CARCASS, OBITUARY, NAPALM DEATH, VOI VOD, HEROD – Gdańsk – 11.11.2015
CARCASS, OBITUARY, NAPALM DEATH, VOI VOD, HEROD – Klub B90 – 11 listopada 2015
Dzień święty święcić należy, toteż Narodowe Święto Niepodległości postanowiłam uczcić w najlepszy znany mi sposób, a mianowicie na paradzie gwiazd. Nie całkiem przypadkowo na jedenastego listopada roku obecnego zapowiedziano przyjazd czterech grup death metalowych, które swoim muzycznym dorobkiem nie jednego słuchacza wprawiają w stan przedzawałowy. To kawał death metalowej historii, a każda nazwa, nawet bez towarzyszy, wzbudziła by według mnie spore zainteresowanie. Zupełnie jak lata temu publika z odległych miejsc Polski zjechała spragniona hałasu. Podobnie jak za dawnych czasów fani ekstremalnych doznań wypełnili klub dosłownie po brzegi, a w powietrze zgęstniało nie tylko od alkoholowych wyziewów. Ujmując krótko tak zwana „stara szkoła” jeszcze nie umarła i bardzo wyraziście to zaznaczyła owego wieczoru w gdańskim klubie B90. Pod klubem tradycyjnie gęsto, a kolejka ogonkiem lekko dotykała oddalonej dość sporo od klubu szosy. Przezorniejsi pojawili się pod klubem dość wcześnie co było jednoznaczne z uniknięciem dreptania małymi kroczkami do wejścia. Ostatni będą pierwszymi ktoś mógłby powiedzieć. Niestety w tym przypadku spora cześć z fanów zwyczajnie nie zobaczyła zarówno rozgrzewacza, którego rolę spełniał szwajcarski Herod, jak i pierwszej niewątpliwej legendy jaką jest Voivod. Dodatkowo kilka godzin przed koncertem zmieniono rozpiskę godzinową, a całość rozpoczęła się trzydzieści minut wcześniej. Ten fakt raczej nie wzbudził ogólnej aprobaty, a emocje z nim związane były wyraźnie wyczuwalne wśród zgromadzonych. Wróćmy do Voivod. Niezbyt długi, dość selektywny, jeszcze nie nazbyt głośny set okraszony kilkoma polskimi słowami rzuconymi ze sceny przez charyzmatycznego Snake’a. Przekrojowy wybór utworów zarówno z najstarszych jak i nieco młodszych albumów oraz zadedykowany Polakom „The Prow” z krążka zatytułowanego „Angel Rat”. Trzydziestoletni staż i kilkanaście płyt – niewątpliwie jest w czym wybierać. No ale kolej na Napalm Death, band na który czekała tu większość osób. To chyba nie był ich wieczór. Mimo potężnego wokalu Barney’a nie zabrzmiało to tak jak powinno i wyraźnie brakowało selektywności. Nie zmienia to faktu, że zabawa pod sceną była przednia. Chaos wyraźnie nie przeszkodził fanom w odbiorze muzycznym. Brytyjczycy skupili się na promocji tegorocznego albumu „Apex Predator - Easy Meat", ale nie zabrakło też bardziej wiekowych utworów typu „Smash A Single Digit”, „Scum” czy „Suffer the Chidren”. Wokalista znany z wypełniania opowieściami przerw miedzy utworami dziś też bierny nie pozostawał, a kultowy ultrakrótki „You Suffer” jakoś tak umknął naszej uwadze. To było kilkadziesiąt minut po których można zapragnąć kilku dni w izolatce. Regeneracja narządu słuchu nadeszła trochę później, razem z kultowym Obituary. Samo wspomnienie tego występu pobudza mnie do życia. Ciężki wręcz miażdżący set zagrany bez zbędnych gadek, upiększania czy dodatków. Wizualnie i muzycznie dosłownie jak w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to triumfowała muzyka death metalowa. Po stokroć to do mnie dociera. John Tardy wyrzucał z siebie kolejne utwory niczym maszyna. Było trochę klasyki typu „Don’t Care” czy „Slowly We Rot”, ale nie zabrakło też utworów z ostatniego wydawnictwa „Inked in Blood”. Publika jak w transie skandowała kolejne kompozycje, a oświetlenie mocno eksponowało las rąk wyciągniętych ku górze. Jakaś flaga, jakaś butelka z wodą, coś przeleciało nad głową – nie ważne. Przejrzysty, ciężki i mroczny to był występ choć krótki. Amerykanie pokazali, że są w niezwykle dobrej formie i tak trzymać. Jednak wysoko podnieśli poprzeczkę kolejnej formacji. Za chwilę bowiem na scenie pojawić miał się Carcass. To dla nich wszyscy tu byliśmy i od nich oczekiwaliśmy najwięcej. Jaki był efekt? Określam ten występ jako sympatyczny. Jeff Walker okazał wiele zainteresowania naszym krajem i z chęcią wracał między utworami do wspominek z poprzednich koncertów zagranych w Polsce. Zaczęli intrem z albumu „Surgical Steel”. Następnie usłyszeliśmy skrzętnie ułożony split utworów będących wypadkową całego dorobku zespołu z dużym naciskiem na wspomniane już wcześniej lata dziewięćdziesiąte i osiemdziesiąte. Sporo tego było. W pamięci mógł utkwić „Buried Dream”, „This Mortal Soil” i oczywiście „Heartwork”. Gdzieś między innymi pojawił się „Keep On Rotting in The Free World” i „Corporal Jigsore Quandary”. Można by długo wymieniać. Headliner zabrzmiał bezbłędnie i mimo stylistyki dość gładko. Tłum energicznie okazywał swoja aprobatę i z radością przyjmował każdy kolejny ciężar na barki. Światła i nagłośnienie w punkt choć mam wrażenie, że momentami było odrobinę za głośno. Ale to jest metal nie rurki z kremem, jak to kiedyś już ktoś powiedział. Musi być głośno więc było. Brytyjczycy trochę nieoczekiwanie zakończyli występ bez bisów. Publika nieco zaskoczona opuściła powoli B90. Dziś wielu z nas spotkało starych znajomych po latach wiec trudno się było rozstawać. Następny przystanek Samael. Do zobaczenia.
Małgorzata "Margit" Bilicka