Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

KAIPA - Sattyg

 

(2014 InsideOut Music)
Autor: Włodek Kucharek
 
 
kaipa-sattyg
Tracklista:
1. A Map Of Your Secret World (15:01)
2. World Of The Void (7:48)
3. Screwed- Upness (13:05)
4. Sattyg (3:12)
5. A Sky Full Of Painters (14:11)
6. Unique When We Fall (5:16)
7. Without Time- Beyond Time (9:48)
 
SKŁAD:
Hans Lundin (instr. klawiszowe/ wokal)
Per Nilsson (gitary elektryczne i akustyczne)
Morgan Agren (perkusja)
Jonas Reingold (bas)
Patrick Lundström (wokal)
Aleena Gibson (wokal)
GOŚCIE:
Fredrik Linsqvist (flety/ gwizdki)
Elin Rubinstein (skrzypce)
 
            Kaipa to „klejnot” ( w cudzysłowie, żeby nikomu nie wydawało się, że mamy do czynienia z mega- gwiazdą, bo tak nie jest) z rockowego skarbca Skandynawii, a ściślej Szwecji. Gdyby sugerować się wyłącznie danymi zawartymi w notce biograficznej, to łatwo stwierdzić, że Kaipa już dawno wkroczyła w wiek średni, a licząc sobie prawie 40 wiosen znajduje się obecnie w okresie rozkwitu sił witalnych i artystycznych. Ale gdy dokonamy pobieżnej analizy dorobku fonograficznego nie doliczymy się imponującego bagażu dyskograficznego, bo lista obejmuje raptem licząc łącznie z kompilacją jedenaście pozycji. Ta rozbieżność między stażem na scenie rocka progresywnego a w sumie nieliczną reprezentacją płytową wynika z faktu, że zespół po wydaniu w latach 1975- 1982 pięciu pełnowymiarowych longplayów zapadł w 22- letnią „drzemkę”. Założycielami formacji była trójka szwedzkich gentlemanów, klawiszowiec Hans Lundin, basista Tomas Eriksson i perkusista Thomas Sjöberg. Ten ostatni nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności bardzo szybko musiał zdecydować o przerwaniu kariery rockmana ze względu na chorobę nowotworową. Jego miejsce za bębnami zajął Ingmar Bergman, a kwartet uzupełnił jeszcze, wtedy 17 letni utalentowany gitarzysta Roine Stolt. Takim oto sposobem wykrystalizował się podstawowy skład grupy, której pierwotna nazwa brzmiała Ura Kaipa, skrócona następnie poprzez zredukowanie pierwszego członu. Ciekawostką jest informacja, że pierwsze kompozycje napisane zostały w języku szwedzkim, co być może miało także wpływ na ograniczoną, wyłącznie lokalną popularność Kaipy. Inną ciekawostką jest fakt, że po ukonstytuowaniu się składu przystąpiono szybko do komponowania premierowego materiału, organizując debiutanckie koncerty, których miejscem stały się regionalne …..więzienia. Nie ma co, słuszna lokalizacja na ogrywanie rockowej twórczości. Zanim w roku 1982 doszło do zawieszenia działalności należy wspomnieć, że do tego momentu konsekwentnie teksty na płytach tworzone były w języku ojczystym Muminków, że grupa nie obroniła się z różnych powodów przed niepożądanymi zmianami personalnymi, oraz że coraz większy wpływ na charakter twórczości kwintetu wywierała silna osobowość gitarzysty Roine Stolta. Predestynowały go do tego zapewne nietuzinkowe umiejętności oraz wszechstronne zainteresowania. Równolegle do prac Kaipy