Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

HAKEN - Vector

 

(2018 InsideOut Music)
Autor: Włodek Kucharek
 
haken-vector m
Tracklist:
1.Clear
2. The Good Doctor
3. Puzzle Box
4. Veil
5. Nil By Mouth
6. Host
7. A Cell Divides
            
Lineup:
Ross Jennings (wokal)
Charlie Griffiths (gitara)
Richard Henshall (gitara)
Diego Tejeida (instr. klawiszowe)
Conner Green (bas)
Raymond Hearne (perkusja)
     
Dziesiąte urodziny członkowie Haken świętowali w roku 2017. Uczcili ten mały jubileusz wydaniem dysku DVD z koncertowym materiałem zarejestrowanym 13 kwietnia 2017 roku w Amsterdamie. Płyta ta jest w karierze sekstetu pierwszym i jedynym do tej pory wydawnictwem prezentującym grupę w wersji „live”. Przy okazji ten bardzo obszerny zapis wideo stał się formą podsumowania dotychczasowych osiągnięć brytyjskiego bandu, niezwykle cenionego i popularnego w naszym kraju, obejmując wybrane utwory z czterech dotychczasowych albumów studyjnych. Prawie trzygodzinna projekcja, podzielona na dwa dyski, gwarantuje słuchaczom przeżycia estetyczne najwyższych lotów. Program obejmuje reprezentatywny wybór kompozycji z szerokiego repertuaru formacji, wraz z tymi najbardziej rozbudowanymi utworami, a przysłowiową „wisienką na torcie” jest zagrany na bis blisko 24- minutowy „Visions”. Nie wchodząc w dalsze szczegóły dodam, że dla wszystkich fanów zespół przygotował także na dwóch płytkach wersję audio. Dla fanów edycja „L-1VE” stanowi potwierdzenie klasy wykonawców, dla nowych odbiorców jest swoistym przewodnikiem po twórczości grupy, pozwalającym się zorientować, czego można oczekiwać po Brytyjczykach na polu szeroko rozumianego rocka. Jedno jest pewne, nie jest to muzyka dla poszukiwaczy prostych rozwiązań, wręcz przeciwnie, muzyczne wizje autorów mają przeważnie bardzo pokręcony charakter, są wielowymiarowe, eksplorując nie tylko terytorium progresywnego metalu, do którego muzyka zespołu jest przypisywana we wszelkiego rodzaju klasyfikacjach. A próbując określić stylistyczne kierunki inspiracji twórców można się posłużyć słowami wokalisty Rossa Jenningsa z jednego z wywiadów „We don’t like to make simple music”. No i już wszystko jasne!
Kolejną dekadę swojej działalności artyści postanowili zainaugurować najlepiej jak to możliwe, nagrywając nową płytę z premierowymi utworami i nadając jej tytuł „Vector”. Zdecydowana większość sympatyków grupy musi uzbroić się jeszcze w sporą dozę cierpliwości, ponieważ datę premiery longplaya określono na 26 października 2018. Do tego czasu można polegać tylko na opiniach tych szczęśliwców, jak ten niżej podpisany,  którym udostępniono nagrania, żeby przedstawić przedpremierowo swój bardziej fanowski niż ekspercki punkt widzenia i subiektywnie ocenić, co się zmieniło w sposobie postrzegania sztuki rockowej przez sześciu młodych jeszcze i ambitnych rockmanów. Żeby nie trzymać dłużej Szanownych Czytelników w napięciu napiszę prosto i jednoznacznie, świetnie, naprawdę świetnie. Szczególnie gorąco ręce powinni zacierać ci, którym bardzo blisko do heavy metalowych brzmień, bo na płycie „Vector” aż gęsto od agresywnych, dynamicznych riffów i rytmicznie połamanych przejść. Ale moje słowa nie są żadnym odkryciem w kontekście deklaracji złożonej przez gitarzystę Charlie Griffithsa, który nie pozostawił złudzeń mówiąc w jednym z wywiadów: „Od zawsze nasza muzyka wykazywała wpływy heavy metalowe, ale riffy, które powstały już na początku procesu twórczego na albumem „Vector” jasno wskazywały, że będzie to płyta z muzyką metalową”. No i pozamiatane! Wszystko wiadomo! Ale….. właśnie, zawsze w takich przypadkach jest jakieś ale…. Wątpliwość wynika z faktu, że Haken cholernie trudno stylistycznie zaszufladkować, a składa na to wiele czynników. Jednym z nich jest edukacja muzyczna członków zespołu, do czego nawiążę jeszcze nieco później. Dlatego zasadniczo w punkcie metalowych riffów należy się zgodzić z opinią muzyka, ale ta opinia nie „mówi” całej prawdy o zawartości dźwiękowej nowego albumu, ponieważ jak to zwykle u Haken bywa, muzyka zawiera mnóstwo niuansów, detali, które potrafią wywrzeć znaczący wpływ na osobowość stricte muzyczną poszczególnych utworów, a jednorodność stylistyczna zostaje często świadomie „połamana” na rzecz różnorodności i twórczego, inteligentnego mieszania w monstrualnym „kotle” wypełnionym po brzegi różnorodnymi dźwiękami. Haken nie ustawia sobie żadnych granic, muzycy grają tak, jak czują, starając się wyrazić swoje emocje. Czyli, jak trzeba solidnie „przywalić”, to dlaczego nie, jak należy wpleść w strukturę kompozycji