„Nietypowe podejście u kresu świata” (Night Mistress)
Nie ma chyba drugiego takiego młodego zespołu w Polsce, który zaprezentował na swej debiutanckiej płycie tradycyjny „europejski” ower metal na profesjonalnym poziomie… Night Mistress „The Back Of Beyond”, bo o tym debiucie mowa, to jedna z tych płyt, które mają potencjał zwrócenia na siebie uwagi fanów z całego świata za sprawą naprawdę przebojowej muzyki. Mocno kibicując kapeli, zobaczmy co na jej temat powiedział nam wokalista Chris Sokołowski.
Cześć. Niedawno zadebiutowaliście longplayem “The Back Of Beyond”. Jakie nastroje panują w Night Mistress w związku z wydaniem tego albumu?
Krzysztof Sokołowski: Witam serdecznie! Nastroje w zespole z jednej strony są bardzo pozytywne: jesteśmy zadowoleni, że w ogóle udało się wydać płytę, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że nie jest łatwo znaleźć wydawcę, który zainteresowałby się debiutanckim albumem; jednak odczuwamy też pewien niedosyt: cały czas mieliśmy, a w zasadzie ciągle mamy, nadzieję, że płytę uda się wydać również w Europie. Niemniej zainteresowanie zespołem i sama płytą jest dosyć duże, co nas oczywiście cieszy i już zaczyna owocować zwiększającą się frekwencją na naszych koncertach.
Jesteście rozpoznawalnym w pewnych kręgach zespołem ze Skarżyska – Kamiennej. Czy mógłbym prosić o skrótową opowieść, jak potoczyły się Wasze losy na drodze do “The Back Of Beyond”? Co uważacie za swoje wcześniejsze sukcesy jako muzycy?
Zespół powstał, kiedy mieliśmy po 16-17 lat. Pierwszy pięcioosobowy skład skompletowaliśmy dosyć szybko przeszliśmy od grania coverów do tworzenia własnych kawałków. Trzeba przyznać, że w tamtym czasie największy wpływ na nas wszystkich wywierało Iron Maiden, co słychać w szczególności na pierwszej demówce. Chyba tylko ja znacznie odbiegałem od maidenowej stylistyki, na pewno z własnej chęci nienaśladowania Bruce’a, ale i z braków wokalnych możliwości. Wraz z upływem czasu zaczęliśmy się rozwijać muzycznie, co owocowało coraz lepszymi (naszym zdaniem) kompozycjami, jak i samym ich wykonywaniem. Na drodze do nagrania pierwszej długogrającej płyty stanęła nam rzeczywistość. Każdy z nas pojechał w inną stronę by uczyć się i pracować w związku z czym próby graliśmy średnio raz w tygodniu, a to nie sprzyjało szybkiemu skompletowaniu i ograniu materiału. W międzyczasie zespół opuścił Mateusz (perkusista) i na nowego, odpowiedniego garmana przyszło nam czekać ponad półtora roku. Na szczęście nasza uporczywość i nieustająca chęć grania nie poszły na marne. Gdy tylko udostępniliśmy na MySpace dwa utwory z nadchodzącej (wtedy) płyty „The Back of Beyond” otrzymaliśmy propozycję umieszczenia jednego z nich na kompilacji hollywoodzkiej wytwórni 272 Records zatytułowanej „Kill City vol. 26”. „Children of Fire”, bo o tym kawałku mowa, otwiera w/w składankę. Był on również singlem, który ją promował. Niedługo po ukazaniu się kompilacji nawiązaliśmy kontakt z kalifornijską wytwórnią Hell Rider Records, która zaproponowała wydanie albumu na USA oraz Kanadę. Jeśli chodzi o nasze wcześniejsze muzyczne osiągnięcia, to za pewne są to demówki, które spotkały się z licznymi przychylnymi recenzjami i opiniami oraz to, że w ogóle zostaliśmy zauważeni i docenieni, czego efektem jest udział na wspomnianej kompilacji, a następnie wydanie płyty. Za sukces można również uznać fakt, iż pomimo trudności, o których mówiłem, udało nam się nagrać (chyba niezłą) płytę, na której nie zamierzamy poprzestać. Ciągle piszemy nowe utwory.
W kwietniu 2011 roku udało Wam się wydać kawał bardzo solidnego metalu środka z wcale nie małymi wpływami poweru. Słyszę u Was naleciałości stylistyczne zarówno Accept, Edguy, jak i francuskiego Lonewolf czy australijskiego Black Majesty (optymistyczny kawałek z bardzo charakterystycznymi dla Australijczyków fragmentami “City of Stone”). Czy od początku istnienia Night Mistress chcieliście tak właśnie grać i brzmieć?
