„Prawdziwy portugalski underground” (Rage And Fire)
Nie tylko hiszpańskie zespoły grają tradycyjny heavy metal na Półwyspie Iberyjskim. W Portugalii też od dawna istnieje ciekawa scena undergroundowa. Opowiadają o niej: gitarzysta Mário Figueira oraz basista i wokalista Rick Thor. Dawniej kojarzeni m.in. z Ironsword, Ravensire i Filii Nigrantium Infernalium, Mário z Rickiem startują obecnie z całkiem nowym zespołem o nazwie Rage And Fire, którego skład uzupełnia perkusista Vasco Machado oraz drugi gitarzysta Fred Brum. Pod tym szyldem nagrali już pierwszy longplay “The Last Wolf” i w oczekiwaniu na jego wydanie pracują nad kolejnym. Spotkaliśmy się osobiście w lobby hotelu MeraPrime Gold Design w Lizbonie.
HMP: Co się stało z Ravensire?
Rick Thor: Obaj odpowiedzielibyśmy różnie na to pytanie, ponieważ inaczej wyglądało to z naszych dwóch różnych perspektyw. Ravensire istniało w latach 2011 – 2020. To był świetny czas. Wydaliśmy kilka albumów i zagraliśmy całkiem sporo koncertów w Europie. W pewnym momencie przestało mnie to jednak bawić tak, jak dawniej. Przestałem angażować się w odpowiednim stopniu. Chciałem zająć się czymś innym. Otwarcie o tym porozmawialiśmy i zdecydowałem się opuścić Ravensire. Nadal pozostajemy dobrymi przyjaciółmi. Nie ma między nami żadnymi kwasów, żali ani tragikomedii. Wiem, że oni planują stworzyć teraz kompletnie nowy zespół. Gitarzysta Nuno przysłał mi kilka nowych utworów. Brzmią świetnie. To żaden sekret.
Mário Figueira: Mamy nadzieję, że nie wyjawiliśmy teraz żadnego sekretu.
Rick Thor: Raczej nie, bo skoro kompletują nowy zespół, to przecież prędzej czy później zechcą pokazać się światu.
Mário Figueira: W przyszłości na pewno.
Rick Thor: W każdym razie tak wygląda moja wersja wydarzeń. Życzę im jak najlepiej, a nawet zasugerowałem nazwiska osób, które mogłyby mnie zastąpić. Mário, Nuno i perkusista Alex grali jakieś próby. Ja sam chciałem jednak tworzyć muzykę inną niż w Ravensire. W międzyczasie zaśpiewałem i zagrałem na basie na speed thrash metalowej płycie Hellspike “Dynasties Of Decay” (2021, wywiad w HMP 84 str. 94, recenzja w HMP 85 str. 152, przyp.red.). Pewnego razu Mário był u mnie w domu i pokazałem mu cholernie dobry utwór Pretty Maids “Back To Back” (1984). Postanowił nauczyć się solówki. Powiedziałem, żebyśmy pociągnęli temat i skowerowali wspólnie ten utwór. Mário był w nowym zespole z pozostałymi muzykami grającymi wcześniej w Ravensire, więc na tym etapie nie planowaliśmy zakładania innej kapeli, a jedynie robiliśmy kower. Z powodów restrykcji politycznych wszyscy ludzie w Portugalii byli uwięzieni w domach, dlatego zespoły nie mogły pracować w studiu. Posiadałem w mieszkaniu warunki i sprzęt do nagrywania, na którym swoją drogą zarejestrowałem partie basu na potrzeby Hellspike - znacznie ułatwiło to zadanie, chociaż z wokalami zawsze czekam na wejście do studia, żeby nie irytować sąsiadów. Wkrótce dołączył do nas perkusista Vasco Machado. Zamieszczaliśmy filmiki na YouTube, na których gramy rozmaite kowery, m.in. Running Wild, Motörhead, Slayer, W.A.S.P.
Mário Figueira: Potrzebowaliśmy jakoś się nazwać. Upewniliśmy się tylko, że żaden inny zespół na świecie nie nazywa się Rage And Fire. Rick początkowo nie zgadzał się na ten szyld, ale pozostali go przegłosowali (śmiech).
Rick Thor: Ostatecznie nazwa Rage And Fire to hołd dla Ravensire. Nie brakowało nam własnych pomysłów, dysponowaliśmy kilkoma ciekawymi kompozycjami, z czego niektóre tworzyliśmy jeszcze z myślą o Ravensire. Potrzebowaliśmy coś z nimi zrobić, żeby nie przepadły. Vasco Machado również przedstawił swoje trzy pomysły. Wtedy pomyślałem, że powstaje nowy, porządny zespół. Uznałem, że potrzebujemy bardziej wyszukanej nazwy. Pozostali przyzwyczaili się jednak do Rage And Fire i nalegali, żeby pozostać przy tym szyldzie. Tak więc zostało. Okazało się, że myśmy wystartowali prędzej niż nowa wersja Ravensire. Można zauważyć muzyczne podobieństwa między Rage And Fire a Ravensire, głównie ze względu na mój głos. Zależy mi jednak na tym, żebyśmy nie byli uznawani za kontynuację tego samego zespołu. Różnimy się.
Mário Figueira: Nasza nowa muzyka też jest epicka, ale znacznie mniej doomowa.
Grand Magus jest przykładem zespołu, który dokonał zmiany stylistycznej z doomu w kierunku heavy metalu.
Rick Thor: Nigdy nie utożsamiałem Ravensire z gatunkiem doom metal. Pojedyncze kawałki owszem, ale kapela jako taka zaliczała się do heavy metalu. Na nowej płycie “The Last Wolf” (2023) też znajdują się wolniejsze momenty, ale jeszcze bliżej jej do tradycyjnego heavy. Nie wynika to ze świadomie podjętych założeń, tylko z naturalnej ewolucji. Zarówno w przeszłości, jak i obecnie, udzielaliśmy się i udzielamy w rozmaitych konfiguracjach personalnych, które grają często bardzo różną stylistycznie muzykę, ale dla mnie to wszystko i tak jest old schoolowym metalem. Cokolwiek nagram w przyszłości, tak już pozostanie. Czasami mam większą ochotę na black metal, speed, thrash, czy typowe heavy, ale zawsze pozostaję wierny metalowi zakorzenionemu w latach osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych.
Czy czułeś, że Nuno nie pozostawia Ci potrzebnej przestrzeni do realizacji wszystkich Twoich pomysłów?
Rick Thor: Nie, zupełnie nie czułem żadnego ograniczenia z jego strony. W rzeczywistości, nigdy nie komponowałem utworów Ravensire. Pisałem tylko liryki i linie wokalne. Sporadycznie zdarzało mi się stworzyć cały numer dla innych kapel. Bardziej uaktywniłem się pod tym względem teraz w Rage And Fire. Zawsze miałem w swoim otoczeniu wielu wspaniałych kompozytorów.
Mário Figueira: Skomponowaliśmy już siedem utworów na drugą płytę Rage And Fire.
Rick Thor: No właśnie, mimo że pierwsza jeszcze się nie ukazała, ja zacząłem już rejestrować wokale na drugą. Fajnie wnosić własne idee, ale nie zmuszam się. Poza tym, piszę teksty i linie wokalne, które czasami mocno różnią się od pierwotnej wizji twórców struktury instrumentalnej utworów.
Mário Figueira: Rick błyskawicznie pisze teksty, jak maszyna.
Rick Thor: Zgadza się, bardzo szybko mi to wychodzi. Wczoraj poszedłem spać dopiero o pierwszej w nocy, bo pisałem teksty dla innego zespołu, On The Loose.
Czyli pisałeś liryki dla Bruce’a Dickinson’a.
Mário Figueira: To nasz przyjaciel Flávio Lino.
Rick Thor: (śmiech) Oni śpiewają identycznym głosem. Flávio dołączył w 2019 roku do angielskich weteranów z Airforce.
Mário Figueira: Z maidenowskim perkusistą.
Rick Thor: Tak, z ex-perkusistą Iron Maiden, Dougiem Sampsonem.
