Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

BLINDEAD - Niewiosna

 

(2019 Self- Released)
Autor: Włodek Kucharek
 
blindead niewiosna s
Tracklist:
1. Niewiosna
2. Niepowodzenie
3. Potwór się rodzi
4. Ani lekkomyślnie, ani bezboleśnie
5. Wiosna
                    
Lineup:
Konrad Ciesielski - perkusja
Mateusz Śmierzchalski - gitary/ bas
Bartosz Hervy - instr. klawiszowe/ sample
                
Gość:
Michał „Nihil” Kuźniak (wokal)
                    
Szanowni Czytelnicy HMP,
mam już swoje lata na karku, dlatego śmiało mogę powiedzieć, że wychowywałem się w latach największego skoku rozwojowego muzyki rockowej, tej z początku lat 70-tych, gdy nowe kapele powstawały jak przysłowiowe „grzyby po deszczu, a każdy kolejny rok, licząc od połowy lat 60-tych, przynosił rewolucyjne trendy, gatunki, zjawiska definiujące różne odmiany muzyki rozrywkowej. Na filarach tych zmian rodziły się błyskotliwe kariery wielkich artystów, którzy stali się idolami setek tysięcy, a nawet milionów słuchaczy na całym świecie. Zaczynając przygodę z muzyką rockową nigdy bym nie pomyślał, że stanę się jej wielkim fanem przez blisko pół wieku i dzisiaj wielu znacznie młodszym niż ja, którzy zwracają się do mnie per „Panie Włodku”, w głowie się nie mieści, że taki stary cap jak ja może jeszcze słuchać rocka, interesować się nowościami w tej dziedzinie. W ich oczach bardziej pasuje do mnie wizerunek dziadka w fotelu z kocykiem na kolanach i w ciepłych „papuciach” na nogach, gapiącego się w telewizornię i bezrozumnie śledzącego „inteligentne” paski TVP Info. A guzik prawda, bo ja, czyli zbuntowany staruszek, postępuję zgodnie z dewizą zawartą w piosence duetu Wasowski - Przybora w wykonaniu Mistrza Michnikowskiego:
                     
Wesołe jest życie staruszka
Wesołe jak piosnka jest ta
Gdzie stąpnie, zakwita mu dróżka
I świat doń się śmieje: ha ha ,
                 
i wsłuchuję się, ignorując własną metrykę, z uwagą w gitarowe riffy, odbierając je tak głośno, że zwoje mózgu się prostują.
                 
No, ale cóż, Szanowni Przyjaciele Rocka,
takie kiedyś były czasy, że w mediach królowały między innymi słowa „Znowu w życiu mi nie wyszło”śpiewane przez Krzysztofa Cugowskiego w hicie ponadczasowym „Sen o dolinie” Budki Suflera, albo wokal Erica Burdona i nieśmiertelne słowa „There is a house in New Orleans, They call the Rising Sun „ The Animals, a w chwilach nostalgii rockowy wzorzec metra z Sevres z niesamowitym głosem Mistrza Brookera
                
I było tak, że potem
W czas dziwnych opowieści
Jej twarz, już przedtem blada
Wpadła w bieli, odcień bielszy
                 