Ciężko powiedzieć czy właśnie tak chcieliśmy grać od początku, ale na pewno słuchając ostatniej płyty jesteśmy zadowoleni tak z kompozycji, jak i z brzmienia. Tak naprawdę nasza muzyka kształtowała się z biegiem lat, lecz zawsze chcieliśmy, aby nasze granie było mocne, energetyczne, wyraziste, z nutą melodii. Myślę, że taka właśnie jest nasza płyta. A co do „naleciałości” to uznam je tutaj za komplement.
Jestem dopiero na etapie gorącego zapoznawania się z “The Back Of Beyond”, ale odczucia po pierwszych przesłuchaniach mam takie, że album w pewnym sensie wyróżnia na tle polskiej sceny ogromna, ale niewymuszona przebojowość i melodyjność, idąca w parze z porywającym charakterem solówek, zbliżająca Waszą muzykę do power metalowych klimatów. Chyba nie jest to typowe podejście wśród polskich debiutantów?
Wydaje mi się, że nie jest to typowe podejście w ogóle wśród polskich zespołów, nie mówiąc o debiutantach. Szczerze powiedziawszy znam kilka grup z naszego kraju, które grają muzykę o podobnym charakterze. To jest jednak granie, które lubimy. Nie wchodziło zatem w grę nagrywanie czegoś, co miałoby ułatwione szanse „przebicia się”, ale nie byłoby „nasze”. Aza komplementy dziękujemy.
“The Back Of Beyond” trwa jedynie 41 minut, co uważam za spory plus, gdyż w związku z mnogością zawartych na niej pomysłów nie ma prawa się nudzić (chyba że ktoś wyjątkowo nie gustuje w tego typu muzie). Nie zawiera żadnych wypełniaczy ani przegadanych fragmentów. Czy na krążek trafiło wszystko, co dobrego mieliście do zaoferowania, czy też wybraliście najlepsze kompozycje z większego repertuaru?
Właściwie nagraliśmy wszystko to, co chcieliśmy. Oprócz zamieszczonych na płycie kawałków mieliśmy kilka innych pomysłów. Jednak stwierdziliśmy, że 9 utworów to ilość wystarczająca jak na debiutancki album, która podsyci apetyt słuchaczy. Poza tym, naprawdę ciężko było nam rezerwować odpowiednie terminy w studiu ze względu na inne obowiązki. Gdybyśmy mieli zarejestrować kilka utworów więcej samo przygotowanie się do sesji nagraniowej, jak i jej czas trwania na pewno by się wydłużyły.
Moim faworytem jest “40”, dlatego że wydaje się nieco epicki i tajemniczy; należy do tej klasy piosenek, które choć nie są hitami, nigdy się nie nudzą, bo można za każdym razem czerpać z nich nowe wrażenia soniczne. Tutaj prawdopodobnie daje o sobie znad fakt, że twórczość Nevermore nie jest Wam obca? Pamiętacie może, w jakich okolicznościach powstawało “40”?
Mówiąc szczerze nigdy nie byliśmy ogromnymi fanami Nevermore. „40” to kompozycja Arka, który nieco interesuje się kulturą, a przede wszystkim muzyką Bliskiego Wschodu. Był taki czas, że słuchał jej dosyć sporo, co odcisnęło piętno na jego kompozycji. Kiedyś „przyniósł” na próbę kawałek, do którego ułożyłem melodię a później napisałem słowa. Nie chciałem jednak, aby kawałek stał się typowo „arabski”, więc tekst oparłem na 40-dniowym poście Chrystusa na pustyni w odniesieniu do samego siebie.
Większość kawałków utrzymana jest w bardzo szybkim tempie. Wyjątkiem jest znów przywołująca skojarzenia z Nevermore (okres “Dreaming Neon Black”) ballada “Leaves of September”, w której zwłaszcza wokalista Krzysztof Sokołowski wykazał się naprawdę profesjonalnym podejściem: porządny warsztat, zadzior i zaangażowanie – słychać, że dysponujesz świetnym głosem. Krzysiek, w jaki sposób dbasz o swój naturalny instrument? Czy pobierasz lekcje śpiewu u profesjonalnych instruktorów?
Znów dzięki za ciepłe słowo. Możliwe, że zaangażowanie w tym utworze jest z mojej strony dość szczególne, jako że tekst jest całkiem osobisty. Co do wokalu, to właściwie wszystkiego uczę się sam. W życiu na lekcji śpiewu byłem dosłownie parę razy. Przez kilka miesięcy uczęszczałem na emisję głosu. Staram się samodzielnie gromadzić materiały, różnego rodzaju ćwiczenia, które pomagają dbać o głos oraz go rozwijać. Bardzo dużo nauczyłem się słuchając takich wokalistów jak Halford, Owens, Sheepers, Dickinson, czy Kupczyk, jak i samego siebie, starając się poprawiać popełniane błędy. Podoba mi się termin „naturalny instrument”.