nutkę melancholii, też tak można, czego najlepszym przykładem jest tytuł „Host”, przepiękny, klimatyczny kawałek, który od pierwszych nutek chwyta za serce, przenosząc słuchacza dosłownie w inny wymiar. Nie chciałbym klasyfikować poszczególnych utworów, ale ten przypomina wręcz, przynajmniej w umownie wytyczonej części pierwszej kompozycji …kołysankę, taką trochę odrealnioną nastrojowo od reszty utworów, która tętni delikatnością, pasją i nostalgicznym wokalem. Kryształowo czysta partia trąbki na klawiszowym tle wprowadza odpowiedni nastrój, w którym doskonale znajduje się odrobinę senny wokal Rossa Jenningsa, do którego dołącza fortepian i powolna perkusja. Wspaniała melodia powoduje, że słuchając wstrzymuje się oddech, żeby nie uronić choćby pół dźwięku. Song rozwija się powoli rosnąc w siłę, systematycznie przyspieszając i dokładając kolejnych elementów do brzmienia, rośnie moc przekazu, a pojedyncze beaty perkusyjne przekształcają się w prawdziwe kaskady. Epicki finał powala swoją potęgą. I tak na przestrzeni prawie siedmiu minut przekraczamy różne strefy nastrojowości, od ciszy, która gra, od narracyjnej formy wokalu, pewnego minimalizmu w warstwie instrumentalnej, do rozbuchanej, monumentalnej i podniosłej części finałowej.
Ale powróćmy do początku, czyli intra „Clear”, które doskonale wywiązuje się z roli „wprowadzacza” w klimat tej historii. Od pierwszego dźwięku słuchacza otacza aura mroku i „transylwańskiej” tajemniczości, ciężkie, bure chmurzyska wypełnione dźwiękami nadciągają majestatycznie nad okolicę, przy akompaniamencie organów kościelnych (?!), które na pierwszym planie prowadzą swój jednostajny monolog. Nastrój żywcem zaczerpnięty z literackich pierwowzorów horroru autorstwa Edgara Allana Poe. Wraz z pierwszymi dźwiękami „The Good Doctor” muzyka Haken „rozświetla” przestrzeń pełnią brzmieniowych barw, mocą gitarowych pojedynków i …przebojową melodyką. Krótki song, zagrany w szaleńczym tempie, z kilkoma przełamaniami rytmu i niespodziewanymi akcentami instrumentalnymi, jak chociażby kilkusekundowy odcinek partii dęciaków (około 1:32), które gdy usłyszałem po raz pierwszy, pomyślałem, że to jakieś halucynacje słuchowe, bo wszystkiego się spodziewałem, ale w żadnym wypadku gwałtownego wejścia instrumentów dętych w otoczeniu gitarowo- perkusyjnej nawałnicy. Tak naprawdę, to pomimo kilkukrotnego wykorzystania funkcji „repeat” do tej pory nie jestem przekonany, czy słyszałem właściwie, czy to fałszerstwo doznań zmysłowych mojego narządu słuchu. Ktoś pomyśli, taki drobiazg czy humbug, bo Haken brzmi tutaj przez mgnienie oka jak klasycy z zespołu Chicago! Nie chcę „rozbierać” laboratoryjnie tego kawałka na czynniki pierwsze, ale zwrócę tylko uwagę na radykalną zmianę w punkcie 2:18, tak jakby rockmanom wyłączono elektrownię, pozostawiając na „placu boju” wokalistę Rossa Jenningsa, który jak gdyby nigdy nic, przy akompaniamencie klawiszowych smug prowadzi melodię „miękkiej”, delikatnej  piosenki. Po tym przerywniku rozpętuje się prawdziwa heavy metalowa burza, która stanowi słyszalny dowód, że Charlie Griffiths nie rzucał słów na wiatr, zapowiadając ostre riffowanie i metalową moc. Sporo czasu poświęciłem temu krótkiemu akapitowi, niespełna cztery minuty, pomimo faktu, że z muzą Haken jestem do wielu lat za pan brat, to moja percepcja czuje się w tym  momencie lekko „wstrząśnięta i zmieszana” gęstością przekazu i mnogością rozwiązań brzmieniowo- rytmicznych, które można zmieścić w tak drobnym utworze, nie naruszając jego spójności oraz selektywności „nacierających” na słuchacza bodźców. Nie każdy zaryzykowałby powiązania w jednej koncepcji tak wielu różnych sekwencji dźwięku, bez wpadania w pułapkę chaosu. Chciałoby się powiedzieć, że w przypadku Haken to nie niespodzianka, bo profesjonalizm wykonawczy odgrywa rolę kontrolera spoistości struktury kompozycji, ale jakieś ryzyko zawsze istnieje. „Puzzle Box” to dalsze podkręcanie manetki gazu, manipulowanie tempami, zrywy i kaskaderskie zakręty rytmiczne, dbałość o kształt melodii, piękne, czyste wokale z „wyciąganymi” górkami, świetne harmonie wokalne z „zabójczą” melodyką w refrenowych chórkach, salwy duetu bębny- bas, gwałtowne hamowanie z pasażami klawiszowymi, by za chwilę ponownie wywołać gitarowy, riffowy huragan, który „zamiata” wszystko na swojej drodze. Dwudziesty stopień zasilania, a co będzie dalej. „Veil” to najbardziej monumentalny składnik albumu, nawiązujący do stylu, charakterystycznych dwucyfrowych czasowo „mamutów” zespołu, który od premiery „Aquarius”, na każdym albumie sprawia fanom