Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Mystic Festival – 02-04.06.2022 [Zdjęcia]

 

mfposter mMystic Festival - Gdańsk - 02-04 czerwca 2022

Okres pandemii doprowadził do sytuacji, w której na kolejną odsłonę Mystic Festival musieliśmy poczekać trzy lata. Dwukrotnie odwoływaną imprezę ostatecznie przesunięto na 2-4 czerwca 2022 roku. Organizatorzy przenieśli festiwal do Gdańska na tereny stoczniowe - miejsce historyczne, zachwycające po względem wyglądu poprzemysłowych budynków, pozostałości infrastruktury stoczniowej, bardzo malownicze, ale również tajemnicze. Cały teren, na którym zaplanowano festiwal od dłuższego czasu podlega rewitalizacji i przywracane są do życia miejsca pozostawione na zatracenie, zniszczenie i zapomnienie. Przykładem może być sławna już ulica Elektryków, przy której zlokalizowane są kluby B90 i Drizzly Grizzly, ważne ośrodki koncertowe w Trójmieście. To właśnie tam, zlokalizowane były trzy z pięciu scen koncertowych festiwalu, czyli The Shrine Stage (B90) i Sabbath Stage (Drizzly Grizzly) oraz Desert Stage, która stanęła przed klubami. Główna scena tj. Main Stage i nieco mniejsza Park Stage zostały wzniesione na otwartych przestrzeniach tak, aby móc zgromadzić kilkanaście tysięcy osób spragnionych muzyki.

Znakomicie zaplanowana impreza pozwoliła tysiącom fanów przemieszczać się bez problemów po terenie całego festiwalu. Dobra lokalizacja scen powodowała całkowitą izolacje dźwięków. Nawet gdy czas koncertów nakładał się na siebie nikt nikogo nie zagłuszał. Występy zaczynały się i kończyły zgodnie z planem co dawało słuchaczom możliwość sprawnych przesiadek między scenami.

Dla posiadaczy karnetów z lat 2020-2021, którym pandemia zabrała możliwość wybrania się na Mystic Festival organizatorzy przygotowali dodatkowy, darmowy dzień festiwalu. Warm Up Day to kilka mniejszych koncertów i eventów, które 1 czerwca rozpoczęły ten kilkudniowy maraton muzyczny. Warm Up mógł również posłużyć jako rozgrzewka dla akustyków i organizatorów, którzy podopinali wszystko na ostatni, przysłowiowy guzik. Festiwal rozpoczął się na Shrine Stage koncertem black metalowego Spectral Wound, który niestety, podobnie jak kolejny Skeletal Remains, nie zabrzmiał idealnie akustycznie, ale obronili się bardzo mocnymi występami. Jednakże prawdziwy początek tego dnia to występ Decapitated na Park Stage. Zespół po wydanej niedawno, bardzo dobrej płycie „Cancer Culture”, szybko złapał kontakt z publicznością i dał bardzo energetyczny koncert. Ta sama scena gościła następnie Carcass, który swoim występem potwierdził solidność, na którą zapracował latami. Bill Steer poprowadził zespół dając przykład młodszym muzykom jak można po wielu latach cieszyć się graniem na żywo. Wieczór tego dnia należał do Toma G. Warrior’a, który zaprezentował dwa sety utworów. Jeden złożony z materiałów Hellhammer, a drugi z klasycznych kompozycji Celtic Frost i Triptykon. Występy ciekawe, ale niewątpliwie dla wybranej grupy odbiorców.

Podczas festiwalu zaprezentowana została również wystawa Masek Śmierci Toma Warriora pod kuratelą Kathy Lenze. W odpowiednim oświetleniu, przy przejmującej muzyce, mogliśmy dotknąć duszy artysty i przemierzyć otchłań chorobliwej natury dzieł artystycznych stanowiących studium śmierci i przemiany. Wystawę usytuowano w zainscenizowanych na galerię bunkrach pod budynkami przy ulicy Elektryków.

Najciekawsze wspomnienia pierwszego dnia festiwalu to między innymi dwa koncerty na The Shrine Stage. Pierwszy to występ holenderskiego GGGOLDDD z nietuzinkowym głosem wokalistki Mileny Evy, który znakomicie połączył mroczne brzmienie rocka i elektroniki. Drugim był występ belgijskiego trio Brutus z perkusistką na wokalu Stefanie Mannaerts. Energetyczny, kameralny koncert, który wypełniały dźwięki oscylujące wokół post rocka i post punku.

Na Park Stage na pewno zapamiętany zostanie jakże odmienny od całości występ Heilung i jego pogańskie rytuały, które stanowiły bardzo ciekawe dla oka widowisko – ponad 20-osobowy zespół artystów w kostiumach z porożami, daje show wykorzystując oręż w postaci tarcz i włóczni. Wszystko to w rytmicznym tempie uderzeń w bębny oraz magicznej atmosferze zaklęć.