w gigantycznym przeboju Procol Harum. Każdy miał wielki wybór, nie istniały kryteria, że utwór jest dla stacji radiowej zbyt długi, bo swoje miejsce tamże znajdowały suitowe kompozycje Floydów, Yesów, czy Tangerine Dream, ignorowano podpowiedzi, że dana muzyka jest zbyt trudna, w odbiorze, ambitna, więc nic nie stało na przeszkodzie, żeby prezentować jazz - rockowe utwory Soft Machine, czy dzisiaj już zapomnianego, genialnego bandu Mahavishnu Orchestra, albo Chicka Corei czy wizjonera muzyki nowoczesnej Milesa Davisa. Tzw. młodzież słuchała również muzycznej klasyki skomponowanej przez Beethovena, Musorgskiego, Mahlera,  a za sprawą transkrypcji Curved Air, dzieł Vivaldiego, lub holenderskiego składu Focus, opracowań zaczerpniętych z twórczości Bartoka, Bacha czy Glucka (opera „Orfeusz i Eurydyka”, inspiracja suity „Eruption, album „Moving Waves”, 1971). Dlatego całe towarzystwo zbliżone pokoleniowo także do moich muzycznych zainteresowań, słuchało od zawsze muzyki jako sztuki wyrażania emocji, nie zwracając uwagi na stylistyczne kategorie, podziały gatunkowe. I ta otwartość na multistylistyczną muzykę pozostała w mojej głowie do dziś, stąd nie wykazuję żadnych zahamowań, żeby słuchać ze zrozumieniem również takich odmian rocka, które mnie nie rajcują, wśród nich licznych genealogicznych odgałęzień ciężkiego rocka, chociaż bywają takie muzyczne zjawiska w tym zakresie, które zdołałem sobie przyswoić, i z którymi przez lata miałem swój czas, żeby się zaprzyjaźnić. Nie chciałbym dalej „ciągnąć” tej tematyki, bo mogłaby ona stać się obiektem niejednej merytorycznej dyskusji. Ten przydługi wstęp pełni rolę bufora i usprawiedliwienia, dlaczego podjąłem się zadania napisania kilku zdań, choć znając swoje gadulstwo, nie skończy się na kilku zdaniach, tworzących opinię o najnowszym albumie, już szóstym w fonograficznym dorobku, zatytułowanym „Niewiosna”, rodzimej grupy Blindead. Przecież ta muza pozornie tak bardzo nie pasuje do moich indywidualnych preferencji, że porównanie wody i ognia to mały pikuś. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego, gdy anonsowano nową płytę Blindead, sam, przez własną głupotę podłożyłem się Michałowi i nieświadom konsekwencji zaproponowałem, że przecież nie ma problemu, mogę napisać reckę, przecież w przeszłości nie z takimi trudnościami się mierzyłem i jakoś mi się udawało „wyrzeźbić” kilka słów na łamy HMP. Michał „przyklepał” naszą umowę, a ja dopiero wtedy zrozumiałem, w jak kretyński sposób wpakowałem się w pułapkę i teraz bezradny tkwię przed ekranem komputera z ręką w nocniku, nie wiedząc jakie znaczki na klawiaturze uderzyć tak, żeby miało to sens i, żeby się nie zbłaźnić. Bo ja nigdy nie byłem i nie jestem wielkim fanem rockowego ciężaru! Owszem zdzierżę mocarne riffy, ale do pewnej granicy, bo, gdy do gitary dołącza walący bez opamiętania w bębny perkusista, tworzący poprzez swoje donośne salwy scenerię ostatniej napoleońskiej bitwy pod Waterloo, moje zmysły skręcają się, zapewne ze starości, w węzeł gordyjski, doprowadzając część moich receptorów do stanu kompletnego rozchwiania równowagi. A gdy dodatkowo ryknie growlem gość przed mikrofonem, jestem ugotowany i kompletnie zdezorientowany. A ponieważ nie potrafię się w tym odnaleźć, odrzucam natychmiast ten sposób wyrażania emocji i kształtowania estetyki. W zasadzie jest tylko jeden wyjątek z growlingiem, który nie zaburza mojej percepcji, a mam na myśli Mikaela Akerfedta, lidera szwedzkiego Opeth, ale on czynił tak przed dekadami, współcześnie mu się to sporadycznie zdarza, ponieważ muzyka Opeth dosyć radykalnie zboczyła z historycznej death metalowej ścieżki stylistycznej.
                          