Stolt zaangażował się w konstruowanie projektu Fantasia, który po opublikowaniu dwóch wydawnictw, „Fantasia” (1982) i „Behind The Walls” (1985) zniknął z rockowego świata. Ale dzisiaj spoglądając z perspektywy czasu na rozwój kariery poszczególnych członków składu Kaipy obiektywnie można stwierdzić, że tym, który wykazuje największą aktywność jest Roine Stolt, a jego udział w pracach twórczych chociażby The Flower Kings albo Transatlantic jest nie do przecenienia. A nie należy zapominać o rezultatach kooperacji w ramach takich ekip jak Agents Of Mercy, The Tangent czy Karmkanic, przemilczając pośledniejsze byty artystyczne. Roine Stolt pobudził także przy pomocy Hansa Lundina Kaipę do ponownej aktywności na rockowej scenie, poświęcił zespołowi czas i talent do roku 2005 i edycji albumu „Mindrevolutions”, a następnie wycofał się ze współpracy. Później odpowiedzialność za repertuar grupy wziął na siebie duet „seniorów” Lundin- Reinhold i stan ten nie uległ zmianie po dziś dzień. Stylistycznie Kaipa nawiązuje do starej „szkoły” rocka progresywnego z lat 70-tych wprowadzając charakterystyczne akcenty symfoniczne, oraz liczne pierwiastki odnoszące się do skandynawskiego folkloru i ten ostatni czynnik silnie identyfikuje profil stylu uprawianej sztuki muzycznej. Albumy, aktualnie sekstetu, wyróżniają się zdecydowanie staranną produkcją i wysokim poziomem umiejętności instrumentalnych wykonawców. Artyści nie unikają także mariażu z nowoczesnym jazzem, choć w dosyć ograniczonym zakresie oraz z muzyką dawną (wpływy muzyki średniowiecznej dostrzegalne przede wszystkim na ścieżkach nowości „Sattyg”), silnie umocowaną w skandynawskim folku. Zdaję sobie w pełni sprawę, że końcowe uwagi mogą wystraszyć potencjalnych słuchaczy, ale zapewniam, że pozory mylą i nie jest tak źle, gdyż utwory grupy ciągle posiadają rockowe korzenie, co słychać na każdym kroku. A tak na marginesie, to wielokrotnie zastanawiałem się, jak do tego doszło, że rockowe grupy z krajów skandynawskich, utworzone w latach siedemdziesiątych, pozostały anonimowe. Bo takie nazwy jak fińskie kapele Tasavallan Presidentti, Tabula Rasa czy Wigwam, albo norweskie Aunt Mary, Junipher Greene, Ruphus albo legendarny Lucifer Was, czy szwedzcy konkurenci z okresu narodzin Kaipy, między innymi Bo Hansson, Panta Rei, Trettioariga Kriget nie ustępowały poziomem powszechnie znanym przedstawicielom obozu anglojęzycznego. Znajduję dwa wyjaśnienia powyższego stanu rzeczy, pierwsze, ponad 40 lat temu odbiorcy tej muzyki nie mieli tak otwartego i szerokiego dostępu do tekstów źródłowych i nośników dźwięku pozwalających bez trudu poznać muzykę „ukrytych” po świecie kapel. Po drugie, w latach 70-tych rynek rocka zdominowany został przez wysyp zespołów brytyjskich, które rozlały się po Europie jak lawina, „przysypując” przy okazji zjawiska rockowe innych krajów. Dopiero po latach pasjonaci rocka odgrzebali z archiwów perełki z krajów bliższych i dalszych, o których nikt nic przez całe dekady nie pisał.
