Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Heavy metal żyje i będzie żył jeszcze długo” (Shadow Warrior)

Jeszcze nie tak dawno nic nie wiedziałem o Shadow Warrior, a teraz zasłuchuję się ich debiutancką EPką „Return Of The Shadow Warrior”. Gdy poznaję taką kapelę niezmiennie najpierw dziwię się, a później tak samo cieszę się, bo jak dla mnie kolejny klasyczny heavy metalowy band na polskiej scenie to ciągle wydarzenie. Zespół zaliczył udany start i wszystko wskazuje na to, że mają jeszcze sporo energii aby zbudować swoją silną pozycję na rynku. Będę trzymał za to kciuki, a Was drodzy czytelnicy zapraszam do zapoznania się z lubelskim Shadow Warrior. Na moje ucho warto... 

                   

HMP: Choć wygląda to tak, że Shadow Warrior pojawił się z nikąd, to jednak prawda jest zupełnie inna. Większość z Was przez lata grała w Black Velvet Band. Opiszcie w paru słowach co to za kapela?

Marcin Puszka: Black Velvet Band powstał jako kapela folkowa pod koniec 2008 roku, a skończył jako doom folk metal z dwiema płytami na koncie i całkiem dobrze przyjętą trasą koncertową po Polsce w 2016 roku. Niestety było sporo nieporozumień co do dalszej drogi i ogólnej organizacji no i skład się posypał. Niemniej Shadow Warrior nie należy traktować jako kontynuację tego zespołu, bo to całkowicie inna muzyka i inne założenia. Zresztą, Black Velvet Band wciąż istnieje i od czasu do czasu zagra jakiś koncert.

Wasza wokalistka - Anna Kłos - również ma za sobą muzyczne doświadczenie, bowiem współpracowała m.in. lubelską kapelą Highlow. Jaki wpływ miało zdobyte przez Was doświadczenie muzyczne na powstanie i rozwój Shadow Warrior?

Marcin Puszka: Na pewno pozwoliło nam to wystartować już z pewnego poziomu, a nie zaczynać wszystko od nowa, grając covery w garażu. Wiedzieliśmy jak grać, a także jak promować to co tworzymy. Znaliśmy też bardzo dobrze swoje możliwości, mieliśmy sporo dobrych kontaktów, które pomogły nam ruszyć „z kopyta”. Myślę, że dużym plusem było też to, że Shadow Warrior to nie była zbieranina przypadkowych osób, dobraliśmy się raczej na zasadzie preferencji. Np. Anna dołączyła do nas, bo po prostu bardzo chciałem pracować z taką wokalistką jak ona, wiedziałem, że będzie idealnie pasowała do repertuaru, który tworzyliśmy. Znałem ją właśnie z Highlow i byłem pewien, że idealnie uzupełni skład Shadow Warrior.

Zawsze ze zdziwieniem przyjmuję do wiadomości, że na polskiej scenie powstaje kolejny zespół, który gra klasyczny heavy metal. Do tej pory w Polsce pokutuje przeświadczenie, że tradycyjny metal to przebrzmiała muzyka, niczego ciekawego do sceny nie wnosząca. W dodatku większość polskich metal maniaków preferuje ekstremalne odmiany metalu, a oldchoolowców wydaje się, że jest garstka, więc dlaczego zaczęliście grać klasyczny heavy metal?

Marcin Puszka: Nie potrafiliśmy się dłużej oszukiwać (śmiech). A tak serio, to klasyczny heavy metal to była muzyka, która zawsze nam towarzyszyła, nawet kiedy graliśmy inne klimaty w innych kapelach, to gdy jeździliśmy w trasy czy na koncerty, to w busie zawsze słuchaliśmy Black Sabbath, Iron Maiden czy Manowar, a nie doom czy folk metalu. Teraz, kiedy zaczynaliśmy kompletnie od zera, mogliśmy stworzyć coś co było dla nas naturalne i w stu procentach prawdziwe, wypływało niejako z naszego wnętrza.

Tak w ogóle jak w Waszym życiu zaistniał tradycyjny heavy metal? Wygrzebaliście go z kaset rodziców czy też z płyt znajomych? Kto Was zaraził tą muzyką?