Wolę Flávio z Master Spy niż z On The Loose, bo barwa Bruce’a bardziej pasuje mi do szybkiego heavy metalu niż do doomu.
Rick Thor: Zauważ jednak, że sam Bruce też miał w swoim repertuarze trochę mroczniejszych, powolnych kawałków, np. na albumie “The Chemical Wedding” (1998). Nie pisz tego w czasopiśmie, ale powiem Ci, że On The Loose ma teraz nowego wokalistę.
Ależ wszyscy o tym już wiedzą. Został nim Pedro Fialho de Jesus.
Rick Thor: Pedro nie tylko dobrze śpiewa, ale przede wszystkim inaczej niż Bruce Dickinson. Z niecierpliwością wypytują mnie o jak najszybsze dokończenie liryków, więc lada miesiąc ukaże się nowy album On The Loose. Ja nigdy bym tak nie zaśpiewał jak wspominani wokaliści. Nie potrafię. Najpewniej czuję się w repertuarze speed / thrashowym typu Perpetratör czy Hellspike. W heavy metalu zaś, cóż, mój głos zaniża loty instrumentalistów. Mam nadzieję, że ludzie dostrzegają, iż brzmię inaczej niż typowy metalowy wokalista. Zbierałem krytykę w Ravensire, ale niektórzy doceniali mój nietypowy styl. Cieszy mnie śpiewanie inaczej niż wszyscy. Nie dążę do bycia profesjonalnym muzykiem utrzymującym się ze śpiewania. W obecnych czasach nie jest to możliwe. Dzisiaj nie da się żyć ze śpiewania heavy metalu. Wielkie zespoły heavy metalowe zaczynały w latach osiemdziesiątych, w innej epoce. Nie zdarza się, żeby młody zespół XXI wieku osiągał poziom popularności dawnych legend.
Zdarza się, ale bardzo rzadko: Sabaton, Ghost, a w polskiej skali Nocny Kochanek.
Rick Thor: Tak, ale to inna sprawa. Moim zdaniem Sabaton gra bardzo komercyjny heavy metal. Tak komercyjny, że nie należy do grona słuchanych przeze mnie kapel. Ja skupiam się na old schoolu, nie na Sabatonie czy Slipknot. Jestem ortodoksem, uwielbiam Priest i Maiden, a ich nowi naśladowcy nie osiągają takich wyżyn. Lata osiemdziesiąte wspominam jako niesamowite dlatego, że granice gatunkowe dopiero się kształtowały. Często napotykało się na nazwy fantastycznych zespołów, których dotąd się nie znało. Ekscytowałem się, że nigdy nie słyszałem niczego tak szybkiego jak to, ani niczego tak ciężkiego jak tamto.
Mário Figueira: Muzyka zabierała słuchaczy na niesamowite podróże.
Rick Thor: Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałem Candlemass. Ależ kapitalny, wleczący się metal! Potem znalazłem Cathedral i znów odniosłem takie samo wrażenie. Byłem w szoku po usłyszeniu debiutu Obituary, bo nigdy w życiu nie słyszałem takiego głosu. Wiele dźwięków pozostawało jeszcze do odkrycia. Dziś, żeby zrobić coś nowego, trzeba wybrać się poza zakres lubianej przeze mnie muzyki, jakiś fusion bądź komerchę. Nie moja bajka.
Można odnieść sukces, grając autentyczną muzykę, ale zorientowaną na lokalny rynek. Tak robi polski Nocny Kochanek, tak robi islandzka Dimma. Może sytuacja dla Was wyglądałaby kompletnie inaczej, gdybyś śpiewał w języku portugalskim?
Rick Thor: Prawdopodobnie tak. Uwielbiam kapele śpiewające w swych lokalnych językach. Nawet, jeśli nic z ich tekstów nie rozumiem. Cenię np. Turbo, Kat i Dragon. “Horda Goga” (1990) tych ostatnich wymiata i nawet wolę polskojęzyczną wersję od angielskiej, bo w moim odczuciu brzmi naturalniej. Podejrzewam, że gdy śpiewali po angielsku, starali się zrobić to dobrze, ale jak śpiewali po polsku, po prostu dali czadu. Dorastałem z płytą “Fallen Angel” (1990), tą z bogiem wskazującym z niebios na upadłego diabła na okładce. Uwielbiam też francuskojęzyczne kapele typu Sortilège, przy czym akurat dobrze rozumiem język francuski. Gram na basie w lokalnym zespole black metalowym Filii Nigrantium Infernalium, w którym wokalista Belathauzer śpiewa po portugalsku. W efekcie jesteśmy powszechnie rozpoznawalni w Portugalii, ale nikt o nas nie słyszał za granicą.
Mário Figueira: Ale występowaliście przecież za granicą.
Rick Thor: Graliśmy pojedyncze gigi w Finlandii i w Danii. Zespół został założony trzydzieści lat temu podczas eksplozji sceny black metalowej początku lat dziewięćdziesiątych, a jednak mało kto zna nas poza Portugalią. Urodziłem się w 1973 roku, więc byłem wtedy nastolatkiem. Za kilka dni stuknie mi pięćdziesiątka, co uważam za osobistą tragedię.
Mnie jutro trzydziestka trójka.
Rick Thor: Wiek chrystusowy. Widzisz, dedykowaliśmy mnóstwo lat muzyce metalowej.
Mário Figueira: Ja już przekroczyłem pięćdziesiątkę wcześniej.
Rick Thor: Jakiś poeta powiedział kiedyś: nigdy nie planowałem się zestarzeć, ale to jedyny znany mi sposób, żeby w międzyczasie nie umrzeć.
A wracając do tematu, powiedzieliście, że Rage And Fire nie jest kontynuacją Ravensire. Czy to samo powiedzieliby kompani Nuno?
Rick Thor: Tak, oni też. Nie do końca rozumiem, dlaczego. Odchodząc od nich, poradziłem Nunowi, żeby śmiało działał dalej jako Ravensire.
Mário Figueira: Owszem, jak najbardziej chcieliśmy tak zrobić. Ale Nuno okazał się jedynym pozostałym oryginalnym muzykiem Ravensire. Przez jakiś czas ćwiczyliśmy w trzyosobowym składzie, szukając nowego wokalisty. Nie udało się znaleźć. Doszliśmy donikąd. Daliśmy sobie spokój. Stworzyłem cztery nowe utwory na potrzeby nie tyle Ravensire, co tej formowanej wówczas kapeli. Były zbyt dobre, by pozostały w szufladzie. Na szczęście perkusista Vasco oraz Rick zaakceptowali je. Od tamtej pory cały czas coś komponuję.
Rick Thor: Podejrzewam, że Nuno nie chciał przyjąć nowego wokalisty, który kompletnie zmieniłby charakter Ravensire. Głos stanowił bardzo ważną część naszego stylu. Pierwsze demo “Iron Will” (2012) zostało zaśpiewane przez Zé Gomes. Po jego odejściu, kiedy ja dołączyłem, wszyscy staraliśmy się zamknąć opcję dopuszczania nowych ludzi do składu, ponieważ nie chcieliśmy, żeby ktokolwiek z zewnątrz ingerował bądź ciągnął nas w kierunku typowego heavy metalu.
Mário, a kiedy Ty dołaczyłeś do Ravensire?
Mário Figueira: Tuż po ukazaniu się drugiego albumu “The Cycle Never Ends” (2016). Pewnego wieczoru Ravensire supportowało trzy szwedzkie zespoły: Enforcer, Wolf oraz TNT. Wybrałem się, a wtedy jeszcze w ogóle nie znałem Ravensire. Bardzo spodobał mi się ich występ, nawiązałem kontakt z Nuno i zachwalałem ich partie gitar. A gdy Zé RockHard / Zellpike (czyli założyciel Hellspike - przyp. red.) opuścił Ravensire, Nuno zapytał mnie, czy znam ewentualnego następcę. Odparłem: “a czy ja mógłbym spróbować?”. Chętnie się zgodził. Nauczyłem się grać utwory i uczęszczałem z nimi na próby. Było wspaniale.
