Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Muzyczny mega dopalacz” (Wolf Spider)

           

Wydaje mi się, że zawsze staraliśmy się iść jakąś własną ścieżką, szukać własnych muzycznych rozwiązań, łapać jakąś odmienność – mówi Piotr Mańkowski, lider i gitarzysta Wolf Spider. Poznańska grupa zdecydowanie przedwcześnie dała za wygraną na początku lat 90., ale po reaktywacji nadrabia stracony czas, zaś najnowszy, nagrany z nowym wokalistą Janem Popławskim, album „VI” potwierdza to nader dobitnie.

              

HMP: W roku 2011 wróciliście do pełnej aktywności, czego zwieńczeniem był album „V” (2015) z premierowym materiałem. Do tego został on świetnie przyjęty na koncertach, mieliście więc pewnie akumulatory podładowane na przysłowiowego maksa i myśleliście o kolejnej płycie. Tymczasem okazało się, że z nagrań nic nie będzie, bo po rozstaniu z Maciejem „Rockerem” Wróblewskim musicie szukać wokalisty?

Mankover: Tak dokładnie, to pierwszy koncert zagraliśmy w Poznaniu na początku 2012 roku, a faktycznie przygotowania ruszyły, jak dobrze pamiętam, w sierpniu 2011. Nie udało się, niestety, utrzymać składu reaktywacyjnego z Jackiem Piotrowskim na wokalu, ale po dołączeniu Rockera do zespołu, wydaniu płyty i koncertach wydawało się, że będziemy szli za ciosem. No i pewnie, abyśmy się za bardzo nie cieszyli, Rocker zdecydował o swoim zaangażowaniu w inny projekt i stanęliśmy przed kolejnym wyzwaniem. Na krótko zagościł Łukasz Szostak, który nagrał z nami „Niestabilność” z „V” w wersji polskiej. Potem Rocker wspierał nas gościnnie (śmiech) na kilku koncertach, ale przed występem na Metalmanii zrezygnował ostatecznie. I wtedy zrobiło się trochę nerwowo.

To w sumie dla was nie pierwszyzna, ale taka sytuacja zawsze wybija z uderzenia, wymaga czasu, ale w końcu udało się znaleźć kogoś odpowiedniego i skład dopełnił Jan Popławski. Co ciekawe jeszcze młodszy człowiek i znowu ktoś spoza Poznania – nie obawialiście się, że może mieć to w przyszłości niekorzystny wpływ na waszą współpracę?

Zdecydowanie nie pierwszyzna i jak tak dobrze spojrzysz na naszą historię to okazuje się, że nagraliśmy sześć płyt z pięcioma różnymi wokalistami – normalnie dramat. To zawsze było dla nas trudne i deprymujące. Na szczęście trzon kompozytorski, który tak naprawdę wyznaczał kierunki muzyczne Wolf Spider, był ten sam. Ale prawdą jest, że zmiana wokalisty – lub inaczej, brak spójności wokalnej, jest ogromnym problemem dla zespołu. Ale jak wspomniałeś udało się kogoś znaleźć – pojawił się Jasiek Popławski. I powiem ci, że na początku wcale różowo to nie wyglądało, bo Jasiek zgodził się wesprzeć nas i zaśpiewać tylko koncert na Metalmanii. Ale jak przyjechał na próbę, to niewyobrażalnym własnym urokiem osobistym tak go omamiliśmy, że zdecydował, że zostaje (śmiech). I powiem ci, że całe szczęście. Jasiek świetnie wpisuje się w repertuar zarówno Leszka, Jacka, czy Macieja, a dodatkowo wnosi mnóstwo nowych wartości i możliwości. Dodatkowo jest wokalistą, który nie wymaga dużej ilości prób, co mnie bardzo cieszy. Osobiście nie za bardzo lubię, jak na próbach, gdzie trzeba się skupić na detalach instrumentalnych ktoś wyje mi nad uchem i przeszkadza (śmiech). Zatem odległość Warszawa - Poznań nie wnosi zagrożenia.

