Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RENAISSANCE - Renaissance

 

(1969 Island, Re-released 1998 Mooncrest, remaster 2010 Esoteric Recordings)

Autor: Włodek Kucharek

 

renaissance-renaissance m

1.Kings And Queens (10:55)

2.Innocence (7:05)

3.Island (5:57)

4.Wanderer (4:00)

5.Bullet (11:24)

Bonus Tracks:

6.The Sea (3:00)

7.Island (single edit) (3:37)

8.Prayer For Light (5:28)

9.Walking Away (3:05)

10.Shining Where The Sun Has Been (2:53)

11.All The Falling Angels (5:28)

SKŁAD:

Keith Relf (gitara/ wokal/ harmonijka)

Jim McCarty (perkusja/ wokal)

John Hawken (fortepian/ klawesyn)

Louis Cennamo (bas)

Jane Relf (wokal/ perkusja)

Zanim przejdę do meritum, czyli muzycznej zawartości debiutu płytowego Renaissance sprzed, uwaga !!!, 45 lat, chciałbym przytoczyć dwie informacje, nazwijmy je porządkowymi. Po pierwsze: Pierwszy katalogowy, winylowy album wydano w roku 1969, później ukazały się jeszcze inne, uzupełnione wydania na płytach CD, między innymi krążek opublikowany w roku 1995 przez niemiecki Repertoire. Ja opieram się na wydawnictwie cztery lata późniejszym, Mooncrest, bogatszym o kilka bonusów. Po drugie: Chciałbym na wstępie napisać kilka słów o początkach tej zasłużonej dla rozwoju rocka progresywnego grupy.

Historia powstania i działalności Renaissance

Zespół założyli dwaj byli członkowie legendarnego The Yardbirds, Keith Relf (1943-1976) i Jim McCarty (ur. 1943). Skład, który zebrali zarejestrował zarówno debiut, jak i częściowo album numer dwa, „Illusion”. Już debiutanckie dzieło w przeważającej mierze ukształtowało styl formacji, który opierał się na, w tamtych czasach, końcu lat 60-tych, swoistym, odważnym, twórczym eksperymencie, mianowicie powiązaniu czterech stylistycznych komponentów muzycznych, rocka, muzyki folk, jazzu (w mniejszym stopniu) i klasyki (bardzo dużo wpływów). Płyta z numerem jeden w dyskografii grupy konkurować może śmiało o miano jednego z pierwszych albumów w kategorii rocka progresywnego z odcieniem symfonicznym.

Renaissance zaoferował słuchaczom znakomity kolaż rockowego brzmienia uzupełnionego o liczne, w wielu akapitach dominujące brzmienia klawiszowe z klasycznym fortepianem, z dodatkowym nietypowym dla rocka instrumentarium, np. klawesynem (instrument strunowy, szarpany, ale posiadający klawiaturę), z liderującym żeńskim wokalem, (ewenement w tamtej epoce, początkowo Jane Relf, potem znakomita, wokalnie anielska Annie Haslam, pozostająca w składzie do dziś), ze wspaniałymi rozbudowanymi harmoniami wokalnymi. Znakiem rozpoznawczym Renaissance stały się także liczne cytaty z muzyki klasycznej, delikatne odniesienia do jazzu oraz muzyki folk. Jednakże najbardziej znaczący wpływ na stylistykę grupy wywarło brzmienie symfoniczne z klasyczną orkiestrą. Tym sposobem zespół stał się pionierem rocka symfonicznego, a artyści szybko ukształtowali łatwo rozpoznawalne, specyficznie miękkie, łagodne brzmienie, oraz bardzo bogatą, zaaranżowaną z przepychem i rozmachem zawartość instrumentalną, słyszalną zarówno w krótszych utworach, jak też w tych niezwykle rozbudowanych, posiadających formę suity, ponad 20- minutowych kompozycjach. Co ciekawe, nagrania Renaissance to kolejny przykład muzyki, która także współcześnie pozostaje świeża, pełna wigoru i entuzjazmu, jest elegancka, zadbana i mimo upływu 45 lat nie trąci naftaliną kojarzącą się ze starzyzną zamkniętą na długie lata w staromodnej szafie. Już w trakcie prac nad drugim longplayem „Illusion”, zakotłowało się personalnie, w rezultacie czego zmianie uległ całkowicie skład, „wymiotło” wszystkich „starych” członków z line-up, pojawiła się zupełnie nowa ekipa pod dowództwem pięknej Annie Haslam i dyrygującego poczynaniami zespołu początkowo z drugiego planu Michaelem Dunfordem. Najważniejszym zdarzeniem był fakt, że nie doszło do rewolucji stylu, może dlatego, że nad kompozycjami czuwał, od roku 1974 w żelaznym składzie, Michael Dunford. Grupa „dopieszczała” autorski styl, tworząc na następnych płytach w latach 70-tych dziesiątki znakomitych, rewelacyjnych utworów, które ugruntowały autorytet grupy w rockowym światku.