prezent w postaci takiej suitowej formy, w której w jednej strukturze udaje się zintegrować wiele urozmaiconych wątków, przechodząc płynnie od jednego do następnego, stosując niekiedy repetycje, wykorzystując więcej przestrzeni do ekspozycji partii solowych. Tutaj wstęp należy do jazzowego fortepianu, pięknego i subtelnego, partii prowadzonej przez Richarda Henshalla, do którego sukcesywnie dołączają wszyscy instrumentaliści, z awangardą perkusyjną, po kumulację gitar. Zakrawałoby to na truizm, gdybym napisał, że bieg muzycznych wypadków ulega permanentnym przeobrażeniom, bo to przy tak złożonych formalnie utworach swoista norma. Ten kawałek nie da się „połknąć” na raz, bo poukrywano w nim multum detali, jedno jest tylko wspólne dla jego komponentów, epicki klimat rockowej epopei. Rock progresywny miesza się z metalem, jazz oddaje przewodnictwo progmetalowi, w sposób ciągły przez „Veil” przetaczają się potężne riffy, demolujące ciszę beaty perkusji, „grube”, dudniące basowe akordy, ekstremalnie precyzyjne cięcia, po których kawalkada dźwięków dokonuje wariackiego zwrotu, a po tym jak, stłamszeni monstrualną potęgą riffów, gdy utwór dotrze do środkowej części w 6:35, Wasz stan przy pierwszym przesłuchaniu tego rozdziału albumu można by nazwać „zgłupieniem”, gdyż nagle, bez żadnych zwiastunów, na scenie na kilkanaście sekund pozostaje, bez żadnego, dodatkowego towarzystwa  bardzo egzotyczny duet fortepian- gitara basowa, w mistrzowskim „pojedynku”. Z tym, że bas w tej fazie występuje raczej w roli rasowego, jazzowego kontrabasu. Ten zabieg „wywala” do góry nogami profil rytmiczny i nagle otacza nas klimat rockowej ballady z magicznym tematem melodycznym i ślicznymi partiami gitary, której brzmienie z sekundy na sekundę staje coraz bardziej drapieżne, surowe, agresywne, by za moment poprowadzić kolejną, tym razem heavy metalową solówkę. We wnętrzu kompozycji przez cały czas dosłownie się kotłuje, a nasz umysł prawie nie nadąża z rejestracją kolejnych zmian, włącznie z kumulacją masywnych riffów w finale, które spacerują po receptorach słuchacza z gracją pancernego pojazdu.  Uff, ale emocje!!! Na dokładkę dostajemy na wstępie jeszcze potężniejszy gitarowo, z wplecioną z umiarem elektroniką, „Nil By Mouth”. Brzmieniowa surowizna, ciężar prawie nie do udźwignięcia, intensywność na granicy możliwości naszej percepcji, tempo „na wariata”. Trawestując polityczną frazą chciałoby się powiedzieć, jak tu żyć Panowie Muzycy z Haken? I jak już „przydepnięci” wagą skumulowanych dźwięków, wydaje nam się, że nie ma ratunku, dostajemy plaster balsamu na skołatany umysł, podniosły, bombastyczny, klawiszowy hymn w finale, który prowadzi słuchacza w stronę elektronicznych wizji snujących się aż do bezwzględnej ciszy. Po niej głębszy oddech przy podziwianiu piękna odrobinę onirycznego fragmentu „Host”, którego nie mogłem się nachwalić we wcześniejszej części tekstu ze względu na jego porywający klimat. Zestaw nagrań z albumu „Vector” kończy epilog zatytułowany „A Cell Divides”, który także przeżywa chwile gwałtownych spowolnień i przyspieszeń, po trzeciej minucie notujemy także prawie zwyczajowo zwrot muzycznej akcji, wywracający dotychczasowy porządek. A to wszystko zawsze w oparciu o wysokie standardy instrumentalne, klarowne brzmienie i dbałość o melodię. I tak kończy się najnowszy album sekstetu Haken „Vector”, ucięty w „pół słowa” jak niedokończona opowieść, która kiedyś tam doczeka się swojej kontynuacji. Zasadniczo można powiedzieć, że w wielu punktach nic się nie zmieniło. Kreatywność artystów na wysokim poziomie, oferująca zmieniony wizerunek muzyki, którą zaczyna porywać nieco inny, bardziej heavy nurt muzyki rockowej. Jakość wykonawcza na najwyższym poziomie, chociaż w przypadku muzyków Haken to normalność, do której wszyscy się już przyzwyczaili. Muzyczna treść longplaya „Vector” potwierdza, że Panowie z Haken, w dalszym ciągu nie lubią „simple music”, że potrafią z sensem i rozmysłem „zakręcić”, układając sekwencje dźwięków tak, żeby nie było zbyt łatwo w odbiorze. Ale długoletni przyjaciele zespołu wiedzą, że to też norma i są do takich wrażeń i wielowymiarowych rozwiązań rytmicznych, wokalnych czy brzmieniowych niejako przyzwyczajeni. Rock z etykietką „progresywny” w wykonaniu Haken nie ulega dewaluacji, wchodząc od lat cierpliwie stopień po stopniu na coraz wyższy poziom. A gdzie znajduje się granica tej artystycznej ewolucji? Tego zapewne nie wie nikt. I w takim przekonaniu pozostańmy w oczekiwaniu na kolejny album w dyskografii Haken.
(5/ 6)
Włodek Kucharek
          