Byliście kwintetem, jesteście kwartetem, bo gitarzysty Przemysława Marciniaka też nie ma już w składzie. To dlatego zaprosiliście do gościnnego udziału na nowej płycie nie tylko Macieja Matuszaka, który rozstał się z zespołem podczas nagrywania „V”, ale też Jacka Hiro?

Nie, na poprzedniej płycie też mieliśmy gości. Mega się ucieszyłem, że Jeff zdecydował się zagrać – to jest kawał historii zespołu – muzycznie i tekstowo – dlatego wspaniale, że jest i na tej płycie. A z Jackiem jesteśmy w bardzo dobrych relacjach towarzyskich, sporo ostatnio razem współpracowaliśmy i naturalnym wydało się poprosić go o solówkę. A na marginesie, moim skromniutkim zdaniem, Jacek jest jednym z najlepszych gitarmenów w naszym metalowym światku – za co go z resztą szczerze nie lubię (śmiech), ale to jedyna zadra w naszych kontaktach. A co do kwartetu, to po rozstaniu z Przemkiem znowu stanęliśmy przed sporym wyzwaniem. Wtedy Maryś i Beata namówili mnie do spróbowania grania w kwartecie z pomocą drugiego mnie grającego „zza pleców”. Na pierwszych kwartetowych koncertach mieliśmy nawet taką atrapę na scenie drugiego gitarowego (śmiech). Okazało się to dla nas strzałem w dziesiątkę. Od początku reaktywacji jesteśmy we trójkę niezmiennym trzonem i rozumiemy się świetnie. Stąd kwartet – choć dla publiki brzmieniowo kwintet.

Gdyby nie pandemia „VI” ukazałby się pewnie znacznie wcześniej, a tak, z racji tych wszystkich zawirowań zrobiło się z tego nieoczekiwanie ponad siedem lat odstępu pomiędzy waszymi ostatnimi albumami – można się wkurzyć, wręcz załamać, bo przecież wcześniej czasu straciliście już dość?

To jest kolejny dramat, choć faktycznie pandemia pokrzyżowała baaardzo dużo, to większość winy leży po mojej stronie. Zamiast spiąć dupę i dokończyć materiał w czasie posuchy, popadłem w jakiś pieprzony niebyt działaniowy i nie potrafiłem dokończyć nagrań, napisać tekstów, nagrać z Jaśkiem wokali i zgrać tego wszystkiego. Dni uciekały, a materiał stał i czekał. A z drugiej strony chciałem nagrać materiał, wydać i zacząć koncertować – a na to trzeba było poczekać. Szczerze powiem, że jestem wdzięczny reszcie zespołu, że wytrzymali ten mój kiepski czas i byli cierpliwi do bólu.

Plusem tej sytuacji nie było jednak to, że mogliście dopracować nowy materiał, dopieścić go do perfekcji?

Mogłoby się wydawać, że tak powinno być, ale nie było. Kończyliśmy wszystko na styk, choć nie na wariata, więc można powiedzieć, że materiał został dopracowany. Ale niestety, nie uchroniliśmy się od błędu. W książeczce przy gościach są odnośniki do utworów, w których zagrali solówki – w ostatniej chwili zdecydowałem się na wprowadzenie dodatkowego indexu na intro – ale nie uwzględniłem tego w przypisie. Bo Maciek zagrał solo w „Niemoc”, a Jacek w „VII XV”. A żeby było weselej, to zdałem sobie z tego sprawę wczoraj, czyli tydzień przed premierą.

Wiele zespołów w tym pandemicznym okresie wydawało różne krótsze materiały, albo koncerty w wersjach audio i video, żeby tylko fani o nich nie zapomnieli. Was półśrodki nie interesowały; czekaliście, aby w sprzyjającym momencie ujawnić światu całość „VI”?

Tak jak wspomniałem wcześniej, bardzo mi zależało, aby po wydaniu płyty móc koncertować, a nie siedzieć i czekać na zniesienie obostrzeń. Być może to błąd, bo przerwa stała się bardzo duża i tak naprawdę trzeba po części od nowa pokazywać, że cały czas jesteśmy.

