfen flieβt ins Meer” („Każda kropla spływa do morza”) następuje skonsolidowane uderzenie całego instrumentarium, czyli potężnych bębnów, ostrych i wspaniałych retro brzmiących gitar, oraz genialnych, gęstych partii organowych. Już pierwsze sekundy pokazują, że nasze uszy dostają potężny, ale klarowny, selektywny i pioruńsko melodyjny sztos, a rytmiczna machina pobudzi każdego do reakcji wyrażającej ciekawość i zaintrygowanie. W przypadku nowych zjawisk na scenie rockowej należę do grona takich trochę niedowiarków, czyli trudno mnie „zbałamucić” pięknymi słowami recenzji bądź materiałów promocyjnych, albo oceną nawet licznych słuchaczy głosujących w różnych zestawieniach. Oczywiście zdarzyły się takie sytuacje, że uległem namowom i nabyłem rockowe wydawnictwo na „piękne oczy”. Rezultaty takiego postępowania były różne, zdarzało się, że dzięki wskazaniom innych sympatyków rocka udawało mi się poznać fenomen, albo przynajmniej kapelę, która krótko potem wyrosła na gwiazdę i mogę w tym miejscu podać przykład holenderskiego bandu The Gathering i publikacji trzeciego longplaya w dyskografii „Mandylion”, gdy młody chłopak za ladą płytowej kanciapy wcisnął mi prawie na siłę płytę, zapewniając, że nie będę żałował. I miał rację, nie pożałowałem, więcej, stałem się długoletnim fanem zespołu i wspaniałego, zjawiskowego głosu Anneke van Giersbergen. Na drugim, przeciwnym biegunie znalazła się płyta, aktualnie powracającego do świata rockowych postaci, Pure Reason Revolution „Amor Vincit Omnia”, brytyjskiego sekstetu, który po olśniewającym debiucie „The Dark Third” (2006), medialnie okrzyknięty największą nadzieją Floydowego świata, trzy lata później wydał właśnie to „coś”, co wymieniłem wyżej, a od dwukrotnego słuchania jego zawartości, nazwijmy ją muzyczną, zęby bolą mnie do dzisiaj. A ja wtedy jak głupi szczeniak dałem się zbajerować tymi wszystkimi recenzenckimi  ochami i achami, waląc później głową w ścianę i krzycząc do siebie, cóżeś ty zrobił głupcze! Po tym „klopsie” wykonałem dwie czynności, pierwsza, wypieprzyłem pudełko z płytą do śmietnika (dobrze , że jeszcze wtedy oficjalnie nic nie mówiono o segregacji śmieci, bo zapewne moja łepetyna zostałaby ścięta przez gilotynę greenpeace’owców), druga, radykalnie zmieniło się moje podejście do wiarygodności ocen muzycznej jakości jakichkolwiek i dokonanych  gdziekolwiek. Tak, tak wiem, smędzę duby smalone, żeby uzasadnić tezę w kontekście albumu „Weltklang” Polis, ale zmierzam ku temu celowi takimi zakosami, jakbym chciał zgubić goniące mnie charty. Resetując uwagi poprzednie napiszę, że jak na czerwiec Anno Domini 2020 to informacji o tej muzyce pod kątem jej stylu, poziomu artystycznego, brzmienia, w polskich źródłach marniutko, ale ponieważ znam narzecze sąsiadów zza Odry i Nysy, „kuknąłem” im przez ramię i wyczytałem wiele interesujących treści, wręcz podziwu i entuzjazmu. W kontekście notatek zamieszczonych powyżej, podszedłem do tych hurra optymistycznych opinii jak do jeża. Ale weryfikacja nadeszła błyskawicznie, bo, po tym jak Michał Mazur przekazał mi zawartość muzyczną,  wystarczyło inauguracyjne przesłuchanie tych ośmiu kawałków, zajmujących niewiele ponad 40 minut czy to winyla czy to dysku kompaktowego, żeby wpaść w zachwyt. „Skatowałem” już ten longplay 6-7 razy i swojej opinii nie zmienię, że oto mamy do czynienia z fenomenem, piątką jeszcze młodych facetów, cholernie uzdolnionych, którzy z każdym kolejnym krokiem na swojej artystycznej drodze rozwijają się niesamowicie, a przypominam, że płyta „Weltklang” to wydawnictwo audio numer trzy na fonograficznej mapie Polis, przedtem była porcja muzyki zarejestrowana na płytach kolejno „Eins” (2011) i „Sein” (2014). Walorem tej muzy jest jej wręcz nieokiełznana emocjonalność, bo entuzjazm, spontaniczność, radość i smutek, chwilami melancholia wypływają z tych ośmiu kawałków jak rzeka, udzielając się ludziom słuchającym, zarażając słuchaczy. I tak się dzieje od pierwszych taktów utworu „Tropfen” („Kropla” bądź „Krople”, bo analizując sam tytuł, trudno to wyrokować), który działa jak super szybka winda wynosząc emocje, dynamikę przekazu, melodykę i rytm na sam szczyt. Ale  zanim przejdę do podzielenia się z Czytelnikami HMP garścią wiedzy na temat utworów tworzących program „Weltklang”, dodam kilka wieści biograficznych.