W działalności Renaissance przewinęło się wielu muzyków, zaliczających epizody, wtedy anonimowych, dzisiaj wiodących postaci rockowych kapel, chociażby Gavin Harrison (Porcupine Tree), Ian Mosley (Marillion) czy Nick Magnus ( Steve Hackett band). Burze personalne, zagubienie w świecie syntetycznej, pseudoprzebojowej muzyki pop lat 80-tych i 90-tych spowodowało zawieszenie aktywności bandu w latach 1983- 2001 (w tym czasie ukazywały się tylko kompilacje lub reedycje z brawurową, genialną publikacją na nośniku kompaktowym „At The Royal Albert Hall With The Royal Philharmonic Orchestra Part 1 i 2”, z nagraniami z roku 1977). Ostatni album ukazał się niedawno, bo pod koniec roku 2013, „Grandine il Vento” i jest potwierdzeniem klasy muzyków, oszałamiającego brzmienia głosu królowej Annie Haslam i wręcz arystokratycznej elegancji kompozycji.

Podsumowując, gdyby spróbować ustalić listę najbardziej znaczących, wpływowych zespołów w historii progrocka to jestem przekonany, że Renaissance znalazłby się w pierwszej dwudziestce!

Album „Renaissance”

Recenzując debiut fonograficzny Renaissance wspomnieć należy o kilku sprawach, mianowicie należy jeszcze raz zaakcentować, że na inauguracyjnym winylu przed mikrofonem udzielała się Jane Relf. Dlaczego fakt ten jest tak ważny? Z prostego powodu, styl zespołu w zakresie wokalistyki, barwa głosu i szerokie spektrum umiejętności „śpiewaczych” kojarzy się fanom przede wszystkim z późniejszą, długoletnią wokalistką Annie Haslam. Druga sprawa jest drobnostką, w niewielu źródłach pisanych znaleźć można wzmianki dotyczące pierwszego albumu grupy, większość materiałów poświęconych tym artystom odnosi się do wydawnictwa numer dwa „Illusion”. Czynnik kolejny wiąże się z analizą komponentów stylu Renaissance. Pomimo rewolucji w składzie kontury charakteru Renaissance naszkicowane już na pierwszej płycie, nie uległy drastycznym modyfikacjom, próbowano je udoskonalić, wzbogacić, bez globalnego odrzucenia założeń artystycznych. Wielokrotnie bywa tak, że przy wymianie muzyków zmianie ulega profil stylistyczny.