            Ale czas powrócić do meritum, czyli ostatniego osiągnięcia Kaipy zatytułowanego „Sattyg”. Jeżeli trafiłem w swoich poszukiwaniach tłumaczenia szwedzkiego słowa „sattyg” właściwie, to mamy do czynienia ze znaczeniem „psikus, wybryk”. No to niezłego psikusa wykręcili Szwedzi odbiorcom rocka progresywnego. Gdyby podjąć próbę zdefiniowania charakterystycznych komponentów stylistycznych grupy i uzupełnić uwagi zamieszczone na ten temat nieco wyżej, to należałoby dodać jeszcze silne konotacje symfoniczne, będące rezultatem udanych aranżacji, oraz trwałą tendencję do tworzenia kontrastów poprzez zestawianie brzmienia instrumentarium czysto rockowego z tymi mniej kojarzonymi z rockiem przedstawicielami w rodzaju skrzypiec, fletu, blaszanych dęciaków (trąbka, puzon, saksofon). Chętnie sięgają muzycy zespołu także po dźwięki akustyczne, występujące na najnowszym albumie w sporej dawce. Godne podkreślenia są także właściwości wokalne Kaipy, a dzięki duetowi Aleena Gibson- Patrick Lundström ten aspekt wykonawczy podniesiony został na albumie „Sattyg” do rangi sztuki. Każdy przeciętnie wyedukowany i osłuchany odbiorca muzyki rockowej wie, że trend konfrontowania bajkowych głosów żeńskich z czystymi, mocnymi wokalami męskimi, przynosi często pożądany efekt. Zauważyłem, że im większe różnice indywidualne w zakresie barwy głosu, jego mocy, tym bardziej spektakularny wynik tej specyficznej rywalizacji. Podam przykład, który nasunął mi się dosłownie w tym momencie, mianowicie chodzi o niektóre utwory z repertuaru fińskiej kapeli Nightwish. Gdy w niektórych kompozycjach tego bandu z dawnych czasów dochodziło do rywalizacji Tarji z Marco Hietalą na głosy, to owoc tego współzawodnictwa, głównie dzięki wręcz drastycznej różnicy między wspaniałym, czyściutkim sopranem i „ryczącym” niekiedy Marco bywał oszałamiający, gdy później damą przed mikrofonem została Anette Olzon, dysponująca skromniejszym potencjałem wokalnym, te różnice nie powodowały już tak spektakularnych zmian. Kaipa zaczęła korzystać z duetu wokalnego w swoim nowym rozdziale historii, datowanym na rok 2002 i album „Notes From The Past”, początkowo nieśmiało, dopiero później na pełnych prawach. Słuchając „Sattyg” kooperacja na linii Gibson- Lundström układa się wzorcowo, z częstym płynnym przechodzeniem z partii żeńskich do męskich i na odwrót. Oboje popisują się sporym talentem do kreowania nastroju, z łatwością prowadzą linie melodyczne utworów. Innym kreatorem klimatu jest Hans Lundin, którego wyważony sposób gry pozwala na tworzenie łagodnych pastelowych odcieni, których gwarantem są analogowe „parapety”. Także na omawianym wydawnictwie Kaipa jest do bólu tradycyjna, sięgając do brzmienia retro i nie poszukując na siłę nowości. Dla jednych słuchaczy jest to minus, ponieważ zespół osiągnął na płycie stan pewnej, zamierzonej przewidywalności i nie należy po nim oczekiwać rewolucyjnych zmian, co najwyżej korekty proporcji na polu brzmienia. „Sattyg” oferuje trochę więcej fragmentów gitarowych kosztem przesunięcia klawiszy na drugi plan. Dla drugiego kręgu odbiorców ta powtarzalność znanych patentów zasługuje na uznanie, ponieważ daje gwarancję fascynujących melodii, złożonych struktur harmonicznych, pewną tonalność, zmienność rytmiczną z ograniczonym ryzykiem, to znaczy, że w kompozycjach formacji nie znajdziemy radykalnych zwrotów, szokujących rytmicznych „połamańców”, wszystko skalkulowane jest po skandynawsku, czyli z pewnym dystansem, nawet premedytacją, powściągliwie w kwestii emocjonalnej. A pomimo tych konserwatywnych założeń muzyka Kaipy zawiera pokaźny ładunek namiętności, uczucia, napięcie, łatwo także wyłowić nostalgię, tak specyficzną, że zaczęto już mówić o „nostalgii skandynawskiej”, a atrybut ten dotyczy wielu kapel z tego regionu geograficznego. I jeszcze jeden pierwiastek merytoryczny, bohater tego tekstu chętnie „dostarcza” kompozycje niezwykle złożone, wielowątkowe, o dwucyfrowym czasie trwania, w których artyści czują się jak przysłowiowe „ryby w wodzie”. Także zawartość płyty „Sattyg” odznacza się obecnością suitowych konstrukcji, a trzy z nich trwają po kilkanaście minut każda, nie premiując nudy, lecz stanowiąc okazję do zademonstrowania klasycznego profesjonalizmu wykonawczego.
