Nightwish - Gliwice - 14.12.2022
NIGHTWISH - Arena Gliwice - 14 grudnia 2022
Na Nightwish popularność kawałka mierzy się ilością wyjmowanych telefonów do nagrań. Paradoks jest taki, że zespół rozpoczął koncert od mocnego „Noise”, który jest wielkim manifestem zespołu przeciwko przenoszeniu się naszego prawdziwego życia do mediów społecznościowych. Na nic manifest, na pewno niejedna migawka z koncertu trafiła od razu do Facebooka. (uśmiech) Ma to jednak swoją budującą stronę - istny wysyp ekranów zauważyłam po pierwszych dźwiękach „Ėlan”. Jak pewnie pamiętacie, kilka lat temu był to pierwszy singiel prezentujący Floor Jansen, jako nową wokalistkę Nightwish. Wtedy zaskoczona byłam subtelnością wokali w tym numerze. Floor ma głos jak dzwon i skalę stąd do nieba, a kawałek „Ėlan” mogłaby zaśpiewać i słabsza wokalnie Anette Olson. Jak się okazuje kompletnie nie mam muzycznej intuicji. Ten subtelnie zaśpiewany „Ėlan” został kolejnym hitem zespołu. Floor daje czadu na koncertach i nie widzi (albo Tuomas nie widzi) potrzeby epatowania swoją genialnością na płytach studyjnych. Tak, „Ėlan”, kawałek z później płyty, kawałek z „nową” wokalistką, dołączył do hitów zespołu.
Sama Floor została przez fanów przyjęta z wielkim entuzjazmem, zapewne nie tylko dlatego, że potrafi zaśpiewać wszystko, z sopranowymi partiami Tarji włącznie, ale też pewnie przez swoją przesympatyczną naturę i wdzięk. Floor, tak samo jak jej rodaczka, Anneke van Giersbergen, po prostu przez cały koncert się uśmiecha i czerpie radość z występowania na scenie. Koncert w Gliwicach po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że jakby teraz Tarja nieśmiało zapukała do Tuomasa z zapytaniem czy może wrócić, zostałaby odprawiona z kwitkiem „za późno, moja panno”. Nightwish z Floor nie tylko stał się dużo większym i jeszcze bardziej popularnym zespołem, ale też poszerzył kręgi odbiorców. Floor nie tylko łączy majestat wokali Tarjii z prostotą wokali Anette, ale wynosi zespół na inny poziom. Doskonale koresponduje z muzyczną drogą, jaką obecnie Nightwish podąża, ale też osadza mocno zespół w świecie metalu. To nie eteryczna dama przyklejona do gitar, ale metalowa babka z krwi i kości, która doskonale wie, co robi wśród muzyków na scenie.
Gliwicki koncert był jednocześnie częścią trasy, w którą zespół ruszył po tym, jak Floor ogłosiła, że walczy z nowotworem. Przyznam szczerze, że od tej dziewczyny bije taka moc, że w ogóle nie widać, z czym się zmaga. Trasa trwa od października, jest bardzo intensywna, a Floor, jakby nie traciła energii. Czekałam na jej irlandzki taniec podczas folkowej solówki w „I want my Tears Back” i ku mojemu zaskoczeniu, doczekałam się. Trzymam kciuki, żeby ta jej ogromna witalność była jednocześnie dowodem zwycięskiej walki z chorobą. Zwłaszcza, że teraz Floor bierze większość ciężaru frontmenki na swoje barki. Jeszcze do niedawna wszystkie wokalistki w Nightwish spierane były wokalnie oraz scenicznie przez Marco Hietalę. Hietala z kapeli odszedł, Finowie przyjęli innego basistę, Jukkę Koskinena, który... nie śpiewa. Obecnie partie Marco albo śpiewa Floor, albo są instrumentalne. Przyznam szczerze, że nie rozumiem tego zabiegu. Z jednej strony Floor może więcej i staje się centralnym, punktem występu, z drugiej strony, mam wrażenie, że brakuje przeciwwagi. To nie znaczy, że męskich wokali nie było, w kilku miejscach swoje partie zaśpiewał będący od niecałej dekady na stałe w zespole Troy Donockley, odpowiedzialny na folkową oprawę Nightwish.