Marcin Puszka: Jeśli miałbym szukać winnego, to wskazałbym dwie osoby: mojego Tatę oraz Karola, naszego basistę.  Tata w domu od kiedy pamiętam puszczał Deep Purple, Led Zeppelin czy Nazareth. Z Karolem znałem się z podwórka i mniej więcej w podobnym momencie zaczynaliśmy fascynować się ciężkim graniem, wymieniać się kapelami i płytami, zapuszczać długie włosy, chodzić na koncerty i kupować koszulki z metal shopach. W sumie to on poznał mnie z moją największą muzyczną miłością, czyli Iron Maiden. Zresztą, mało kto o tym wie, ale to właśnie z Karolem jakieś 17 lat temu zakładaliśmy pierwszą metalową kapelę! Nie umieliśmy w sumie na niczym za dobrze grać, ale chęć tworzenia heavy metalu była silniejsza (śmiech).

Karol Zmaczyński: Miałem identyczną sytuację jak Marcin. Mój ojciec od moich najmłodszych lat wlewał we mnie muzykę Led Zeppelin i Deep Purple. Nieco później zainteresowałem się dźwiękami lecącymi z pokoju mojego starszego brata i tak odkryłem Iron Maiden, a potem to już poleciało! Jak myślę o tamtych czasach to wyglądało to zupełnie inaczej niż teraz. Nie było internetu, mało kto miał nagrywarkę CD. Dostać jakiś rarytas to było jak wygrać w totolotka i człowiek chodził potem napuszony jak paw po ulicy, że ma to czy tamto. Razem z Marcinem zaczynaliśmy słuchać klasycznego heavy, gdy ta muzyka była w dość znacznym odwrocie. Takie tuzy jak Judas Priest czy Iron Maiden nie święciły już takich triumfów jak w latach 80., a sporo ludzi zaczynała bardziej interesować się tym co do zaproponowania ma np. Slipknot. Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że nasza miłość do klasycznego heavy metalu przetrwała jednak te wszystkie lata, czego wyrazem jest muzyka Shadow Warrior.

Wasza nazwa brzmi bardzo heavy metalowo ale także sugeruje japońskiego wojownika ninja. Sama fascynacja kulturą japońską nie jest niczym nowym, bowiem muzycy tej sceny często po nią sięgają, przypomnę chociażby Tokyo Blade z nurtu NWOBHM czy też szwedzką Katanę z NWOTHM. Czy za Waszą nazwą kryje się coś szczególnego czy też miała być nośna i sugerująca z jaką kapelą mamy do czynienia?

Marcin Puszka: Nazwa kapeli wzięła się od tekstu pierwszego utworu, który wspólnie napisaliśmy, czyli „Return Of The Shadow Warrior”. Mieliśmy muzykę i linię wokalną, śpiewaną jeszcze przeze mnie „po bułgarsku” (śmiech). Potem kombinowaliśmy jak nazwać kapelę, ja rzuciłem „Leather Warrior”, drugi gitarzysta Peter poprawił to na „White Warrior” od filmu z Jean Claude Van-Dammem, a ja to przerobiłem na Shadow Warrior, bo zawsze chciałem zrobić heavy metal o Samurajach! I tak wszystko się zaczęło.

Na tę chwilę bardziej znana jest gra komputerowa Shadow Warrior niż wasz zespół. Jest szansa, że za jakiś czas ta sytuacja ulegnie zmianie?

Marcin Puszka: Zobaczymy co się wydarzy. Nie jestem wielkim fanem gier komputerowych, więc kiedy wymyśliłem nazwę zespołu, nawet nie wiedziałem, że istnieje taka gra. Wiedziałem za to, że nie istnieje żaden zespół metalowy o takiej nazwie.

Za wykonanie logo kapeli odpowiada Bettie Mad. Tutaj też jest japoński akcent w postaci dwóch katan. Czy logo to zupełnie autorski pomysł Bettie, czy też wykonane było pod pełną Waszą kontrolą?