            Akt pierwszy albumu to świetna rzecz rozgrywająca się na wielu płaszczyznach, zatytułowana „A Map Of Your Secret”. Pierwsze co narzuca się podczas słuchania to epickość tego kawałka. Utworowi prawie cały czas towarzyszy hymniczny klimat rockowego poematu, z licznymi wstawkami symfonicznymi, podkreślającymi pewną dostojność przekazu, jego powagę, dramaturgię. Od pierwszych dźwięków autorzy proponują wyprawę do świata sekretów, startując z dynamicznym rockowym „przytupem”, drapieżną gitarą, kaskadami ciężkich tonów. Ta eskalacja dociera do naszych receptorów półtorej minuty, po czym gwałtownie łagodnieje, na scenę wkracza flet wprowadzając ducha muzyki dawnej z okresu średniowiecza. Bardziej to w konwencji Blackmore’s Night aniżeli Kaipy. Jednego nie można zakwestionować, magicznego piękna, kontynuowanego przez gitarową koalicję, wspierającą brzmienie fletu. Następnie, nie licząc epizodu ze wstępu, do pracy przystępują wokaliści. Duet w roli aktorów teatralnych jak w średniowiecznym misterium reżyseruje tak wspaniały spektakl, że dech zapiera. Bajkowa atmosfera sprzyja zapomnieniu o upływającym czasie i poddaniu się prawdziwej magii. Aleena wzrusza anielskim głosem, bonusem jest przepiękna melodia. Trwaj chwilo, trwaj! Dopiero w połowie utworu następuje nieznaczne, podyktowane przez gitarę elektryczną przyspieszenie, inaugurujące kolejny akapit. Jak w cyklicznym porządku powraca motyw z prologu, szturmujące przestrzeń gitarowe brzmienie, aby po kilkudziesięciu sekundach zredukować znacząco dynamikę, a następnie rozwinąć pyszną partię solową gitary, który na tym etapie ma najwięcej do „powiedzenia”. Im bliżej finału tym bardziej monumentalnie, skocznie, z karkołomnymi zwrotami rytmicznymi, gitarową wariacją z jazzowym „dotykiem”. Apogeum bogactwa dźwięków, każdy z instrumentalistów dorzuca swoje „trzy grosze”, stąd warstwa brzmienia robi się aż gęsta od intensywności generowanych dźwięków. Akt drugi płyty „World Of The Void”, akustyczny wstęp, anielski głos, wejście organów, klawiszowe chórki, wszystko to składa się na globalną muzyczną fiestę, w której dominuje świetna partia gitary elektrycznej oraz akompaniament klawiszy. Aleena Gibson rządzi jednoosobowo w warstwie lirycznej, a paluszki Pera Nilssona zasuwają po strunach i progach, tolerując czasami wejścia organowe. Fajna, łatwo przyswajalna melodia. Pozycja z numerem trzy nazywa się „Screwed- Upness” i zaczyna się od filharmonicznej aranżacji smyczkowej, a dowodzenie przed mikrofonem przejmuje Patrick Lundström, dramatycznie recytując tekst. Płaszczyznę dźwięku uzupełniają słyszalne z drugiego planu etniczne bębny i gitarowe efekty. Ten misteryjny klimat ulega zmianie po trzeciej minucie za sprawą typowej dla Kaipy partii gitary, której występ zostaje przełamany delikatnym wejściem fletu. Cała środkowa część kompozycji wypełniona jest popisami wyłącznie instrumentalnymi z jazzującymi akcentami, z dominującą długą jazz- rockową partią Pera Nilssona. Wokal powraca dopiero krótko przed dziesiątą minutą zwiastując powtórzenie motywu z fazy początkowej. Brak wyznaczonego