Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Wacken Open Air 2018 – relacja z festiwalu

Sezon festiwalowy 2018 roku obfitował w wiele ciekawych imprez, spośród których Wacken Open Air, jako jeden z najważniejszych i największych metalowych festiwali na świecie, tradycyjnie stał się celem naszej podróży. Kilka ciekawych gwiazd, mnogość zespołów reprezentujących wszelkie odmiany metalowej muzy, dobra organizacja i perspektywa lepszej pogody niż w ostatnich latach sprawiły ostatecznie, że festiwal się wyprzedał. Wzorem lat poprzednich wyjechaliśmy nieco wcześniej, bo we wtorek 31 lipca, przy czym już około 22 byliśmy rozbici na prasowym placu. Szybki rekonesans i miły czas spędzony w gronie znajomych ustąpiły ostatecznie miejsca zmęczeniu, które dopadło nas grubo po północy...

woa 18 logo web 13x13

Środa – rozgrzewka przed festiwalem

Środa, swoista rozgrzewka przed festiwalowym natarciem, rządziła się własnymi prawami i jako taka należała do lajtowych i organizacyjnych. Wycieczka do centrum Wacken, w tym głównej kwatery festiwalu, należała do corocznych obowiązków, przy czym ilość czasu i swobody były tutaj całkowitą odwrotnością kolejnych koncertowych dni. Festiwalowe koszulki, wszelkiej maści muzyczne gadżety, płyty, metalowe wydawnictwa i coraz większa ilość ludzi zjeżdżających do miasteczka były tu soistą rzeczywistością. Na co dzień dwutysięczna miejscowość, na czas festiwalu „rozrasta się” kilkadziesiąt razy, a wszyscy jej mieszkańcy dopingują przyjeżdżających z całego świata, będąc życzliwi i pomocni w każdej sprawie.

Co ciekawe i czego dawno, bo od 2014 roku nie widzieliśmy tutaj, pogoda dopisała wręcz „fenomenalnie”. Zamiast tradycyjnego błota i ściany rzęsistego deszczu 29 edycja W:O:A przywitała nas upałem i wszechogarniającym słońcem. Z dwojga złego taka aura okazała się lepsza niż wspomniane ulewy, lecz wszystkim dała się nieźle we znaki.

W przed festiwalowym dniu obok corocznego konkursu dla młodych kapel Wacken Battle Metal, organizator przygotował kilka koncertów, odbywających się na terenie Wacken Plaza (druga część festiwalowego terenu), czy choćby Kościoła Ewangelickiego, w którym swój koncert dała Doro! Niestety, ze względu na odległości i kwestie organizacyjne koncert Dorotki przeszedł nam koło nosa, natomiast udało się zobaczyć Fisha (Headbanger Stage) i młodzików z Evil Invaders (Wasteland Stage).

Fish, jak na poważnego pana z brodą i charakterystycznym szalikiem na szyi przystało, dał całkiem dobry koncert, a rockowe granie w jego wykonaniu mogło się podobać. Obok rockowych strzałów jakie zaserwował swoim fanom artysta nie zabrakło tutaj balladowych kawałków, przemieszanych z utworami „bijącymi” w polityków i innych „władców” tego świata. „Hotel Hobbies”, „Warm Wet Circles”, „State of Mind”, czy kończące występ „Incommunicado”, to tylko część utworów z przeszłości w Marillion zagranych przez Fisha, a niezła forma wokalna i całkiem dobre nagłośnienie dopełniły całości koncertu.

woa 2018 evil invaders 02Zaraz potem zameldowaliśmy się pod Wasteland Stage, żeby sprawdzić kompetencje chłopaków z Evil Invaders. Speed metalowe granie młodych Belgów od samego początku przypadło nam do gustu! Szybkość, wściekłość i masa melodii wylewająca się z ich trzewi były nie do przecenienia, a radość z grania widoczna przez cały występ. Ostre i bezkompromisowe riffy łoiły po uszach i szkoda tylko, że jakość nagłośnienia zawodziła, gubiąc gdzieś po drodze selektywność. Począwszy od „As Life Slowly Fades” i  „Pulses Of Pleasure”, poprzez „Tortured By The Beast”, „Oblivion”, czy venomowe „Witching Hour” wszytko tutaj „gadało”, genialnie wpisując się w speedową stylistykę. Headbanging, ruch sceniczny z szybką zmianą stron i tym podobne wygibasy pasowały wręcz idealnie, a patrząc po reakcjach znajdującej się pod sceną publiki, również i jej Evil Invaders przypadli do gustu. Na koniec dostaliśmy jeszcze „Raising Hell”, po którym koncert Belgów przeszedł do historii…

W tym samym czasie pod ogromnym namiotem grali jeszcze weterani z Nazareth, a po nich Sepultura, która jednak nie była w kręgu naszych zainteresowań. I tak oto pierwszy, choć nieoficjalny dzień W:O:A 2018 dobiegł końca rozbudzając apetyty na koncerty dnia następnego…

      

Czwartek – pierwszy dzień festiwalu

Czwartek powitał nas bezchmurnym niebem i słońcem dającym w kość przez cały festiwalowy dzień. Jeśli ktoś się zastanawiał, jakby to było na riddickowych Krematoriach, to właśnie Wacken byłoby tutaj pomocne! Upał sięgający 37 stopni, zero cienia, żeby się schronić i jedynie woda i inne napoje pomagały przetrwać te nieco ekstremalne warunki.