Marcin Puszka: Bettie dostała od nas krótkiego briefa jak mniej więcej powinno wyglądać logo kapeli, zasugerowaliśmy aby wpleść w kanciaste liternictwo jakiś motyw japoński, a Bettie narysowała te dwie katany. Miała ona sporo swobody w tworzeniu logo i w sumie od razu z pierwszym projektem trafiła w dychę - zaakceptowaliśmy to bez żadnych poprawek, bo logo było dokładnie takie na jakim nam zależało.

Karol Zmaczyński: Bettie robiła logo dla mojej drugiej kapeli, Bestial Desolation. Wyszło jej to wybitnie old schoolowo, więc gdy potrzebowaliśmy loga dla Shadow Warrior, była pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy. Co tu dużo mówić – projekt od razu nam się spodobał i  bardzo dobrze oddaje klimat naszej muzyki.

Oprócz nazwy, do japońskiej kultury nawiązuje również szata graficzna singla i EPki. Kojarzy się ona z pierwszymi okładkami płyt Tokyo Blade czy też albumu "Thunder In The East" Loudness. Skąd wziął się pomysł na taką tematykę? Czy pomógł właśnie fakt, że ten motyw mocno kojarzy się z klasycznym heavy metalem?

Marcin Puszka: Trafiłeś w dychę - Loudness czy Tokyo Blade to zespoły, które bardzo lubimy i są dla nas swego rodzaju inspiracją. Tematyka niejako koresponduje z tekstami utworów, a tak jak mówiłem nieco wcześniej, cały temat napędził pierwszy utwór, który razem stworzyliśmy, czyli „Return of the Shadow Warrior”. Oczywistym stało się, że na okładce płyty mógłby pojawić się Samuraj a w tle wschodzące, krwawe słońce. Powiedzmy, że taka symbolika to też nasz mały hołd dla wspaniałych metalowych tradycji z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Teksty też są związane z Japonią. "Wind Of The Gods" dotyczy się japońskich pilotów i sztandarowego japońskiego samolotu z II Wojny Światowej, Mitsubishi Zero, a taki "Night Of The Blades" traktuje o Samurajach i powiedzmy ich kodeksie. Gdyby ostatni kawałem z EPki nosił tytuł "Heavy Metal Tsunami" można byłoby mówić o pełnym koncepcie. Czy tematyka japońska będzie dominowała w kolejnych waszych wydawnictwach?

Marcin Puszka: Japonię zwykle nawiedzają najczęściej tsunami albo tajfun właśnie, więc tytuł ostatniego kawałka to nie przypadek! (śmiech). Co do dalszych wydawnictw, na pewno pojawią się jeszcze japońskie historie, bo jest to bardzo inspirująca część światowej kultury, która wydaje się jeszcze wciąż niezbyt znana w Europie. Niemniej jednak na pewno nie chcemy się ograniczać konceptualnie tylko do tego, bo jest również masa innych, ciekawych tematów, o których można napisać kawałki. Zresztą, trzeba bardzo uważać, żeby koncept, który wymyśliłeś nie zaczął Cię w pewnym momencie ograniczać czy nawet przytłaczać. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Szata graficzna płyty jest bardzo fajnie wymyślona i wykonana. Odpowiada za nią Natalia Krzyżanowska. Czyli bez wsparcia rodziny ciężko byłoby ciągnąć taki zespół jak Shadow Warrior. Pasja, pasją ale normalnie też trzeba żyć?

Karol Zmaczyński: Jeśli nie jesteś muzykiem utrzymującym się z grania, to fakt – jakoś trzeba pogodzić pracę i życie rodzinne z graniem. Zwłaszcza, że granie to nie tylko próba, ale też ćwiczenie w domu czy pisanie nowego materiału. Ważne, że nasi najbliżsi wspierają nas i nie traktują zespołu jako jakąś fanaberię i marnotrawstwo czasu.

