„Geneza zła w metalowym wydaniu” (Dragon)
– Metal to dla nas pasja – deklaruje Jarek Gronowski. Po tym, co jego zespół zaprezentował na powrotnym albumie „Arcydzieło zagłady”, a już szczególnie na najnowszym „Unde Malum”, raczej nikt nie ma już co do tego żadnych wątpliwości. – „Unde Malum” to najlepsza płyta Dragona - najlepiej skomponowana, najlepiej zaaranżowana, najlepiej brzmiąca. Dlatego wierzymy, że spodoba się ona i naszym fanom, tym, którzy polubili poprzednie nasze płyty – podkreśla gitarzysta i lider Dragona.
HMP: Nigdy nie wiadomo czy reaktywacja, szczególnie po wielu latach milczenia, wypali. Jednak w waszym przypadku okazało się, że fani czekali na Dragona, a powrotny album „Arcydzieło zagłady” został bardzo dobrze przyjęty – nie mogło być lepiej?
Jarek Gronowski: Cześć! Wiesz, nasz powrót miał kilka, powiedzmy, etapów. Najpierw okazało się, że dalej lubimy grać metal, że wspólne granie na próbach to frajda. Potem przyszły koncerty, gdzie fani przyjęli nas bardzo ciepło. No i w końcu, jako że zawsze powtarzam, że granie ma sens tylko wtedy, kiedy jest połączone z tworzeniem nowej muzyki, nagraliśmy „Arcydzieło zagłady”, a dzisiaj prezentujemy kolejny album „Unde Malum”. Nigdy nie jest tak, że „nie mogło być lepiej” ale jest naprawdę dobrze.
Trudno było przewidzieć tylko jedno: pandemię. Z tego co pamiętam to i tak odwlekaliście premierę tego albumu, aż w końcu podjęliście decyzję, że nie ma na co czekać?
Pandemia nas nawet tak bardzo nie zahamowała w pracy nad „Arcydziełem...” - singiel z albumu zaprezentowaliśmy w lutym 2020, a całą płytę nagraliśmy jesienią, natomiast mocno mam poplątała możliwości koncertowe. Kiedy należało ruszyć z nową muzyką w trasę, był akurat kolejny lockdown, tak, że ostatecznie promowaliśmy „Arcydzieło...” dopiero na jesień 2021.
Koncerty w końcu wróciły. Ile udało się wam zagrać sztuk promujących „Arcydzieło zagłady” i jak ten materiał był przyjmowany na żywo?
Zagraliśmy w sumie siedem koncertów razem z Faust i Destroyers i jeden z Wolf Spider, a do tego jeszcze doszedł koncert „okolicznościowy” z okazji premiery książki Mateusza Żyły na temat koncertu Metalliki w Polsce, zagraliśmy krótki set. Muzyka z „Arcydzieła...” została przyjęta przez fanów bardzo dobrze, praktycznie tak samo, jak nasze starsze numery. Tutaj ciekawa sprawa. Zawsze w przeszłości baliśmy się grać zbyt nowe numery, takie, które jeszcze nie pokazały się na płytach. Fani na koncertach chcieli się bawić przy znanej muzie, a takie nowe kawałki to był zawsze jakiś element zaskoczenia. Szykując na trasę setlistę trochę wróciły tamte obawy, no ale sytuacja była tym razem zupełnie inna - „Arcydzieło...” zdążyło już się „osłuchać” i ludzie wspólnie z nami mogli śpiewać „Nie zginaj kolan” czy właśnie „Arcydzieło zagłady”.
Wiele zespołów w czasie pandemicznych lockdownów było w takiej samej sytuacji jak wy: wydały płytę lub czekały na jej premierę, jednocześnie pracując nad nowym materiałem, bo w sumie co miały robić innego. Można stwierdzić, że gdyby nie to zatrzymanie się wszystkiego, to nowy album Dragona nie ukazałby się tak szybko?
Nie, raczej nie. Myśmy w tym największym lockdownie dopinali materiał na „Arcydzieło...” - była jeszcze zmiana bębniarza, wiążące się z tym spore zmiany w aranżacji, tak, że ówczesna skumulowana energia znalazła wyraz w materiale z poprzedniej płyty. „Unde Malum” jest efektem tego, że dopracowaliśmy się sprawnie działającego systemu. Przynoszę kolejne numery, instrumentale, na próby, razem z Fazim obrabiamy je i wbijamy w Guitar Pro, potem materiał posyłamy do Mikołaja, żeby sobie bębny obczaił i pod siebie dostosował, a razem z Fredem układamy „ryby” pod wokale. Na koniec procesu trzeba jeszcze już ułożone wokale „wpisać”, dopasować teksty, które jednocześnie piszę, do zbioru na płytę.
Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo „Unde Malum” to 100% Dragona w Dragonie, godna następczyni nie tylko poprzedniego, ale też waszych klasycznych albumów sprzed lat. Musicie mieć świadomość siły rażenia tego materiału, skoro zapowiadasz go jednoznacznym „rozerwie was na strzępy!”?
To jest tak - my mamy pełne przekonanie do tego materiału. Wiem, że to może brzmieć banalnie, ale naprawdę uważamy, że „Unde Malum” to najlepsza płyta Dragona - najlepiej skomponowana, najlepiej zaaranżowana, najlepiej brzmiąca. Dlatego wierzymy, że spodoba się ona i naszym fanom, tym, którzy polubili poprzednie nasze płyty.
Wiadomo, że każdy przypadek jest inny, ale jak sądzisz, od czego zależy to, że jeden zespół wraca po latach tak jak wy, z tarczą i w wielkim stylu, a inne, często nawet bardzo znane, robią klapę, nagrywając nikomu niepotrzebne, pozbawione energii, po prostu słabe płyty?
Dzięki za dobre słowa i za wysoką ocenę naszej muzy (śmiech). Niezręcznie byłoby mi tutaj wypowiadać się o kimkolwiek w negatywnym kontekście ani oceniać; ważne jest jednak zawsze po co kapela wraca. Jeśli kieruje nią wyłącznie nadzieja na jakieś korzyści finansowe, no to jest ryzyko, że efekt artystyczny będzie słaby. My jesteśmy życiowo poukładani, metal to dla nas pasja a nie tylko sposób zarabiania, ta muzyka była w nas i stąd szczere emocje w jej graniu.
Ważne wydaje mi się również to, że Dragon wrócił, bo mieliście coś do przekazania, gdy wiele znanych zespołów ze świata wznawia działalność, ponieważ dostały intratną ofertę koncertową, więc często siłą rozpędu nagrywają również płyty, chociaż nie powinny już tego robić?
My akurat nie dostaliśmy intratnych propozycji, to może nam było łatwiej. (śmiech)
Po tym, co Tomasz Zed Zalewski zrobił z „Arcydziełem zagłady” pod względem brzmienia pewnie nawet nie rozważaliście możliwości pracy z innym realizatorem i współproducentem?
Dokładnie tak. Byliśmy tak bardzo zadowoleni z „Arcydzieła...”, z wkładu Zeda, z jego wiedzy, świadomości, smaku muzycznego, że od początku celowaliśmy z nowym materiałem do niego (nagrywając, jak poprzednio, przestrzenne bębny w gościnnym MAQ). A dodam przy tym, że w mojej ocenie „Unde Malum” brzmi jeszcze lepiej niż „Arcydzieło...”, Tomek tu jeszcze lepszą robotę zrobił, mocniej „przesiąknął” dragonową muzą. (śmiech)
Przy wczesnych wydawnictwach Dragona nie było o tym mowy, dopiero w drugiej połowie lat 90. zacząłeś produkować płyty swego zespołu – jak rozumiem daje ci to znacznie większe możliwości przekazania słuchaczom albumu w takiej formie, jaką sobie założyliście, bez żadnych półśrodków czy kompromisów?
Na początku to człowiek jest zupełnie oszołomiony samym faktem nagrywania - że jest studio, mikrofony, realizator, to nie pozwala z dystansem, kompleksowo, spojrzeć na muzykę. Z nagraniem kolejnych płyt jednak jest coraz większa świadomość, coraz większa wiedza i coraz bardziej sprecyzowane pomysły na to, jak ta muzyka ma ostatecznie się prezentować, jak brzmieć. Ale prawdziwym przełomem jest jednak nasza aktywność po reaktywacji. Po pierwsze, stanowimy z Fazim „unitandem”, wzajemnie się uzupełniamy, podkręcamy swoje pomysły, zaskakujemy się, również na niwie producenckiej. No, a po drugie - Zed - jego spokój, wizja, wiedza i doświadczenie pomogły w ostatecznym wykuciu naszych nowych materiałów. Jego rola, nie tylko realizacyjna, ale właśnie producencka, jest tutaj nie do przecenienia.
Nowy materiał potwierdza, że z wiekiem nie łagodniejecie i chyba nie jest to tylko zasługą posiadania w składzie znacznie młodszego perkusisty?
Może właśnie wymaganiami dotyczącymi tej „energii” wymęczyliśmy poprzednich naszych bębniarzy? (śmiech). Zdecydowanie - metal to metal, tu trzeba grzać na ostro, my jeńców nie bierzemy; takiego też potrzebowaliśmy garowego, który nie tylko „nie odstawi nogi”, ale wręcz będzie podkręcał i zachęcał - dokładnie tak, jak to robi Miki.