Poranek dość wczesny, przysłowiowe śniadanie i już po 11 wyruszyliśmy na podbój Wacken, zahaczając o stoiska z płytami i tym podobnym stuffem. Równo o 13 zameldowaliśmy się przy bramkach wejściowych na główny plac festiwalowy i pozostało jedynie poczekać na otwarcie. 5...4...3...2...1 i ruszyliśmy do przodu z pierwszymi fanami koncertowych wrażeń, a zespołem jakim zobaczyliśmy już pół godziny później był tradycyjnie cover band Skyline. Panowie nigdy nie byli naszymi ulubieńcami, a prawdę mówiąc przychodziło się na nich ze względu na udział zapraszanych gości. Tym razem usłyszeliśmy między innymi „Burn”, „We Rock”, „Bark At The Moon”, a przy dźwiękach przeciętnie zagranego „2 Minutes…” Ironów daliśmy sobie spokój, przechodząc pod Louder Stage (trzecia, choć najmniejsza z dużych scen), gdzie już za moment miał zagrać Tremonti.

woa 180802 0006 tremonti km ics  festival gmbhOk! Facet ma sporo fanów na świecie i jest naprawdę dobrym gitarzystą, ale prawdę mówiąc jego koncert nie przypadł nam do gustu. Po warszawskim, źle nagłośnionym występie, tutaj jako całość brzmieli dużo lepiej, jednak pomijając ciekawsze solówki wiało nudą, będąc amerykańskim pop rockowym graniem. W tak zwanym między czasie na jednej z dużych scen pogrywali Dokken, a naszym kolejnym celem był Dirkschneider, który swój koncert rozpoczął po godzinie 17 na Faster Stage.

Udo zalicza się do tych weteranów heavy metalowego grania, którzy są niezniszczalni, a czas i przeżyte lata nie robią na nim specjalnego wrażenia. Nieważne w jakich warunkach, nieistotne o której godzinie i czy jest to klub, hala na 5 tysięcy osób, czy wielki festiwal z mrowiem ludzi pod sceną, Dirkschneider zagra bardzo dobry koncert z minimum pieprzenia o „niczym” (…z pozdrowieniem dla Derisa i Brodena), wypełniając treścią każdą minutę występu. Tym razem było dokładnie tak samo, a dobór kawałków choć słyszanych przez nas kilkukrotnie wcześniej podczas ostatnich tras wokalisty, nie mógł po prostu zawieść. Z masy hitów jakie przez lata wydał z Accept jest tak duża, że czasami trudno je pomieścić na jednym koncercie, a petard z postaci „Midnight Mover”, „Living For Tonite”, „Princess Of The Dawn”, „Restless and Wild”, „London Leatherboys”, czy „Breaker” było tutaj znacznie więcej. woa 180802 0045 dirkschneider km ics  festival gmbhSam Udo w świetnej formie dawał radę udowadniając, że wokalnie nic mu nie brakuje, a jego charakterystyczna maniera nadal pozostaje jego znakiem rozpoznawczym. Reszta kapeli ze Smirnovem i ponownie obecnym Kaufmannem grającym na drugim wiośle, dorównywała liderowi, choć uczciwie mówiąc radości z grania, zaangażowania i „tego czegoś”, co posiadają Hoffmann i Baltes nigdy nie posiądą. Koncert zagrany na wysokim poziomie, z doskonałym brzmieniem, świetnym odbiorem przez publiczność. Z wielką przyjemnością co chwilę dało się słyszeć śpiewane wkoło refreny i dłuższe części utworów.

Doskonała zabawa i wspomnienia jakie towarzyszyły nam podczas występu Dirkschneidera były nieocenione, a gdy przyszło do wykonania „Metal Heart”, z legendarną już gitarową solówką, a potem doskonałe „Fast As A Shark”, każdy fan grupy z pewnością był usatysfakcjonowany. Na koniec nie mogło rzecz jasna zabraknąć „I’m A Rebel”, ze spinającym wszystko w całość „Balls To The Wall”…

woa 2018 behemoth 05Ponad 90 minut muzyki z latami ’80 w tle i wspomnieniami sięgającymi 35 lat wstecz, były dobrym przyczynkiem do tego, by utrzymać tę koncertową radość przez resztę wieczoru, tym bardziej, że już za moment na sąsiedniej scenie mieli się pojawić nasi rodacy z Behemoth. Kilka godzin wcześniej podczas specjalnej konferencji prasowej panowie opowiadali o szczegółach nowej płyty, której premiera ma mieć miejsce jesienią tego roku.

woa 2018 behemoth 07Kwadrans po 19 opadła kotara zasłaniająca scenę i naszym oczom ukazała się dopracowana scenografia, z symbolami pochodzącymi między innymi z nadchodzącego krążka. Ekipa Nergala nie mogła zawieść, a koncert jaki dali tego wieczoru należał do najlepszych festiwalowych sztuk tegorocznego W:O:A. Profesjonalizm, doskonałe nagłośnienie i pirotechnika, a także dobór kawałków licowały z bardzo dobrą formą muzyków, którzy po raz kolejny udowodnili, że nadal pozostają najlepszym „eksportowym” bandem pochodzącym z kraju nad Wisłą. Obok dość oklepanych kawałków z „The Satanist”, takich jak „Blow Your Trumpest Gabriel”, „O Father O Satan O Sun”, czy „Ora Pro Nobis Lucifer”, usłyszeliśmy min. „Demigod”, „Ov Fire And The Void” oraz „Decade Of Therion”. Świetny dobór szczególnie starszych utworów cieszył, a niespodzianką dla kilkudziesięciotysięcznej publiczności okazało się wykonanie „Wolves Of Siberia” i po raz pierwszy zagrane na żywo „God = Dog”, pochodzące z niewydanego jeszcze albumu. Trzeba przyznać, że moc i gitarowa ekspresja zionące ze sceny wręcz powalały, a jeśli cała nowa płyta będzie w stylu wykonanych tutaj kompozycji, to „I Loved You At Your Darkest” okaże się wielkim sukcesem.