Kwintet założono przed dekadą, a członkowie składu pochodzą z miasta Plauen, leżącego w Saksonii (na terytorium dawnego NRD). Od samego początku kariery wokalista Christian Roscher śpiewa po niemiecku, o czym wspominałem już w tekście wyżej i sądzę, że tak być powinno, tym bardziej, że na wczesnym etapie kariery największą grupę odbiorców tej  muzyki stanowili słuchacze niemieccy, co jest zrozumiałe. W składzie instrumentalnym wymienić należy gitarzystę Christopha Kästnera, który nie oszczędza strun swojej E-gitary, której hard rockowe riffy często rozrywają przestrzeń na strzępy, by za moment okiełznać gitarowy power i wmieszać się „w tłum”. Oddzielne słowa należą się sekcji, basiście Andreasowi Sittigowi oraz perkusiście Saschy Bormannowi, którzy kształtując ramy rytmiczne czynią to różnorodnie, raz preferując moc i żywiołową dynamikę, innym razem wspomagając innych wykonawców dyskretnie wycofani za linię „frontu”, czego jawnym dowodem praca obu panów w najdłuższym na płycie „Leben”. Na sam koniec zostawiłem kilka ciepłych słów dla Mariusa Leichta, organisty, pianisty, klawiszowca, faceta, którego szeroka wiedza muzyczna wynikająca z gruntownego wykształcenia (absolwent Akademii Muzycznej w Dreźnie – Hochschule für Musik Carl Maria von Weber Dresden), oraz multum doświadczeń wyniesionych ze współpracy z różnymi muzykami, od muzyki poważnej, przez muzykę filmową, jazz i rock, przyczyniają się do rewelacyjnego stylu Polis, takiego mariażu wynikającego z ukochania muzyki w ogóle, szacunku dla dorobku stuleci historii muzyki klasycznej, zachwytu jazzem, fascynacji brzmieniem Hammondów (w wywiadzie opowiedział , jak dążył do pozyskania wiedzy i umiejętności w grze na organach), oraz młodzieńczym oczarowaniem Purpurowym brzmieniem Mistrza Jona Lorda, które pozostało w jego artystycznym ego po dziś dzień. Wpływ na kształt muzycznego spektrum rozwijanego przez Polis wywarło również zakorzenienie w rockowej kulturze dawnego NRD i kontakt z utworami trochę już dzisiaj zapomnianych grup takich Electra, Stern Combo- Meiβen czy Karat z jednej strony, oraz całego, potężnego dorobku sceny krautrocka z Niemiec Zachodnich. Warto także nadmienić, że zespół pracuje we własnym studio przygotowanym w przebudowanym do tych celów budynku po starej fabryce. Chociaż część prac związanych z masteringiem wykonano w Real World Studios Petera Gabriela. Nie ukrywając swojego podziwu napiszę także, Polis oferuje muzykę niezwykle energetyczną, o swoistym klimacie, muzykę, która duchowo sięga do połowy lat 60-tych, ale brzmi super nowocześnie, niezwykle przyjaźnie, ciepło, niekiedy romantycznie i subtelnie, za chwilę z hard rockową energią, by na kolejne minuty przenieść słuchacza do epoki Pink Floyd z czasów Syda Baretta. Oczywiście w tym miejscu nie chodzi o jakieś tricki kopiujące dawnych mistrzów, ponieważ w tej muzyce nie ma śladu, nawet inicjacji jakiejś próby naśladownictwa, najwyżej subtelne sugestie po orbicie jakiej planety krąży muzyka autorstwa Polis. Czterdzieści kilka minut, ani sekundy czasu na nudę, specyficznie budowane napięcie nie tylko w każdej kompozycji, także na całym longplayu, gdzie po potężnych uderzeniach w postaci dwóch pierwszych utworów „Tropfen” i „Gedanken” muzyka wkracza w świat tonów epickich, podniosłych, wielowymiarowych przedstawiając słuchaczom hymn „Leben”, który u wielu odbiorców wywoła na pewno stan przedzawałowy, swoim pięknem, potęgą i inteligentnie stopniowanym napięciem. I gdy nasze receptory docierają na Mount Everest przeżywania i wzruszeń, nadchodzi czas na wyciszenie wieczorową porą, gdy zjawia się minimalistyczny, w przeważającej części rozpisany na fortepian i głos, przepiękny i intymny „Abendlied”, którego tytuł „Kołysanka” w pełni oddaje jego zawartość, atmosferę i instrumentalno- wokalną oszczędność i skromność. To świetny czas na refleksję, wyciszenie, delektowanie się każdym dźwiękiem, tym