Marcin Puszka: Na początku zawsze dobrze polegać na zdolnych osobach, które Cię otaczają. Natalia to żona naszego perkusisty oraz bardzo zdolny grafik. Podobnie jak Bettie, świetnie zrozumiała nasz koncept i stworzyła monumentalną grafikę na EPkę jak i świetną okładkę na singla a także strzeliła nam kilka zawodowych fotek promocyjnych. Świetnie mieć tak uzdolnionych ludzi „pod ręką”,  zwłaszcza że na starcie Twój budżet jest raczej ograniczony.

Przesłuchując Waszą debiutancką płytkę pod względem muzycznym słuchacz za inspiracje jednoznacznie wskaże na NWOBHM, a jak dojdzie do kawałka "Wind Of The Gods" sprecyzuje swój osąd i powie, że duży wpływ miał na Was Iron Maiden. Chyba nie zaprzeczycie?

Marcin Puszka: Jasne, że nie. Tak jak wspomniałem, Iron Maiden to moja największa muzyczna miłość, ale kogo byś z zespołu nie zapytał, to powie Ci, że uwielbia Maidenów. Wydaje mi się że ciężko sobie wyobrazić heavy metalowy band który nie inspiruje się w jakimś stopniu Ironami.

Marcin, chcąc zainteresować nas zespołem pisałeś, że jest on dla fanów m.in. Loudness, Iron Maiden i Warlock. Sugeruje to, że choć Waszą główną inspiracją jest Iron Maiden i NWOBHM to nie obce są wam inne stare kapele, w dokonaniach których z pewnością też odnajdujecie swoje wzorce... 

Marcin Puszka: Wszyscy bardzo dużo słuchamy klasyki, więc jasne, że nie tylko Ironi są naszą inspiracją. Ja na przykład w riffach wymyślanych przez Karola słyszę dużo wczesnego Judas Priest, Zdzisław to wielki fan Dio i Black Sabbath, Anna przepada za Manilla Road i Helloween. Ja ze starych kapel uwielbiam takie rzeczy jak Angel Witch, Chariot czy Riot, ale także zespoły nieco bardziej „egzotyczne”, jak Aria, węgierski Pokolgep, jugosłowiański Divlje Jagode czy japońskie Anthem i Show-Ya. To wszystko kapitalne bandy, które również wywarły na nas swego rodzaju wpływ.

Wasz zespół - chcąc nie chcąc - przynależy już do ruchu określanego "Nowa fala tradycyjnego heavy metalu". Ciekawi mnie czy ten nurt jest wam dobrze znany i czy w nim też odnajdujecie coś co możecie u siebie wykorzystać?

Marcin Puszka: Osobiście uwielbiam NWOTHM i jest tam wiele wspaniałych zespołów. Pamiętam, że gdy powstawał Shadow Warrior, zasłuchiwałem się w debiucie Satan’s Hallow, który pomógł mi też uwierzyć, że da się w naszych czasach stworzyć świetny band z kobiecym wokalem. Visigoth, Eternal Champion, czy będący ostatnio na topie Riot City to także nieprawdopodobna muzyka i poniekąd też inspiracja dla nas. Wspaniałe w tym wszystkim jest to, że te kapele wydają się być tak bardzo prawdziwe, szczere w tym co tworzą. Nie ma tu żadnej pozy ani stylizacji, to nie ma być hołd, a kontynuacja dzieła zaczętego w latach 80. przez protoplastów gatunku.

Wracając jeszcze do tego co napisał Marcin. Ten Warlock to chyba ze względu na Annę. Ja jednak dorzuciłbym tu inne kobiece zespoły ze sceny NWOBHM a mianowicie Girlschool i Rock Goddess. A sama Anna gdzie szukała inspiracji jeśli chodzi o swój styl śpiewania?

Marcin Puszka: Ania zawsze podkreśla, że jej pierwszą i jedyną inspiracją był Freddie Mercury. To właśnie on wpłynął na nią najbardziej, choć z tego co wiem to aktualnie rzadko już wraca do jego muzyki. Ale Ania to przede wszystkim wokalistka, która nie stara się nikogo kopiować ani na nikim się wzorować, zawsze śpiewa tak jak czuje, po swojemu. Sam zapewne przyznasz, że wychodzi jej to bardzo dobrze.