Klasycyzujące brzmienie to jedna z cech, za którą fani kochają tę muzykę, a utwór „Kings And Queens” taki fortepianowy wstęp przedstawia słuchaczom. I nie trzeba być znawcą tzw. muzyki poważnej, aby dojść do wniosku , że ta muzyka „pachnie” dźwiękami rodem z salonów klasyki. Po kilkudziesięciu sekundach instrumentalnych aktorów na scenie mamy trzech, perkusja, która skłania się ku dosyć w rocku dziwacznemu duetowi z wymienionym wyżej fortepianem, oraz gitarę basową, która w manierze jazzowego kontrabasu „wycina” taki kawałek, że czapki z głów. Ta trójka przez prawie dwie minuty buduje napięcie kompozycji, która krótko przed granicą upływu drugiej minuty przyspiesza delikatnie, zachowując swój kształt instrumentalny. Zwracam uwagę na kolejną właściwość stylistycznego oblicza kwintetu, bardzo oszczędne dawkowanie akordów gitarowych. Przyjaciele muzycznych dokonań grupy wiedzą, że partie gitar w kompozycjach Renaissance pojawiają się przeważnie na ich peryferiach, ten instrument nie jest w żadnym wypadku wiodącym w koncepcji artystów! Słuchając pierwszego tracku cały czas mamy do czynienia z bardziej jazzowym niż rockowym występem, ale po 3. minucie utwór przekształca się bez wątpienia w pełnokrwisty song rocka symfonicznego. W trakcie jego trwania rejestrujemy kolejne specyficzne parametry stylu grupy, mianowicie rozliczne zwroty muzycznej akcji, wręcz transformacje, spowolnienia, manipulacje w strukturze brzmienia. A w połowie basista Louis Cennamo ponownie przejmuje kierownictwo, wpływając znacząco na klimat utworu. „Kings And Queens” błyszczy także harmoniami wokalnymi, wielogłosami, które na następnych albumach osiągnęły poziom perfekcji, stając się znakiem jakości wyróżniającym Renaissance od innych rockowych bandów. I jeszcze jedna uwaga, ten inauguracyjny, bardzo długi utwór to dowód, że żywiołem artystów były głównie kompozycje wielowątkowe, rozbudowane, to w nich błyszczały umiejętności muzyków i rewelacyjne aranżacje. Akt drugi nazwano „Innocence”, tak jak w rozdziale pierwszym za wyśpiewywane słowa odpowiedzialność ponosi głównie Keith Relf, instrumentalnie nadal w przestrzeni pojawiają się fluidy jazzowe, choć pewnym novum jest słyszalna obecność elektrycznego „wiosła” podporządkowanego jednak dominującemu klasycznemu fortepianowi, a we fragmencie po 4.15 ponowny odjazd w kierunku parafrazowania dzieł muzyki klasycznej. Całość brzmi subtelnie, delikatnie i przepięknie, wytwornie i dystyngowanie, szczególnie w zakresie łączenia czynników klasyki z rasowym rockiem. Już te kilkanaście minut to lekcja poglądowa na temat stylu Renaissance, jego zalet i zapewne też wad. Utwór trzeci „Island” to anielski głos jedynej damy w tym towarzystwie przy akompaniamencie rockowego instrumentarium z wiodącą rolą klawiatury i zwiewnej gitary. Zaryzykuję twierdzenie, że „Wyspa” to rodzaj ballady, nastrojowej, uzupełnionej po 3.30 wstawkami klasycznymi fortepianu na granicy improwizacji. Piękno lśni w tym utworze pełnym blaskiem. Króciutki jak na standardy bandu „Wanderer” to kolejne wariacje fortepianowe, zjawia się nowy „współpracownik”, klawesyn, który zawłaszcza znacznym terytorium brzmienia, dyktując momentami kierunek brzmienia. Piosenka wykazuje także pewne wyraziste konotacje folkowe, szczególnie w partii wokalnej. Album zamyka najdłuższy odcinek „Bullet”, eksponujący wszystko to, co najlepsze w kreacjach Renaissance, czyli linie wokalne, solowe „wycieczki” fortepianu, precyzję i wyrazistość sekcji rytmicznej z podkreśleniem roli gitary basowej, która po cichutku „rzeźbi” te swoje dźwięki wpływając znacząco na profil rytmiczny i klimat całości. Dopełnieniem są liczne przełomy, nowością „wizyta” bluesującej harmonijki przed upływem czwartej minuty, ale już konfrontacja fortepianu współzawodniczącego z harmonijką nosi znamiona instrumentalnego szaleństwa, ale w tym utworze nie przeszkadza. Przed szóstą minutą następna próbka jazzowej wariacji przechodząca w solowe wirtuozerskie granie basu, które wybrzmiewa po ponad dwóch minutach ustępując miejsca sakralnej (?!) wokalizie. A potem jest już tylko wiejący wiatr cichnący w sekundach odmierzanych po 11. minucie.

I to już koniec miłego i pouczającego randez vous z brytyjskim przedstawicielem rocka symfonicznego Renaissance, który w znaczący sposób wpłynął na historię i rozwój tego odłamu muzyki rockowej. Pierwszy album zatytułowany zgodnie z nazwą grupy zdefiniował zasadnicze atrybuty stylu, które trwały przez dekady w prawie niezmienionej formie aż do czasów współczesnych, przysparzając wielu zwolenników takiej filozofii tworzenia muzyki i sposobu jej prezentacji. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wysoki poziom indywidualnych umiejętności artystów obecnych zarówno w pierwszym składzie, jak i tych kontynuujących to dzieło przez następnych ponad 40 lat z prawdziwym skarbem jakim jest niewątpliwie głos pierwszej damy Annie Haslam. Być może wśród potencjalnych czytelników tego tekstu znajdą się tacy, którzy przyjmą moje oceny z pewną dozą niedowierzania. Ale wystarczy posłuchać, by się zachwycić! Także inne albumy w dorobku Renaissance, oczywiście nie wszystkie, ale zdecydowana większość, błyszczą klasą, dobrym gustem i elegancką, dystyngowaną zawartością. Warto poznać!

Ocena 5/6

Włodek Kucharek

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5057846
DzisiajDzisiaj2734
WczorajWczoraj2645
Ten tydzieńTen tydzień11325
Ten miesiącTen miesiąc61497
WszystkieWszystkie5057846
3.135.190.101