Z kolei choćby „Nie mieszaj w to diabła” świadczy o tym, że thrash/death w waszym wydaniu wciąż może być również zaawansowany technicznie, wręcz odjazdowy – płyta jest dość długa, tak więc musiała być urozmaicona?
Ona i tak jest nieco krótsza - naprawdę dużo wątków, wtrętów, arabesek i pobocznych tematów zostało wycięte z materiału w drodze eliminacji. Najpierw to były naprawdę kolubryny; potem a to ja coś przyciąłem, a to Fazi, a to Guitar Pro się rzucał, a na sam koniec z wielkimi nożycami dopadł nas jeszcze Zed. (śmiech)
Dotyczy to nie tylko warstwy muzycznej, bo podobnie jest z tekstami. Kontakt z nimi nie napawa optymizmem, bowiem od lat eksplorujesz podobne tematy i nie dość, że nie widać zmian na lepsze, to jest wręcz coraz gorzej. Dlatego ponownie wróciłeś do postaci Upadłego Anioła, obecnego zresztą na poprzednim albumie tworząc utwór „Upadły Anioł II”, a człowiek wcale nie wydaje się być najdoskonalszym ze stworzeń?
Problematyka pochodzenia Zła (czyli właśnie „unde malum” - skąd zło) nurtuje mnie praktycznie od samego początku Dragona. Już na „Hordzie Goga” (ba, na numerach wcześniejszych, które na „Hordę...” już nie weszły) była ona obecna, a „Upadły anioł” to już był wręcz album koncepcyjny poświęcony temu tematowi. I, jak się okazuje, ten temat jest mi bliski, siedzi we mnie do dziś i owocuje kolejnymi tekstami. Przecież tytuł poprzedniej płyty „Arcydzieło zagłady” dotyczył człowieka - wskazywał że to my sami jesteśmy źródłem tego zła. Jeszcze mocniej, koncepcyjnie podszedłem do tego na najnowszej płycie. Wybrałem z mej przepastnej szuflady (gdzie cały czas dokładam kolejne moje teksty, mam dziesiątki moich tekstów, wierszy, ryb, itp.) odpowiedni zestaw, dopisałem tytułową trylogię no i jest!
Długie, wielowątkowe kompozycje są waszym znakiem rozpoznawczym od lat, ale po raz pierwszy (instrumentalne etiudy z „Sacrifice” to jednak coś zupełnie innego), zamieściliście na płycie trzy części jednego utworu. Skąd pomysł, żeby rozdzielić je innymi kompozycjami?
Jak to rozmawialiśmy między sobą na próbach - podczas narad i ustaleń dotyczących kształtu płyty, jakby trzy „undemalumy” miały być razem, to byśmy je nagrali razem (śmiech). A skoro są oddzielnie, no to takie ich przeznaczenie na płycie, żeby materiał niejako „oplatał” się naokoło nich. Te trzy numery są połączone - myślą przewodnią, tematami muzycznymi, narastającym napięciem, ale ich rolą jest ułożenie płyty, nadanie jej szczególnego kształtu, rytmu opowieści. Mają wracać jak refren pieśni.
To zarazem tytułowy utwór płyty „Unde Malum”, zapewne zainspirowany rozważaniami filozofa Gottfrieda Wilhelma Leibniza – wpasowały się w tematykę albumu idealnie, zresztą pytanie, skąd bierze się zło i jakim cudem mogło w ogóle zaistnieć w świecie-boskim dziele, ludzie zadają sobie od dawna, lecz niestety wygląda na to, że długo jeszcze będzie ono aktualne?
No, Leibnitza i jego rozmodlonych „monad” bym tutaj nie mieszał, za łatwo przychodzi mu rozgrzeszenie Boga z przyczyn niezawinionego zła. Bezpośrednią inspiracją albumu był słynny wiersz Tadeusza Różewicza, i jego początek:
„Skąd się bierze zło?
jak to skąd
z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka”
Tak jak już mówiłem przed chwilą - to pytanie będzie wciąż aktualne, ono się, o zgrozo, robi wręcz za aktualne. Znamienne jest, że premiera „Unde Malum” będzie miała miejsce 24 lutego, w rocznicę napadu Rosji na Ukrainę…
Pod koniec nagrywania płyty zaapelowaliście do fanów, żeby nadsyłali wam nagrania tytułowej frazy w dowolnej formie, powtarzane, wykrzykiwane, etc. Z tego co słyszę w części III nie zawiedli, dzięki czemu płytę zamyka to niepokojące pytanie, swoiste finałowe memento?
Tak, wiedząc, że płytę będzie kończyło wielokrotnie powtarzane pytanie tytułowe, w pewnym momencie wpadliśmy na pomysł, by oddać głos naszym fanom. Przesłane przez nich nagrania frazy „unde malum” wgraliśmy w finał albumu.