Rick Thor: Zachwalałeś gitary, natomiast ja nie jestem dobrym wokalistą heavy metalowym, a dobry zespół heavy metalowy takiego potrzebuje, w dodatku ze skalą i z barwą, jakiej ja nie mam. Graliśmy zatem po swojemu, wyłącznie dla własnej satysfakcji, a nie w celu osiągnięcia mega statusu. Nigdy nie dzieliliśmy ambicji sprzedawania tysięcy egzemplarzy płyt, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że to przy obowiązujących trendach muzycznych nierealne.
Mário Figueira: Kiedyś staraliśmy się o supportowanie pewnego legendarnego zespołu metalowego. Zagraliśmy ich kower i zadedykowaliśmy go organizatorowi pewnego festiwalu, ponieważ próbował wciągnąć w to ów kultowy zespół. Po miłej rozmowie organizator wyznaczył bardzo wysoką opłatę i niestety musieliśmy zrezygnować.
Rick Thor: Celtic Frost.
Mário Figueira: Ach, zepsułeś.
Rick Thor: (śmiech) Dzierżyłem mikrofon przez niemal całą historię Ravensire. Gdy przestało mnie to kręcić, wskazałem na osoby o w miarę zbliżonym zakresie głosu, które potencjalnie mogłyby mnie zastąpić bez zmieniania charakteru kapeli. To było kluczowe. Ravensire miało już wyrobioną markę, wydane płyty i wyrobiony status w undergroundzie, więc życzyłem im wszystkiego dobrego w przyszłości pod nazwą Ravensire. No ale Nuno ogłosił split-up. To jego decyzja, szanuję ją. Jednocześnie było mi z tego powodu przykro.
Które zespoły są dla Was teraz najważniejsze?
Mário Figueira: Świetne pytanie (śmiech).
Rick Thor: Rage And Fire. I mówię to nie dlatego, że siedzi tutaj z nami Mário. Przeznaczam pełnię swej kreatywnej energii Rage And Fire. W tym momencie Filii Nigrantium Infernalium oraz Rage And Fire są moimi jedynymi aktywnymi zespołami. Gitarzysta Hellspike, Zellpike, wyprowadził się z Lizbony na południe Portugalii. Prowadzi tam inny tryb życia i nie ma żadnych dalszych planów muzycznych. Możliwe, że za jakiś czas to się zmieni, ale nie teraz. W związku z tym Hellspike jest zawieszone. Podobnie stało się z Perpetratörem - z założenia thrashowym projektem, bez żadnych planów koncertowych. Paulo Vieira, gitarzysta Perpetratöra, jest bardzo zajęty w innych konfiguracjach personalnych, a także produkuje mnóstwo płyt innych zespołów. Gdy da mi znać, że ma nowy materiał do zarejestrowania, podejmę się, ale póki co na to się nie zanosi. Z Filii Nigrantium Infernalium jestem związany od 1994 roku, ale ten zespół miewa mniej lub bardziej aktywne fazy. Czasami koncertuje na okrągło, a niekiedy mija cały rok pomiędzy ich występami. Gram u nich tylko na basie, nie śpiewam tam. Na przestrzeni wielu lat tak ograłem się z ich repertuarem, że nie potrzebuję się go uczyć, Gdy mówią mi o jakimś koncercie, bez problemu wskakuję z nimi na scenę. Natomiast w Rage And Fire jestem i basistą, i wokalistą. Muszę doskonalić koordynację, żeby wywiązywać się z obu funkcji w tym samym czasie.
Mário Figueira: Dramatyzujesz czasami na punkcie tej koordynacji (śmiech).
Rick Thor: Zdarza się. Nie jest mi łatwo łączyć obie role, bo muzyką zajmuję się weekendami. Nikt z nas nie utrzymuje się z grania. Wszyscy mamy inne prace.
Mário Figueira: Ja również grałem w przeszłości w wielu różnych zespołach, ale Rage And Fire jest pierwszym tworzonym przeze mnie wraz z przyjaciółmi od podstaw. Do wszystkich innych kapel dołączałem, gdy już funkcjonowały. Przejmowałem w nich rolę gitarzysty po kimś innym. Nigdy wcześniej nie byłem muzykiem - założycielem. Tym razem jestem.
Rick Thor: Co więcej, Mário komponuje prawie cały materiał Rage And Fire. Przychodzi z partiami gitarowymi i pokazuje reszcie, do czego mamy dodawać własny wkład.
Mário Figueira: Mówię im: “tak to ma brzmieć, ok?” A oni na to: “dobrze”.
Rick Thor: (śmiech) Bym zapomniał. Gram na basie w Els Focs Negres (w znaczeniu “The Black Fire”), którego wokalista Monsenyor Bthzr śpiewa, jak również gra na gitarze rytmicznej w Filii Nigrantium Infernalium. Liryki w Els Focs Negres są pisane w języku katalońskim. Nagraliśmy dwa longplay’e, z czego drugi ma się dopiero ukazać. Działamy na odległość. Osobiście spotkałem się z nimi tylko dwa razy. Uważamy się za przyjaciół, jednak nie da się ukryć, że panuje między nami zupełnie inne dynamika niż w typowym zespole. Działa to tak, że wpadam na jakiś pomysł, chwytam gitarę i rejestruję go na komputerze.
Mário Figueira: Obecnie nawet demówki nagrywane na domowych komputerach potrafią brzmieć lepiej niż studyjne longplay’e sprzed dekad. Technologia dynamicznie się rozwija. Jednocześnie trudniej jest uchwycić organiczny, naturalny dźwięk gitar, gdy podpina się instrument pod taki mały wzmacniacz i podkłada pod niego mikrofon. Odpowiedź uzyskiwana z wzmacniacza wpływa na sposób artykulacji dźwięku przez gitarzystę. Komputer wypluwa plastikową cyfrówkę.
Rick Thor: Dopiero na etapie produkcji nadaje się instrumentowi pożądane brzmienie. Nie czuję się z tym w pełni komfortowo. Wolałbym nagrywać analogowo, a w domu robię to ze względów ekonomicznych.
Mário Figueira: Ani największe zespoły, ani undergroundowe, prawie nikt już nie używa prawdziwych wzmacniaczy przy nagrywaniu. Korzystają z Fractals, Kempers itp.
Rick Thor: Z takich małych, podręcznych skrzynek.
Mário Figueira: Mają moc obliczeniową komputera i potrafią naśladować rzeczywiste brzmienie wzmacniaczy. Zamykasz oczy i nie czujesz różnicy.
Rick Thor: Dzięki tym skrzynkom łatwiej sprawować kontrolę nad brzmieniem i w razie potrzeby modyfikować je. Praktycznie oznacza to, że mamy kilka różnych wzmacniaczy zamkniętych w formie jednego małego pudełka.
Mário Figueira: Ostatnim razem Fred Brum używał cyfrowych narzędzi, a ja prawdziwy wzmacniacz. Okazało się, że to on brzmi lepiej. Fred mógł grać stosunkowo cicho bez wpływu na jakość dźwięku, a ja potrzebowałem podgłośnić. (Prawdopodobnie sąsiedzi - przyp. red.) narzekali, że nadmiernie hałasuję. Gdy ściszyłem, uszła moc.
Głośne granie wymaga szczególnej akustyki pomieszczenia.
Mário Figueira: Tak. Więc widzisz, cyfrowe rozwiązania mają swoje zalety.
Rick Thor: Świat się zmienia, a my pozostajemy wierni prawdziwemu heavy metalu. Używamy technologicznych innowacji w celu osiągania old schoolowego efektu.
Wielu ludzi dopiero dowie się o istnienie Rage And Fire w przyszłości. Nie wydaliście jeszcze debiutanckiego longplay’a.
Rick Thor: Ale wydaliśmy już demo. Z łatwością przyszło nam nagranie kilku utworów, ponieważ część z nich była już gotowa, gdy poznaliśmy on-line perkusistę Vasco Machado. Szybko wydaliśmy je w postaci “Demo 1986+35”, wraz z kowerem W.A.S.P. “I Wanna Be Somebody” (1984).
Mário Figueira: Vasco poznałem dzięki temu, że nagrywał w domu kowery Running Wild. Zagadałem, czy chciałby przyłączyć się do naszego projektu.
