Percival Schuttenbach, Łysa Góra – Warszawa - 08.10.2016
PERCIVAL SCHUTTENBACH, Łysa Góra - Klub Proxima – 8 października 2016
Jak chce się wydawać płytę, to warto zrobić to z pompą. Dzień po premierze krążka w klubie Proxima mogliśmy posłuchać mocnej dawki swojskiego grania, czyli mówiąc w skrócie folk – metalu w wykonaniu Percivala Schuttenbacha. Dla mnie osobiście wielkie przeżycie, tym bardziej, że dotychczas widziałem Percivala w wersji folkowej w Parku Bródnowskim kilka miesięcy temu, to najbardziej czekałem na możliwość zobaczenia tego macierzystego – Schuttenbacha, bo pomimo zauroczenia folkiem, to jednak noszę w sercu ciężki metal, więc na ich elektryczne wyczyny czekałem z wypiekami na twarzy. Zanim jednak to się stało, to trzeba było poczekać do 21: 00, bo przed główną gwiazdą wystąpiła formacja Łysa Góra, która została ogłoszona supportem kapeli na całej trasie. Choć z folk-metalem nie jest mi jakoś szczególnie po drodze, tylko Percival jest tym jedynym wyjątkiem, którego słucham z niekłamaną przyjemnością i za każdym razem mam gęsią skórkę to Łysą Górę oceniam dość przyzwoicie. Przygotowali niezły set, który z każdą minutą coraz lepiej się rozkręcał. Zaczęli od swojej interpretacji słynnej przyśpiewki, pt. „Jadą Goście”, którą Percival również wplótł do swojej działalności (polecam posłuchać „Dzierzby” z „Mniejszego Zła”). Później przez kolejne dwa, trzy utwory zrobiło się trochę spokojniej, by potem zaserwować takie kawałki, że publika się poderwała i były już nawet pierwsze próby pogo. Wytworzyła się pozytywna aura i pojawiły się głosy, aby zagrano bis, więc zadanie zostało wykonane, ale to nie oni byli daniem głównym.
Po kilku minutach ustawiania się, zespół był gotowy i zaczął swój spektakl bez większej zwłoki. Zapowiedź głosiła, że na owym koncercie ukontentowani będą zarówno starzy fani, jak ci nowi, którzy zainteresowali się po zagraniu w trzeciego Wiedźmina i słowa dotrzymali, ponieważ jako intro puszczono motyw znany z dodatku do gry, pt. „Serca z Kamienia”, (do którego muzycy się podłączyli – Mikołaj Rybacki zagrał go na gitarze, wplatając słyszalne nawiązania do „Black Sabbath” z repertuaru słynnej grupy o tej samej nazwie, przez co jeszcze bardziej podkreślił ponurą atmosferę piosenki, a Katarzyna Bromirska zaśpiewała tekst z angielskiej wersji, zamiast naszego ojczystego przekładu), a potem utrzymał otoczkę wykonując „Lazare” i „Sargona”, oczywiście w wersji metalowej, co nie przeszkadzało nawet nowym słuchaczom, ponieważ cała sala na dźwięk tych melodii po prostu oszalała, mimo niezbyt dużej ilości widzów, nie było nikogo, kto nie śpiewał, nie tańczył w rytm. Z racji, że nowa płyta jest połączeniem starych przebojów z nowymi kandydatami to odegrano prawie cały krążek, jedynie zabrakło „Miesiaca” i premierowej „Alhambry”. Wartą i bardzo ważną rzeczą do odnotowania jest ukłon muzyków w stronę nieobecnej wokalistki, Joanny Lacher(którą jakiś czas temu spotkał przykry wypadek i na razie nie może koncertować) mianowicie w setlistę został zaimplementowany medley składający się z kompozycji znajdujących się na „Svantevicie”, gdzie wykonuje sporą część wokali. Mając to w pamięci, postanowiono odegrać pokrótce cały album, a jej linie melodyczne odegrały instrumenty, oddając w ten sposób hołd, co spotkało się z ogromną aprobatą publiczności i pokazało, że w razie potrzeby fani są gotowi sami zaśpiewać teksty.