woa 2018 behemoth 0885 minut jakie Behemoth dostali od organizatorów, wykorzystali skrupulatnie do samego końca. I mimo, iż sam koncert oglądało się wyśmienicie i nikt tutaj od strony artystycznej nie mógł chyba narzekać, to światło kończącego się co prawda dnia burzyło atmosferę. Gdyby zagrali choć dwie godziny później, wszystko wyglądałoby tutaj jeszcze lepiej. Późny wieczór zarezerwowany był jednak dla głównego headlinera festiwalu jakim byli Judas Priest...

woa 2018 judas priest 01Na konferencji prasowej Adam Darski zapytany o to co będzie robił wieczorem odpowiedział, że oczywiście pójdzie na koncert Judas Priest! Trudno powiedzieć, jak było na prawdę, choć zakładamy, że tak właśnie się stało. Wiadomo jednak, że reszta festiwalowej gawiedzi nie zawiodła i stawiła się jak jeden mąż pod Harder Stage. Minęła 22:30, z głośników poleciało sabbathowe „War Pigs”, które płynnie przeszło w intro do „Fire Power”, a zaraz potem na scenie pojawili się sami Bogowie Metalu. I choć wiedzieliśmy czego się spodziewać, to radość i dobra zabawa jaką dostarczyli nam weterani heavy metalowego grania była doskonała. Od początku dostaliśmy mieszankę mocnych tytułów, z których to wspomniany wcześniej „Firepower”, „Sinner”, czy „The Reaper” podsycały napięcie i ochotę na „więcej. Ferie kolorów, mnogość świateł, pirotechnika i majestatyczność sceny dodawały kolorytu, ale najważniejsza była muzyka, która broniła się doskonale. Gitarowe galopady duetu Faulkner - Sneap świetnie współgrały z wokalami Roba Halforda, który będąc w niezłej formie udowadniał, że drzemie w nim moc i jeszcze nieźle potrafi zaryczeć. Owszem, sama konstrukcja i zamysł był taki, żeby tam, gdzie jest możliwe śpiewać niżej, ale całościowo wyszło na prawdę dobrze. Niezaprzeczalnie obok samego Halforda, to Faulkner był „numerem jeden” na scenie, gdzie ekspresja i kunszt granych przez niego solówek oczarowywały zebranych fanów. Ian Hill i Scott Travis odpowiedzialni za sekcję rytmiczną także nie odpuszczali, dzielnie wspomagając kolegów, a to co rzucało się w uszy, to selektywność brzmienia, z łatwością wychwycenia każdej niemal nuty.

woa 2018 judas priest 02Sama publika reagując żywiołowo na coraz to większe hity śpiewała razem z zespołem a atmosferę, jaka zapanowała pod sceną można było porównać do wielkiego muzycznego święta. Koncert Judas Priest był właśnie takim świętem, gdzie każdy, bez względu na wiek mógł znaleźć coś dla siebie. Niemal pół wieku na scenie, dziesiątki płyt na koncie i niezliczone przeboje robiły tutaj swoje, a nam nie pozostało nic innego jak dołączyć do kilkudziesięciotysięcznego chóru wtórującego co rusz kapeli! A było w czym wybierać, gdyż w dalszej części koncertu poleciały min. „Blood Stone”, „Turbo Lover”, „Tyrant”, czy też bardzo wyczekiwane „Hell Bent For Leather” i majestatyczny „Painkiller”. Działo się na prawdę sporo, Rob zmieniał wdzianka, interaktywna scenografia dopasowywała się do granych utworów, nie zabrakło również Harleya Davidsona, na którym Halford „wjechał” przy okazji „Freewheel Burning”? Wszystko to składało się na niemal doskonałą całość, czego dopełnieniem był gościnny występ Glenna Tiptona, w granych na koniec bisach. I choć stwierdzenie „gościnne” nie bardzo tutaj pasuje, to ze względu na stan zdrowia gitarzysty zagrał on na „Metal Gods”, „Breaking The Law” i kończącym wszystko „Living After Midnight”. Świetna sprawa, że Tipton pokazał się w ogóle na scenie i należy to docenić!

Tegoroczny, wackeński koncert Judas Priest dobiegł tym samym do końca, zajmując zasłużone miejsce w czołówce festiwalowych sztuk...

A nam – oprócz wspomnień – pozostał spacer na pole prasowe, by odpocząć przed atrakcjami kolejnego dnia festiwalu.

        

Piątek – drugi dzień festiwalu

Festiwalowy poranek tradycyjnie rozpoczęliśmy od przebieżki do centrum, nie licząc oczywiście śniadania, które pozostawało głównym zastrzykiem energii. Pod sceną zameldowaliśmy się po 13, bo już za chwilę swój koncert mieli rozpocząć Amorphis.

woa 180803 0027 amorphis ms ics festival gmbhWszystko byłoby fajnie, gdyby nie żar lejący się z nieba, a piekielne warunki nie doskwierały tak bardzo. Przyjemność z oglądania koncertów w 40 stopniowym upale z automatu pikowała ku dołowi, jednak Finowie robili wszystko, ażeby tak niekorzystną aurę nam wynagrodzić. Swój 70 minutowy występ rozpoczęli od promowania swojego najnowszego krążka „Queen Of Time”, a miękkie i bardzo klawiszowe dźwięki nie do końca nastrajały tu pozytywnie. „The Bee” i „The Golden Elk”, powiedzmy sobie szczerze, nie są najlepszymi utworami Amorphis w historii, jednak w miarę upływu czasu sytuacja stawała się coraz lepsza, gdy ze sceny poleciały starsze kompozycje. Tomi wraz z ekipą w dobrej jak zwykle formie udowadniali, że znają się na swojej robocie, przy czym to ten pierwszy ze swoim wokalem i potężnymi growlami błyszczał na pierwszym miejscu. Szkoda tylko, że gitary Holopainena i Koivusaari wypadły tak niemrawo, „schowane” gdzieś w tyle. Czasami miało się wrażenie, że jedynie klawisze się tutaj liczą, choć do dzisiaj pamiętamy koncertowe sztuki w wykonaniu Amorphis, w których gitarzyści rzeźbili aż miło. Całościowo koncert Finów obronił się jednak bezsprzecznie, dając wiele radości najwierniejszym fanom. „House Of Sleep”, „Against Widows” i „Silver Bridge” chyba najbardziej przypadły nam do gustu, a stary „The Castaway”, pamiętający czasy „Tales From The Thousand Lakes” spowodował uśmiech na wielu twarzach...