Setlista osadzona była o ostatnie płyty zespołu. Najstarszą, reprezentowaną przez trzy utwory była „Once”. Ten wybór wynika z zapewne z faktu, że zespół od lat wędruje w coraz bardziej symfoniczną i pompatyczną stronę, unikając płaskich „hitów” i chce to odzwierciedlić na żywo. Cudownym zwieńczeniem tej linii jest zagranie na końcu koncertu niezwykle długiego „The Greatest Show on Earth”, który zostawia słuchaczy z niemal filozoficzną myślą o naszej roli na Ziemi. W Gliwicach, po raz trzeci w ogóle, zespół zagrał „Our Decades in the Sun”. Na życzenie wokalistki sala rozświetliła się setkami światełek z telefonów. Wyglądało to bajecznie i doskonale połączyło się z oprawą wizualną koncertu. Choć ta opierała się głównie na emitowanych na ekranach wizualkach, nie była ani trochę męcząca. Wręcz przeciwnie, podkręciła magię koncertu. Po pierwsze przez większość występu nie epatowała osobnymi obrazami, które odciągają uwagę od sceny, ale miękko wtapiała się w muzykę, emitując gwiazdy, płatki śniegu, naturę. Po drugie, oprawa była doskonałej jakości, na bardzo wysokim poziomie i perfekcyjnie zgrywała się z planem koncertu (nie trzeba dodawać, że w takiej sytuacji nie ma miejsca na spontaniczność). Zresztą jakość tej oprawy pasowała i do jakości nagłośnienia. Było naprawdę dobre, wszystko było słychać, jak trzeba, bez piachu, pisku i schowanych dźwięków. Niejedno duże miasto w Polsce mogłoby pozazdrościć Gliwicom takiej hali. Do tego dobrze przeszkolona obsługa obiektu, czytelne i dobrze nagłośnione komunikaty nadawane w przerwach. Koncert zresztą umilił nam jeszcze jeden szczegół, ale ten akurat nie zależał ani od areny, ani od zespołu. Tego wieczora Gliwice były spowite grubą kołderką śniegu, który cały czas dosypywał. Nic piękniejszego na koncert Finów, który kreuje magiczny i baśniowy klimat.
Przed Nightwish zagrały jeszcze dwa supporty. Podobnie jak w 2018 roku w Krakowie, jednym z nich był Beast in Black. Obejrzałam cały koncert, ale nie pomógł mi ani na jotę zrozumieć, co w tym zespole jest takiego dobrego. Wiele osób mówi, że sentyment do klimatu lat 80. Ja też mam ten sentyment, ale sęk w tym, że większość tego, co na koncercie prezentował Beast in Black brzmi raczej, jak sentyment do lat 90. z eurodance i boysbandami na czele. Ciekawe jest to, że długo ta granica między metalem a disco była pilnie strzeżona i w zasadzie nieprzekraczalna. Kiedy tylko pękła, wysypało się istne pandemonium dziwnych tworów i akceptujących je słuchaczy. Publice najwyraźniej taka fuzja eurodance z metalem pasuje, bo ta naprawdę bawiła się przednio. Mnie ucieszyły dwie rzeczy. Po pierwsze obcowanie z głosem tak ciekawego wokalisty jakim jest Yannis Papadopoulos, który operuje niesamowitą skalą i całym wachlarzem barw, którymi żongluje na koncercie jak wyrafinowany kuglarz. Druga rzez to fakt, że na poprzednim koncercie wokalista wciąż wołał do nas, czy jesteśmy gotowi na prawdziwy heavy metal. Czekałam na ten heavy metal i się nie doczekałam. Na Gliwickim koncercie nie byłam tak rozczarowana, bo o prawdziwym heavy metalu wokalista skromnie wspomniał tylko raz. Ostatecznie, doświadczenie z Beast in Black uważam za zamknięte i wracam myślami do absolutnie magicznego doświadczenia, jakim był koncert Nightwish.
Strati