A więc Sympatyczny Fanie,
zastanów się w tej sytuacji, jak w związku z powyższym wyjaśnieniem, taka bezradna sierota, jak niżej podpisany W.K., może odnieść się do muzyki formacji Blindead, uznawanej za metalową, przecież już bardziej jałowego i niekompetentnego tekstu świat nie widział. Ale ponieważ staram się zawsze przestrzegać warunków umowy, niezależnie od faktu, że ma ona charakter czysto dżentelmeński, więc z ciężkim sercem i duszą na ramieniu zasiadłem do klawiatury kompa, nie przymierzając jak pies do jeża, żeby opisać swoje subiektywne wrażenia po przesłuchaniu pięciu utworów tworzących program wydawnictwa „Niewiosna”, które ukazało się dokładnie 15 kwietnia 2019. Biorąc pod uwagę wszystkie swoje niepewności i zastrzeżenia naklejam na recenzję etykietkę „Warning!”czyli przeczytanie nie grozi śmiercią, ale palpitację serca to już może wywołać. Jednak twórczość Blindead nie jest mi całkowicie nieznana, a mój pierwszy kontakt z muzyką tej trójmiejskiej kapeli miał miejsce w roku 2010, gdy do moich rąk trafił, nie waham się napisać, magiczny album „Affliction XXIX II MXMVI”. I pomyśleć, że bliski byłem stanu, żeby to dzieło zlekceważyć, ponieważ w wielu przekazach medialnych online „wciśnięto” ten longplay do szuflady z napisem „Heavy Metal”. Ja, z natury niedowiarek, szepnąłem sobie w duchu „Sprawdzam!” i okazało się, że jak to jest ekstremalny metal, to ja jestem faraonem. Piękny, klimatyczny, przepojony nostalgią, ciut cięższy progrock, genialnie zagrany, przygotowany technicznie niezwykle profesjonalnie, niezwykły tekstowo i  edytorsko kosmicznie wydany. Kto kiedykolwiek trzymał w ręku rzeczone wydawnictwo opublikowane przez Mystic Productions, ten wie, o czym mówię. Rewelacyjne i inteligentnie zintegrowane z treścią dzieła grafiki w książeczce, wciągające i emocjonalne opowiadanie Piotra Kofty, dołączone do płyty i nawiązujące do tekstów poszczególnych utworów, spowodowały, że szczęka opadła mi do samego asfaltu. Pomimo upływu blisko dziesięciu lat od tego wydarzenia, nadal uważam, że wymienione wydawanictwo także współcześnie nie pokryło się patyną i dalej prezentuje światowy poziom, nie wspominając o muzyce, która odciska piętno na każdej estetyce. Zmienność brzmieniowych barw, konfrontacja skompensowanej, rockowej mocy z łagodnością, wręcz depresyjny smutek, który wydaje się być po prostu piękny, jeżeli smutek można rozpatrywać w takich kategoriach, oraz dojrzałe regulowanie brzmieniowym mrokiem i światłem. Od tamtego momentu stałem się anonimowm przyjacielem ekipy Blindead, który w kolejnych latach śledził kolejne przedsięwzięcia artystyczne zespołu. Naturalną koleją rzeczy stałem się właścicielem następnej pozycji w dyskografi grupy, „Absence” z roku 2013, albumu, który nie był może tak „wymiatający” i atmosferyczny jak poprzednik, ale klasę trzymał i potwierdził, że muzycy tworzący skład Blindead to nietuzinkowe indywidualności. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że to twórczość niszowa, po pierwsze pozbawiona hałasu promocyjnego, a po drugie i najważniejsze, sztuka muzyczna niełatwa w odbiorze, wymagająca skupienia, odpowiedniego klimatu, bo za każdym razem, gdy słucham tych utworów, zarówno z repertuaru „Affliction XXIX II MXMVI”, jak też „Absence”, to wiele zależy od mojego nastroju dnia, bo to on skutecznie wpływa na odbiór tych dźwięków. Bywa tak, że po wysłuchaniu łapię zwykłego „doła”, ale są też takie chwile, gdy czuję wręcz euforię i mogę każdemu napotkanemu na swoje drodze człowiekowi dosłownie nieba przychylić. Mam taką nadzieję, że jestem stabilny emocjonalnie, ale jestem także stuprocentowo przekonany, że taka jest siła oddziaływania tej muzyki. Sorry za porównanie, ale muzy Dead Can Dance albo Nicka Cave'a, też nie sposób sluchać na przykład w samochodzie, chyba że ktoś nie odczuwa w stosunku do wymienionych artystów i ich dzieł zwykłego, ludzkiego szacunku, polegającego na stworzeniu warunków optymalnych do odbioru napływających dźwięków. Blindead z odtwarzacza w samochodzie? Szaleństwo! Co przynosi nam taki odsłuch, wiedzę, że gdzieś coś w głośnikach gra? Do tego można sobie włączyć Bayer Full albo piosenki Jasia Chłoptasia z Limanowej, a nie płytę Blindead. Ale wracajac do meritum, cisza w moich myślach o Blindead trwała nieprzerwanie do roku 2019.
                              