centrum „sterowania dźwiękami” i bardzo luźne zależności pomiędzy dźwiękami sprzyjają rozwiązaniom atonalnym, w wyniku czego powstaje wrażenie zagubienia melodyjności. Żywiołowa gitara, niezależne wokalizy, wytyczająca rytm sekcja, klawiszowe tło z organami tworzą wspólnie bardzo gęstą powłokę brzmienia. Ta intensywność powoduje także u słuchacza poczucie nasycenia, nawet znużenia. Sądzę, że autorzy doszli do tego samego wniosku, ponieważ jako następny serwują utwór tytułowy, który porównując czas trwania innych składników albumu stanowi piękną miniaturę, w której notujemy dwie role główne, na wstępie folkowy flet, nieco później znakomite skrzypce w skocznej partii …z muzyki ludowej. Wyrazista melodia oraz akompaniament rockowego instrumentarium tworzą spójną mozaikę dźwięków. „A Sky Full Of Painters” zaczyna się jakby kontynuacją skrzypcowego dzieła z utworu „Sattyg”. Po piętnastu sekundach pojawia się śliczny duet wokalny prowadzący urokliwą piosenkę, po czym główny motyw melodyczny przejmuje gitara. Wybucha prawdziwa feeria dźwiękowych barw. Skrzypce w idealnej symbiozie z elektrycznymi strunami, które pozostają na pierwszym planie prawie do granicy sześciu minut. Tutaj dochodzi jeszcze pierwiastek baśniowości, głównie za sprawą urokliwej melodii i warstwy wokalnej. Wnętrze tej rozległej kompozycji składa się z kilku tematów, które pomimo różnic udało się połączyć w wielobarwną, radującą poczucie estetyki każdego słuchacza mozaikę, której twórcami są nomen omen (Spójrzcie na tytuł utworu!) instrumentalno- wokalni malarze szwedzkiego bandu. Artyści wprawnie przemieszczają się przez różne progresywne krainy, od sielskiej łagodności po ostrzejsze klimaty skandynawskiej mroźnej zimy, od wpływów hard rockowych a nawet epizodycznie progmetalowych (gitary) po folkowe, pół- akustyczne obrazy, od sekwencji ułożonych z pietyzmem i elegancją po frazy ocierające się o granicę improwizacji i twórczego „bałaganu”. I wszystko to w jednym kilkunastominutowym utworze, w którym żaden z tych komponentów wzajemnie sobie nie przeszkadza, nie wprowadza dysonansów, zazębia się w jeden spójny projekt. Choć należy nadmienić, że nie jest to muza do „łyknięcia” na raz i wszystko jasne. Przeciwnie wymaga od odbiorcy cierpliwości, ale potrafi to zaangażowanie emocjonalne wynagrodzić, roztaczając panoramę piękna. Uwagę zwraca także szerokie instrumentarium, bogactwo klawiszowych ekspozycji z tradycyjnymi, ciepłymi organami, z dodatkiem syntezatorów, elektrycznego fortepianu, wykorzystywanymi zgodnie z priorytetami kompozycyjnymi. Znakomite gitary, zarówno te bez- prądu, jak i te przeważające, elektryczne. Wyrazista sekcja rytmiczna, która potrafi z jednej strony dyskretnie poprowadzić rytm, z drugiej włączyć się do procesu kreowania melodii i wpływać na profil brzmienia. Wokalizy to bajka, wręcz szokujące rozmaitością rozwiązań, od subtelności głosowych Aleeny, przez mnogość wariantów wokalnych proponowanych przez Patricka, aż po clou programu czyli rewelacyjne duety i chórki. A nie wolno zapominać o wariacjach skrzypcowych i bonusach smyczkowych! „A