Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

SABATON, DELAIN, BATTLE BEAST, FRONTSIDE - Wrocław - 24.01.015

Sabaton, Delain, Battle Beast, Frontside - Hala Orbita, Wrocław - 24 stycznia 2015

Koncertowy sezon AD 2015 rozpoczęty! Zestaw Sabaton, Delain, Battle Beast i Frontside koncertował w styczniu w Polsce czterokrotnie: w Poznaniu, Krakowie, Warszawie i we Wrocławiu. Cztery dni intensywnego przemieszczania się po kraju i koncertowania mogłyby odcisnąć negatywne piętno na jakości występów, byłam więc nastawiona, że oglądając ostatni koncert z tego czterodniowego maratonu muszę brać pod uwagę, że muzycy mogą być wyczerpani. Nic z tych rzeczy. Oddam głos pewnej pani, której rozmowę z nastoletnim synem przypadkiem podsłuchałam w zatłoczonym autobusie wracając do domu: „pierwszy koncert był niezły, drugi fajny, trzeci też fajny, a ostatni po prostu doskonały, dawno nie byłam na tak wspaniałym show”. Myślę, że słowa tej kobiety dobrze oddają charakter obecnych koncertów Sabaton. Mimo dialogu między publiką a Brodénem, zawierającego „nakurwianie” i inne „napierdalanie”, obecne koncerty Sabaton to familijna rozrywka w zupełnie pozytywnym tego słowa znaczeniu. Rzeczywiście, w Orbicie poza typową „metalową bracią”, pojawiły się zarówno całe rodziny pytające ochronę czy mogą wejść z kanapkami jak i starsze osoby wizualnie kompletnie nie sprawiające wrażenia miłośników heavy metalu. Na taki stan rzeczy niewątpliwie wpłynęła przystępna dla ucha muzyka, jaką gra Sabaton w połączeniu z mądrym, niekiedy wręcz edukacyjnym przesłaniem. Co ciekawe, zespół doskonale czuje ten odbiór, bo sam w trakcie koncertu pozdrawia rodziców ciągnących ze sobą dzieciaki, a na wrocławskim występie Brodén wręcz wyciągnął na scenę dwunastoletniego chłopaka i uroczo usadził go na „czołgu”.

Patrząc na show, jakie zespół kreuje na scenie i na familijną otoczkę, aż trudno mi przywołać wspomnienia dawnych koncertów Sabaton, gdy grupa w Polsce promowała „Metalizer”, a pod barierką w małym klubie można było stanąć bez żadnego problemu. W kwestii estradowej, Szwedzi poczynili ogromne postępy. Co prawda, już koncerty grane po eksplozji popularności wywołanej przez „40:1” można było stawiać za wzór świetnie poprowadzonego show, ale teraz Sabaton doszedł na tym polu do perfekcji. Brodén nie tylko miał jak zwykle przygotowane żarty i gagi, ale też doskonale potrafił je dopasować do sytuacji. Ci, którzy na koncercie Szwedów byli po raz pierwszy, pewnie dali się nabrać i na „jeszcze jedno piwo” czy „spontaniczne” zagranie „Swedish Pagans” (o które już tradycyjnie prosi publika). Niemniej jednak wypadkowa feelingu Sabaton, ogromnego oddania fanów i przeogromnego uśmiechu Brodéna sprawiła, że oglądane któryś-nasty-raz „jeszcze jedno piwo” nadal sprawiało radochę. Do absolutnie genialnych należy zaliczyć pomysł wybierania numerów przez publiczność. Co ciekawe, grupa ma opracowany zestaw kilku takich duetów, a wybór nie zawsze jest oczywisty. Niewątpliwie od strony show Sabaton mógłby uczyć niektórych starszych (i niekiedy lepszych muzycznie) kolegów, jak choćby Blind Guardian.

Gorzej jeśli chodzi o... pobieranie nauki. Brodén przy całej swojej charyzmie i wdziękowi osobistemu to wokalista, który jak nauczył się jako tako śpiewać te ponad 15 lat temu, tak mu zostało. Choć niewątpliwie śpiewa bardziej ekspresyjnie i świetnie sobie radzi w „skandowanych” melodiach Sabaton, tak po bardziej wymagających numerach słychać (czy raczej numerze – „A Lifetime of War”), że z rozwojem pan Brodén jest na bakier. Sam zespół gra za to zdecydowanie lepiej niż jeszcze kilka lat temu, choć powodem tego stanu rzeczy jest nic innego jak fakt, że to nie ten sam zespół, co kilka lat temu ;) Radykalna zmiana składu w 2012 i 2013 roku, choć kontrowersyjna dla fanów, wyszła Sabatonowi tylko na dobre.