Jednakże to nie była jedyna absencja w składzie, otóż na inauguracji trasy zabrakło Christiny Bogdanowej i gitarzysty basowego Marcina „Froncka” Frąckowiaka. Na szczęście dzięki zaprzyjaźnionej grupie, Helroth koncert doszedł do skutku, ponieważ cały występ zagrał ich basista Adam „Morwin” Kłosek, a w kilku numerach, m.in. coverze Braci Figo Fagot „Wóda Zryje Banię” zaśpiewał wraz z Percivalem wokalista Michał Lipka znany również, jako Orthank, któremu także należy się szacunek, ponieważ wystąpił ze złamaną nogą i poruszał się o kulach, a swoją zastępczą rolę odegrał, co najmniej bardzo dobrze.
Mimo tego pustka, jaka się wytworzyła była odczuwalna, np. w „Oj tam na mori”, choć Katarzyna Bromirska, jako jedyna obecna z wokalnego tria wchodziła na wyżyny swych możliwości, nieraz zaskakując formą w nieswoich partiach, aby wypełnić lukę, na co malkontenci i tak powiedzieliby, że to nie to samo i trzech oryginalnych członków w składzie to może być najwyżej cover band Percivala, aczkolwiek ludziom absolutnie to nie przeszkodziło, aby zabawa była przednia.
Podstawowy set zakończył się na bardzo skocznym, energicznym singlu, pt. „Marysia”, a na koniec koncertu raczej się zwalnia niż przyśpiesza, a Schuttenbach pokazał, że można inaczej i sama kompozycja na żywo zyskała dużo więcej energii niż można było przypuszczać, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich przyszło jej zadebiutować.
Zgromadzeni jednak nie pozwolili wyjść bez bisu i wykonano trzy utwory: szlagier „Satanismus”(gdzie Kasia zapomniała fragmentu tekstu, co pokazuje ile wysiłku włożyła w śpiewanie za trzy osoby, ale nieźle wybrnęła z tej niekomfortowej sytuacji), wspomniany wcześniej cover „Wóda Zryje Banię”(w którym wraz z Orthankiem zaśpiewał tajemniczy, zamaskowany śpiewak, jednakże nie był to żaden pseudokibic, który przypadkowo wdarł się na scenę) i „Pani Pana”. Pierwszy z listy mógł niektórych zaskoczyć wersją, ponieważ oprócz tradycyjnego wspólnego odśpiewania( w tym przypadku wraz z wokalistkami Łysej Góry i przedstawicielami Helroth) zabawiono się konwencją i piosenka została odegrana w aranżacji bardziej dyskotekowej, oczywiście z udziałem żywych instrumentów, lecz cały jej posępny klimat, zmienił się w bardzo taneczny i wesoły.
Jeśli chodzi o kwestie organizacyjne, klub bardzo dobrze się przygotował na to wydarzenie, począwszy od wpuszczania gości wszystko szło sprawnie, a w barze nikt nie narzekał na deficyt napojów. Ochrona na szczęście nie miała wiele do roboty, lecz gdy trzeba było miała czujne oko na napierającą w pogo rzesze fanów czy sprawnie interweniowała, gdy jeden z uczestników postanowił urządzić sobie rejs na morzu rąk. Jeżeli ktoś nie miał okazji być w Proximie to, gdy się pojawi, może cieszyć się bardzo dobrym dźwiękiem, akustycy na Percivalu wykonali kawał świetnej roboty, że nawet siedząc przy barze czy na kanapie wszystko było doskonale słychać, choć trzeba też pamiętać, że sala jest dość spora i mimowolnie mamy zagwarantowane pozytywne doznania. Może nie jest to hala jak np. w Progresji, ale jak na warunki klubowe miejsca jest dużo i nie trzeba się martwić ściskiem. Inna sprawa, że na Percivalu nie było pełnego klubu, ponieważ mimo piątku termin był trochę niedogodny, głównie przez piłkę nożną i reprezentację Polski, która rozgrywała(na całe szczęście wygrany) mecz z Danią. A tym, którzy nie widzieli jeszcze Percivala Schuttenbacha na żywo gorąco polecam. Ja, jako obserwator i fan, ostatecznie jestem ukontentowany i czekam na następny koncert w Warszawie.
Grzegorz Cyga