Rick Thor: Przy czym Vasco wtedy bębnił w tribut bandzie Iron Maiden, w którym nadal się udziela. Myśmy też kowerowali Running Wild, więc mieliśmy od razu coś z nim wspólnego. Zanim jednak doszło do naszego spotkania, Mário programował perkusję, a gitary rejestrował w warunkach domowych, bo wiesz, robiliśmy to początkowo tylko dla zabawy. Vasco zaczął od uzupełnienia naszych kowerów Slayer “Crionics” oraz W.A.S.P. “I Wanna Be Somebody” brzmieniem żywej perkusji. Następnie wydaliśmy wspomnianą demówkę na kasecie magnetofonowej.
Mário Figueira: Rozeszło się sto sztuk.
Rick Thor: Z czego połowa w kolorze czarnym, a połowa w kolorze czerwonym. Kolorystyka miała odzwierciedlać nazwę Rage And Fire. Na północy Portugalii znajduje się fabryka profesjonalnie produkująca kasety. Zebraliśmy fundusze, przygotowałem okładkę i wybraliśmy nazwę “1986+35”. Śmiejemy się, że ta kaseta powinna ukazać się w 1986 roku, ale nie zdążyliśmy tego zrobić we właściwym czasie i spóźniliśmy się jakieś trzydzieści pięć lat.
Mário Figueira: To żart. Nasze utwory brzmią tak, że powinny wyjść w 1986 roku.
Rick Thor: Niemniej, sto sztuk natychmiast się rozeszło, głównie na terenie Portugalii. Za granicą mało kto słyszał o Rage And Fire.
Mário Figueira: Mamy za granicą przyjaciół, więc wysłaliśmy kilka sztuk do USA, Francji, Anglii, Grecji, a nawet do Singapuru.
Rick Thor: Demówkę zamieściliśmy też na kanale YouTube “NWOBHM Full Albums” prowadzonym przez Brazylijczyka, którego spotkaliśmy w Atenach przy okazji ostatniego, nigdy niezagranego koncertu Ravensire. Mieliśmy wystąpić na Up The Hammers Festival, ale w ostatniej chwili został on odwołany. Planowaliśmy zatrzymać się w Grecji kilka dodatkowych dni, ale żeby nie utknąć w związku z restrykcjami, musieliśmy kupić wcześniejszy bilet powrotny do Portugalii. Obawialiśmy się, że lotnisko zostanie zamknięte, a nie dałoby rady zorganizować naprędce żadnego zastępczego gigu. Zapanował chaos i nie dało się dodzwonić do żadnej firmy. Na szczęście udało nam się kupić bilety powrotne przez Internet. Nie wiedzieliśmy, że Up The Hammers miał okazać się ostatnim występem Ravensire. Nigdy później już nie zagraliśmy żadnego koncertu. W Grecji poznaliśmy właściciela kanału “NWOBHM Full Albums”. Pozostajemy w kontakcie do dziś. Dzięki niemu dostaliśmy możliwość zaprezentowania demówki przed szerszą publicznością. Później nagraliśmy LP “The Last Wolf” i przystąpiliśmy do poszukiwania wytwórni.
Podejrzewam, że bardzo intensywnie pracowaliście przy longplay’u, dlatego że brzmi o wiele lepiej niż demówka.
Mário Figueira: Demo to tylko demo.
Rick Thor: Nagraliśmy je w domu, natomiast “The Last Wolf” powstało w porządnym studiu z doświadczonym producentem. Perkusja na demówce brzmiała plastikowo, bo została zaprogramowana. Bardziej zależało nam na uzyskaniu organicznego brzmienia na pełnym albumie. W międzyczasie nawiązałem kontakt z greckim No Remorse Records (Metal Archives wskazuje, że Rage And Fire należało do innego labela z Niemiec o tej samej nazwie, ale Rick Thor potwierdził w wywiadzie, że chodzi o słynny label z Grecji - przyp.red.). Napisałem do Andrew: “hej, tu Rick, mam nowy zespół, szukam kogoś, kto chciałby wydać nasz album, nie wiem czy byłbyś zainteresowany, tutaj kilka naszych numerów”. Trochę czekaliśmy na odpowiedź, ale uzyskaliśmy aprobatę. Nie szukaliśmy alternatyw. Uznaliśmy No Remorse za idealną opcję. Stanęło na tym, że jeszcze czekamy na premierę. Czujemy się zawieszeni. Gramy pojedyncze sztuki w Portugalii, ale czujemy, że ciężko nam się posunąć do przodu. Logicznym krokiem powinno być w naszym przypadku granie festiwali, ale obecnie o to trudniej niż dawniej. Nie zgłaszaliśmy się do jeszcze zagranicznych organizatorów, ponieważ wolimy najpierw wydać album, a label każe nam czekać w kolejce, prawdopodobnie do czerwca 2023. Zatem czekamy. Gdy tylko “The Last Wolf” pojawi się w sprzedaży, spodziewamy się ukończyć komponowanie materiału na drugą płytę, a może nawet już ją nagramy. Ciekawe, jak ludzie odbiorą naszą muzykę, czy będzie się podobać, czy spotka się z zainteresowaniem.
Mário Figueira: Na pewno będą porównywać muzykę Rage And Fire z muzyką Ravensire. Nie da się tego uniknąć ze względu na powiązany skład i podobnie brzmiącą nazwę.
Rick Thor: Same kawałki też nasuną skojarzenia.
Mário Figueira: Mimo że utwory Rage And Fire są żywsze, szybsze, bardziej bezpośrednie.
Rick Thor: Do tego liryki w Rage And Fire są bardziej urozmaicone tematycznie, jednak mój głos brzmi jak brzmi, nie zmieniam go.
Powiedzcie mi proszę coś więcej o tekstach utworów z debiutu Rage And Fire “The Last Wolf”.
Rick Thor: Liryki na tym albumie nie posiadają żadnego wspólnego tematu. Wszystkie moje teksty są bardzo osobiste. Nawet w Ravensire, pomimo epickiego charakteru i odniesień do historii. Studiowałem historię, a obecnie pracuję jako archeolog w Museu Arqueológico de São Miguel de Odrinhas. Na pewno znajdzie to odzwierciedlenie w tekstach Rage And Fire, ale jednocześnie chciałbym więcej miejsca przeznaczyć na rozmaite inne zagadnienia.
Mário Figueira: Śpiewasz o podróżowaniu w czasie.
Rick Thor: Powiedzmy, że o heavy metalu lat osiemdziesiątych. Kawałek “20th Century Man” opowiada o byciu pięćdziesięciolatkiem (śmiech). Żartuję, o wszystkim, co było związane z życiem w latach osiemdziesiątych. W pewnym sensie jest to nasz liryczny autoportret, ponieważ sami doświadczaliśmy tamtej epoki. Czas mija, a my nadal zajmujemy się tymi samymi rzeczami. Heavy metal interesuje mnie m.in. dlatego, że tak mocno związany jest z tamtą dekadą. Wtedy stałem się metalowcem i wciąż jestem metalowcem.
Jak wspominasz początki heavy metalu w Portugalii?
Rick Thor: Od 1926 aż do 1974 roku w Portugalii panowała dyktatura, w związku z którą moja ojczyzna pozostawała mocno w tyle za zaawansowanymi europejskimi krajami (nie można było wtedy legalnie spotykać się w ponad trzyosobowych grupach, panowała ostra cenzura, zakaz importu zza granicy, a wyłamujących się z opresji mieszkańców torturowano - przyp. red.). Portugalia potrzebowała zorganizować się po rewolucji 1974 roku. Początki demokracji były dla nas trudne. Nieustannie zmagaliśmy się z problemami politycznymi. Ja byłem jeszcze małym dzieckiem, ale starsza młodzież czuła dojmujący głód wolności. Potrzebowała odnaleźć sposób na uporanie się ze społecznym cierpieniem. Pamiętam, jak szybko następowały zmiany. Pierwsza reklama prezerwatyw w telewizji szokowała widzów (śmiech). W latach osiemdziesiątych istniało bardzo mało lokalnych zespołów, ponieważ brakowało odpowiednich warunków do zakładania takowych.