Niestety, dające w kość warunki wymusiły na nas dłuższy odpoczynek, a cień jaki znaleźliśmy w namiocie prasowym umożliwiał regenerację i zebranie sił na dalsze koncerty.

woa 2018 pogladowe 12

Ciąg dalszy fińskich klimatów zapewnili nam Children Of Bodom, choć niewiadomą pozostawało z jakimi kawałkami wystrzelą, a dokładnie, czy będzie to nowy materiał, czy raczej ten sprzed lat? Na szczęście chłopaki postawili na „zabytki”, a najlepsze przyjęcie miały te sprzed 10 – 15 laty, w których dominowała melodia i rozbudowane solówki. Swój wesoły „taniec z kosą” rozpoczęli od „Are You Dead Yet” i „In Your Face”, przy czym w okolicach czwartego „Blooddrunk” Alexi i reszta jego czeladki byli już dobrze rozgrzani, rzeźbiąc charakterystyczne solówki. Połączenie agresji z melodyjnymi riffami od zawsze było znakiem rozpoznawczym Children Of Bodom i choć ich ostatnie krążki nie dorównują tym z pierwszych lat istnienia grupy, to rdzeń z pewnością pozostał. „Angels Don’t Kill”, „Needled 24/7”, „Hate Me”, czy powolny „Everytime I Die” stanowiły mocny punkt programu, a jeśli dodać do tego klawisze Warmana z jego „pojedynkami” z Laiho, to wszystko układało się tutaj jak trzeba. Zawsze podobały mi się jego partie, a talent i wirtuozeria, których nigdy mu nie brakowało, wzbogacają kapelę. Występ Finów należał z pewnością do udanych, zgromadzona na placu publika wyglądała na zadowoloną, a finałowym kawałkiem, którym COB zakończyli koncert był „Towards Dead End”...

woa 180803 0093 doro om ics festival gmbhW między czasie na sąsiedniej scenie trwały już przygotowania do kolejnego koncertu, by za moment mogła wkroczyć Królowa Metalu – Doro. Taaa... Dorotka dostała drugą, zaplanowaną z góry szansę na zaprezentowanie tego, w czym od lat jest najlepsza, czyli następnego jubileuszu i scenicznego świętowania. Ileż to już razy? W naszym przypadku to kolejne takie show i można się pogubić, czy dzisiaj to jej 35 lat na scenie, 25-lecie Johnny Dee, czy kolejna dekada Nicka Douglasa w zespole? A może wszystko naraz? Jakby nie spojrzeć, wspólną cechą takich koncertów jest masa gości, którzy przewijają się przez wszystkie utwory, dużo zabawy i niespodzianek temu towarzyszących. Tym razem nie mogło być inaczej! Znakomitą większość kawałków zagranych tego wieczoru stanowiły kompozycje z czasów, gdy Doro współtworzyła Warlock, a „Burning The Witches” i „I Rule The Ruins” były tutaj swoistą rozgrzewką. Dobra forma samej kapeli, z niezłym wokalem Dorotki to duży plus, szkoda tylko że wszystko śpiewane było na jedną modłę, w mocno ograniczonej skali.

Pierwszymi gośćmi okazali się Andy Scott i Peter Lincoln ze Sweet i razem z Królową wykonali ich „The Ballroom Blitz”. Panowie pokazali się z najlepszej strony, a wokale Linkolna stały na wysokim poziomie. W kolejnych minutach karuzela z gośćmi się rozkręciła i na scenie wylądował Tommy Bolan (gitarzysta historycznego Warlock) grając „East Meets West” i najpiękniejszą kompozycję koncertu „Fur Immer”, a zaraz potem ujrzeliśmy Johana Hegga, towarzyszącego wokalnie Doro w „If I Can’t HaveYou – No One Will” oraz amon amarthowym „A Dream That Cannot Be”. Hegg, jak na uśmiechniętego Wikinga przystało wokalnie miażdżył wszystko, będąc mocnym punktem programu.

Koncert trwał w najlepsze, dobrej zabawy zdawało się nie być końca, a przez scenę przewijali się kolejni zaproszeni goście. W dalszej części usłyszeliśmy jeszcze „Hellbound”, „All For Metal”, „We Are The Metalheads” będący oficjalnym hymnem W:O:A oraz kultowe, wspólnie odśpiewane „All We Are”. Wisienką na torcie było odegranie judasowego „Breaking The Law”, gdzie na gitarze ujrzeliśmy Jeffa Watersa z Annihilator. Trzeba przyznać, że był to świetny motyw i miłe zakończenie koncertu...

woa 180803 0096 nightwish om ics festival gmbhChwila moment, a już za sekundę na bliźniaczej scenie mieli się pojawić Nightwish. Bezsprzecznie, drugi dzień festiwalu należał do Finów, a show jakie mieli dać tego wieczoru okazało się jednym z najlepszych na Wacken 2018.