„V” dała wam dobry start, przypomniała o zespole starszym fanom i dała wam nowych. Domyślam się, że z „VI” wiążecie jeszcze większe nadzieje?

Wiesz, dla mnie jest zawsze najważniejsze, aby to, co dajemy w postaci nowego materiału, a możesz mi wierzyć, że w przypadku Wolf Spider to wyciąganie na zewnątrz najbardziej schowanych bebechów, trafiło do naszych fanów, żeby przekonało się trochę nowych i aby tę akceptację móc obserwować na koncertach. I tak naprawdę na to mamy największe nadzieje. Wydaje mi się, że zawsze staraliśmy się iść jakąś własną ścieżką, szukać własnych muzycznych rozwiązań, łapać jakąś odmienność. Oczywiście nie istniejemy w oderwaniu na innej planecie, więc muzycznych analogii nie jesteśmy w staniu uniknąć, ale chcemy by Wolf Spider, aby to był dalej Wolf Spider, a nie kolejny zespół wspaniale grający nowoczesny metal (który naprawdę lubię), ale trudny do wyróżnienia, bo sound, wokal, kompozycje są świetne, ale bardzo podobne. I nie chcę mówić, że jesteśmy jacyś super oryginalni, czy inne pierdy opowiadać, nie. Ale nie idąc stricte z nurtem zawsze pojawia się myśl, czy to co nam się podoba, czy to co proponujemy – spodoba się ludziom – powtórzę zatem, że z tym wiążę największe nadzieje – że będzie się podobać.

„V”, „VI” - wygląda na to, że czasy takich tytułów jak „Kingdom Of Paranoia” czy „Drifting In The Sullen Sea” już za wami, stawiacie tu na prostszy przekaz?

(śmiech) Chyba nie. Jeszcze tym razem udało mi się to rzutem na taśmę w zespole przewalczyć, ale sądzę, że następny album, będzie miał bardziej złożony tytuł.

Teksty, tak dla odmiany, są po polsku – to przypadek, czy z racji tego, że poruszacie jednak ważkie tematy, chcieliście dotrzeć z tym przekazem do odbiorców w 100 %?

Wiesz, bardzo widzimy na koncertach fakt, że kiedy śpiewamy po polsku publika zdecydowanie żywiej reaguje. Już „V” mieliśmy w planach zrobić w dwóch wersjach językowych, ale na planach się skończyło. I tak, fajnie jest kiedy teksty są dla ludzi, dla których gramy zrozumiałe i widzimy to już na koncertach, na których promujemy nową płytę, że to była dobra decyzja. Gramy w naszym kraju i mimo tego, że polski język nie jest wygodny w takiej muzyce i zdecydowanie po angielsku przekaz brzmi lepiej, to jednak wybór polskiego wydawał się właściwy. I znów powiem, że może zrobimy wersję alternatywną, ale czy na pewno plan się uda?

Kolejna zmiana jest taka, że po wielu latach wróciliście do wytwórni Metal Mind. Płytę można wydać samodzielnie, ale jej dystrybucja i promocja to już spore wyzwanie, wymagające nie tylko czasu, ale też doświadczenia, tak więc lepiej powierzyć je fachowcom?

To prawda – dziś wydać płytę, to niewielki problem. I tak też zdecydowaliśmy się zrobić z „V”. Ale przez ten okres po wydaniu odnowiliśmy wspólne kontakty z MMP. Z panią prezes (Mariola Dziubińska – red.) mamy wiele wspaniałych wspomnień z czasów, kiedy wspólnie jeździliśmy na trasy pod egidą Tomka Dziubińskiego. I oczywiście masz rację – ciężko jest panować nad wszystkim, zwłaszcza nad dystrybucją i promocją, kiedy jest się malutkim graczem (jak moja firma). Zdecydowanie lepiej robić to, na czym się znamy, a resztę zostawiać fachowcom. Jako zespół zdecydowaliśmy, że to jest właściwe rozwiązanie i bardzo się cieszymy, że MMP przyjął nas pod skrzydła wydawnicze.

Wasze starsze albumy są regularnie wznawiane, ale na CD. Myślicie o ich reedycjach na LP, a do tego o wersjach cyfrowych, tu również najnowszego materiału, bo jednak streaming to obecnie podstawa?