Jednak wasza muzyka i gra nie ogranicza się jedynie do kopiowania Mistrzów, ale także dajecie sporo od siebie. To daje nadzieję, że być może wypracujecie swój styl, a jak nie, to przynajmniej wasza interpretacja heavy metalu może przynieść słuchaczom wiele radości...

Marcin Puszka: Oby było tak jak mówisz (śmiech). Cóż, staramy się nie kalkulować podczas tworzenia swoich kawałków. Nie patrzymy czy coś jest podobne do czegoś, czy „pożyczyliśmy” przypadkowo jakiś riff, czy może numer jest wystarczająco „inny”. Po prostu jeśli kawałek nam się podoba, to uznajemy, że jest dobry i włączamy go do repertuaru. Jeśli jest do dupy, to zapominamy o nim i zabieramy się za coś lepszego.

Te pięć utworów powstało bardzo szybko, byliście złaknieni muzyki czy też wypełnia ona Was w nadmiarze i nie nadążacie w jej tworzeniu?

Marcin Puszka: Wiesz, kiedy okazało się, że band jest już kompletny i repertuar wygląda spójnie, nakreśliliśmy sobie pewne ramy czasowe, których postanowiliśmy się trzymać. Zrobiliśmy to po to, żeby nie ugrzęznąć w sali prób na długie miesiące, bo bardzo chcieliśmy wrócić na scenę, znów poczuć ten dreszczyk emocji grania przed publicznością. Z Twojej perspektywy wygląda to na bardzo szybko, natomiast nam w pewnym momencie czas się już dłużył, bo kiedy powstawały poszczególne kawałki, nie mogliśmy się doczekać ich zaprezentowania szerszej publiczności, a trzeba było je jeszcze solidnie ograć, zaaranżować i tak dalej. Teraz mamy to samo, jest mnóstwo pomysłów i riffów do ogrania, ale czas zdecydowanie nas w tym wszystkim ogranicza.

Jak w ogóle wygląda u was proces tworzenia. Kto odpowiada za muzykę a kto za teksty? Ktoś z Was przynosi gotowe kompozycje a reszta musi nauczyć się tylko swoich partii, czy też na próbę przynoszone są pomysły nad którymi wszyscy pracują? A może macie już wypracowany patent na pisanie kawałków? Tak w ogóle co pierwsze powstaje teksty czy muzyka?

Karol Zmaczyński: Marcin jest bardzo płodnym tekściarzem, więc to praktycznie w całości jego domena. Co do muzyki, to tutaj już reguły nie ma. Czasami przynoszę gotowe kompozycję, innym razem mamy jakiś riff, nad którym wspólnie pracujemy. Zdarzało mi się wymyślać muzykę pod teksty Marcina, jak i dopasowywaliśmy tekst do już wymyślonych riffów. Moim zdaniem staramy się nie popadać w jakiś jeden konkretny schemat pracy, a bardziej skupiamy się na tym, żeby finalny efekt był zadowalający.

Marcin Puszka: Nad muzyką pracujemy wspólnie - EPkę komponowały trzy osoby, ja, Karol oraz gitarzysta Peter. Raz jest tak, że ktoś przyniesie szkielet utworu i wspólnie go ogrywamy, a raz mamy kilka riffów, które po prostu składamy do kupy. Nie ma konkretnego schematu. Mamy bazę tekstów, które w zależności od muzyki staramy się dopasować. Czasami wszystko idealnie składa się w całość, a czasem trzeba trochę pokombinować, coś przerobić, coś dostosować.

Płytę nagrywaliście w studio Wesoła 24, opowiedzcie o tym miejscu i o ludziach z którymi tam współpracowaliście. Jak wam się pracuje w studio, pracujecie pod presją czy też zupełnie na luzie?