Sky Full Of Painters” to niejako Kaipa w pigułce, którą warto „rozgryźć”! A ponieważ na dysku nie notujemy momentów słabszych, więc w samych superlatywach napisać także można o następnej pozycji, czyli „Unique When We Fall”. Nieziemski, czarodziejski wokal Aleeny Gibson skojarzony z ostro sobie pogrywającą gitarą daje znakomity efekt. Która to już wirtuozerska solówka Pera Nilssona. Po wybrzmieniu kilku ciętych, zaostrzonych fraz gitarowych do realizacji swojego zadania przystępuje męska część teamu wokalnego. Urok ustępuje miejsca innemu sposobowi epatowania głosem, bardziej dramatycznemu, nawet aktorskiemu, masywnemu i cięższemu. Konfrontacja wcześniejszej partii żeńskiej z mocarną męską odkrywa zupełnie inny świat, to tak jak w bajce, gdy dobra, śliczna urodą wróżka (Sprawdźcie na fotkach w sieci, ładniutka to dama, że hoho) spotyka na swojej drodze nieprzejednanego i wierzącego we własne siły rycerza. Zestawienie mocy obu wokali, ich tembru daje niesamowity efekt. Wydawnictwo podsumowuje opowieść „Without Time- Beyond Time”, potwierdzenie ogółu zalet, które wymieniłem przy opisie utworu powyżej i kolejny przyczynek do definicji muzycznego piękna autorstwa Kaipy. Perfekcjonizm instrumentalistów i wokalistów, sporo zróżnicowanych zagrywek gitarowych, pasaży klawiszowych, dosadnego basowego pulsu i żywiołu perkusyjnego. A w prawie 10- minutowym epilogu zachwyca jeszcze kapitalny finał, od 8:30, rockowej symfonii zmierzającej ku krainie ciszy.
            Kaipa stworzyła po raz kolejny album utrzymany w ramach stylistycznych wypracowanych przez lata, nie wywołała rewolucji, takie zresztą były założenia. Jednakże poprzednie wydawnictwa zespołu, głównie te z okresu po roku 2000, wraz z biegiem muzycznej akcji stawały się zbyt jednostronne i jednostajne (negatywne przykłady to „Mindrevolutions” i „Angling Feelings”), przyczyną były między innymi zbyt nachalne repetycje niektórych patentów w strukturze instrumentalnej, kopiowanie jednolitych i niekończących się partii solowych. Na albumie „Sattyg” udało się wykonawcom urozmaicić przekaz poprzez wprowadzenie drobnych ale znaczących elementów zaczerpniętych z muzyki dawnej, mowa nawet o średniowieczu, bardziej wyeksponować atrybuty muzyki folk, udoskonalić akcenty jazz- rockowe, okiełznać chęć do solowego rozpasania (zbawienne stało się chyba pożegnanie z Roine Stoltem, który jest bardzo silną osobowością, a w składzie Kaipy pełnił rolę „przewodnika stada”), dzięki czemu kompozycje stały się bardziej zwarte, spójne i zachowały to, co zawsze było atrakcją w muzyce grupy, mianowicie skrzące się wspaniałością tematy melodyczne. Wartością dodaną dzieła stały się zdecydowanie role wokalne, rozpisane na dwa dominujące głosy, damy Aleeny Gibson i gentlemana Patricka Lundströma, którzy wykreowali sporo wariantów głosowych nadających utworom wiele blasku i klasy.
Ocena 4.5/ 6
Włodek Kucharek

 

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5055942
DzisiajDzisiaj830
WczorajWczoraj2645
Ten tydzieńTen tydzień9421
Ten miesiącTen miesiąc59593
WszystkieWszystkie5055942
3.144.252.140