SPECTAMENTIA - Aftereality
(2014 Self Released)
Autor: Łukasz "Geralt" Jakubiak
Czy zastanawialiście się kiedyś jakby zabrzmiał Symphony X urozmaicony organami Hammonda, a na wokalu zamiast Sir Russella Allena pojawiłaby się kobieta? Ciężko to sobie wyobrazić, prawda? Warszawska grupa SpectAmentiA stara się nam to zobrazować na swoim debiutanckim krążku. Muzycy czerpią garściami zarówno z rockowego, jak i metalowego kanonu i w tym miejscu wypada im pogratulować odwagi, bo nie lada sztuką jest połączyć kilka muzycznych płaszczyzn w osobliwą całość. Na „Aftereality” nie brakuje klawiszowo-gitarowych popisów, chwytliwych melodii, czy bardziej melancholijnych fragmentów. Ich styl przywodzi na myśl dokonania norweskiego Triosphere z domieszką rockowego zacięcia. Co z tego wynikło? Płyta jako całość nie do końca się broni, ale mimo wszystko posiada kilka naprawdę dobrych fragmentów. Warto pochwalić instrumentalną stronę krążka. Klawiszowe ewolucje Tomasza Zienia robią ogromne wrażenie (szczególnie na „Glasgow-Smile Merry Man” i „Aftereality”), tak samo jak gitarowe popisy Wojciecha Piłata (szalona sekcja na „Hope You Don’t Mind”). Poza tym, panowie całkiem nieźle radzą sobie w spokojniejszej odsłonie, co doskonale słychać na „Last Day Of My Life” czy „Close Your Eyes”. Tyle pochwał, więc gdzie leży problem? Głównie w wokalu Pauliny Kowalskiej. Pierwszym mankamentem jest jej angielski akcent, który znacząco wpływa na negatywny odbiór albumu. Wokalistka ma ogromny problem z artykulacją i chwilami brzmi bardzo niezrozumiale (refren na „Hope You Don’t Mind”). Poza tym w jej głosie nie ma charyzmy i naprawdę ciężko jej się przebić przez sekcję instrumentalną (nawet na polskojęzycznej „Bezsenności”). Kolejny problem płyty to jej kompozycyjny chaos. Z jednej strony mamy metalowe wyścigówki, a z drugiej rockowe przeboje. Nijak ma się to do siebie, tym bardziej że takie przeskakiwanie między stylami w trakcie utworu burzy jego przestrzeń. Nie oznacza to jednak, że „Aftereality” nie posiada kilku perełek i naprawdę sporo zyskuje w końcowych fragmentach. Spokojny wstęp do „Klondike Blues” przypomina „The Accolade” Symphony X, ale w dalszej części niespodziewanie przeradza się w rockowe szaleństwo w klimacie Deep Purple. Nieco metalowej symfonii znajdziemy też na „Sacred Romance”, gdzie prym wiodą znakomite partie solowe (organy Hammonda robią swoje). Całość dopełnia mój faworyt, czyli „Hypernova”, w którym znacznie więcej ma do powiedzenia sekcja rytmiczna, a sam kawałek – jako jeden z niewielu – znakomicie buduje przestrzeń. „Aftereality” nie jest złym albumem, ale zdecydowanie brak mu odpowiedniego dopięcia i kompozycyjnej płynności. Pomysł wydał się naprawdę niezły, muzycy to techniczni wymiatacze, a kilka utworów wybija się ponad przeciętność. Te walory można było znacznie lepiej wykorzystać. SpectAmentiA ma ogromny potencjał twórczy, ale grupa musi jeszcze popracować nad skonkretyzowaniem swojego stylu. Na pocieszenie powiem, że jest to jeden z głównych mankamentów wielu debiutów. Poza tym, pomyślałbym też nad zmianą wokalistki. W jej głosie nie czuć charyzmy i – przynajmniej w moim odczuciu – jej interpretacje nie do końca pasują do tego co dzieje się w sekcji instrumentalnej. Za dużo w tym chaosu, a za mało mocy. Jak to mawiał Stephen King: „O pracy na trójkę mogę powiedzieć bardzo dużo (…)” i sam też, pod tym względem, nie mogłem się powstrzymać. „Aftereality” jest poprawnym wydawnictwem, z którego można wyciągnąć wiele pozytywów, ale niestety nie są w stanie zakryć innych poważnych mankamentów. Nie oznacza to jednak, że w przyszłości nie można tego zmienić. Czekam zatem na kolejne „prace” spod szyldu SpectAmentii.
(3)
Łukasz "Geralt" Jakubiak