Impaled Nazarene, Ragehammer, Stillborn, Butchery - Łódź - 17.11.2018
IMPALED NAZARENE, Ragehammer, Stillborn, Butchery - Klub Magnetofon - 17 listopada 2018
Ohydny metal, zrodzony z frustracji i nienawiści powinien być grany w odpowiednich miejscach. Pod względem „bycia miastem dołującym” Łódź już dawno prześcignęła konurbację śląską, toteż goszczenie Impaled Nazarene, Ragehammer, Stillborn i Butchery było jak najbardziej zasadne.
Spóźniliśmy się niestety na Butchery, wchodząc do klubu w momencie gdy do gwałcenia publiczności przystępował Ragehammer. Krakowiacy powinni być z koncertu zadowoleni podwójnie – ich połączenie thrashu (czy też speedu) i black metalu na żywo wypadło lepiej, żwawiej, bardziej przejrzyście niż na płycie („Hammer Doctrine”), która czasem traci impet. Brzmieniowo był to zaś najbardziej selektywny występ wieczoru – ale może być to moje wrażenie związane z jeszcze nie zmasakrowanym słuchem. Wokal jak zwykle puścił kilka bluzgów do publiczności. Ów zwyczaj Tymek tłumaczy tym, iż „metal jest muzyką negatywną i powstał żeby obrażać” dodając, iż „jest to oldschool”. Cóż, piszący te słowa obserwował koncerty klubowe na początku lat 90. Królował wtedy pierwotny, bezblastowy, inspirowany slayerem death metal, grano jeszcze brutalny thrash. Czyli muzykę, którą inspiruje się Ragehammer. Wśród publiczności można było spotkać facetów, o których kilka lat potem pisano przy okazji przeróżnych spraw kryminalnych. Atmosfera bywała, jakby to ująć, nieco piłkarska. Gdyby wówczas jakikolwiek wokalista zaczął wymyślać publice, w ruch poszłyby pięści. Tego wieczoru ktoś jedynie leniwie odkrzyknął spod drzwi „spierdalaj”.
Stillborn, którego średnia wieku jest nieco wyższa, pozbawił nas owych wątpliwych interakcji z publicznością, otrzymaliśmy za to mieszaninę death i black metalu opartego na schematach znanych z polowy lat 90. Mieleccy metalowcy maja łyse głowy, wdziewają łańcuchy i pasy z nabojami, toteż wielu porównuje ich furiacki styl do Angelcorpse. Zdecydowanie więcej tu jednak Europy (Dissection, stary Marduk, Allegiance) czy Brazylii (Sarcofago). W secie przewaga materiału z „Crave for Killing” i „Testimonio de Bautismo”.
Impaled Nazarene. Absolutni władcy sadystycznego, szybkiego jak aktorki z koncernu Brazzers black metalu. Zespół od lat powoduje potworny ból w pewnej części ciała u wielu, głównie niemieckich dziennikarzy i organizatorów koncertów. Obłudnicy owi akceptują odwrócone krzyże i teksty o znęcaniu się nad zakonnicami, gdy jednak fiński zespół na celownik wziął środowiska LGBT, gdy zamiast kozła pokazał się hitlerowiec (w negatywnej wszak pozie), podniósł się krzyk i odwoływanie koncertów. Po wprost patriotycznej „Pro Patria Finlandia” zespół w Niemczech był skreślony.
Toteż uznanie należy się tym, którzy nie boją się sprowadzać Impaled Nazarene do Polski. Grając „Zero Tolerance” zespół wyraził się jasno: „Jesteście jedynym krajem w UE gdzie ten kawałek możemy grać bez wywoływania problemów”. Set zboczonych Finów oparty był na trzech pierwszych płytach z wyryczanymi przez publiczność „przebojami” takimi jak „Sadhu Satana” czy „Winter War” - to właśnie ten utwór w latach 90. wzbudził oburzenie młodzieżówki francuskiej partii komunistycznej. Liczniej reprezentowany były też „Road to Octagon” i „Nihil”. Brakowało mi nieco utworów z ostatniej płyty, której wyraziste, pachnące nico Possessed riffy znakomicie spisałyby się na koncercie. Mika Luttinen panował nad publicznością chwaląc nasze bogate słownictwo, z charakterystycznym ugrofińskim zaśpiewam wypowiadając słowo „kurrrrwa”. Rządna wrażeń publika nie pozwoliła zespołowi tak po prostu zejść ze sceny, toteż na bis (jakkolwiek głupio brzmiało by to słowo w kontekście black metalu) mogliśmy usłyszeć niemal hiciarski, inspirowany Samaelem „Blood is Thicker than Water”. Dawno nie widziałem muzyków tak uradowanych swoim występem i publicznością.
Jakub "Ostry" Ostromęcki