Minęła 21:00, interaktywne odliczanie na ledowej kurtynie i muzyczna machina ruszyła z przytupem. Nightwish to jeden z najbardziej doświadczonych koncertowo zespołów, dających mnóstwo występów na całym świecie i od samego początku dało się odczuć perfekcję i genialne zgranie. Wszystko podane idealnie równo, co do sekundy z dźwiękiem, pirotechniką i wizualizacjami bombardującymi co chwilę odbiorcę. Najważniejsze, iż cała rozbudowana otoczka doskonale współgrała z umiejętnościami muzycznymi, a sam zespół trzeba przyznać był w najwyższej formie.

Sympatycznych Finów mieliśmy możliwość oglądać wielokrotnie na przestrzeni niemal 20 lat, a dzisiejszy koncert swobodnie możemy zaliczyć do najlepszych! Dobór kawałków był swoistym wehikułem czasu, a stare kompozycje w wykonaniu Floor okazały się strzałem w dziesiątkę. I choć wokalnie nie jest to ta sama klasa co Tarja Turunen, to trzeba docenić, że świetnie daje sobie radę z takim „Nemo”, „Wish I Had An Angel”, „End Of All Hope”, czy „Gethsemane”. Jansen, podobnie jak reszta kapeli, miała dobry dzień i wszystko tutaj zagrało idealnie.

woa 180803 0095 nightwish om ics festival gmbhMuzycznie wręcz doskonale! Tuomas jak w transie operował na klawiszach, a duet gitarowy Emppu & Troy dobrze się uzupełniał z basowymi zagrywkami Marco i perkusyjnym łojeniem Hahto. Czuć było, że wszyscy tutaj dobrze się rozumieją, co też docenione zostało przez licznie zgromadzonych fanów. Nightwish sięgali do różnych okresów istnienia grupy, przeplatając nowe, ze starymi kompozycjami. Był to bardzo zgrabny zabieg pasujący nawet tym, którzy nie pałają sympatią do ostatnich dokonań zespołu. I tak oto w kolejnych minutach usłyszeliśmy między innymi „Elan”, „Amaranth”, „I Want My Tears Back” oraz „Slaying The Dreamer”, które poprzedzały molocha w postaci kilkunastominutowego „The Greatest Show On Earth”. Z kolei nie mogło być lepszego zakończenia, niż zagranie symfonicznego „Ghost Love Score”, która to kompozycja wprost pokazuje za co fani kochają „Once”. Piękny koncert, świetne wspomnienia, czegóż chcieć więcej?!

Nightwish zeszli ze sceny, a nam pozostało przesunąć się nieco na prawo, bo za kwadrans mieli wystąpić Running Wild – dla wielu najważniejsza kapela tegorocznej edycji Wacken Open Air.

woa 2018 running wild 03Cokolwiek by nie napisać o tym zasłużonym dla europejskiego heavy metalu zespole, pozycję wśród metalowców ma kultową. To, że nagrali kilkanaście płyt w tym „Under Jolly Roger”, „Port Royal” i „Death Or Glory”, które zapisały się złotymi nutami w metalowej historii, to jedno. Drugie i obecnie najważniejsze, to to, że Running Wild od wielu lat jest projektem, a nie regularnym zespołem. I jeśli ktoś łudzi się i myśli inaczej, to jest w błędzie. Rolf u sterów „okrętu” dobiera sobie sesyjnych muzyków i raz na jakiś czas nagra coś lepszego, lub gorszego. Z koncertami natomiast wygląda tak, iż na palcach jednej ręki można policzyć te zagrane w ostatnich 2 latach. Stąd, jeżeli są jeszcze tacy, którzy swoją ocenę, a szczególnie formę kapeli przyrównują do festiwalowych machin grających dziesiątki koncertów rocznie, to nie wiedzą co czynią!

woa 2018 running wild 04Na tegoroczny koncert Running Wild należy spojrzeć z tej właśnie perspektywy, a gdyby nawet tego nie zrobić, to występ ekipy Rock’n’Rolfa należał do ciekawych i całkiem udanych. Na pierwszy rzut oka rzucał się dość ascetyczny i oldschoolowy wystrój sceny ze ścianą „Marshalli” i brakiem elektronicznych wizualizacji. Intro, zlepek starych zagrywek kojarzących się z najlepszymi czasami zespołu i wystartowali od „Fistful Of Dynamite”. Kasparek i reszta załogi ubrani w stroje przypominające te z „epoki”, dość statycznie rozlokowani na scenie, kontynuowali koncertowe granie przechodząc w „Bad To The Bone” i „Rapid Foray”. Po chwilowej zadyszce Rolf wskoczył na właściwe obroty, całkiem nieźle dając sobie radę z wokalami, czując się coraz swobodniej za mikrofonem. Co cieszyło, to lepsze niż na poprzednich wackeńskich koncertach chórki w wykonaniu Petera i Ole, które fajnie współgrały z liniami Kasparka, urozmaicając wokale. Niepokoiły natomiast częste przerwy pomiędzy numerami, jakie Rolf robił by nastroić gitarę. Nie wyglądało to dobrze, psując odbiór i rujnując dynamikę koncertu. Szkoda, że nie miał wszystkiego pod nogą, wtedy nie musiałby się wycofywać w głąb sceny, a strata czasu nie odbiłaby się finalnie na setliście...

Mocnym akcentem były kolejne utwory, bez których nie wyobrażaliśmy sobie koncertu Running Wild. „Uaschitschun”, „Riding The Storm” i „Port Royal” ucieszyły każdego fana kapeli, w tym piszących te słowa, po czym nastąpiło obniżenie poziomu w postaci nikomu niepotrzebnego drum solo. Sorry, to trochę słabe, gdy jest nieplanowane opóźnienie, a jeszcze bardziej zwleka się z nadgonieniem kawałków! Na szczęście po kilku minutach powrócili do grania z lat ’90 zapodając „Metalhead”, a następnie dwa mocne hity w postaci „Blazon Stone” i „Raging Fire”. Uśmiech na twarzy, teksty śpiewane razem z zespołem i małe rozczarowanie nową i nijaką w odbiorze kompozycją zatytułowaną „Stargazer”.