Gdy muzyka z dysku „Niewiosna” trafiła do moich uszu po raz pierwszy, to wiedziałem jedno, że to zupełnie inna bajka, zdecydowanie różna od poprzedników muzyka, inne założenia programowe, inne cele, kompletnie różne barwy brzmienia, inny wymiar nastrojowości. Dlatego krok po kroczku zacząłem się z tymi pięcioma kompozycjami oswajać, odkrywać ich tajemnice, „wgryzać” się we wnętrze utworów. I do jakiego doszedłem wniosku? Przede wszystkim do zrozumienia koncepcji potrzebny jest czysty umysł, wypoczęte zmysły, bo ta muzyka przynosi potężną dawkę mrocznych myśli, wyobraźnia zostaje zaczerniona, a emocje buzują na granicy rozpaczy. W tej muzyce za każdym zakrętem czai się niepokój, nieprzewidywalność, ponury nastrój mnisiego klasztoru o surowych ścianach korytarzy, w których podmuchy wiatru „grają” swoją, niespokojną muzykę. Atmosferę niesamowitości podkreślają melorecytacje zaproszonego, „wokalnego” gościa. Z drugiej strony niektóre fragmenty wznoszą utwory na niesłychany poziom epickości, monumentalizmu. Spotkamy na swojej drodze rozwiązania kojarzące mi się z kompozycjami postrockowców, przykładowo japońskiego Mono. Brzmienie od początku utworów wspina się mozolnie i jednostajnie jak mitologiczny Syzyf na coraz wyższe partie intensywności, gęstości, kompensując energię, by po osiągnięciu punktu kulminacyjnego wybuchnąć i rozlać się szeroką rzeką dźwięków. Wyobrażam sobie rosnącą objętościowo, emocjonalną bańkę, która pęka rozrywana na mroczne strzępy. Nie wiem, czy mam rację, ale wydaje mi się, że przewagę uzyskują emocje o zabarwieniu negatywnym, gniew, strach, wina. Zdaję sobie sprawę z faktu, że „psycholog” ze mnie beznadziejny, ale tak odczytuję jako słuchacz ten rodzaj przesłania. Słuchając, prześladuje mnie myśl, że nastrój  całości momentami przypomina to, co możemy poczuć czytając genialną powieść Umberto Eco „Imię róży” lub oglądając znakomity film Jean- Jacquesa Annaud pod tym samym tytułem (1986), ze znakomitą kreacją Seana Connery. Może to fałszywe wrażenie, chybione skojarzenia, ale tak odbieram klimat muzyki Blindead. Każdy z pięciu utworów emituje niesamowitą moc, kroczy i tłamsi jak cyborg wszystko na swojej drodze do totalnego zniewolenia zmysłów. Brzmienie chwilami wręcz przytłacza swoim ciężarem, dźwięki poruszają się z pancerną gracją, powoli, majestatycznie, tak jakby były świadome swojej potęgi, przed którą trudno się ochronić. Stricte muzyczne efekty trafnie uzupełnia cały katalog szumów, pisków, szeptów, przesterów, które kiedyś tam w historii rocka końca lat 60-tych stanowiły innowację w grze na gitarze Jimi Hendrixa czy w licznych utworach King Crimson, a ci drudzy powyższe środki transferu ekspresji prezentują także współcześnie w czasie swoich koncertów (zwróćcie uwagę na to, co wyprawiają perkusiści, a celuje w tym Pat Mastelotto z tymi swoimi blachami, przeszkadzajkami i czort wie czym jeszcze). Także album „Niewiosna”wykorzystuje takie patenty jako środki współkształtujące strukturę utworu muzycznego jako całości. Gość zespołu, wymieniany już wyżej z nazwiska „Nihil” dorzuca do tego swoje środki ekspresji, wyrażania i przekazywania emocji, prezentowane w melorecytacjach, które nazwać należy raczej monologami, a jednym z charakterystycznych dźwięków jest krzyk (Och, pardon, w nowych czasach rzeczownik „krzyk” stał się niemodny, dzisiaj preferowany synonim to „scream”. Ot taka złośliwostka!). Czego jeszcze może oczekiwać słuchacz premierowej płyty Blindead? Dysonansów. Rozwiązań, które konsekwentnie i na bogato wykorzystują opozycyjne wobec siebie współbrzmienia, czyniąc muzykę nieprzewidywalną i zagadkową. Ta zagadkowość w połączeniu z tajemniczością i unoszącym się w powietrzu niepokojem wywołuje dosłownie ciary.Brrr!!! (Jeśli taką reakcję nazwać można żartem, to niech tak będzie). Z jednej strony przeżywamy konfrontację jednostajnych sekwencji dźwięków, które na dłuższą metę tworzą wrażenie transu, z drugiej zaś strony odnotowujemy sporę dawkę różnorodności, przełamywania głównego kierunku rytmu, burzenia wcześnie wykreowanego porządku w świecie nastrojowości. Raz muzyka daje subiektywne wrażenie balansowania na granicy chaosu, zmierzania w stronę kakofonii, by za moment przejść na pole kontrolowanej, uporządkowanej struktury. Surowość brzmienia miesza się wielokrotnie z gęstą zawiesiną wpływów generowaną przez elektronikę, przeobrażając się nagle w delikatność i subtelną krainę łagodności. A w niektórych fragmentach zaskakując, nadciągają, poruszające się z niszczycielską siłą fale tonów twardych jak stal, przytłaczających swoim ciężarem, które w dłuższej perspektywie nabierają hipnotycznego charakteru. A za kilka minut zmuszeni zostajemy do wytężenia słuchu, gdyż brzmienie ociera się o granicę ciszy, temperując kojąco rozbuchane wcześniej mroczne emocje. Nie odwołuję się całkiem świadomie do konkretnych nazw, tytułów, bo tak naprawdę mają one tutaj wymiar włącznie symboliczny, ponieważ muzykę longplaya „Niewiosna” traktować można całościowo, w kategoriach nieprzerwanej rzeki dźwięków, napływających z różną intensywnością, niekiedy prowokujących i podbijających dynamikę, innym razem działających kojąco jak balsam. W tej rzece spotkamy wiry, prądy i kaskady, a w tej roli doskonale sprawdza się wokal. Nie  podejmuję się oceny jakości tekstów, dla mnie za wysokie progi, żeby powyższe zadanie wykonać profesjonalnie, ale jedno mogę stwierdzić, że wsłuchując się w słowa, nie przeszkadza mi ich wydźwięk, ani ich semantyczne konotacje, przyjmuję je jako prawo do interpretacji, które posiada autor i wykonawca w jednej osobie. Ewentualna dyskusja na ten temat nie będzie nigdy rzetelna, będzie przypominać raczej nieudolną próbę rozwiązania problemu kwadratury koła.
                           
