Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

KRUK - Before He’ll Kill You

 
(2009 Insanity Records; 2014 Re-edycja Metal Mind Records)
Autor: Włodek Kucharek
 
 
kruk-beforehellkillyou
1.Lady Chameleon
2.Be A Dream
3.The Guillotine
4.Reality (It’s A Foolish Cry)
5.The Escape
6.Dream Just A Dream
7.Paranormal Power Lasts
8.Out Of The Body
9.Before He’ll Kill You
 
SKŁAD:
Piotr Brzychcy (gitara)
Tomasz Wiśniewski (wokal)
Krzysztof Walczyk (instr. klawiszowe)
Dariusz Nawara (instr. perkusyjne)
Piotr Wierzba (bas)
 
Na samym wstępie zaznaczę, że pierwsza wersja autorskiego debiutu Kruka z roku 2009 w krótkim czasie doczekała się re-edycji, wiosną 2014, która oprócz dziewięciu podstawowych kompozycji zawiera trzy nagrania bonusowe, które nawiasem mówiąc wyczerpały totalnie techniczne możliwości dysku kompaktowego, osiągając granicę 79:35. Te trzy dźwiękowe upominki to wersje live utworów „Be A Dream”, „Rzeczywistość” oraz „Purpurowego” „Knocking At Your Back Door”. Nowa edycja to także drobna korekta opakowania, plastikowe pudełko zastąpił digipack. Nie wiem, czy stało się tak pod wpływem krytycznych głosów, które „zmasakrowały” projekt graficzny okładki, zarzucając kiczowatość, czy powody były zupełnie inne. Nie mam zamiaru zastanawiać się nad tym detalem. Natomiast irytujący jest fakt, skąd tyle słów niezadowolenia w sprawie grafiki. Bo odpowiedź na banalne pytanie, co jest najważniejsze w przypadku płyty muzycznej, wydaje się oczywista. Muzyka! I jest to kwestia bezdyskusyjna. A zawartość dźwiękowa dysku spowodowała, że został ku zaskoczeniu samych autorów „zamieszania” wybrany w kategorii „Płyta miesiąca” prestiżowego magazynu Metal Hammer. I taki czynnik powinien decydować o tym, czy słuchacz sięgnie po wydawnictwo Kruka, czy je zignoruje. Nie jestem wynajętym przez zespół pismakiem od „kadzenia i wazeliny”, napiszę więcej, nikt z ekipy Kruka nie ma bladego pojęcia o moim istnieniu, a ja sam niżej podpisany Włodek Kucharek należę do grona fanów muzyki rockowej, który hobbystycznie „skrobnie” czasami jakiś tekst, niezbyt zwracając uwagę na standardy warsztatu dziennikarskiego, co wynika zwyczajnie z mojej niewiedzy. A wracając do muzyki, czyli tematu bliskiego sercu każdego fana, Kruk zaszokował wielu odbiorców dojrzałością swojego debiutu, a pisząc „debiut” nie liczę wydawnictwa „Memories”, które sygnalizowało w pierwszej linii fascynacje członków grupy, bez ambicji przekształcenia własnych przemyśleń w sekwencje akordów. Każdy, kto się zapozna z autorytetami twórczymi piątki Kruków, mlaśnie z zadowolenia jęzorem, bo toż to sam miód. Uriah Heep, Deep Purple, Led Zeppelin czy Black Sabbath to kwintesencja rocka, twórcy podwalin kilku gatunków, od hard and heavy aż do metalu, nawet tego z dopiskiem „prog”, dlatego żaden wstyd wzorować się na dziełach wielkich mistrzów i zaoferować ich przeróbki na dobrym poziomie. I tutaj dochodzę do kwestii drugiej, która mnie wkurza, gdy czytam sobie wybrane teksty o Kruczym debiucie. Utyskiwania, że to jest podobne do tego, a ten szarpnął strunę jak 20 kwietnia 1973 roku gitarzysta X na koncercie w Parzymdołku, a tamten beat perkusyjny przypomina uderzenie Ygrekowskiego we fragmencie