Czasówka festiwalowa została tak ustawiona, że każdy dzień po występie głównej gwiazdy zamykał koncert na Park Stage. Ostatni show pierwszego dnia dali Szwedzi z Katatonii i był to bardzo dobry, solidny występ. Wszystko brzmiało dobrze, można by rzec, że rozgrzewka dzień wcześniej dała efekty. Jonas Renkse wraz z zespołem zaserwowali publiczności nagrania z najnowszej płyty „City Burials”, jak i klasycznej „The Great Cold Distance”. Koncert był dobrze skonstruowany, a publiczność w melancholijny nastroju mogła odpocząć po intensywności pierwszego dnia.

Główne wydarzenia festiwalu toczyły się na Main Stage. Z tych najważniejszych godny odnotowania był występ angielskiego Malevolence, który zagrał znakomicie, ale i występ Mastodon, po którym można było sobie dużo obiecywać, ale zespół pomimo swojego statusu, nie powalił publiczności na łopatki. Na pewno klubowo sprawdzają się o wiele lepiej.

Headliner’em pierwszego dnia festiwalu była szwedzka grupa Opeth. Muzycy pod wodzą Mikaela Akerfeldta regularnie odwiedzają Polskę, a ich koncerty zawsze stoją na mistrzowskim poziomie brzmieniowym. Zróżnicowane, progresywne kompozycje, okraszone wokalem, który płynnie przechodzi od partii nastrojowych do ekstremalnych rejestrów śpiewanych growl’em, niezmiennie elektryzują słuchaczy. Muzyka Opeth jest różnorodna gatunkowo, łączy wiele estetyk, a jednocześnie jest spójna w swoim charakterze. Szkoda, że czwartkowa gwiazda miała przyjęcie mniej entuzjastyczne niż występujące w kolejnych dniach Judas Priest, czy Mercuful Fate. Może powodem było to, że fani nie byli jeszcze dostatecznie wtopieni w atmosferę muzycznego święta. Mikael Akerfeld wciąż w ten sam znakomity sposób prowadzi koncert, wypełniając przerwy między utworami zabawnymi komentarzami. Ma świetny kontakt z publicznością.

Drugiego dnia festiwalu fani czekali pod Main Stage na dwóch artystów Saxon oraz Judas Priest. Peter Byford to człowiek, który pojawiając się na scenie zarządza całym show w sposób bezkompromisowy. Potrafi sobie zjednać fanów już od pierwszych dźwięków. Cały koncert to było wspólne śpiewanie najlepszych kompozycji z repertuaru Saxon z kilkutysięcznym tłumem. Wśród utworów znalazł się m.in. Broken Heroes poświęcony bohaterom walczącej Ukrainy. Był to naprawdę znakomity występ jednego z weteranów wieczoru.

MF Saxon 01fot. Małgorzata "Margit" Bilicka

 

W przerwie koncertów gwiazd wieczoru na Park Stage zaprezentowała się Mgła. Zespół po raz kolejny zachwycił spektaklem, który jest dopracowany tak muzycznie jak i wizerunkowo. Ilość przybyłych ludzi pod scenę potwierdza rosnącą popularność black metalowców z Krakowa. Ich pozycja z roku na rok staje się niepodważalna.

Po Mgle wielotysięczny tłum przeniósł się po raz kolejny na Main Stage na najbardziej wyczekiwany koncert dnia, czyli Judas Priest. Z okazji świętowania 50-lecia artyści dali efektowne show z przekrojową setlistą utworów od pierwszego albumu „Rocka Rolla” po ostatni wydany cztery lata temu album „Firepower”. Ponad 70-letni Rob Halford nadal potrafi wyciągać wysokie dźwięki, czym elektryzuje publiczność, choć według wielu najlepsze lata muzyk ma już za sobą. Wszystko też wskazuje na to, że nie zobaczymy już na scenie klasycznego duetu gitarowego K. K. Downing i Glenn Tipton. Jednakże Richie Faulkner i Andy Sneap zastępują legendarnych gitarzystów równie efektywnie. Na koncercie nie zabrakło charakterystycznych gadżetów jak ruchoma konstrukcja w kształcie emblematu zespołu, dmuchany byk, wizualizacje na telebimie, czy obowiązkowy wjazd na scenę motocyklem. Duże, znakomite show, idealne oświetlenie, doskonałe brzmienie oraz lekkość z jaką się zaprezentowali, potwierdziło dobrą formę i status Judas Priest jako gwiazdy na heavy-metalowej scenie.

MF JudasPriest 01

fot. Małgorzata "Margit" Bilicka

Dzień zamykał kultowy Mayhem, który na Park Stage dał widowiskowy koncert. Nastrój i atmosfera występu budowała się w black metalowych dźwiękach rozchodzących się w przestrzeni.

Trzeci dzień, będący w rzeczywistości czwartym dniem festiwalu, to kolejny dzień wielu znakomitych występów. Z dobrej strony pokazała się rodzima Materia, która dała przyzwoity show i porwała zgromadzonych pod sceną słuchaczy. W ocenie wielu prawdopodobnie jeden z lepszych koncertów festiwalu dał francuski Igorrr. Bardzo fajnie odpoczywało się na Desert Stage przy dźwiękach The Vintage Caravan. Warta odnotowania była również obecność Lindy-Fay Helli, wokalistki Wardruny, która wystąpiła na Sabbath Stage. Niestety jej występ zazębił się z koncertem głównej gwiazdy wieczoru co spowodowało odpływ słuchaczy i zmniejszenie frekwencji.