Może to herezja, ale wydaje mi się, że najbardziej przyjaznym i optymistycznym utworem jest inaugurująca album kompozycja tytułowa, niepozbawiona ciężaru, z głosem wieszcza i treściami, które trudno podejrzewać o sympatyczne uczucia. Dźwiękowa lawa wylewa się szerokim strumieniem, jednostajnie, z druzgocącą siłą gitar i perkusji, w jednorodnym rytmie i o zgrozo, z umiejętnie podkreślanym motywem melodycznym !!! Tak, bo to nie moja głupota, to fakt, że w tym akapicie pojawia się całkiem „przyjemny” temat melodyki. Gitarowy riff tnie przestrzeń jak skalpel, bębny przygniatają swoim ciężarem, sprzężona, gitarowa elektryka wwierca się w mózg jak  udarowa wietara, świdrująca receptory aż do granicy fizycznego bólu. Ale słuchacz, pomimo agresji i mocy nie  jest w stanie odrzucić tej hipnotycznej nawałnicy, uzależniając się w miarę upływu ponad jedenastu minut od „Niewiosny”, która przyciaga uwagę jak magnes. Czym? Nie da się tego racjonalnie wyjaśnić. Posłuchajcie sami! „Niepowodzenie” rozwija się niespieszno, powtarzając jak mantrę gitarowy efekt, stanowiący swoiste tło przemowy wokalisty, by w połowie czasu trwania zagęścić brzmienie perkusjnym, motorycznym  występem, upodabniającym ten kawałek do transu, uciętego gwałtownie krótko przed granicą pięciu minut. Mrok spowijający rozdział „Potwór się rodzi” i jego atmosfera są w pełni adekwatne do wymowy tytułu, w którym przed trzecią minutą pojawia się diaboliczny krzyk i zaczyna się instrumentalna masakra, powodująca, że brzmienie staje się cięższe, a głos dociera jakby zza ekranu, tworząc filmową ścieżkę. Zgiełk, jazgot, a przestery budują odrealnioną atmosferę niesamowitości. Z kolei fragment „Ani lekkomyślnie, ani bezboleśnie” to na pewno najbardziej agresywna próbka muzyki z albumu Blindead, zarówno instrumentalnie, jak też wokalnie. To już nie moja bajka, taka ekspresja i rockowa energia zabija moją estetykę. Ale to tylko mój odbiór, podlany gęstym sosem subiektywizmu, bez uprzedzeń wobec wykonawcy. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko rozumiem i nie wszystko muszę akceptować, bo gdyby tak było ze wszystkim, to świat byłby przeraźliwie nudny. W każdym bądź razie po tej dawce mocy, agresji, energii w wykonaniu Blindead, mój umysł czuje się jak przejechany przez walec drogowy. W zamykającej album „Wiośnie” muzyka powraca na tory jesiennych, odrobinę depresyjnych klimatów, z listopadową szarością i ponurym niebem za oknem, co w zestawieniu z letnią rzeczywistością wywołuje kolejny dysonans, tym razem poznawczy. Ale te monotonne pasaże łagodzą i tonują rewolucyjne zapędy wojowniczego poprzednika, nie można odmówić im piękna, które nie jest czymś powierzchownym, lecz tkwi głęboko w jądrze partii instrumentalnych kompozycji.
                      