tego i tego. Ludzie, kurde, cholery można dostać od tych uwag „merytorycznych”. A czy ktoś zadał sobie trud, aby zapytać rodzimych rockmanów, czy może oni sami chcieli osiągnąć taki efekt, by ICH AUTORSKA MUZYKA przypominała klimat tamtych złotych czasów sprzed czterech dekad. Mało to na świecie kapel, które zaczynały karierę od bardzo wiernej inspiracji dziełami innych. Przykłady? Proszę bardzo! Kto zna dzisiaj już w pełni autonomiczny, niemiecki twór RPWL, ten wie, że bawarskie chłopaki od początku zakochane w Floydowych nastrojach, potrzebowały kilku lat, by wypracować własną tożsamość artystyczną. A włoski The Watch? Żyje z tego, że przypomina wspaniałą przeszłość Genesis. Polski skład New Years Day bazuje na charakterystycznych cechach twórczości U2, a bydgoska kapela Żuki obok swojego repertuaru potrafi „wycinać” kawałki Johna Lennona i kolegów, że czapka spada. No dobra, ale zagalopowałem się nie w tę stronę, w którą należało pójść.
Pierwszy album w karierze z własnym materiałem podpisanym przez piątkę dobrze przygotowanych do zadania wykonawców to także pierwszy, niejako próbny krok do zdefiniowania charakterystycznych składników stylu. Tak uczynił także Kruk, który na trzy lata wcześniej zarejestrowanym cover- albumie zarysował kontury hard rockowego fundamentu, aby w miarę upływu czasu wypełnić je indywidualnymi właściwościami artystycznymi swoich kompozycji. Mają rację ci, którzy twierdzą, że „słyszalny” jest szacunek, z jakim kwintet potraktował dorobek hard rockowych pionierów, ale inteligentnie pozostawił na ścieżkach płyty także multum większych lub mniejszych patentów własnego rozumienia rocka. Na co radziłbym zwrócić uwagę? Primo: Świetna gitara Piotra Brzychcego, motoru napędowego Kruka, który radzi sobie znakomicie zarówno w nagraniach motorycznych, „z wykopem”, jak też w delikatnych, wyciszonych, pełnych emocjonalnej równowagi balladach, których na albumie znajdziemy sztuk dwie, ale obok nich zespół demonstruje sporo akustycznych akapitów, które uspokajają atmosferę w tych bardziej rozbudowanych utworach, o „poskręcanej” konstrukcji. Zresztą nawet te dwie opowieści „Reality” i „Paranormal Power Lasts”, które nazwałem balladami, nie mają wiele wspólnego z jednolitymi rytmicznie i brzmieniowo, z dominującą akustyką kawałkami kategorii „Rock Ballads”, ponieważ zespół nieźle pokombinował z ich wewnętrznym napięciem, które jak burza nabiera sukcesywnie potęgi, wspina się po „schodach” dynamiki, by po przesileniu „zejść” na akustyczny, spokojny „parter” skali. „Reality” to perełka, porywający numer, z zaprojektowanymi zróżnicowanymi fazami rozwoju kompozycji, w których Piotr raz tworzy sielski klimat wykorzystując magię pół- akustycznych fraz, by za moment „depnąć na gaz” i dodać utworowi elektrycznego poweru. Jest także miejsce na zgrabną partię solową, świadczącą o nieprzeciętnych umiejętnościach gitarzysty, którego paluszki śmigają po strunach i progach aż miło. Prawdziwy gitarowy lider, decydujący o zarysie brzmienia, konfiguracji rytmicznej i kształcie tematu melodycznego. Secundo: Klawisze z dominującymi pasażami organów Hammonda i akcentami syntezatorów. Krzysiek Walczyk jak wytrawny „gracz” dozuje dźwięki z