Pozostało mieć nadzieję, że reszta kawałków z nadchodzącej płyty będzie dużo lepsza, a tym czasem ze sceny poleciały „Lonewolf” i „Under Jolly Roger”, przy których publiczność nieco bardziej się ożywiła. Do końca koncertu pozostało niewiele czasu, a kawałków z jubileuszowego „Port Royal” jak na lekarstwo, tym bardziej, że utworami zagranymi na bis były „Soulless” i „Stick To Your Guns”! Wszystko to dało do myślenia, a finału jaki nam zaserwowano nikt się chyba nie spodziewał, bo zamiast zamykającego występ przeboju w postaci „Conquistadores”, „Tortuga Bay”, czy choćby „Prisoner Of Our Time” dostaliśmy podziękowanie Kasparka za przybycie i dwuzdaniowe pożegnanie. Chwilę wcześniej widać było rozmowę Rolfa z siedzącym za garami Wolpersem, co ewidentnie świadczyło o tym, że organizator nie zgodził się przedłużyć im czasu. Wielka szkoda, bo w taki sposób nie powinno to wyglądać. I mimo, że koncert całościowo był całkiem dobry, to końcowa wpadka i brak większej ilości kawałków z „Port Royal” - przy hucznie zapowiadanym jubileuszu 30-lecia wydania albumu – okazały się porażką...

Drugi dzień festiwalu dobiegł dla nas końca, choć chętni bawili się jeszcze na In Flames i grających w okolicach 2 nad ranem Ghost. My postanowiliśmy jednak odpocząć przed kolejnym dniem i nabrać nieco sił na sobotnie koncerty.

        

Sobota – trzeci dzień festiwalu

Ostatni dzień W:O:A w teorii zapowiadał się dość luźno, co nie zmienia faktu, że bardzo ciekawie. Z masy zespołów grających tego dnia na festiwalowych scenach interesowało nas kilka kapel, które postanowiliśmy bezwzględnie zobaczyć. Pogoda wzorem dnia poprzedniego dopisywała aż nadto, wszędzie słońce i niewiele chmur dających jakąkolwiek ochłodę, więc tym bardziej cieszył fakt, że pierwszy koncert mogliśmy przeżyć w cieniu sceny...

woa 180804 0015 wintersun nb ics festival gmbhWintersun, bo o nich tutaj mowa, to kolejny band z Północy, którego występem nie sposób było się zawieść, a nazwa grupy będąca idealnym przeciwieństwem do skwaru lejącego się z nieba, nie spowodowała ochłody. Chłopaki pod przewodnictwem Jari Maenpaa dali bardzo dobry koncert, z szybkimi riffami i wszechogarniającą melodyką. Połączenie bardziej ekstremalnych odmian z melancholią, harshami i bardzo dobrymi wokalami lidera Wintersun stanowiły o jakości granej przez nich sztuki, a mając na uwadze ich wcześniejsze koncerty trzeba dodać, że nadal trzymają wysoki poziom. Do tego świetne nagłośnienie, wydobywające wszelkie szczegóły i smaczki, dobra zabawa i radość z grania, jaką prezentowali muzycy zostały docenione przez wiernych fanów zespołu. Być może nie było ich zbyt wiele jak na rozmach imprezy, jednak dość wczesna pora ewidentnie wpłynęła na frekwencję. Nam taki obrót rzeczy bardzo odpowiadał i korzystaliśmy z wygodniejszych życiowo warunków.

woa 2018 wintersun 04Podczas godzinnego koncertu Finowie wykonali pięć utworów takich jak „Awaken From The Dark Slumber (Spring)”, „Battle Against Time”, „Sons Of Winter And Stars”, „The Forest And Weeps (Summer)”, na koniec pozostawiając długaśne „Time”, będące godnym podsumowaniem ich sztuki. Gdyby nie środek dnia, byłoby jeszcze lepiej, a tak koncert Wintersun uplasował się choć wysoko, to poniżej podium...

Dłuższą przerwę pomiędzy koncertami można było wykorzystać na wiele sposobów, gdyż Wacken Open Air obok koncertów oferowało wiele rozrywek. Nie brakowało chętnych do wzięcia udziału w metalowej Jodze, pokazach ekstremalnej jazdy motorowej w „beczce”, lub wskoczenia w klimaty Wikingów, czy innego Mad Maxa. W myśl zasady „dla każdego coś dobrego”, znalezienie odpowiedniej rozrywki nie stanowiło najmniejszego problemu. Dobra organizacja i brak błota ułatwiały szybkie przemieszczanie się po terenie festiwalu. Wszędzie w teorii można było zdążyć i bezstresowo powrócić pod sceny, na których ciągle coś się działo.

woa 180804 0023 gojira km ics  festival gmbhNaszym kolejnym punktem w festiwalowej rozpisce był koncert Gojira. Zawsze chętnie wracamy do twórczości Francuzów, a sceniczne występy z niełatwym, progresywnym stylem były nam jak najbardziej „po drodze”. Koncertowa mieszanka zagranych w tym dniu utworów ucieszyła chyba wszystkich fanów grupy, a przybyło ich na prawdę dużo. Praktycznie cały plac pod sceną zapełniony, doskonałe nagłośnienie i różnorodność prezentowanego repertuaru charakteryzowały tę doskonałą sztukę. Zaczęli od nowszego, bo pochodzącego z ostatniego krążka utworu „Only Pain”, by już po chwili walić w twarz „Heaviest Matter Of The Universe” i sięgającym ich początków „Love”. Cóż za różnorodność! Progresywno - death metalowe zagrywki, czyste wokale przeplatane harshami i agresją i bardzo dobra sekcja rytmiczna łojąca ostrymi jak brzytwa riffami. Tu nie sposób było się nudzić, a z kawałka na kawałek koncert Gojira stawał się coraz lepszy. Na szczególną pochwałę, oprócz reszty chłopaków, zasługiwał tutaj perkusista, którego technika wręcz powalała. Ciągłe zmiany rytmu, trików i milion patentów, były czymś niesamowitym i dość rzadko spotykanym w takiej dawce. Spośród kilkunastu utworów jakie zagrali podczas 75 minutowego występu, to pochodzące z „From Mars To Sirius” kawałki najbardziej przypadły nam do gustu. I tak, nie zabrakło tutaj „Backbone”, czy „Flying Whales”, a „Shooting Star” stanowił chwilowe odprężenie przed mocarnym „Explosia”. Na dokładkę dostaliśmy jeszcze „Silvera” i „Vacuity”, które kończyły świetny występ Francuzów...