Na Main Stage zaprezentowali się weterani - Vader obchodzący 40 lecie istnienia. Z tej wyjątkowej okazji zespół zagrał w całości materiał z płyty „De Profundis”. Było gorąco pod sceną i to dosłownie bo efekty pirotechniczne podkreślały dodatkowo charakter death metalu. To pierwszy koncert jaki słyszałem z Michałem Andrzejczykiem na perkusji, który zastąpił James’a Stewart’a. Bardzo solidny występ - Vader to maszyna, która nie rdzewieje, a nowe tryby jej nie spowalniają.

Islandzki Sólstafir był jednym z jaśniejszych punktów Park Stage w tym dniu. Panowie zagrali bardzo fajny, mocny set, a wokalista Aðalbjörn Tryggvason tym razem nie spacerował po barierkach, ale po głośnikach, a wszystko to po to by być bliżej fanów.

MF Soltafir 01

fot. Małgorzata "Margit" Bilicka

Oczekiwanym wydarzeniem ostatniego dnia festiwalu był występ kultowego zespołu Mercyful Fate. Duńczycy reaktywowali się w 2019 roku, niestety pandemia pokrzyżowała im plany koncertowe. Występ w ramach Mystic Festival był drugim na światowej, pierwszej trasie od czasu reaktywacji zespołu. Podczas koncertu zaprezentowany został również nowy utwór co biorąc pod uwagę czas od ostatniego albumu Mercyful Fate, wydanego w 1999 roku, był dla zagorzałych fanów niesłychaną gratką. Wielkie widowisko z centralną postacią, demonicznym King’iem Diamond’em, podobało się publiczności. Król przemierzał scenę w długich szatach przywdziewając na głowę rogi kozła lub koronę co wraz z jego czarno-białym makijażem wyglądało dość efektownie. Należy przyznać, że lider zespołu śpiewający do mikrofonu w kształcie skrzyżowanych kości jest w dobrej formie. Nawet partie śpiewane falsetem brzmiały jak przed laty na historycznych płytach. Reasumując na pewno było warto zobaczyć ten show w warstwie widowiskowej.

MF MercyfulFate 01

fot. Małgorzata "Margit" Bilicka

Na koniec wzmianka, o tych, którzy gasili światło na festiwalu, czyli norweskiej grupie Leprous. Pora na ich występ może nie była idealna, ale muzyka, którą wykonują zabrzmiała bardzo dobrze. Godzinny koncert kończący się o drugiej nad ranem był fenomenalnym zwieńczeniem całego wydarzenia.

Te trzy dni festiwalu plus Warm Up Day to były niezwykle dni wypełnione bardzo różnorodnymi gatunkami muzyki. Wszyscy uczestnicy mogli zapoznać się z wieloma zespołami tworzącymi szerokie spektrum ciężkich brzmień. Patrząc na tłum przemieszczający się w czasie festiwalu faktycznie to robili korzystając z tej unikalnej możliwości. Każdy mógł uzupełnić swoją szafę we wszelakie elementy garderoby, ozdób, czy biżuterii. Wielbiciele muzyki niezależnie od tego czy odtwarzają ją na płytach CD, winylach, czy old schoolowych kasetach magnetofonowych, również mogli się w nie obkupić. Szeroki wybór gadżetów uzupełniały figurki, magnesy, czy książki. Wszystko w jednym miejscu. Dla spragnionych niezliczona liczba stoisk z piwem, dla głodnych food trucki i zróżnicowane menu, dodatkowo strefy relaksu, dzięki czemu można było czuć się mega zaopiekowanym. Wszystko w ilościach, które zapewniały komfort i uczucie radości w uczestniczeniu w festiwalu, a nie walkę o przetrwanie.

Pierwszy gdański Mystic Festival to już historia. Pomysł przeniesienia festiwalu był trafiony w dziesiątkę - potwierdzają to wypowiedzi jego uczestników. Organizatorzy również wypowiadają się pozytywnie na temat minionego wydarzenia, co daje nadzieję, że Gdańsk stanie się docelowym stałym jego miejscem. Ogromny teren po gdańskiej stoczni może przyciągnąć w kolejnych latach jeszcze więcej osób, a znakomity, niepowtarzalny klimat i sceneria terenów przemysłowych z pewnością są elementem zachęcającym do przyjazdu w to urokliwe miejsce. Jeżeli organizatorzy podtrzymają poziom artystyczny i zadbają równie dobrze o logistykę to sukces za rok murowany.

Marcin "Crowbar" Bilicki

Zdjęcia: Małgorzata "Margit" Bilicka

 

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5065676
DzisiajDzisiaj198
WczorajWczoraj2435
Ten tydzieńTen tydzień2633
Ten miesiącTen miesiąc69327
WszystkieWszystkie5065676
18.222.182.105