katalogu Hammondów, zdając sobie doskonale sprawę z magicznej siły drzemiącej w klasycznie hard rockowo brzmiących organach, zagęszcza ich brzmienie intensyfikując doznania estetyczne odbiorców. Ciepłe barwy tonów Hammondów praktycznie nie zmieniły się od prawie 50 lat, od zawsze wywołują nastrój podniosłości, podkreślając epickość i znacząco wpływając na klimat i moc kompozycji. I dzieje się tak nie tylko we fragmentach wolniejszych bądź utrzymanych w średnich tempach, ale również w tych zdecydowanie szybszych, w których klawisze szczelnie wypełniają przestrzeń. Niech jako przykład posłuży „The Escape”, który od początku do końca dyktuje morderczy bieg, oczywiście z aktywnym udziałem organów. Osobiście mam słabość do brzmienia starych, dobrych Hammondów już od czasów Lorda, Greenslade’a czy Gary Brookera z Procol Harum, nie zapominając o Hensleyu, Emersonie czy naszym swojskim Niemenie. Zawsze, gdy je słyszę profesjonalnie zastosowane- tak to czyni K.Walczyk- mam wrażenie, że uczestniczę w jakimś święcie prezentacji muzycznego poematu. Pamiętam, gdy po raz pierwszy usłyszałem Norwidowski „Bema pamięci żałobny rapsod” w interpretacji Czesława Niemena z czarnego krążka „Enigmatic” (1970) na…..tak to prawda, nie ściemniam, lekcji języka polskiego w moim liceum, przy okazji omawiania twórczości Norwida, wbiło mnie dosłownie w ziemię, zamurowało kompletnie. Od tego czasu jednym z moich prywatnych wyznaczników pełnokrwistej kompozycji hard rockowej jest intensywne brzmienie Hammondów (skonstruowane przez amerykańskiego zegarmistrza (!!!) Laurensa Hammonda z premierowym występem w roku 1935). A jak już zdążyłem się przekonać nie wszyscy potrafią z niego rozumnie korzystać, ale ta uwaga w żadnym wypadku nie dotyczy Krzysztofa Walczyka. Tertio: Rytmiczni killerzy, duet Darek Nawara- Piotr Wierzba często „dokładają do pieca” wyznaczając ścieżki rytmiczne i przydając ciężaru kompozycji. Beaty bębnów i basowe akordy bombardują nasze receptory bez wytchnienia, świetnie kreują zmiany rytmu, a popisowy występ gitary basowej od 3 minuty w „The Guillotine” zaprzecza totalnie tezie, że bas to aktor drugiego planu, ponieważ Piotr Wierzba inauguruje na tym odcinku nowy motyw melodyczny. A jak wygląda kooperacja obu panów, przykładów mamy bez liku, z głównym „drogowskazem” w trwającym 8:35 „Dream Just A Dream”. A istnieją jeszcze na albumie takie frazy, w których sekcja wycofana „za kulisy” pieści wręcz nasze uszy rytmicznie, z wyczuciem i precyzyjnie, że przywołam wyśmienity „Paranormal Power Lasts”. Quatro: Facet przed mikrofonem. Mnie odpowiada barwa głosu Tomasza Wiśniewskiego, który mocnym głosem wytycza linię wokalną, swobodnie operuje dynamiką, wyciąga „górki” demonstrując swoje walory wokalne i potencjał rasowego rockera. Ekspertem w dziedzinie wokalistyki nie jestem, więc z punktu widzenia rockowego fana mogę tylko powiedzieć, że tembr czyli barwa głosu budzi moją sympatię i intuicyjnie akceptuję go jako komponent hard rockowego teatru Kruka. Znam jednak opinie, które lokują wokal Wiśniewskiego na terenie graniczącym z osiągnięciami Doogie White’a, najbardziej znanego ze współpracy z zespołem Ritchie Blackmore’a, ale sam głowy za to nie dam.
