Blind Guardian, Scardust - Wrocław - 25.09.2023
BLIND GUARDIAN, Scardust - Centrum Koncertowe A2, Wrocław - 25 września 2023
Iggy: Blind Guardian nie jest nazwą, którą wypadła sroce spod ogona. Jest to mój ulubiony niemiecki zespół power metalowy. Reprezentujący to, co w tym gatunku uważam za najlepsze - energię, świetne melodie, epicki i baśniowy klimat, jednocześnie niepopadający w nieznośną śmieszność (a przynajmniej, robiący to bardzo rzadko). Chociaż w formatywnych dla tego stylu latach, grupa wydawała się funkcjonować w cieniu tuzów, takich jak Helloween, Running Wild czy Rage, to prawdziwie rozbłysnęła wtedy, gdy tamte zaczęły przygasać. Owi muzycy zaczynali swoje kariery miej więcej w podobnym okresie, z wyjątkiem nieco starszych weteranów z Running Wild, a jednak, na swój otwierający karierę album długogrający, Guardiani czekali aż do 1988 roku. Być może to późniejszy debiut spowodował, że swoje najlepsze dokonania zespół wydawał, wtedy, gdy pionierzy gatunku dostali zadyszki. Myślę, że zgodzicie się ze stwierdzeniem, że połowa lat dziewięćdziesiątych nie jest najlepszym okresem w twórczości Helloween, Running Wild czy dla metalu w ogóle. A jednak to wtedy bohaterowie niniejszego tekstu, przed wyruszeniem w drogę zebrali drużynę, co zaowocowało najciekawszymi przygodami, zebranymi w dziełach takich jak “Imaginations From the Other Side”, “Nightfall in Middle-Earth” czy “Somewhere Far Beyond”.
Blind Guardian w trasie po Europie byli już rok temu, z okazji trzydziestej rocznicy wydania ostatniego z wymienionych przed momentem albumów. Niestety, choć występowali w okolicy - mieliśmy okazję zobaczyć ich znakomity koncert w Dreźnie, ominęli wtedy Polskę. Tym razem nadrobili to z nawiązką, występując u nas aż dwa razy. W tym, po raz pierwszy we Wrocławiu. Zespół zapowiedział, że nie będzie powtórki z rozrywki. Mieliśmy przecież być świadkami trasy promującej, póki co najnowszy krążek, “The God Machine”. Wybierając się do A2, zastanawiałem się, czy grupa sprosta oczekiwaniom, które tak rozbudził zeszłoroczny koncert? Odpowiadając krótko, tak się stało, choć nie było się również bez drobnych wpadek technicznych. Jakich? To znajdziecie już w tekście mojej redakcyjnej koleżanki.
Strati: Zeszłoroczny koncert, na którym zespół grał całe „Somewhere far Beyond” nadał nieco ton obecnej trasie. Guardiani mają ograną całą wspomnianą płytę i mogą cwaniakować. We Wrocławiu z tego albumu zagrali „Bard's Song” i „Ashes to Ahes”. Dzień później, w Warszawie zamienili sobie „Ashes to Ashes” na „The Quest of Tanelorn”. Swoją drogą nie można im zarzucić sztywnego wystudiowania, bo jak się poczyta o obecnej trasie to i znajdzie się koncert w Krefeld, na którym zagrali... „Barbara Ann” czy „Brian”. Coż, w rodzinnym mieście, wśród swoich najwyraźniej mogą sobie na takie szaleństwa pozwolić.