Post scriptum, czyli garść informacji o zespole i próba przekonania do ich twórczości słuchaczy, którzy być może dopiero teraz trafili na publikacje fonograficzne Haken. Od roku założenia, 2007, Haken systematycznie udowadnia poprzez cztery albumy studyjne i jeden „live”, że muzycy składu nie mają zamiaru odcinać kuponów od popularności i, że obce im jest poczucie samozadowolenia z dotychczasowych osiągnięć na polu muzyki rockowej. Cała szóstka posiada raczej w sobie gen poszukiwacza, który zainteresowany jest nowymi źródłami inspiracji, dąży do perfekcji, ustawiając poprzeczkę wymagań na wysokości nieosiągalnej dla wielu przedstawicieli parających się tworzeniem muzyki rockowej. W ich muzyce trudno odnaleźć tendencje pójścia na łatwiznę, pierwiastki skażenia tanią komercjalizacją, wirusy bylejakości. Nie ten adres! Rock w wykonaniu Haken zawsze pozostawia ślady w naszym fanowskim poczuciu estetyki, wyzwala chęć ponownego spotkania, dba o zachowanie wyśrubowanych norm rockowego dzieła, oferując- posłużę się w tym miejscu cytatem z klasyka- „Muzykę podniesioną do rangi sztuki”. Praktycznie każdy album bandu, od wystrzałowego „Aquarius”, przez jeszcze bardziej dojrzały „Visions”, konceptualne „The Mountain” i „Affinity”, aż po riffowy „Vector” wnoszą powiew modernizmu do kultury muzycznej, przyczyniając się do jej rozwoju i ewolucji zjawiska, które kiedyś nazwano „progresywnością” w muzyce rockowej. Między innymi dlatego sięgając po raz n-ty po płytę Haken, nie nudzimy się przy jej słuchaniu, odkrywając niuanse, które kiedyś nam „uciekły”, których poprzednio nie dostrzegliśmy. To jest także siła muzyki kreowanej przez Haken, nowoczesny, kipiący pomysłami zespół, który jeszcze nie raz w przyszłości nas zadziwi. Ci, którzy do tej pory nie zdołali dotrzeć do dyskografii Haken i ją poznać, powinni jak najszybciej odrobić zadane lekcje i na pewno nie będzie to czas stracony.

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963661
DzisiajDzisiaj1052
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4611
Ten miesiącTen miesiąc46494
WszystkieWszystkie4963661
3.236.111.234