Program albumu „skrojono” dosyć przewidywalnie i „przyjaźnie” wobec słuchaczy, a pisząc „przyjaźnie” mam na myśli kilka rozdziałów zaplanowanych po to, by dać publiczności szansę na oddech po potężnych salwach instrumentalnych Kruka. Drugie kryterium, które uwzględnili architekci projektu to fakt, żeby słuchacz nie miał poczucia jednostajności wpadającej w monotonię. Bywa przecież tak nawet w przypadku świetnej muzyki, kiedy jej kolejne części ignorują zmienność nastroju, tempa, dynamiki, można wtedy poczuć się przytłoczonym nadmiarem impulsów dźwiękowych. Kruk uniknął tego stosując prosty zabieg, mianowicie tak rozlokował utwory o proweniencji balladowej, że powstała faktura różnorodna i wszechstronna. Urywki o tożsamości balladowej stanowią bardzo mocne filary płyty, a zachwyt budzi wspomniany już w tekście „Reality (It’s Foolish Cry)” zagrany z niesamowitym ogniem, z zaprojektowanymi kilkoma punktami zwrotnymi muzycznej akcji, pięknymi ilustracyjnymi klawiszami, wprowadzającymi także aurę usymfonicznienia, oraz kilkoma spektakularnymi partiami solowymi, ze wskazaniem wywołującej ciary gitary. Z kolei fortepian jako forma intro w „Paranormal Power Lasts” wywołuje nastrój jesiennej nostalgii, ale gdy na scenę wkraczają organy, do złudzenia przypominający instrument kościelny w średniowiecznej katedrze, myśli nasze zmierzają w kierunku- to wcale nie gwałcenie świętości- muzyki sakralnej. A Krzysztof Walczyk kontynuując fortepianową wariację uderza w tony jakiegoś filharmonicznego, wielkiego koncertu fortepianowego. Towarzystwo potężnych gitar i perkusyjna nawałnica powalają patosem tego epickiego utworu. W dalszej części zespół podbija puls dynamiczności, czyniąc z tego ustępu stuprocentowe, agresywne, ofensywne i żywotne rockowe „zwierzę”. Pozostałe czynniki na liście tracków to smakowite, pikantne hard rockowe „kąski”, potężne, mocarne wulkany ekspresji, ocierające się niekiedy o granice heavy metalowe, jak w tytułowym „Before He’ll Kill You”, który „zabija” motoryką i eskalacją riffów. Zresztą nie tylko on. To, co się wyczynia w „Dream Just A Dream” to riffowe monstrum buzujące w przestrzeni przez ponad 8 i pół minuty. Dwa krótsze kawałki „Lady Chameleon” oraz „Out Of The Body” objawiają się jako rasowe killery z ogromnym potencjałem przebojowości. Koalicja instrumentów pokazuje jak krzesać hard rockowe iskry, a gość przed mikrofonem udowadnia, że nie znalazł się tam przypadkowo.
Album Kruka „Before He’ll Kill You” nie zawiera słabych punktów, przeznaczony nie tylko dla miłośników gatunku, lecz dla każdego ceniącego wysoko profesjonalizm wykonawczy, precyzję, staranność, melodyjność i urozmaicone wnętrze każdej z dziewięciu propozycji. Kruk sprawił sobie nie lada kłopot, ponieważ ustawił bardzo wysoko poprzeczkę wymagań wobec siebie i oczekiwań publiki. Teraz muzycy są zobligowani do uczynienia wszystkiego, co potwierdzi ich umiejętności, utrzyma wytyczone standardy i dołoży „cegiełkę” do artystycznego rozwoju. Poczekamy, zobaczymy.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

4962977
DzisiajDzisiaj368
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień3927
Ten miesiącTen miesiąc45810
WszystkieWszystkie4962977
3.229.122.112