Obecna trasa jednak przebiegała pod hasłem „The God Machine Tour”. Niemal do końca nie było wiadomo, co zespół na niej zagra, bo choć Niemcy grali już festiwale, zespół „udawał”, że „The God Machine” jeszcze pełną gębą nie wyszła i nie wychylali się zbytnio z kawałkami z najnowszego krążka. My mieliśmy już okazję liznąć tej płyty na wspomnianym przez Yggy'ego koncercie w Dreźnie, kiedy ze sceny zagrzmiał „Violent Shadows”. Tak było i tym razem. Prócz tego kawałka, który wypadł naprawdę mocarnie i spójnie wybrzmiał po „The Script for my Reqiuem”, Niemcy zagrali także „Deliver us from Evil” oraz „Blood of the Elves”. Przy „Deliver...” odczułam mały zgrzyt, ponieważ mam wrażenie, że dynamikę refrenu w tym kawałku tworzą chórki, które na żywo w zasadzie zginęły. Za to „Blood of the Elves” został okraszony sympatycznym wstępem, w którym Hansi nawiązał do polskich korzeni sagi o „Wiedźminie” (już teraz tematyka kawałka była dla wszystkich jasna, ale ja rok temu, w pierwszej chwili, gdy zespół wypuścił singla, nie „połączyłam kropek”. Elfy? Nic nadzwyczajnego, Guardian lubi pisać o elfach!).
Choć motywem przewodnim trasy była ostatnia płyta, Guardiani zagrali tyle samo kawałków z – ich zdaniem najlepszej płyty - „Nightfall in the Middle Earth”. Ta płyta to punkt odniesienia dla wielu fanów... ale i właśnie też dla samego zespołu, który wciąż ma na oku azymut tego albumu, nie planuje jednak nigdy go kopiować ani nagrywać „part II”. Niektóre płyty zostały w setliście pominięte, a niektóre bardzo ciekawie rozegrane. Na przykład jeśli chodzi o „A Twist in the Myth”, Niemcy odpuścili sobie długo forsowany na przebój kawałek „Fly”. Zamiast niego zagrali „Skalds and Shadows”. Jak usłyszałam samą zapowiedź kawałka od razu ucieszyłam się, że „A Twist in the Myth” najpewniej mamy już odhaczone. Nie jest to najlepsza ballada Blindów w ich karierze, ale wybór tego kawałka jako reprezentanta tej płyty był chyba całkiem pomysłowy i sprytny, zwłaszcza, że ludzie naprawdę domagają się tego wspólnego bardowskiego śpiewania z Hansim. Oczywiście śpiewanie było też na większą skalę - na szczęście nie zabrakło wspominanego „The Bard's Song”, który już tradycyjnie w dużej mierze odśpiewują za Hansiego oraz absolutnie magicznego „Lord of the Rings”. Rzecz jasna Blind Guardian zaspokoił także nasze zapotrzebowanie na stare, agresywne kawałki: zmyślnie „Valhalla” poszła pod koniec koncertu, bo fani czasem potrafią nie dojść do głosu Hansiemu, kiedy wielokrotnie śpiewają refren „w pętli”, a granie „Majesty” w Polsce to już tradycja. Jako jeden z tak zwanych bisów Niemcy zagrali „Sacred Worlds”. Ten kawałek, podobnie jak „Fly” był promowany na koncertach jako kolejny „hit” Guardianów. O ile z „Fly” nie do końca się udało, to „Sacred Worlds” dostał to miano przez zasiedzenie... ale też przez swoją guardianową klasyczność. Wspominany przez Iggy'ego ten guardianowy „epicki, baśniowy” klimat też zrobił swoje. Fani śpiewali refren, aż miło słuchać!
Pomijam genialną muzykę. Ten zespół nigdy nie robi wizualnie nadzwyczajnego show, ale kradnie serce swoją szczerością, autentycznością i wrażeniem prawdziwego zespołu-grupy kumpli grających metal od garażowych lat szczenięcych. Na scenie były dwa banery, najpierw z wielkim logo kapeli, później z kreaturą z okładki ostatniej płyty. Ciekawie też rzucało się okiem na oświetleniowca, który sterował światłem przy użyciu pałeczek imitujących perkusyjne: każde uderzenie to mignięcie światła na scenie. Jedyną wadą koncertu było płaskie brzmienie, które towarzyszyło nam przez kilka pierwszych kawałków. Na szczęście poprawiło się w drugiej połowie występu na dobre i nie zepsuło odbioru koncertu rzeszy fanów. A w klubie A2 było naprawdę tłumnie! Blind Guardian zagrał w Polsce dwa koncerty i na każdym klub był wypełniony po brzegi. Dla takiej publiki na pewno warto grać, więc trzymam kciuki za kolejne koncerty w naszym kraju!
Igor „Yggy” i Katarzyna „Strati” Książek