Mário Figueira: Producenci w studiach muzycznych nie mieli najmniejszego pojęcia, jak nagrywać heavy rock, czy nawet jak uzyskać porządny dźwięk przesterowanych gitar. Zajmowali się popem (lub lokalnym folkiem fado, wyrażającym tęsknotę za żołnierzami udającymi się na front, jako że do końca okresu dyktatury trwały potępiane przez liderów innych europejskich post-kolonialnych mocarstw walki wyzwoleńcze w portugalskich koloniach w Afryce, np. w Angoli, Mozambiku, Gwinei - przyp.red.) Pod koniec dekady była taka kapela Vasco Da Gama.
Rick Thor: W 1980 roku kilka zespołów inspirowało się już u nas Nową Falą Brytyjskiego Heavy Metalu: Xeque-Mate, NZZN, Vasco Da Gama. Owi muzycy balansowali na cienkiej granicy pomiędzy hard rockiem a heavy metalem. Zarejestrowanie choćby demówki wydawało się nie lada wyzwaniem, a im udało się wydać pełne albumy, z tym że żaden lokalny label nie dystrybuował ich za granicą. Trudno oszacować liczbę lokalnych zespołów z potencjałem, które rozpadły się nie pozostawiając po sobie żadnego materiału, ponieważ nie mieli na to funduszy. Zdarzało się, że fani nagrywali koncerty na gównianych walkmanach. Wypuszczenie choćby demówki, a także zakupienie instrumentów, kosztowało mnóstwo pieniędzy. Teraz jest łatwiej, bo można wiele rzeczy zrobić w domu. Muzycy Ravensire sporo ćwiczyli we własnych pokojach, a przed trasami robili tylko kilka wspólnych prób w studiu. Kiedyś chciałem zarejestrować wszystkie partie basu na płytę Filii Nigrantium Infernalium u siebie, ale ich producent wolał mieć nad wszystkim kontrolę, więc zrobiłem to w studiu. Co więcej, mimo że sprawnie wszystko zagrałem, on wymagał ode mnie pięciu podejść, żeby móc wybrać najlepszą wersję. Luksus! Dawniej młodzież miała puste kieszenie. Proces zmian trwał bardzo długo. W dalszej części dekady lat osiemdziesiątych pojawiały się lepsze zespoły z lepszym sprzętem i z większymi umiejętnościami, np. Sepulcro i Alkateya. Na początku lat dziewięćdziesiątych otworzono solidne studio na północy Portugalii, dokąd najlepsi udawali się nagrywać. Należało ono do świetnego heavy metalowego zespołu Tarantula, którego muzycy starali się działać już od 1981 roku, wpierw pod szyldem Mac Zac. Już w 1984 roku można było ich zobaczyć na jakichś festiwalach. Nieco później nastał trend na granie thrash metalu inspirowanego Metalliką, np. Mortífera z panią o imieniu Lena za mikrofonem.
Mário Figueira: Zespół Shrine.
Rick Thor: Shrine był świetny, ale pojawił się trochę później (pierwszy i jedyny longplay Shrine “Perspective” ukazał się w 1994 roku - przyp.red.). Heavy metal eksplodował w Portugalii w końcówce lat osiemdziesiątych, wraz z metalem ekstremalnym. Gatunek pozostawał w głębokim podziemiu i głównie wychodziły tylko demówki. Portugalia leży w znacznej odległości od europejskich centr metalu, a poza tym Hiszpania stanowi dla nas swoisty bufor kulturalny. Oczywiście, istniały w Hiszpanii niesamowite kapele metalowe, ale nie utrzymywaliśmy z nimi kontaktu pomimo bliskiej odległości. Śpiewali po hiszpańsku i adresowali swą twórczość do Hiszpanów.
Baron Rojo.
Rick Thor: Na czele z Barón Rojo, Muro i Angeles del Infierno. Kocham je wszystkie, ale prawie nic o nich w minionej epoce nie wiedzieliśmy. Portugalia była więc praktycznie jak wyspa poza Europą.
Mário Figueira: Iron Maiden był jedynym zespołem heavy metalowym zza granicy, który w latach osiemdziesiątych zagrał koncert w Portugalii.
Rick Thor: Tysiące zbuntowanych i spragnionych nowości ludzi przyszło zobaczyć Iron Maiden. Halę wypełniła mega ekscytująca energia. Za nimi później przybyli W.A.S.P., Helloween, czy Saxon.
Czy dla Was heavy metal też jest formą buntu przeciwko otaczającemu światu?
Mário Figueira: Oczywiście, że tak. Heavy metal ma szokować i prowokować rodziców oraz cały system.
Rick Thor: Ma prowokować nauczycieli, policjantów, księży i rodziców. Niemniej, heavy metal w przeciwieństwie do punku nie jest gatunkiem zaangażowanym politycznie. Heavy metal jest środkiem oporu przeciwko systemowi, zorientowanym bardziej na muzyce niż przekazie słownym, w myśl zasady: rób, co zapragniesz, a nie to, co ktoś każe ci robić (Mário Figueira nuci Twisted Sister “I Wanna Rock” - przyp.red.). Z mojego punktu widzenia heavy metal wspiera dążenia anarchistyczne.
Czy w latach osiemdziesiątych heavy metalowcy byli ograniczani cenzurą?
Rick Thor: Cenzura panowała tylko do obalenia reżimu w 1974 roku. Później już można było swobodnie mówić i śpiewać. Wspaniała sprawa.
Mário Figueira: Teraz znów nic nie można swobodnie zrobić.
Rick Thor: Możliwe, że z narażeniem na irytację otoczenia, ale można. Nastały całkiem inne czasy. Teraz nie idzie się do więzienia za polityczną niepoprawność.
Mário Figueira: Za zbyt śmiałe treści można stracić dystrybucję albumów.
Rick Thor: Lub zostać zaatakowanym przez armię internetowych stróżów obyczajowości, albo przez feministki. Uważam jednak, że po rewolucji 1974 roku cieszymy się w Portugalii stosunkowo dużą wolnością. Kraj jest mocno katolicki, ale nikt nikomu nie wtrąca się w sprawy religijne. Film “Ostatnie Kuszenie Chrystusa” (1988) wywoływał demonstracje w wielu zakątkach Europy. Mnóstwo kobiet krzyczało przed wejściem do kin, aby zakaz tak heretyckiego seansu. Tymczasem w Portugalii kompletnie nikt się tym nie przejmował.
Mário Figueira: Tylko piłka nożna wywołuje w Portugalii zamieszki społeczne.
Rick Thor: Teraz tak, ale heavy metal szokował w latach osiemdziesiątych, i na tym polegała część jego uroku. Heavy metal stał na uboczu wszystkich innych gatunków muzycznych. Teraz wszystko wydaje się ze sobą zmieszane, ale wtedy heavy metalowcy byli odrębną społecznością. Jeśli byłeś metalowcem to miałeś poczucie, że heavy metal jest najwspanialszą muzyką na świecie. Jeśli zaś metalowcem nie byłeś, prawdopodobnie uważałeś, że to jeden wielki hałas słuchany przez wykolejeńców. Na widok przechadzającego się metalowca, ludzie przechodzili na drugą stronę ulicy. Wywoływanie strachu nie sprawiało nam przyjemności, ale należenie do subkultury dawało nam poczucie siły. Metal był inicjatywą oddolną, wszystko osiągaliśmy sami, bez ścisłych reguł i bez oficjalnych liderów. Na czele ruchu społecznego stały zespoły, które zyskiwały nasze uznanie za sprawą lubianych utworów. Fani innych gatunków zwykle słuchali muzyki z radia, po czym o niej zapominali, tymczasem myśmy tworzyli miejskie plemię wojowników żelaznej epoki, uznające metal za sposób na życie. W obecnych czasach to się zmieniło. Metalowcy dzisiaj nie czują już się tak ze sobą związani.