W kwestii instrumentalnej położyliście chyba na całej płycie nacisk na feeling, pod względem technicznym nie popisujecie się niepotrzebnie. Czy jest to wynikiem zespołowej pracy podczas komponowania?
Zespołowej pracy – pewnie też, ale myślę, że nie zawsze jest to przyczyna wyczuwalnego feelingu. Zdarza się, że któryś z nas przedstawia reszcie zespołu swój nowy kawałek, który jest już właściwie cały i gotowy. Według mnie największą rolę odgrywają emocje. Po prostu lubimy to, co robimy, lubimy grać swoje utwory, a skoro mówisz, że słychać to w naszej muzyce, to bardzo nas to cieszy.
Jakie tematy poruszacie w tekstach poszczególnych kawałków?
Tak naprawdę nie lubię mówić o czym konkretnie piszę w poszczególnych kawałkach. Wolę zostawiać słuchaczom możliwość wielorakiej (na ile to możliwe) interpretacji tekstów, tak, aby każdy znalazł w nich coś swojego. Mówiąc zatem bardziej ogólnie, tematyka, jaką podejmuję w tekstach na „The Back of Beyond” to nostalgia, smutek, ale i radość, wolność, szaleństwo i optymizm, które czasem przeplatają się z uczuciem przygnębienia; skoro jest ballada, to znalazło się miejsce również na wątek miłosny; raczej metaforycznie pojawia się także śmierć, grzech oraz obłuda, ale przede wszystkim chęć wyrażenia swoich emocji i podzielenia się nimi.
Jakie są Wasze największe wzorce wokalistów / gitarzystów / perkusistów?
Każdy z nas czerpie wiele z szeroko pojętego heavy-metalu, do którego jednak staramy się nie ograniczać. Słuchamy wielu wykonawców, śledzimy wiele karier, jesteśmy otwarci na muzykę. Zwracamy jednak uwagę nie tylko na technikę gry, ale w znacznym stopniu na osobowości muzyków, co przekłada się na pomysły jakie realizujemy. Jeżeli mamy wymienić tych najważniejszych, którzy wywierają na nas duży wpływ, to prócz wokalistów, o których wcześniej już mówiłem, i do których na pewno zaliczam również Freddiego Mercury, to są to: Adrian Smith oraz Steve Harris, Mark Knopfler, Gary Moore oraz perkusiści: Cozy Powell, Neil Peart, czy Tommy Aldridge.
Jaką rolę pełni Hell Rider Records w rozwoju Waszej kapeli?
Hell Rider Records na pewno pozwolił nam pokazać się szerszej rzeszy odbiorców. Promocja jednak raczej ogranicza się do USA, a w szczególności do samej Kalifornii, gdzie płyta jest reklamowana w miejscowych rozgłośniach radiowych i stacjach uniwersyteckich. Należy dodać, że Hell Rider współpracuje z wytwórnią Demon Doll Records, która posiada stałą, pokaźną bazę klientów, dzięki czemu łatwiej jest nam (a właściwie Hell Riderowi) do nich dotrzeć. Podpisaliśmy umowę, która szczególnie nie ogranicza nas wydawniczo. Mamy dostęp i pozwolenie na wykorzystanie projektu graficznego i wydanie płyty bądź przez wytwórnię w Europie, bądź własnym nakładem.
W jaki sposób zamierzacie promować “The Back Of Beyond”? Na jaką skalę zamierzacie koncertować?
Nieodłącznym elementem promocji jest oczywiście Internet. Przez nasz profil MySpace można bezpośrednio zakupić płytę. Posiadamy również niedawno założoną stronę Facebook zespołu. Po oficjalnym wydaniu płyty otrzymaliśmy liczne maile z zapytaniem o możliwość otrzymania materiału i następnie jego zrecenzowanie, co uważamy za całkiem skuteczny element promocyjny. Najważniejsze jest jednak koncertowanie. Pomimo licznych obowiązków staramy się organizować swój czas w taki sposób, aby grać jak najczęściej. W kwestii skali koncertowania to zobaczymy, co pokaże czas. W najbliższej przyszłości planujemy koncerty w Polsce. Jednak możliwe, że uda zagrać się poza granicami naszego pięknego kraju. Myślę, że pierwsze kroki będziemy kierować w stronę naszych południowych sąsiadów.
Wielkie dzięki za udzielone odpowiedzi. Do zobaczenia na jakimś koncercie!
Dzięki za rozmowę! Mamy nadzieję, że jeszcze zobaczymy się na niejednym koncercie!
Sam O’Black
Oryginalnie wywiad ukazał się w czwartym numerze fanzina Kofinalny Magazyn Muzyczny CF z listopada 2011 roku.