bardziej , że po 150 sekundach musimy się zmierzyć z riffową potęgą i transowym rytmem, przynajmniej w fazie początkowej, kolejnej perełki z programu, zatytułowanej „Sehnsucht” („Tęsknota”), piosenki napędzanej motoryką duetu bas-perkusja, do granicy drugiej minuty, gdy muzycy zaciągają ostro hamulec, żeby dać słuchaczowi  nostalgiczny oddech, po którym muzyka ponownie pędzi w dal, zmiatając swoją energią wszystko ze swojej drogi. Ludzie, jak tam „chodzą” organy to czapki z głów! Kapitalny popis wykonawców, w czasie którego dźwięki zachowują się jak w czynnym wulkanie, wyrzucane z olbrzymią siłą, okiełznane przez samych muzyków dopiero w miniaturowym dziele „Gebet”, które brzmi dokładnie tak jakim obdarzono go tytułem „Modlitwa”. Płynne przejście do następnego aktu tego spektaklu odbywa się niepostrzeżenie, a zmianę dostrzegamy dopiero wsłuchując się w pięknie płynącą melodię „Steig herab” („Zejdź” w domyśle „na ziemię”) i gdy wydaje się, że mamy do czynienia z konwencjonalną, z łatwo wpadającą w ucho piosenką (co za harmonie wokalne, palce lizać) po granicy 1:10 zaczynamy rzeczywiście „schodzić na ziemię”. Nagle nastaje cisza, znikają wszelkie instrumentalne impulsy a na scenie pozostaje jeden aktor, Marius Leicht zasiadający za fortepianem, uderzając delikatnie w jego klawisze, wyczarowuje chwytający za serce motyw melodyczny. Nastrój opanowuje brzmieniowa skromność i towarzysząca jej melancholia, może nutka nostalgii, a odbiorca wchłonięty w klimat tej roli siedzi zasłuchany, pochłonięty pięknem tego akapitu, czuje , że przeniósł się na wyżyny muzycznej klasy i olśniewającej estetyki. I tylko jakiś wewnętrzny głos mówi, cicho, nie ruszaj się, słuchaj, słuchaj i podziwiaj, bo ta fortepianowa partia lokuje twoje uczucia w innym wymiarze. Wokół jest zachwycająco pięknie, intymnie i słychać tylko ujmujące swoją delikatnością dźwięki fortepianu i uderzenia twojego serca. Ten stan trwa niespełna minutę, ale ile w tej partii gracji, ile charyzmy, ile czułości i emocjonalnego zaangażowania. A kolejne dwie minuty tej kompozycji płyną dalej sennym, nieco rozmarzonym strumieniem dźwięków. Album kończy utwór „Mantra”, medytacyjny tytuł absolutnie zgodny z tytułem, wprowadza pewien rodzaj plemiennego transu, najpierw przy użyciu słów, później rockowych instrumentów, które w miarę upływających sekund wydatnie podnoszą odczuwane napięcie, rosnące ustawicznie i „ucięte” gwałtownie kilka sekund przed kropką, czyli końcem utworu. Czterdzieści  kilka minut minęło błyskawicznie, a my, słuchacze, w tych trzech kwadransach przemierzyliśmy różne terytoria rockowego imperium, wznosząc się w space rockowym uniesieniu, błądząc po ogarniętych psychodeliczną aurą bezdrożach, budząc się pod wpływem hard rockowego żywiołu i odprężając się kołysani spokojem „Abendlied”. Istna huśtawka nastrojów, muzycznych zmienności, nieprzewidywalnych zwrotów akcji, eklektyczny tygiel, super profesjonalnie zaprojektowany, daleki od sztampy i kiepskiego imitatorstwa. Album niemieckiego bandu Polis „Weltklang”, „Brzmienie świata” niezwykle trafnie ukazuje otaczającą nas nie tylko stricte muzyczną różnorodność, prezentując także szerokie spektrum emocji, uczuć, wzruszeń, nie wspominając o tak oczywistym komponencie jak klasa wykonawcza kwintetu z Plauen. Dla mnie na pewno, chociaż to dopiero połowa roku, to jeden z albumów 2020.  Kto nie wierzy, niech posłucha i roznosi później wieści o muzyce z płyty, która ucieka od szufladkowania, która promuje wartościową muzykę rockową „podniesioną do rangi sztuki”. Nie będę krył swojego zachwytu zawartością albumu „Weltklang” grupy Polis, stąd bardzo wysoka, acz zupełnie subiektywna ocena.
(5)
Włodek Kucharek
rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5039586
DzisiajDzisiaj3646
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień15009
Ten miesiącTen miesiąc43237
WszystkieWszystkie5039586
3.138.141.202