Mário Figueira: W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych metalowcy od razu siebie rozpoznawali. Od pierwszego spojrzenia wiedzieliśmy, kto jest metalowcem, a kto nie. Dzisiaj ludzie chodzą w skórzanych kurtkach i obcisłych spodniach, a nawet w koszulkach Slayera, a nie wiedzą co to Slayer. Takie ubrania można kupić nawet w ZARA.
Rick Thor: Osobiście dołączyłem do metalowej braci w ten sposób, że w wieku 14-15 lat nosiłem koszulkę Slayer. Gdy tylko zobaczyłem kogoś na ulicy w koszulce Metalliki lub w koszulce Saxon, naturalnie zatrzymywaliśmy się i gadaliśmy. Komentowałem: “hej, to świetny album”, na co on odpowiadał coś innego. Mieliśmy od razu wiele ze sobą wspólnego. Kilka dni temu słyszałem od tej samej osoby, że zapowiedziano gdzieś metalowy gig. Udawaliśmy się na niego wspólnie, a na miejscu poznawaliśmy kolejnych metalowców. Nagle okazywało się, że wszyscy się wzajemnie znają. Gdy następnie odbywały się wielkie koncerty zespołów pokroju Anthrax lub Slayer z wielotysięczną widownią, naokoło widziałem setki znajomych twarzy. Spędzaliśmy czas w tych samych barach i metalowych spelunach. W pewnym sensie czuliśmy się jedną metalową rodziną.
W jakich okolicznościach zaczęliście ćwiczyć grę na instrumentach?
Mário Figueira: We wczesnej młodości chcieliśmy generować heavy metalowe dźwięki. Grupy przyjaciół postanawiały zakładać zespoły muzyczne. Nie mieliśmy pojęcia, jak grać na instrumentach, nawet ich nie posiadaliśmy, ale co tam, mówiliśmy: “ok, załóżmy zespół, Ty będziesz grać na basie, ja na gitarze, on na perkusji”.
Ale przecież nikt nie uczy się grać na instrumencie w jeden dzień.
Mário Figueira: Nadal doskonalę technikę. W tamtych czasach hałasowałem każdego dnia i robiłem postępy.
Rick Thor: Jednym z aspektów różnicujących metal od innych gatunków muzycznych była chęć wszystkich fanów do grania na jakimś instrumencie. Niemal wszyscy metalowcy próbowali. Niektórzy szybko dochodzili do wniosku, że to nie dla nich, ale masowo kupowano instrumenty. Ta muzyka wciągała w specyficzny kreatywny stan, w którym aż chciało się wskakiwać na scenę. W wieku piętnastu lat wybłagałem babcię, żeby mi kupiła gitarę elektryczną. Była droga, ale była. Do tego dostałem niewielki wzmacniacz. Pamiętam, jak starałem się skowerować Kreatora i Iron Maiden. Okazywało się to trudne, ale nie poddawałem się. Obecnie młodzież ma do dyspozycji mnóstwo filmików instruktażowych na YouTube, ale wtedy mogliśmy liczyć tylko na wsparcie znajomych w nauce, ewentualnie zaglądaliśmy do książek z tabulaturami. Rozglądaliśmy się za pedałami gitarowymi wzmacniającymi przester.
Mário Figueira: Uczyliśmy się ze słuchu.
Rick Thor: Wkrótce przestawiłem się na bas.
Mário Figueira: Bo nie dawałeś rady na sześciu strunach?
Rick Thor: Nie że nie dawałem rady, tylko Filii Nigrantium Infernalium potrzebowało mnie w roli basisty. Byliśmy dzieciakami mieszkającymi w tej samej części Lizbony, przyjaźniliśmy się, więc gdy ich poprzedni basista odszedł z zespołu, wokalista zaproponował mi funkcję basisty. Kupiłem wtedy w sklepie swój pierwszy bas. Wokalistą zostałem znacznie później. Nigdy do końca nie utożsamiałem siebie ze śpiewaniem.
Ćwicząc grę na gitarze, próbuje się nowe riffy i solówki. Co dokładnie doskonaliłeś ćwicząc na basie?
Rick Thor: Basista musi doskonale współgrać z perkusistą. Obaj tworzą sekcję rytmiczną. Niektórzy basiści grają jak gitarzyści i dobrze im to wychodzi. Uważam jednak, że najważniejszym zadaniem basisty jest uzupełniać perkusistę. Pałkerzy mogą korzystać z zapisu nutowego, ale zazwyczaj tego nie robią. Bas dodaje ciężaru partiom perkusji oraz buduje podstawę dla gitarowych melodii.
Czy to było dokładnie to, co chciałeś robić?
Rick Thor: Nie! Właśnie, że chciałem grać na gitarze, bo to ona najbardziej się dla mnie liczyła. Przestawiłem się na bas ze względu na angaż w Filii Nigrantium Infernalium i tak już pozostało.
Mário Figueira: Ja całe życie gram wyłącznie na gitarze. Na samym początku, gdy snuliśmy pierwsze plany ze znajomymi, przypadła mi funkcja basisty. Mój ojciec miał inne zdanie od moich kumpli. Zdziwił się: “przecież bas robi tylko bum-bum-bum, kupię Ci gitarę” (śmiech).
Rick Thor: W szkole średniej uciekałem z lekcji z trzema kolegami. Wybieraliśmy się do studia, w którym istniała możliwość wynajmowania instrumentów. Składaliśmy się i graliśmy przez godzinę lub dwie.
Mário Figueira: Rozwalaliście coś przy okazji? (śmiech)
Rick Thor: Zdarzało się (śmiech). Hałasowaliśmy dla zabawy, a ja próbowałem już wtedy komponować i pisać liryki. Ze względu na ograniczone umiejętności, musiało to prawdopodobnie brzmieć bliżej punku niż metalu. Ktoś mi pokazywał: “musisz przyłożyć jeden palec do tej struny, a drugim przycisnąć tutaj, wtedy dostaniesz odpowiedni dźwięk”. Typowa sprawa dla wczesnego okresu rozwoju ruchu metalowego w Portugalii, a prawdopodobnie też w innych europejskich krajach.
Które miejsca w Lizbonie pozostają do dziś związane z heavy metalem?
Rick Thor: W sumie żadne. One się pojawiały i znikały. Żadne nie przetrwało próby czasu. Nie mamy takich słynnych metalowych miejscówek jak w Londynie lub w Nowym Jorku.
Mário Figueira: RCA Club.
Rick Thor: Zgadza się, RCA to wspaniały klub, z tym że powstał już w obecnej epoce. To w nim odbywają się undergroundowe i średniej wielkości gigi. Inne słynne miejsca były znacznie bardziej undergroundowe. Nie uznałbym ich za centra metalowej sceny. Choć istniały fajne metalowe bary na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, to nie miały porównania do swych odpowiedników z innych europejskich krajów. Zresztą, dawno je pozamykano. W Hard Club w Porto odbywały się niesamowite koncerty, tylko że ten też już nie istnieje.
Mário Figueira: King Diamond i Nevermore grało w Hard Clubie.
Rick Thor: Immortal, Dio, Doro, Filii Nigrantium Infernalium i wielu innych. Porto leży trzysta kilometrów od Lizbony, więc niestety nie jeździłem tam tak często, jakbym chciał. Wśród publiczności pojawiłem się tam kilka razy, a na tamtejszej scenie wystąpiłem dwukrotnie. Teraz w Porto istnieje nowy Hard Club, ale niestety o nieco innej atmosferze. Nic nie może się równać ze starym Hard Clubem. Old schoolu nie ma w Lizbonie zbyt wiele, nigdy nie przebił się do mainstreamu, a większość współczesnych lizbońskich kapel metalowych brzmi dość nowocześnie. No cóż, zapanowała moda na symfoniczne kapele z paniami za mikrofonem. Z tego względu policzyłem kiedyś, że częściej gramy koncerty za granicą niż w Portugalii.
Mário Figueira: Za granicą Ravensire cieszyło się statusem headlinerów wielu imprez.
Rick Thor: Natomiast w Portugalii supportowaliśmy kapele o kompletnie innym stylu, który zupełnie nas nie ekscytuje. Jasne, że świetnie mieć wśród publiczności kilku fanów, ale znacznie fajniej grało nam się na true metalowych festiwalach np. we Francji. Nawet jeśli te większe festiwale prezentowały mieszankę gatunkową, to trzymały się prawdziwego metalu.
