Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Airbourne - Warszawa - 16.08.2016

Airbourne  - Klub Proxima - 16 sierpnia 2016 

Na koncert współczesnego AC/DC, zwanego dalej Airbourne, jechałem z dość dużym entuzjazmem. Widziałem chłopaków w akcji już kilka razy i zawsze dawali energiczne, aktywizujące publikę show. Tak też było tym razem, ale zacznijmy od początku.

Event rozpoczęła polska post-hardcore’owa kapela The Black Hearts. Niestety, słowa „polska” i „post-hardcore’owa” nie idą w parze ze słowem „kapela”. Już same polskie kapele w większości grają gówno, a co dopiero POLSKA POST-HARDCORE’OWA „KAPELA”. Takiej żenady jeszcze w życiu nie słyszałem, a przez moje uszy przewinęło się naprawdę wiele muzyki, nie tylko TRVEKURWAPRAWDZIWEGO  M  E  T  A  L  U. To, co zaprezentowało The Black Hearts to istna kakofonia, a nawet kałofonia – tego gówna zwyczajnie nie da się słuchać. Wokal… eee… JEDYNY I SŁUSZNY STYL WOKALNY, CZYLI  S  C  R  E  A  M był aż nadto przebijający (nie tylko bębenki uszne) – zagłuszał gitary, a nawet perkusję. Wokalista starał się drzeć głośniej i głośniej, prawdopodobnie po to, żeby ktokolwiek zwrócił na nich uwagę. O pozostałych instrumentach niestety nie mogę się wypowiedzieć, ponieważ nasz kochany  S  C  R  E  A  M  E  R naprawdę przebił wszystko… z wyjątkiem swojej własnej błony dziewiczej. Ta pozostanie nienaruszona aż po kres jego dni.

Występ supportu dość mocno zniechęcał do dalszego przebywania w klubie. W pewnym momencie chciałem wyjść, wsiąść do autka i spierdolić z piskiem opon (ostatecznie i tak to zrobiłem, tyle, że bez spierdalania, bo już po koncercie), lecz zdrowy rozsądek kazał mi zostać. I za to jestem mu bardzo wdzięczny. Mam dług wobec siebie samego. Przerwa techniczna się skończyła, niesmak jeszcze przez chwilę pozostał, ale gdy tylko chłopaki z AC/DC… Airbourne weszli na scenę, zawrzało. WSZYSCY. KURWA. WSZYSCY. Skakaliśmy i biegaliśmy jak popierdoleńcy w amoku. Jak jebane Rezusy na speedzie. Jak nieślubne dziecko Usaina Bolta i żony Javiera Sotomayora. To właśnie jest Airbourne na żywo. Show jest niesamowite, przepełnione energią (i kokainą – po Joelu widać było, że aż nadmiernie wydziela z siebie aktywność wszystkich kończyn, jak za każdym razem, gdy widziałem Airbourne) oraz entuzjazmem z obu stron – zarówno fanów, jak i muzyków.

Setlista była bardziej skupiona na debiutanckim albumie „Runnin’ Wild”, ale pojawiły się także utwory z dwóch pozostałych płyt oraz jeden utwór z nadchodzącego wielkimi krokami „Breakin’ Outta Hell”. Osobiście, zabrakło mi w setliście dwóch perełek – „Blackjack” oraz „Bottom of the Well”, które na żywo wypadają naprawdę niesamowicie. Miałem już okazję się o tym przekonać na własnej skórze. Oj działo się wtedy, działo.

Dźwiękowcy również odwalili kawał dobrej roboty – wszystko było idealnie słychać, każdy instrument brzmiał bardzo wyraźnie, a basy w perkusji… Boże… wciskały w ziemię i trzęsły bebechami. Dobrze, że nikomu nie przyszło do głowy granie brązowej nuty, bo Proxima miałaby ostro przesrane. Dosłownie.

Koncert był świetny, oczywiście nie licząc pomylonego supportu – wyobraźcie sobie, że oni nie istnieją, a każdy, kto był na tym koncercie niech po prostu wyobrazi sobie, że The Black Hearts nigdy tam nie było. To działa, sam sprawdziłem.  Jak już wspomniałem, Joel szalał po scenie, latał na lewo i prawo, grał między ludźmi na ramionach technicznego. Nie zabrakło też charakterystycznego rozpierdalania puszek o czerep i związanej z tym interakcji z publiką, oraz równie rozpoznawalnego wspinania na rusztowanie. Cóż, rusztowania akurat w Proximie nie było (zupełnie nie mam pojęcia czemu, na pewno nie dlatego, że Proxima to klub, a nie open-air’owy festiwal z wielką sceną), ale były za to kolumny z nagłośnieniem. To na nie nasz bohater-małpka dzielnie wspiął się, by grać dalej soczystego hard rocka, oczywiście ku uciesze równie zezwierzęconej publiczności.

Ten występ na długo zapisze się w mojej pamięci. Z pewnością jest to jeden z najlepszych koncertów, na których dotychczas byłem. Oprócz masy wspomnień udało mi się również złapać kostki Davida Roadsa i Justina Streeta, co dodaje odrobiny, hm, sentymentu do całości. Airbourne polecam naprawdę każdemu. Zarówno studyjnie, jak i na żywo. Zwłaszcza na żywo. Każdy, kto nie był na tegorocznym koncercie musi koniecznie pójść na następny. Może nawet wypijemy wspólne piwo.

Lavish

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5360117
DzisiajDzisiaj2217
WczorajWczoraj3844
Ten tydzieńTen tydzień10383
Ten miesiącTen miesiąc9693
WszystkieWszystkie5360117
34.239.150.167