Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Helloween - Katowice - 18.09.2022

Helloween - MCK Katowice - 18 września 2022

Kiedy kilka lat temu, świat obiegła wiadomość o powrocie Michaela Kiske i Kaia Hansena do składu, nie zaprzeczę, czułem ekscytację. Wszak Helloween, to nie tylko jedna z konstytutywnych dla power metalu grup, ale i dla mnie osobiście, jeden z najbardziej znaczących zespołów, jakie towarzyszyły mi podczas przygody z muzyką metalową. Mimo, że studyjne nagrania, jakie Niemcy popełniali w ciągu zgoła dwóch ostatnich dekad, wystawiały moją cierpliwość na srogą próbę, siła sentymentu pozostała ogromna. Wszystko to spowodowało, że podchodziłem do wspominanego powrotu ze sporym kredytem zaufania. Nie nadwyrężyły go nawet pojawiające się w chwilę po rozpoczęcie trasy doniesienia o nierównej kondycji wokalnej Michaela Kiske, czy początkowo chłodne wypowiedzi muzyków na temat potencjalnego nowego albumu studyjnego. Wystarczyło to, że na scenie (w 2017 roku była to Warszawa) zjawił się zespół w nowym, siedmioosobowym składzie i dawne klasyki zdawały się znowu brzmieć tak jak powinny.

Co zmieniło się przez te pięć lat? Pozornie sporo, zostając oczywiście w świecie Helloween. Przede wszystkim, otrzymaliśmy nowy album grupy, jakby dla podkreślenia jego wagi i znaczącej pozycji w dyskografii, pozbawiony tytułu. Dyskusję o tym, czy spełnia on pokładane w nim nadzieje, w tym momencie pominę. Skoro jest nowy album, w dodatku poluzowane zostały pandemiczne ograniczenia w organizacji imprez masowych, to naturalnie otwiera grupie kolejną okazję do wyruszenia w trasę koncertową, której polskim przystankiem były Katowice.

Nie zmieniło się to, że Helloween prezentują się obecnie jak dobrze naoliwiona i profesjonalne w swoim działaniu maszyna. Koncert, podobnie jak ten sprzed kilku lat, wydawał się dopracowany i zapięty na ostatni guzik. Grupa grywa obecnie na dużo większych scenach, niż przed powrotem byłych muzyków i ma to swoje wykorzystanie. Przede wszystkim, pojawia się wychodzący głęboko w publiczność podest, rodem z występów dużo większych gwiazd. Podobnie sprawa ma się z oświetleniem i kwestiami, nazwijmy to, scenograficznymi. Bateria świateł może imponująca nie była, ale ich programowanie już tak. Do tego wielki telebim za sceną, na którym pojawiały się ilustrujące poszczególne utwory teledyski, bądź, co rzadziej, ujęcia na muzyków z kamerek, znajdujących się gdzieś w obrębie sceny. Infantylnych filmików z „dyńkami”, tym razem, na szczęście, zabrakło.

Jednakże, co również się nie zmieniło, w tym idealnym zaplanowaniu poszczególnych elementów ginie gdzieś spontaniczność. Wyobrażam sobie, że muzycy Helloween, na próbach przed występami ćwiczą nie tylko ogrywany materiał, ale i choreografię, z jakiej planują korzystać na scenie. Ośmielam się podejrzewać, że planują nawet kierunek, w którym zamierzają zamachać ręką lub gitarą. Przypuszczam, że wszelkie odstępstwa od takiego planu muszą być przez nich odbierane, jako przykry dyskomfort. Oczywiście, nie mam pewności, że tak jest, ale obserwowanie grupy na deskach zostawiło we mnie takie właśnie, dość dziwne jak na metalowy koncert wrażenie.

Czy oznacza to, że uważam katowicki występ za kiepski? W żadnym wypadku, bo z rzeczy stałych, nie zmieniło się również to, że muzyka Helloween to nadal wybitnie zagrany i momentami świetnie zaśpiewany heavy metal, którego twórcze soki mają znacznie głębsze źródło, niż wyobrażali by to sobie ich niezliczeni epigoni. Nośna siła, która wybrzmiewa z kawałków takich jak „Eagle Fly Free”, „I Want Out”, „Future World”, „Keeper of the Seven Keys”, nowszych „Power” czy wręcz najnowszego, „Skyfall”, to rzecz absolutnie nie do podrobienia. Michael Kiske na żywo może momentami wokalnie niedomagać i sprawiać wrażenie, że pobyt na scenie nie jest dla niego źródłem komfortu. Andi Deris, może śmieszyć nieco krindżowym humorem, a Kai Hansen – idiotycznym wizerunkiem gwiazdy rocka ze szczyptą emo-core (możliwe, że elementy wizerunkowe podpatrzył u Saschy Gerstnera). Jednak w głębszym rozrachunku nie ma to większego znaczenia. Siłę Helloween stanowią ich utwory, będące przykładem tego, co najlepsze w melodyjnej muzyce metalowej. Przynajmniej, jeżeli mówimy o najwybitniejszym, a więc, niestety najstarszym (ale z nowszymi wyjątkami!) materiale grupy. Tego raczej nic nie zepsuje, nawet sami członkowie Helloween, chociażby bardzo się starali. Być może przydałaby się jakaś kropka nad „i” tej reaktywacji, w postaci doskonałego albumu studyjnego (tak, przyznaję się, tytułową płytę sprzed roku uznaję za okropnie przeciętną, z dwoma czy trzeba wybijającymi się numerami). Ale nawet, jeżeli czegoś takiego nie dostarczą, to zawsze zostaje ich występ na żywo. Ten jest z pewnością przeplanowany, niezbyt zaskakujący zmianami na przestrzeni lat, ale nadal dostarczający emocji.

W roli gościa pojawili się Hammerfall, jedni ze wspomnianych już epigonów. Dostarczyli zupełnie przyzwoitego, rzetelnego koncertu, którego najlepszym dla mnie punktem była kondycja wokalna Joacima Cansa. W moim przekonaniu, to doskonały wokalista, jeden z najbardziej błyskotliwych skarbów tego gatunku. Chociażby dla niego warto było zobaczyć tych szwedzkich powermetalowców.

Igor Waniurski

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5374582
DzisiajDzisiaj912
WczorajWczoraj3050
Ten tydzieńTen tydzień3962
Ten miesiącTen miesiąc24158
WszystkieWszystkie5374582
3.239.3.196