Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

JUDAS PRIEST - Firepower

 

(2018 Sony Music/Epic )
Autor: Grzegorz Cyga
 
judas-priest-firepower m

Tracklist:

Firepower

Lightning Strike

Evil Never Dies

Never The Heroes

Necromancer

Children Of The Sun

Guardians

Rising From Ruins

Flame Thrower

Spectre

Traitors Gate

No Surrender

Lone Wolf

Sea Of Red

     

Lineup:

Rob Halford – śpiew

Glenn Tipton – gitara

Richie Faulkner – gitara

Ian Hill – bas

Scott Travis – perkusja

          

Heavy metal kończy w tym roku 50 lat! Muzyka, która łączy już tyle pokoleń zaczęła się wraz z powstaniem Black Sabbath i Judas Priest. W zeszłym roku zespół Tony’ego Iommi’ego oficjalnie zakończył karierę i na placu boju pozostał jedynie ten założony przez Ala Atkinsa w 1969 roku.

Dziś ze składu: Al Atkins, K.K Downing, John Ellis, Ian Hill ostał się jedynie ten ostatni. Mimo wielu perturbacji Priest dalej koncertuje i sukcesywnie nagrywa kolejne płyty. 9 marca 2018 roku swą premierę miał osiemnasty album, pt. „Firepower”. Jest to też drugi krążek, na którym słyszymy Richiego Faulknera.

Jego przyjście mocno ożywiło kapelę, która 7 lat temu miała odbyć ostatnią trasę koncertową. Tę energię słychać w grze każdego muzyka przez cały czas trwania longplaya. Nawet mimo tego, że otwierające „Firepower” i „Lightning Strike” brzmią podobnie do pierwszych dwóch numerów z poprzednika z 2014r. są od nich żywsze i dużo bardziej nośne. Najnowszy album cechuje się przebojowością i spójnością. Każdy utwór na tej płycie został przygotowany tak, aby utkwił nam w pamięci, nawet jeżeli odstaje nieco od reszty.

„Firepower” można uznać za składankę gromadzącą esencje najlepszych płyt Judas Priest. Począwszy od tytułowej piosenki, która spokojnie mogłaby się znaleźć na „Painkillerze”, przez motoryczne „Flamethrower” rodem z „British Steel”, po „Children of the Sun” utrzymane w klimacie debiutu z 1974r. Nawet w warstwie tekstowej można doszukać się nawiązań m.in w „Lone Wolf” do „Out in the Cold”. Choć otrzymaliśmy 14 premierowych dźwięków to tak naprawdę jest ich 13, ponieważ „Guardians” i „Rising from Ruins” należy traktować jako całość podobnie jak „The Hellion” i „Electric Eye”.

Album posiada kilka kompozycji, które zdecydowanie różnią się od reszty. Są to „Never the Heroes”, „Lone Wolf” oraz wcześniej wspomniane „Guardians”/ „Rising from Ruins” i „Sea of Red”.

Pierwsza z wymienionych jest patetyczną power-balladą opowiadającą o żołnierzach. Obecność enigmatycznych klawiszy, otwartych akordów i zwolnionego tempa powoduje, że piosenka mogłaby się znaleźć na „Turbo” oraz „Ram it Down”.

„Lone Wolf” to monumentalny utwór w stylu Black Sabbath. Niestety przez ponad 5 minut, dynamika piosenki jest praktycznie taka sama. Ociężały riff to za mało, aby stworzyć dobry sabbathowy kawałek i to właśnie jemu nadałbym miano tego, którego mogłoby nie być.

„Guardians” to miniatura, która nawiązuje do bardzo starego utworu jakim jest „Prelude” z „Sad Wings of Destiny”. Stanowi ona wstęp do power-metalowego „Rising from Ruins”. Jako całość daje to efekt ogromnego, majestatycznego napięcia, które swe ujście znajduje, gdy rozbrzmiewają solówki duetu Faulkner/Tipton. Jeżeli ktoś zwątpił w pracę gitar po ostatnich doniesieniach o stanie zdrowia starszego gitarzysty po wysłuchaniu tych motywów, które serwuje nam wraz z młodszym kolegą będzie musiał przeprosić.

Jego partie nadal są przepełnione technicznymi zagrywkami, których zagranie wymaga dużej wprawy. Richie dalej gra dość nonszalancko, jednak w porównaniu do „Redeemera” ma więcej pewności siebie i ogłady, która jest słyszalna podczas pierwszej solówki „Rising from Ruins”.

Chociaż można zarzucić, że od czasu odejścia KK Downinga muzyka Judas Priest posiada dużo mniej harmonii, które były znakiem firmowym kapeli to obecność tylu chwytliwych melodii w pełni to wynagradza.

„Sea of Red” jest klasyczną balladą rockową, która zgodnie z tradycją Judas Priest musiała się znaleźć na nowym materiale. Można w niej odnaleźć zarówno klimaty „Stained Class”, jak i solowej kariery Roba Halforda, który nagrał takie numery jak „In The Morning” czy „She”.

Cały kłopot polega na tym, że te piosenki nie do końca pasują do charakteru „Firepower”, który jest krążkiem pełnym szybkiego, agresywnego grania. Wywołane do tablicy przeze mnie kompozycje sprawiają wrażenie tych, które na siłę mają wydłużyć czas. Pomimo, że widzę potencjał w „Sea of Red” na dołączenie do grona klasyków zespołu to muszę stwierdzić, że wszystkie te zwolnienia wybijają nas z przyjemnego transu, jakiego doświadczamy machając głową w rytm takich hiciorów jak „No Surrender” czy „Necromancer”.

Duża w tym zasługa Roba Halforda, który w ciągu 58 minut śpiewa swoim charakterystycznym falsetem znacznie częściej niż na płytach stworzonych po jego powrocie. Owszem, z wyjątkiem „Evil Never Dies” wokalista nie wchodzi na takie wyżyny jak przy okazji „Halls of Valhalla” czy „Judas Rising”, ale robi to dużo bardziej odważnie i bynajmniej nie są to wymuszone rejestry. Natomiast w naturalnej tonacji Rob momentami brzmi tak jak za czasów „Painkillera” czy nawet „Screaming for Vengeance”.

Kolejnym, ale chyba najważniejszym plusem osiemnastego albumu Judasów jest brzmienie.

Posadzenie za konsoletą Toma Allowa wspartego przez Andy’ego Sneapa było trafioną decyzją, dzięki której jest to najlepiej brzmiąca płyta w karierze Brytyjczyków od 1990 r. Jedynymi zarzutami jakie mam wobec tego miksu jest to, że czasami bębny wraz z gitarami tworzą ogromną ścianę dźwięku, która przysłania bas i wokal Roba. Z drugiej strony przy partiach harmonicznych jeden z wioślarzy jest tak przyciszony, że ciężko go odnaleźć.

Podsumowując Judas Priest nagrało krążek, który można śmiało postawić obok „Painkillera” i zaliczyć w poczet tych najlepszych. Choć muzycy w mediach deklarują, że nie wybierają się na emeryturę to w przypadku zmiany decyzji „Firepower” byłoby najlepszym muzycznym pożegnaniem, jakie mogli przygotować dla fanów.

W imieniu redakcji Heavy Metal Pages dziękuję Sony Music Polska za dostarczenie tego arcydzieła.

(5/6)

Grzegorz Cyga

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5077463
DzisiajDzisiaj326
WczorajWczoraj3878
Ten tydzieńTen tydzień14420
Ten miesiącTen miesiąc11183
WszystkieWszystkie5077463
18.119.143.4