Jeśli chodzi o reedycje, to nie mam zielonego pojęcia. To pytanie zdecydowanie do wydawcy i właściciela materiału, czyli Metal Mind Productions. Jeśli chodzi o „VI”, to nie mamy oporu przed LP (śmiech), ale tu też decyzję będzie podejmować MMP. Płyta winylowa odrodziła się znacznie i ma wielu swoich zwolenników – to charakterystyczne „wycięte igłą” brzmienie ma swój niepowtarzalny „magiczny” charakter.

Pierwszy utwór singlowy to „VII XV”. Trudno było go wybrać przy tak wyrównanym materiale i potencjalnych innych, jak choćby „Hejt” czy „Szaleńczy pęd”?

W ogóle dla twórcy wybór tego jednego jest trudny – ja bym chciał, żeby wszystkie były singlami (śmiech). Ale z tego co powiedziałeś wychwyciłem sformułowanie mega ważne dla mnie – że jest to wyrównany materiał – dzięki, bo bardzo starałem się, aby każdy z utworów miał swoją siłę i aby nie było słabych punktów.
Wygląda na to, że warto czekać w takich kryzysowych sytuacjach z premierą płyty, bo dzięki temu już od marca promujecie „VI” na koncertach. Jak publiczność przyjmuje nowe utwory?

Tak, jest płyta i są koncerty – trzy zagraliśmy przed jej ukazaniem się, ale kolejne będą już po premierze. Wspomniałem już, że ze względu na język polski jest fajny odbiór, ale i muzycznie są one dobrze odbierane. Dla nas to mega dopalacz. Chce się grać.

Ale nie zapominacie o waszych klasycznych numerach, „Memento mori” i „Zemsty mściciela” nie może zabraknąć?

Nie da się!!! Oba numery były zagrane na wszystkich koncertach po reaktywacji i nie zanosi się, aby miało być inaczej. Choć jest do grania coraz więcej utworów i czasem trudno dokonać wyboru co ma być, a co nie, to te dwa szczególne utwory muszą być zawsze.

Macie już zaplanowane kolejne koncerty, a co dalej? Może warto byłoby pomyśleć o powrocie do Chin, skoro metal cieszy się tam takim zainteresowaniem?

Gramy wspólną trasę z Dragonem pod nazwą Metal Tour 2023. Niesamowite, że po tylu latach przerwy możemy wspólnie dzielić scenę i spędzać razem koncertowy czas. Jarek Gronos Gronowski zorganizował większość koncertów (sami też dołożyliśmy kilka cegiełek) i gramy wiosną, a później jesienią drugą część trasy. A do Chin, nie ukrywam, chętnie byśmy wrócili. To było bardzo fajne doświadczenie. Jak znam Marysia, to z pewnością będzie próbował. (śmiech)

Zespół miał sporą przerwę, to fakt, ale nie da się nie zauważyć, że za dwa lata będziecie obchodzić 40-lecie. Myślicie już o czymś ekstra z tej okazji, na przykład jakimś okolicznościowym wydawnictwie czy zagraniu na żywo całej materiału z debiutu, na przykład z gościnnym udziałem Leszka Szpigla, czy jest jeszcze za wcześnie na takie plany, waszą uwagę zaprząta obecnie promowanie „VI”?

Nie da się ukryć, że pojawiają się przebłyski w rozmowach o 40-leciu. Podczas 30-lecia graliśmy ponad trzygodzinny koncert ze wspaniałymi gośćmi. Ciekawe są twoje propozycje, ale jeszcze nie wiemy jak do tego podejdziemy. Co do Leszka, to już kilka razy namawialiśmy go do wspólnych wykonań przy okazji reaktywacji, nagrania „V”, czy 30-leciu, ale bezskutecznie. Zobaczymy co pokaże czas.

Wojciech Chamryk

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5060393
DzisiajDzisiaj1748
WczorajWczoraj3533
Ten tydzieńTen tydzień13872
Ten miesiącTen miesiąc64044
WszystkieWszystkie5060393
3.133.12.172