OKRÜTNIK - Legion antychrysta
(2020 Ossuary)
Autor: Wojciech Chamryk
Trackilst:
1. Sabat
2. Legion Antychrysta
3. Guślarz
4. Lament Księcia Czarnej Magii
5. Portret Trumienny, a Na Grobach Kwiaty
6. Noc Galicyjska
7. Czarcie Łoże
8. Wrześniowe Popołudnie Rzeźnika '52
Heavy, speed i wczesny black metal w wykonaniu tego młodego kwartetu przypomniały mi szczenięce lata, kiedy taka muzyka nie była jakimś retro wykopaliskiem, ale ekscytującą nowością.
Okrütnik na swym debiutanckim albumie łoi więc bez litości, niczym Kat z okresu „Metal And Hell”/„666” czy wczesny Running Wild, nie unikając też nieokrzesanej surowości Venom, proponując osiem bezkompromisowych, ale przy tym całkiem melodyjnych i urozmaiconych utworów. Może nie jest to do końca oryginalne, ale osobiście wolę słuchać pełnego energii Okrütnika niż wymęczonych nieco dokonań obu obecnych wcieleń Kata, nawet jeśli „Popiór” trzyma dawny poziom. Tu jest jednak znacznie intensywniej: szaleńczy „Sabat”, w którym gitary tną niczym najstrzejsze brzytwy, a sekcja tylko to wrażenie potęguje, do czego dochodzi zamierzona surowość brzmienia i prawdziwie opętany wokalista, to tylko zapowiedź kolejnych, równie mocnych wrażeń. Utwór tytułowy to Kat w najczystszej postaci, w rozpędzonym „Czarcim łożu” pobrzmiewają też echa starego Turbo, ale Okrütnik ogrywa te sprawdzone patenty w sposób tak przekonujący, a wykonanie jest tak dobre, że szybko o tym zapominam. „Portret trumienny, a na grobach kwiaty” to z kolei ballada z czystym, prawdę mówiąc, takim sobie śpiewem, jednak to niezłe zaskoczenie przy pierwszym odsłuchu. Już w „Nocy galicyjskiej” wszystko wraca jednak do normy: jest czad, skrzekliwy wokal i kolejne, popisowe solówki. Mroczny numer „Wrześniowe popołudnie rzeźnika '52” to również ciekawostka, tym razem dla zwolenników historii o seryjnych mordercach, nawet jeśli Józefowi Cyppkowi udowodniono tylko jedną zbrodnię. Fajnie, że tę, tak oldchoolową, płytę wydano również na kasecie, bo z analogowego nośnika słucha się „Legionu antychrysta” okrutnie wyśmienicie.
Okrütnik na swym debiutanckim albumie łoi więc bez litości, niczym Kat z okresu „Metal And Hell”/„666” czy wczesny Running Wild, nie unikając też nieokrzesanej surowości Venom, proponując osiem bezkompromisowych, ale przy tym całkiem melodyjnych i urozmaiconych utworów. Może nie jest to do końca oryginalne, ale osobiście wolę słuchać pełnego energii Okrütnika niż wymęczonych nieco dokonań obu obecnych wcieleń Kata, nawet jeśli „Popiór” trzyma dawny poziom. Tu jest jednak znacznie intensywniej: szaleńczy „Sabat”, w którym gitary tną niczym najstrzejsze brzytwy, a sekcja tylko to wrażenie potęguje, do czego dochodzi zamierzona surowość brzmienia i prawdziwie opętany wokalista, to tylko zapowiedź kolejnych, równie mocnych wrażeń. Utwór tytułowy to Kat w najczystszej postaci, w rozpędzonym „Czarcim łożu” pobrzmiewają też echa starego Turbo, ale Okrütnik ogrywa te sprawdzone patenty w sposób tak przekonujący, a wykonanie jest tak dobre, że szybko o tym zapominam. „Portret trumienny, a na grobach kwiaty” to z kolei ballada z czystym, prawdę mówiąc, takim sobie śpiewem, jednak to niezłe zaskoczenie przy pierwszym odsłuchu. Już w „Nocy galicyjskiej” wszystko wraca jednak do normy: jest czad, skrzekliwy wokal i kolejne, popisowe solówki. Mroczny numer „Wrześniowe popołudnie rzeźnika '52” to również ciekawostka, tym razem dla zwolenników historii o seryjnych mordercach, nawet jeśli Józefowi Cyppkowi udowodniono tylko jedną zbrodnię. Fajnie, że tę, tak oldchoolową, płytę wydano również na kasecie, bo z analogowego nośnika słucha się „Legionu antychrysta” okrutnie wyśmienicie.
(5/6)
Wojciech Chamryk