Jako, że grupa koncertuje bardzo intensywnie, trudno dziwić się, że postanowiła setlistę umieścić w orbicie ostatnich płyt, zwłaszcza najnowszej. Dla mnie, jak i dla wielu innych osób śledzących karierę i koncerty Szwedów niemal od początku, to bardzo dobra decyzja, bo można było posłuchać na żywo kolejnej porcji nowych, niesłyszanych wcześniej numerów. Co więcej, zespól zaskoczył mnie wielce tym, że wśród pozostałych utworów - które zgodnie z koncertowo-komercyjną logiką powinny być samymi oklepanymi hitami – umieścił nie grany chyba od siedmiu czy ośmiu lat numer z „Metalizer”. Uwielbiam takie koncertowe smaczki. Podczas gdy rozpływałam się w zachwycie, wielu uczestników koncertu, wcześniej bawiących się na całego, stało, chyba zastanawiając się co to za utwór. Bardzo się cieszę, że „7734” trafił do koncertowej setlisty, bo naprawdę podejrzewałam, że „Metalizer” to rozdział zamknięty... i może nawet niechciany?

O Sabatonie mogłabym zapisać jeszcze niejedną stronę, ale przecież tego wieczoru w Orbicie Szwedzi nie grali sami. Bardzo mocnym magnesem, który mnie tego dnia przyciągał był Battle Beast. Grupę poznałam w czasie, gdy wychodziła jej pierwsza płyta. Haczyk łyknęłam od razu. Przerysowany heavy metal rodem z lat osiemdziesiątych z świetnymi melodiami i drapieżnym kobiecym wokalem to była idealnie sprawdzająca się mieszanka wybuchowa. W międzyczasie grupa zaczęła odrobinę skręcać w kierunku heavy metalu wychodzącemu naprzeciw dyskotece, ale wciąż w ramach konwencji i żartu. Jednak dopiero teraz, oglądając grupę na dużej scenie zdałam sobie sprawę jak bardzo Battle Beast może podbić uszy fanów Sabaton. To dokładnie ten rodzaj prostego grania okraszonego z jednej strony wpadającymi w ucho, a z drugiej strony, pełnymi ekspresji i mocy, melodiami. Zespół zaskoczył mnie świetnym przygotowaniem i potężnym także na żywo głosem Noory Louhimo. Szkoda jedynie, że grupa zdecydowała się promować numer-żart „Touch in the Night” utrzymany w stylu popu lat osiemdziesiątych zamiast zagrać więcej utworów z pierwszej płyty. Swoją drogą, kto numeru nie znał, mógł odebrać zapowiedz wokalistki: „jesteście gotowi na powrót do lat osiemdziesiątych!?” jako zapowiedź jakiejś reinkarnacji Accept czy Running Wild ;) I choć debiut, „Steel” to kopalnia hiciorów, Finowie wybrali z niego jedynie „Iron Hand”. Grupa miała mało czasu do dyspozycji, być może więc trudno się dziwić, że wyszukując te pięć numerów, jakie mogła zmieścić, wybrała w większości te nagrane z aktualną wokalistką.

Tego wieczoru w Hali Orbita zagrał także Frontside, którego widziałam połowę (tj. nie pół zespołu, tylko pół koncertu) oraz holenderski Delain. Obie grupy, choć skrajnie różne stylistycznie nie trafiają w mój gust. Przyznam, że szkoda mi było, że Delain miał dużo więcej czasu niż Battle Beast, tak, że zagrał około dziewięciu utworów. Jednak ten mały żal warto było zachować dla siebie patrząc na świetnie bawiącą się publikę (akurat ten występ widziałam z trybun) podczas koncertu Holendrów.

Strati

 

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5085164
DzisiajDzisiaj905
WczorajWczoraj3216
Ten tydzieńTen tydzień5258
Ten miesiącTen miesiąc18884
WszystkieWszystkie5085164
3.135.198.49