Szczerze powiem, że po wysłuchaniu czuję się zwyczajnie, po ludzku zmęczony. Intensywność przeżyć, ich dosyć negatywny, mroczny wydźwięk dołują psychikę, przytłaczają, nie dając nadziei na odkrycie mniej przygnębiających barw i odcieni. Ale to wcale nie znaczy, że to, co proponuje trio Blindead plus Michał Kuźniak przed mikrofonem jest słabej jakości. Absolutnie nie!!! Nie! Nie! I jeszcze raz nie! Jest po prostu zupełnie inne od materiału z wcześniejszych płyt. Z tą innością trzeba się oswoić, słuchając częściej, ale jest mały problem, tej muzyki ze względu na jej „czarny” charakter nie da się słuchać w odstępach codziennych, bo przy takiej strategii, zakładając, że ktoś poświęca tym dźwiękom i tylko tym dźwiękom całą uwagę, nasza psychika szybko odjedzie do wariatkowa. Z drugiej strony w każdym z pięciu utworów drzemie niesamowita siła przyciągania, zmuszając słuchacza do swoistego masochizmu, czyli do akceptacji i słuchania tej muzyki pomimo ukrytej w niej nostalgii, zadumy, tęsknoty, bólu, żalu i smutku. Ale czytając te słowa, proszę mieć stale na uwadze, że to moja, wyłącznie moja interpretacja, która może rozjeżdżać się w konfrontacji z refleksjami innych słuchaczy. W tym punkcie nie istnieje patent na mądrość, nieomylność, każdy ma swoje terytorium inteligencji na własne przemyślenia, inny odbiór, inny sposob rozumienia tej, a to jest pewnik, niełatwej do duchowej konsumpcji materii. Stąd poniższa ocena ma charakter wyłącznie jednej z wielu wskazówek, które być może pomogą zmierzyć się z nową muzyką w wykonaniu Blindead, muzyką wymagającą, na pewno oryginalną i niesztampową.
Wytrwałości życzy Wam
Ocena (4.5/ 6)
Włodek Kucharek

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963640
DzisiajDzisiaj1031
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4590
Ten miesiącTen miesiąc46473
WszystkieWszystkie4963640
44.206.248.122