woa 180804 0031 arch enemy km ics  festival gmbhChwila odpoczynku i za około półtora godziny ponownie zameldowaliśmy się pod Faster Stage, gdzie swoje show kawałkiem „The World Is Yours” rozpoczynali Arch Enemy. Tu nie było miejsca nawet na odrobinę fuszerki, czy jakichś opóźnień, bo Szwedzi (obecnie w barwach międzynarodowych) jak wiadomo, to doskonała koncertowa maszyna. Praktycznie od razu wskoczyli na wysokie obroty, nie potrzebowali 2-3 kawałków, żeby osiągnąć maksimum swoich możliwość, udowadniając genialne zgranie i profesjonalizm. „Ravenous”, „War Eternal”, „My Apocalypse”, których wykonania miażdżyły system, wprowadziły nas w świetny nastrój, dodając dreszczyku emocji. Co za gitary! Co za mistrzowskie brzmienie! To, jak doskonale współpracowali ze sobą Amott i Loomis trudno ubrać w słowa. Mało powiedzieć, że ich gra to wirtuozeria, a obecnie z pewnością pretendują do miana najlepszego duetu gitarowego. Ostre riffy, perfekcyjna technika i znak rozpoznawczy Arch Enemy w postaci klimatycznych zwolnień i melodii – tego nie mogło tutaj zabraknąć. Człowiek co rusz łapał się na tym, na kogo lepiej patrzeć, czy na grę Michaela, czy jednak na Jeffa robiący cuda ze swoją gitarą?!

woa 180804 0028 arch enemy km ics  festival gmbhCzas mijał szybko, kolejne kawałki wystrzeliwały z głośników, a „You Will Know My Name”, „Bloodstained Cross”, czy „As The Pages Burn” pokazywały na jak wysokim poziomie operuje dzisiejsze Arch Enemy. Mieszanka starych numerów sięgających czasów Angeli Gossow, z nowszymi, za których wokale odpowiada Alissa White-Gluz, sprawdzała się wzorowo, a drobniutka wokalistka udowadniała, że lepszych growli w świecie kobiet nie uświadczysz. Energią, jaką dysponuje przy tym wszystkim ta niesamowita dziewczyna, można by obdzielić kilku muzyków. Zmiany stron, wyskoki, ciągłe przemieszczanie się po scenie, przy zachowaniu jakości wokaliz, były nie do przecenienia.

woa 2018 arch enemy 02Pod koniec wiadomo już było, że koncert Arch Enemy z przytupem wyląduje w czołówce najlepszych występów na Wacken 2018. Prawdę powiedziawszy, można to było przewidzieć, choć wykluczyć niespodziewanego nie było sposobu. Po „Avalanche”, solo gitarowym Loomisa i kończącym koncert „Nemesis” werdykt mógł być tylko jeden – Mistrzostwo Świata!!

Jedna, jedyna rzeczy, która raziła w oczy, choć całkowicie niezależnie od zespołu, to dmuchane fallusy i sztuczne lale przelatujące co rusz przez publikę. Niestety, tak to już jest, jak chwilę wcześniej do sceny dorwą się klauny ze Steel Panther, z ich inteligentnymi fanami. Wysoki poziom intelektualny, jaki prezentują wyżej wymienieni, wprost koresponduje z wnoszonymi przez nich rekwizytami...

woa 2018 helloween 03Emocje i wielka frajda po tak dobrym koncercie nie zdążyły jeszcze opaść, a już kwadrans później na scenę wyszli Dyniowaci, by zaprezentować niesamowite widowisko. Ok! Muzyków zebranych pod wdzięcznie brzmiącym szyldem Helloween - Pumpkins United widziało się wielokrotnie, a koncerty Gamma Ray, Unisonic, czy samych Helloween to „dzień powszedni” na powerowym poletku. Tak fajnego, obwoźnego projektu nie było jak dotąd i cieszyliśmy się bardzo mogąc ich oglądać na wackeńskiej ziemi. Hansen, Kiske, Weikath i Grosskopf grający na jednej scenie robili niesamowite wrażenie, a dobra zabawa z Derisem i resztą ekipy stanowiła świetne dopełnienie całości. Dla fanów wychowanych na starym Helloween i średnim okresie ich twórczości, było to niewątpliwie święto. Młodsi również znaleźli coś dla siebie, gdyż przekrojówka granego materiału sięgała do najnowszych czasów. Dla nas najważniejszymi były starsze kompozycje i jak na zamówienie od razu dostaliśmy długodystansowe „Halloween”, z jajcarskim „Dr. Stein”, który poleciał chwilę potem. Tu nie mogło być lepiej! Wszystko świetnie zagrane i zaśpiewane, profesjonalizm i dobra forma muzyków w każdym calu, a ciekawa oprawa przygotowana z rozmachem i pomysłem wzbogacały muzyczną sztukę. Nie bez znaczenia dla odbioru były tu również wizualizacje przedstawiane na ogromnym ledowym ekranie, których bohaterami były maskotki Helloween Seth i Doc. Historyjki i przygody obu jegomości nawiązywały do granych przez zespół kawałków, uatrakcyjniając tym samym show jeszcze bardziej.