Mário Figueira: Takiego z lat osiemdziesiątych.
Rick Thor: Za granicą tak bywało, natomiast w Portugalii mieliśmy do czynienia z niestrawną mieszaniną zbyt odległych od siebie dźwięków.
Czy kiedykolwiek graliście w Polsce?
Rick Thor: Nie, nigdy. Mam nadzieję, że kiedyś zagram. Występowałem w kilku innych europejskich krajach wraz z różnymi zespołami. Najwięcej jeździłem za granicę z Ravensire i z Ironsword. Swoją drogą, bardzo lubiłem grać na basie na albumach Ironsword “Return of the Warrior” (2004) i “Overlords of Chaos” (2008). Szkoda, że ten zespół zawiesił działalność po 2008 roku na dłuższy okres czasu, a następnie wokalista i gitarzysta Tann zwerbował całkiem nowy skład. Wraz z Ironsword zagrałem tylko dwa show w Portugalii, a wszystkie inne występy odbyły się w innych krajach: w Niemczech, w Grecji, w Anglii, we Włoszech, w Wielkiej Brytanii...
W Japonii?
Rick Thor: Tam nie. Niestety nigdy nie miałem okazji wystąpić poza Europą. Jeszcze dopowiem, że będąc w Ironsword zagrałem tygodniową trasę wraz z heavy metalowym zespołem pochodzącym z San Francisco, Slough Feg. Doszło do kilku wspólnych gigów w Niemczech i w Grecji. Mieliśmy mnóstwo zabawy. Uwielbiam Slough Feg. Jako jedni z nielicznych heavy metalowców robili swoje w okresie dominacji grunge’u. Na początku XXI wieku odkryłem coś niesamowitego, o czym wcześniej nie miałem pojęcia - że w Europie istnieje, bardzo undergroundowa, ale jednak istnieje scena heavy metalowa. W Portugalii heavy metal był już tylko wspomnieniem. Wydawało się, że nikt tego gatunku już nie słuchał. Na ulicach nie widywało się ludzi w skórzanych ani jeansowych katanach z naszywkami. Ubierano się w zwykłą czerń i słuchano Moonspell. Wyprawa z Ironsword do miejsc obleganych przez old schoolowych fanów otworzyła moje oczy. Bardzo przeżyłem drugą edycję festiwalu Keep It True. Kląłem z radości, że znów czuję się jak w końcówce lat osiemdziesiątych. Owszem, zdawałem sobie sprawę z istnienia organizatorów imprez oraz fanów w Niemczech, Grecji czy we Włoszech, ale dopiero na miejscu w pełni się przekonałem, że scena metalowa naprawdę żyje. Underground zawsze się trzyma, a w mainstreamie różnie bywa.
Mário Figueira: Saxon czy Motörhead grały metal nieprzerwanie.
Rick Thor: To inna kategoria, legendy.
Mário Figueira: Ale inne legendy, jak Metallika, kombinowały. Najpopularniejsze dziś zespoły true heavy metalowe święciły największe triumfy w latach osiemdziesiątych. Nastała konieczność korzystania z każdej możliwej szansy na zobaczenie ich koncertu, ponieważ postarzały się i zaczynają przechodzić do historii. Każdy gig Saxon, Iron Maiden, Judas Priest itd., w naszej okolicy jest dla nas obowiązkowy, ponieważ wkrótce ich doświadczenie przestanie być możliwe.
Wracając do Rage And Fire, opowiedzcie o swoich planach na przyszłość.
Rick Thor: Zagraliśmy już kilka koncertów w Portugalii. W czerwcu 2023 zobaczymy, czy “The Last Wolf” spotka się z zainteresowaniem odbiorców.
Mário Figueira: Mamy nadzieję na pozytywne recenzje.
Rick Thor: Pokażemy wszystkim album, a jeśli przypadnie ludziom do gustu, popytamy znajomych promotorów o możliwość grania kolejnych koncertow i festiwali. Zżera nas ciekawość opinii, ale z drugiej strony nieprzerwanie brniemy do przodu. Pracujemy już nad drugim longplay’em. Wiele struktur utworów już ukończyliśmy, ale musimy przysiąść do liryków. Postaramy się, żeby drugi LP okazał się lepszy od pierwszego LP. Na “The Last Wolf” chodzi nam o wyznaczenie ram stylistycznych Rage And Fire, w ramach których zamierzamy rozwijać brzmienie w przyszłości. Drugi album będzie gotowy w drugiej połowie 2023 roku.
Doskonalicie tylko brzmienie, czy również poziom kompozycyjny i wykonawczy?
Rick Thor: Głównie jednak kompozycyjny. Siebie nie ocenię, ale gitarzyści Mário i Fred Brum oraz perkusista Vasco Machado są niezwykle sprawni technicznie. Nie jesteśmy już na tym etapie, żeby potrzebować poprawiać warsztat instrumentalny. Bardziej skupiam się na doskonaleniu wokali, może trochę poeksperymentuję, przy czym rozpoznaję ograniczenia własnych zdolności wokalnych. Zespół jest zwarty i dąży do tworzenia wartościowej muzyki, zapadającej w pamięci. Dajemy z siebie wszystko, co najlepsze.
Mário Figueira: To zajmie nam sporo czasu.
Rick Thor: Bo w młodości mogliśmy zapomnieć o wszystkim i całe dnie hałasować, a teraz musimy pracować. Mam dziewczynę, ale mieszkam sam. Muszę zajmować się domem, robić zakupy, zmywać naczynia, rozwieszać ubrania po praniu, przygotowywać posiłki do pracy itd. Wiele spraw mnie rozprasza i odciąga od komponowania, ale konsekwentnie będę muzykować. Uważam metal za niezbędny składnik mojego życia. Lada dzień stuknie mi pięćdziesiątka, ale nie wyobrażam sobie, żebym odpuścił. Będę grać i nagrywać najlepiej, jak potrafię. Przykładam się do tworzenia albumów, z których będę w pełni zadowolony.
Mário Figueira: Granie w Rage And Fire wymaga również ode mnie mnóstwo skupienia i dedykacji. Wyobrażam sobie, że jeśli ktoś nie gra na żadnym instrumencie, to oczywiście może lubić muzykę, ale dopiero sięgnięcie po gitarę uświadamia, jak trudno jest osiągnąć konkretny efekt dźwiękowy. Dla nowicjuszy trudność sprawia przebieranie czterema palcami nawet po jednej strunie. Opanowanie warsztatu wymaga mnóstwo czasu.
Rick Thor: W dodatku sama technika czy szybkość nie wystarcza. Niejeden album wirtuozów nudzi i nie jest w stanie zapaść słuchaczom w pamięci. Z drugiej strony, istnieją muzycy o ograniczonych umiejętnościach technicznych, którzy przez lata porywają tłumy, ponieważ potrafią świetnie komponować. Moim zdaniem, komponowanie jest o wiele ważniejsze od samego warsztatu. Prawda, Mário?
Mário Figueira: Nie. Oba aspekty są ważne. Potrzebny jest balans.
Wy już włożyliście ten wysiłek w opanowanie instrumentów. Czy z perspektywy czasu uważacie, że było warto się starać?
Rick Thor: Nie uważam siebie za właściwą osobę do odpowiadania na to pytanie. Tak naprawdę nigdy nie dedykowałem siebie instrumentowi w stopniu, w jakim mógłbym to zrobić. Nigdy nie zaliczałem się ani do czołowych basistów metalowych, ani do najlepszych wokalistów. Miałem to szczęście, że naturalnie ciągnęło mnie do metalu i we właściwym czasie spotkałem na swej drodze sporo bardziej utalentowanych muzyków, którzy lubili ze mną współpracować. Na pewno żaden zespół nigdy nie pragnął przyjąć mnie w swe szeregi z uwagi na “zabójczą technikę” ani “niesamowity głos” (śmiech).
Nikt by Ci tego nie wypomniał, gdybyś sam nie powiedział.