Symboliczna okładka również daje do myślenia – niczego nie pozostawiliście przypadkowi, ten element również musiał podkreślać wymowę płyty, będąc zarazem pierwszą informacją co do jej zawartości?
Chcieliśmy uzyskać maksymalnie spójny przekaz, efekt artystyczny, stąd taka mroczna, sugestywna grafika.
Co oznaczają te rzymskie cyfry VI na torsie i dłoniach okładkowej postaci, skoro „Unde Malum” to wasz siódmy album? Chyba, że nie wliczacie do dyskografii „Twarzy”, tego swoistego skoku w bok sprzed lat? (śmiech)
Sam sobie słusznie odpowiedziałeś. (śmiech). „Twarze” to była fajna przygoda, projekt muzyczny, pół kroku do tyłu w kierunku hard rocka, pół kroku do przodu ku tanzmetalowi Rammsteina, ale to była zabawa jednorazowa. Miała się nazywać „Virtual Vision”, ale jako że materiału pod tą nazwą wytwórnie kupić nie chciały, MMP chciał natomiast nowy materiał Dragona, no to wyszło pod logiem Dragon. Niemniej to właśnie „Unde Malum” traktujemy jak nasz szósty album - stąd rzymskie VI.
Singlowy numer „Nie zabijaj”, teledysk do „Upadłego anioła II” to ważne aspekty promocji, ale trasa pewnie cieszy was najbardziej. Od początku marca do połowy maja zagracie łącznie dziewięć koncertów, ale to zapewne dopiero początek, musicie nadrobić pandemiczny przestój?
Pandemia wszystkich nas metali mocno wyhamowała - przez półtora roku nie można było praktycznie zagrać koncertu. A koncerty to sól metalu, największa frajda w graniu tej muzy. „Arcydzieło zagłady” wyszło wiosną 2021, bez szansy na trasę promocyjną. Udała się nam jednak trasa jesienna, wraz z Faust i Destroyers zagraliśmy też z naszymi kompanami z Wolf Spider.
Skoro Wolf Spider dorobił się właśnie szóstego albumu „VI” uznaliście, że połączenie sił podczas takiej trasy będzie wyśmienitym pomysłem, a zarazem powrotem do dawnych, dobrych czasów, kiedy, wraz z kilkoma innymi zespołami kładliście w Polsce podwaliny pod te mocniejsze odmiany metalu?
Bardzo się lubimy, a znamy „od zawsze” (jeszcze od pierwszego zaciągu metalowego w Polsce), i my i oni wydajemy teraz płyty (trzeba trafu, że obie jako VI), z wielką przyjemnością ruszamy zatem razem na wspólne granie.
Na szczęście to, co proponujecie obecnie, dociera również do młodych słuchaczy, co wydaje się dobrym prognostykiem, zadając jednocześnie kłam twierdzeniom „znawców”, że metal, czy szerzej rock, jest obecnie martwą muzyką, ponieważ nie jest już w stanie zainteresować kolejnych generacji odbiorców?
Metal z manifestu młodzieńczego buntu, jakim był pod koniec XX wieku, jest teraz samodzielnym, poważnym elementem pop-kultury i sztuki. Jego ówcześni fani przez lata dojrzeli, ale jego mocny, zbuntowany przekaz, a także energia oraz artystyczne wyrafinowanie przyciągają uwagę otwartych, poszukujących młodych ludzi.
Myślicie jednak o każdej grupie docelowej, dlatego „Unde Malum” będzie dostępny nie tylko w wersji cyfrowej, ale też na limitowanym, efektownie wydanym CD oraz na LP – trzeba wykorzystywać wszelkie sposoby, żeby docierać ze swoją muzyką do różnych odbiorców, zarówno tych, którzy słuchają jej tylko z telefonu, albo wyłącznie z płyt winylowych?
Absolutnie! Podstawą dzisiejszych czasów jest właśnie „dotrzeć do słuchacza” - dać mu szansę posłuchania, wyrobienia sobie zdania. Wierzymy w naszą muzę, wierzymy, że jeśli tylko ktoś ją usłyszy, to wróci po więcej. Dlatego każdy kanał komunikacji jest dobry - streamingi, Facebook, YouTube. Niemniej metal to muzyka celebrowana, to powaga i skupienie. Na komórczaku można złapać zarys utworu, ale bogactwo kompozycji i aranżacji kryje się w głębi, wymaga lepszego brzmienia i poświęcenia uwagi. A w końcu metal to też kolekcjonerstwo - dlatego chcemy, by w tej mierze nasza muzyka miała wiele do zaoferowania.
Wojciech Chamryk