woa 2018 helloween 10Przez dwie i pół godziny usłyszeliśmy ponad 20 utworów, których trzon – obok wcześniej wymienionych – stanowiły między innymi „I’m Alive”, „Heavy Metal (Is The Law), „A Tale That Wasn’t Right”, „A Little Time”, „How Many Tears”, czy „Eagle Fly Free”, śpiewane w różnych konfiguracjach wokalnych. Najlepiej wypadł tu Kiske, lecz to akurat było do przewidzenia. Jego głos, charakterystyczna barwa od lat się nie zmienia, a formą nadal mógłby zawstydzić większość power metalowych krzykaczy. Hansen, szczególnie w swoim miedley „Starlight/Ride The Sky/Judas”, przypomniał o speedowych korzeniach grupy, dając pokaz nietuzinkowych umiejętności. Co do Derisa i jego formy, to sprawa nie była tutaj tak oczywista, jednak przyznać trzeba, że dał radę i szczególnie w swoich „Are You Metal?”, „Perfect Gentelman”, „If I Could Fly” oraz „Power” wypadł dobrze. Z pewnością to, że każdy z wokalistów odpowiadał za część śpiewanych partii, pomagało w maksymalnym wykorzystaniu ich możliwości. Andi odpoczywał, gdy Michael robił swoje, choć sam Kiske, przynajmniej częściowo, brał udział w większości śpiewanych utworów. Wokaliści doskonale się tutaj wspomagali, a jeśli dodać do tego chórki i wspólne refreny w wykonaniu Hansena i gitarzysty Saschy Gerstnera, to było co podziwiać.

Od strony instrumentalnej mieliśmy tutaj popis genialnej gitarowej jazdy, a duet Weikath-Hansen, powiększony czasami o tercet z Gerstnerem na trzeciej gitarze, rozwalał system. To niesamowite, ile frajdy sprawiało oglądanie gitarowych popisów, niekiedy pojedynków, przechodzących w rozbudowane harmonie. Trzech gitarzystów, którzy dokładnie wiedzieli po co wyszli na scenę, dało niesamowity spektakl i popis swych umiejętności. Sam Hansen miał indywidualne solo w dalszej części koncertu, poprzedzone wcześniej już wykonanym solo perkusyjnym, w którym Dani Loble oddał hołd pierwszemu perkusiście Helloween Ingo Schwichtenbergowi. Świetny i honorowy gest spodobał się licznie zgromadzonej publiczności, a gromkim brawom nie było końca. Loble wraz z Grosskopfem stanowili mocną sekcję rytmiczną, a ich zagrywki i konkretne wymiatanie zasługiwały na odpowiedni aplauz...

Koncert Helloween powoli dobiegał końca, a tym czasem wielu wzruszeń dostarczył nam kolejny przebój w postaci „Keeper Of The Seven Keys”. To niesamowite uczucie, mogąc śpiewać ten utwór wraz z niemal całym oryginalnym składem. Ciary na plecach, łezka w oku i radość na twarzach były tutaj bezcenne. Jeszcze tylko niesamowite „Future World”, z finalnym wykonaniem „I Want Out” i koncert Pumpkins United przeszedł do historii W:O:A. Genialne show, moc wrażeń i pozytywnych emocji. Takich koncertów chciałoby się więcej...

Występ Helloween był ostatnim, jaki zobaczyliśmy podczas tegorocznego Wacken Open Air. Z całą pewnością ów koncert mógłby stanowić podsumowanie całego festiwalu, który okazał się nadspodziewanie udanym i pozytywnym czasem. Od strony artystycznej nie można było mieć wątpliwości, że będzie to bardzo solidna edycja, bo nazwy takie jak Judas Priest, Arch Enemy, Behemoth, Helloween – Pumpkins United czy Running Wild gwarantowały profesjonalizm, nostalgiczny powrót do przeszłości i wspomnienia z lat minionych, kiedy to zaczynało się słuchać kultowych płyt i artystów. I faktycznie, świetnych koncertów nie brakowało, każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a ulubieńcy i tak pozostali najlepsi.

woa 2018 pogladowe 01Pogoda była jednak niewiadomą, a pod znakiem zapytania pozostawało, czy tegoroczne Wacken w myśl ich dewizy będzie „Rain or Shine”? Okazało się, że słońce aż nadto dopisało, lecz był to pozytywny scenariusz, w odróżnieniu od wielkich ulew i błota, dobrze znanych wackeńskim bywalcom. Sama organizacja festiwalu stała na dobrym poziomie i chyba nikt nie mógł narzekać na nieprzewidziane czy słabe sytuacje, które wprost wynikały z winy gospodarzy. Owszem, zawsze mogło być „taniej i lepiej” i oczywiście znalazłoby się coś do poprawienia, jednak całościowo włodarzom Wacken trzeba oddać honor i zapisać na plus. Z dziennikarskiego obowiązku wypada jeszcze odnotować, że zwycięzcami Wacken Battle Metal zostali pochodzący z Chin Die For Sorrow. Obecna edycja tym samym pozostała za nami, a w następnym rocku, no cóż... 30-lecie Wacken Open Air!

Tekst – Thomen & Froncek

Zdjęcia – archiwum Redakcji oraz udostępnione przez organizatorów W:O:A

 

 

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5057985
DzisiajDzisiaj2873
WczorajWczoraj2645
Ten tydzieńTen tydzień11464
Ten miesiącTen miesiąc61636
WszystkieWszystkie5057985
3.14.253.221