Rick Thor: Większość fanów nie zna się na technicznych sprawach. Nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś absurdalnie skomentował: “och, jacy z nich wirtuozi, Rick Thor jest geniuszem basu” (śmiech)
Mário Figueira: (śmiech) Ja wciąż doskonalę się w grze na gitarze. Potrzebuję mocno się koncentrować i nie jestem takim shrederem jak nasz drugi gitarzysta Fred Brum. On niesamowicie wymiata, a ja gram przeciętnie.
Rick Thor: Moim zdaniem też jesteś świetnym gitarzystą. Fred Brum gra szybko i technicznie. Zespół heavy metalowy taki jak Rage And Fire nie potrzebuje, żebyś się z nim ścigał.
Mário Figueira: Na demówce Rage And Fire zagrałem wszystkie solówki poza jedną. Na “The Last Wolf” Fred Brum zagrał tylko trzy lub cztery sola, ponieważ dołączył do nas stosunkowo późno.
Rick Thor: Heavy metal wymaga wysokich umiejętności wykonawczych, ale nie sprowadza się do popisywania kunsztem. Zdarza się, że słyszysz perfekcyjne wykonanie, które kompletnie nie zapada Ci w pamięci. Znacznie ważniejsze są zgrabne kompozycje. Wraz z upływem kolejnych dekad, coraz trudniej o oryginalność w heavy metalu, ale ten gatunek wciąż umożliwia indywidualną ekspresję. Dziwię się natomiast, jak można obecnie stworzyć nowy zespół death metalowy, który nie brzmi dokładnie tak samo, jak wszystkie inne? To mnie zastanawia.
Mário Figueira: Tak samo jest z heavy metalem.
Rick Thor: Nie. W heavy metalu możesz eksperymentować z rozmaitymi melodiami i głosami. A jak dzisiaj można eksperymentować w ramach gatunku death metal? Nie mam pomysłu.
Słyszeliście nowy album Hammers of Misfortune “Overtaker” (2022, wywiad w HMP 85 na str. 62, recenzja w HMP 85 na str. 151 - przyp.red.)? Techniczny thrash wydawał mi się gatunkiem wyczerpanym, dopóki nie usłyszałem Hammers Of Misfortune.
Rick Thor: Nie słyszałem akurat “Overtaker”, ale jestem wielkim fanem wczesnych albumów Hammers Of Misfortune i uważam, że oni zawsze wyróżniali się oryginalnością. Szczególnie wysoko cenię “The August Engine” (2003) oraz “The Locust Years” (2006). Koniecznie muszę sprawdzić “Overtaker”. Spotkałem kiedyś ich lidera, wokalistę i gitarzystę Johna Cobbetta, ponieważ (w latach 1998 – 2004, przyp.red.) grał w Slough Feg. Hammersi brzmią jak żaden inny zespół. Są świetnymi muzykami i mocno się wyróżniają. To samo dotyczy Sean’a Peck’a, wokalisty Cage, który miesza różne style wokalne. Bardzo podoba mi się zespół Eternal Champion. Ich charyzmatyczny wokalista Jason Tarpey ma unikalną skalę głosu.
Mário Figueira: Eternal Champion dziękuje Ravensire za inspirację w booklecie swej pierwszej płyty “The Armor of Ire” (2016, recenzja w HMP 64 na str. 140, przyp. red.).
Rick Thor: To dla nas zaszczyt, nie spodziewaliśmy się. Prawdopodobnie nie powinno znaleźć się to w publikowanym wywiadzie, ale powiem Ci w sekrecie, że pisałem tekst utworu Rage And Fire pt. “Tell The Tales (of Medusa)” z myślą o powrocie (kanadyjskiej kapeli epic heavy metalowej, przyp. red.) Tales Of Medusa. Nie można się było z nimi skontaktować, gdyż posługują się wyłącznie pseudonimami. W 2021 roku wydali demo “Antiquity” po jedenastoletniej przerwie. Bardzo się ucieszyłem i napisałem tekst “Tell The Tales (of Medusa)” na ich cześć (utwór znajduje się zarówno na demie, jak i na debiutanckim longplay’u Rage And Fire). Zaledwie kilka dni temu otrzymałem list od ich gitarzysty i basisty Axe Massakkar wraz z demo z utworem “Born In Rage And Fire”. W ten sposób kiwnęli do nas głową w podziękowaniu za “Tell The Tales (of Medusa)”. To ekstremalnie ekscytujące, gdy Eternal Champion pozdrawia i chwali nasze brzmienie, a Tales Of Medusa wykazuje się wobec nas taką kurtuazją.
Może pociągnęlibyście ten temat i przygotowalibyście wspólne video?
Rick Thor: Nie mamy żadnych klipów promujących “The Last Wolf”, a oni prawdopodobnie nie poszliby na to (śmiech). Nikt nigdy ich nie widział. Odmówili nawet występu na Keep It True. Niewidzialny zespół (śmiech).
Jak podsumowalibyśmy dzisiejszą rozmowę?
Rick Thor: Oświadczeniem naszej intencji. Rage And Fire robi najlepsze co się da do ostatniego tchu, by utrzymywać płomień heavy metalu.
Wiele zespołów dookoła świata to robi. Czujecie się ambasadorami portugalskiego heavy metalu?
Mário Figueira: Rick posiada olbrzymią wiedzę na temat tej muzyki. Zna mnóstwo ludzi w undergroundzie, również za granicą.
Rick Thor: Jakiś czas temu scena heavy metalowa w naszym kraju składa się z wielu zespołów. Utrzymywaliśmy zażyłą więź z Midnight Priest. Ravensire dzieliło z nimi wspólnego perkusistę o pseudonimie War Tank. Przyjaźnimy się też z niesamowitą kapelą Wanderer z Porto. My i jeszcze kilka innych załóg, tworzymy swego rodzaju portugalską scenę heavy metalową.
Mário Figueira: Wymienione teraz przez Ciebie zespoły tworzą młodzi ludzie.
Rick Thor: Coś się więc dzieje, choć mainstream w Portugalii w ogóle nie zwraca najmniejszej uwagi na tradycyjny heavy metal.
Mário Figueira: Toxikull ostatnio odbyli dużą europejską trasę, zawitali nawet chyba do Polski.
Rick Thor: Toxikull jest zespołem Lexa Thundera, byłego wokalisty Midnight Priest.
Mário Figueira: Midnight Priest pierwotnie miał liryki po portugalsku, a na angielski przestawili się po dołączeniu Lexa Thundera. Natomiast Toxikull ewoluował z thrashu w kierunku heavy/speed metalu. Lex śpiewa jak skrzyżowanie Roba Halforda z Kingiem Diamondem.
Bardzo dziękuję za tak inspirującą rozmowę. Mam aż dwie godziny nagrania. Postaram się nie przemycić zbyt wiele wrażliwych sekretów.
Rick Thor: Rozumiem Twoje zadanie, bo sam przeprowadzałem kiedyś wywiady. Miałem własny fanzin, a także udzielałem się na niemieckim blogu Voices From The Darkside. Rozmawiałem z brazylijskim Volcano, którzy są kojarzeni z metalem ekstremalnym, ale ich pierwotny materiał z 1983 roku “Om Pushne Namah” (EP, 1983) to czysty heavy metal. Nadarzyła się ku naszym dwóm rozmowom okazja, gdy przyjechali zagrać w Lizbonie. Było mi o tyle łatwiej, że posługiwaliśmy się językiem portugalskim, a dopiero później całość przetłumaczyłem na angielski. Rozmawiałem ponadto z Tomem Angelripperem z Sodom oraz z Mantasem z Venom. Z tym ostatnim spędziłem kilka godzin, jako że mieszka obecnie obok portugalskiego miasteczka Tomar, a ja jestem maniakiem Venom. Później przeznaczyłem więcej niż jeden pełen dzień na transkrypcję i wysłałem mu gotowy tekst do akceptacji.
Mário Figueira: Najlepszą rzeczą na temat Venom jest Slayer (śmiech).
Rick Thor: To Twoja opinia. Venom zapoczątkował cały ekstremalny metal!
Sam O’Black