Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Symphony X, BeatPol - Drezno - 28.05.2019

Symphony X, BeatPol - Drezno - 28 maja 2019

Organizator: Nuclear Blast

       

Symphony X to koncertowa wirtuozeria. To, co gra Michael Romeo z niebywałą lekkością i wręcz od niechcenia, to riffy bardziej skomplikowane niż solówka niejednego zespołu. To, jak i z jaką frajdą śpiewa Allen, trzeba by włożyć w ramkę i postawić na biurku niejednego wokalisty. 

Ten zespół skradł moje serce już na warszawskim koncercie promującym „Underworld”, podczas którego Amerykanie zaprezentowali cały krążek. Chwilę później widziałam ich na koncercie na Wacken, który – mimo że nie zawierał tylko nowszych kawałków (dla mnie sprawa kluczowa jeśli chodzi o SX ) - okazał się jednym z lepszych gigów na festiwalu. Nic dziwnego, że kiedy Nuclear Blast ogłosił europejską trasę, postanowiliśmy się wybrać do najbliższej naszym granicom lokalizacji – Drezna.

Na 18.00 mieliśmy umówioną rozmowę z Michaelem Romeo, więc pod salą koncertową stawiliśmy się już chwilę przed koncertem. Niewielki klub w przedwojennym budynku, ludzie nawet nie zaczęli się jeszcze schodzić. Michael przyjął nas na backstage'u trochę po czasie, choć i tak przerwał posiłek, żeby z nami się spotkać (rozmowę z gitarzystą przeczytacie już niedługo w kolejnym numerze HMP). Zastanawiałam się jak to możliwe, że z tego wyluzowanego, swojskiego faceta za chwilę na scenie wyjdzie demon gitary.

Zanim demon wyszedł, na scenie pojawił się support – Savage Messiah, który zaskoczył mnie zderzeniem heavy czy też momentami thrashmetalowego grania z zupełnie lekkim rockiem, co, jak się później okazało, wynikało z repertuaru opartego głównie na nowej płycie. Zupełnie nie czekałam na występ Savage Messiah, niemniej jednak nastawiona na mocniejsze uderzenie, koncert pozostawił po sobie wielki znak zapytania na mojej twarzy.

Znak zapytania szybko został zastąpiony przez szeroki uśmiech, kiedy ze sceny wybrzmiały pierwsze takty „Iconoclast”. Ten kawałek swoją mocą, brzmieniem i precyzją wykonania już na starcie rzucił na kolana. A to był dopiero początek koncertu Symphony X. Jego jedyną wadą było to, że się skończył i – jak się okazało – był jedynym utworem z tej – moim zdaniem najlepszej – płyty Amerykanów. Zapewne jego „osamotnienie” wynikało też z jego długiego trwania, wszak 10-minutowy numer może robić za dwa. Po tak genialnym wstępie, który rozbudził marzenia o koncercie, na którym zespół zagrałby całą płytę „Iconoclast”, występ trzymał poziom. Russel Allen wyskoczył na deski sceny w słonecznych okularach. Spodziewałam się, że będzie odgrywał takie same scenki jak na warszawskim koncercie, z zakładaniem i zdejmowaniem masek, okularów etc., ale na okularach zdjętych po „Iconoclast” się skończyło. Co nie znaczy, że nie bawił się śpiewaniem tak, jak wtedy. Rzeczywiście, chętnie „ilustrował” wokalizowane przez siebie teksty teatralnymi gestami, uderzał wirtualnym kijem bejsbolowym czy uprawiał jogging w miejscu na „Run with the Devil”. Właśnie, z „Underworld” poza rzeczonym „Bieganiem z diabołem” zespół zagrał potężny „Nevermore” i – moim zdaniem – najsłabszy punkt setu czyli balladowy „Without You”.  Wiele osób kojarzy amerykańską ekipę z neoklasycznym, niezbyt ciężkim graniem, a koncerty pokazują, że prawdziwym asem w rękawie Symphony X są właśnie te ciężkie numery w typie „Nevermore”, w których finezja spotyka się z huraganową mocą. To, co wygrywa na gitarze Romeo sprawia, że trudno nie złapać się za głowę. A tu przecież koncert leci, szkoda czasu na łapanie się gdziekolwiek. Na szczęście w parze z „Nevermore” i perełką z „Iconoclast” pojawiły się też kawałki z „Paradise Lost”, płyty, która rozpoczęła przygodę Amerykanów z coraz mocniejszymi aranżacjami - zespół zagrał m.in. „Serpent's Kiss” i „Set the World on Fire”. Największą niespodzianką koncertu było jego zakończenie. Już dość wcześnie nastąpiło przedstawienie muzyków, które zwyczajowo pojawia się pod koniec koncertów. Nie rozproszyło to jednak mojej czujności. Dzięki temu wielką niespodzianką było dla mnie sfinalizowanie występu... ponad 20-minutowym „The Odyssey”. Nie, nie było żadnego hitu do wspólnego śpiewania. Żadnego „Iced Earth” na koncercie Iced Earth czy „Run to the Hills”. Była epicka podróż, doskonale zaśpiewana, świetnie zagrana, bardzo przejrzyście nagłośniona.

I tak wraz z Odyseuszem dotarliśmy do końca koncertu. Wieść o pełnych salach w Niemczech można włożyć między mity. Ludzi było niewiele, za to takiej publiki można naprawdę życzyć sobie na każdym gigu. Ludzie po prostu przyszli na koncert. Nie było adorujących się grupek czy zakochanych parek rozmawiających głośno przez cały koncert. Świetny koncert, dobre nagłośnienie, dobre towarzystwo. Nic, tylko czekać na kolejny występ Symphony X. Zachęcajcie znajomych, którzy niekompatybilni z „neoklasyczną” estetyką zatrzymali się na pierwszych trzech płytach Amerykanów. Ten zespół naprawdę oferuje dużo więcej!

Katarzyna „Strati” Mikosz

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5064246
DzisiajDzisiaj1203
WczorajWczoraj1125
Ten tydzieńTen tydzień1203
Ten miesiącTen miesiąc67897
WszystkieWszystkie5064246
3.128.203.143