SAMAEL, FURIA, BLOODTHIRST - Gdańsk - 29.11.2015
Samael, Furia, Bloodthirst - Klub B90 - 29 listopada 2015
Co kraj to obyczaj, co człowiek to opinia. Już dawno nie spotkałam się z tak zróżnicowanym zdaniem na temat jednego koncertu. Mowa o listopadowej trasie Samael w ramach której odbył się koncert w gdańskim klubie B90. To nie pierwsza wizyta tej Szwajcarskiej grupy w Polsce lecz nieco inna od wszystkich z racji zapowiedzi odegrania w całości albumu wydanego w lutym 1995 roku. „Ceremony of Opposites”, bo o tej płycie mowa, to album na tyle istotny w karierze braci Locher, że zespół zdecydował przypomnieć go w prawie oryginalnej wersji. Prawie bo jednak w nieco odnowionej odsłonie, lekko dopasowanej do obecnego wizerunku grupy. I w tym tkwi cały szkopuł. Nie wszystkim taki lifting przypadł do gustu. Co więcej spora część przybyłych na ten występ wyraźnie podkreślała, że wieczór należy wyłącznie do supportu, a mianowicie do rodzimej grupy Furia. Zaskoczyła mnie ogromna ilość fanów tego zespołu. Jak widać polska scena black metal nadal radzi sobie całkiem nieźle. Ślązacy rządzą nie tylko na słowiańskiej ziemi, a dowodem na to jest choćby występ na barcelońskim festiwalu Primavera Sound. Tak więc nie pisana rywalizacja namacalnie podgrzewała dyskusję, a każdy z przybyłych oczekiwał następstw wydarzeń.
Na scenie jako pierwszy pojawił się poznański Bloodthirst. To kapela nie byle jaka bo z szesnastoletnim stażem i kilkoma płytami na koncie. Czas niewiele zmienił w ich stylistyce. Wciąż trzymają się podobnego stylu i brzmienia. Nie mnie oceniać czy to dobrze czy wręcz przeciwnie. Faktem jest, że ich występ wypadł dobrze choć bez przysłowiowych fajerwerków. Pewne jest, że chłopakom nie brakuje poczucia humoru, a to akurat cenię bardzo. Ci którzy przyszli po nich to już zupełnie inna historia…
Furia jest określana jako jeden z najbardziej depresyjnych zespołów w Polsce. Black metal w wersji nastrojowej, wręcz romantycznej. Bez zbędnych udziwnień, powoli, czasami nawet troszeczkę nudnawo odegrano ten set. Członkowie zespołu spowici gęstą mgłą, nadzy od pasa w górę i oświetleni mocno podkreślającą bladość skóry niebieską poświatą. Tak bardzo schowani w scenerii, że momentami publiczność całkowicie traciła widoczność. Nie przepadam za słowem mrocznie, ale tutaj pasuje prawie idealnie. Zagrano głównie utwory z płyty „Marzannie, Królowej Polski”, oraz ubiegłorocznego krażka „Nocel”. Fani jak w transie kontemplowali kolejne kompozycje. "Untitled", "Zamawianie drugie" czy "Opętaniec" to tylko przykładowe tytuły. Nie spotkałam nikogo kto narzekałby na ten występ, a to już chyba spory sukces. Zastanawiam się jak wyglądałaby frekwencja na tej trasie gdyby nie katowicka Furia. Czy współczesny Samael jest w stanie zapełnić tak duży klub jak B90? Naprawdę trudno powiedzieć.
Wszystkie te docinki o dyskotece i wcześniejsze rozmowy o elektronice w obecnej twórczości Szwajcarów nieco mnie zasmuciły. Może już nie wracam często do tego krążka, ale rzeczywiście lubię „Ceremony of Opposites” i bardzo spodobał mi się fakt przypomnienia sobie tak dobrego materiału na żywo. Zjechana od ciągłego odtwarzania kaseta cały czas leży jeszcze gdzieś głęboko w szafie. A giń, przepadnij maro przebrzydła i nigdy mnie tak nie stresuj przed koncertem bo prawie uwierzyłam, że to będzie najgorszy gig w moim życiu. Na szczęście cześć mojego mózgu nigdy nie ulega subiektywnym opiniom i zazwyczaj podpowiada, żeby sprawdzić fakty na własnej skórze. Tak też zrobiłam. W efekcie obejrzałam bardzo dobry, skoncentrowany na szczegółach, dynamiczny występ. Minimalistyczna scenografia podkreślała surowość muzyki. Vorph przywitał się z fanami po polsku co dla mnie jest zawsze przejawem szacunku dla kraju w którym się koncertuje. Może i trochę brak żywych bębnów, ale przecież to nie jest jakieś novum w tym zespole. Dokładnie tak jak na płycie set otworzył „Black Trip” i zakończył tytułowy utwór. Niemały entuzjazm wzbudził dobrze wszystkim znany "Baphomet's Throne". Czterdzieści minut surowego ciężkiego brzmienia pięknie nawiązującego do stylistyki lat 90tych. Czego chcieć więcej? Mi to wystarczyło. Druga część tego gigu była już raczej zbędna. Mocno elektroniczna, nowoczesna odsłona Samael. Jeśli średnia wieku na sali była dość wysoka to cześć osób, która ją zawyżała, zaczęła powoli się zbierać. Pozostałych obdarowano między innymi utworami "Slavocracy", "Of War" czy "The Truth Is Marching On". Gdzieś tam jeszcze pojawił się utwór "Into the Pentagram" z "Worship Him". I to by było na tyle. Ciekawy, pełen niespodzianek wieczór, który dla każdego skończył się w innym momencie. Krótko mówiąc dobrze spędzony czas.
Małgorzata "Margit" Bilicka