Marcin Puszka: Wesoła to małe lubelskie studio w którym nagrywa się wszystko (śmiech). To raczej studio przeznaczone dla młodych artystów, którzy potrzebują niedużym kosztem zarejestrować swoje poczynania w formie demo czy pierwszej płyty. W rejestracji naszego materiału pomagał nam Łukasz „Suchy” Suszko, dość uznane już nazwisko w Lublinie. Ze względu na ograniczony budżet, nie mieliśmy niestety tej swobody studia tylko dla nas, bo w międzyczasie Łukasz zaangażowany był też w kilka innych, odmiennych stylistycznie projektów, wiec nagrywaliśmy trochę z doskoku, starając się wpasować w grafik studia. Więc tego „luzu” nie było niestety za wiele. Moim zdaniem i tak wyszło całkiem nieźle jak na trochę szalony schemat, w którym się poruszaliśmy.

Do tej pory w niewielkich nakładach wypuściliście singiel "Wind Of The Gods", EPkę "Return Of The Shadow Warrior", ale już Spiritual Beast oraz Burning Leather Mexico w swoich rejonach chcą profesjonalnie wydać Waszą EPkę a Heathen Tribes wypuści w limitowanym nakładzie kasety. Wniosek jasny, wasz zespół i muzyka chwyciły?

Marcin Puszka: Tak, wydaje się, że tak właśnie jest. Szczerze byliśmy bardzo zaskoczeni kiedy odezwały się do nas te wytwórnie, było to dla nas całkowicie nieoczekiwane. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że limitowany nakład CD i winyla, które zrobiliśmy własnym sumptem, wyprzedał się w ciągu zaledwie dwóch tygodni, a paczki z płytami poleciały do USA, Japonii, Kanady, Niemiec, Grecji, Włoch czy Szwecji. Zamówienia z Polski stanowiły może z 1/4 wszystkich zamówień, co wydawało nam się wręcz nierealne.

Dopiero co rozpoczęliście koncerty. To bardzo ważny aspekt dla zespołu jeśli chodzi o promocję. Jak myślicie, uda się wam rozkręcić maszynę koncertową? Dacie radę przebić się poza granice Polski?

Marcin Puszka: Co ciekawe, pierwsze koncertowe propozycje po wydaniu EP zaczęły spływać właśnie z zagranicy. W marcu przyszłego roku zagramy na festiwalu Heavy Metal Thunder w Czechach, aktualnie prowadzimy też rozmowy z kilkoma innym promotorami z Niemiec czy Rumunii. Zobaczymy co przyniesie przyszłość, ale póki co wygląda na to, że jest szansa pograć trochę i za granicą.

Wszystko u Was idzie szybko, więc chyba się nie pomylę, że już zaczęliście pracować nad dużą płytą. Jaka ona będzie, jakie macie na nią pomysły i jak bardzo będzie różniła się od Waszej debiutanckiej EPki?

Marcin Puszka: Wydaje mi się, że pełna płyta będzie naturalną kontynuacją materiału z EP, nie spodziewałbym się jakichś rewolucji. Mamy aktualnie gotowe trzy nowe utwory, pracujemy nad kolejnymi. Te nowe numery idealnie wpasowały się w starszy repertuar, z mojej perspektywy nie słychać jakichś znaczących różnic. Trochę sobie utrudniliśmy sprawę, bo postanowiliśmy nie wrzucać na pełną płytę kawałków z EPki, więc musimy zrobić 9-10 całkowicie nowych numerów. Niemniej jestem o to spokojny, bo pomysłów jest dużo a nasz system pracy już raz sprawdził się bardzo dobrze.

Niedawno poinformowaliście, że z zespołu odszedł gitarzysta Piotr "Peter" Miećko i macie już zastępcę. Możesz przedstawić nowego muzyka oraz jakie nadzieje w nim pokładacie?

Marcin Puszka: Łukasz (Daniel - przyp. red.) to rasowy heavy metalowy maniak, do bólu zakochany w klasycznych dźwiękach. Dość szybko wpasował się w zespół i opanował stare kawałki, ma też ciekawe własne pomysły, więc wydaje się być idealnym uzupełnieniem naszej ekipy.

Jak ta zmiana wpłynie na wasz nowy materiał?

Karol Zmaczyński: Niewątpliwie Piotrek miał swój własny, rozpoznawalny styl, który słychać na EPce. Z drugiej strony trzon kompozytorski Shadow Warrior pozostał bez zmian, więc raczej nie spodziewałbym się niczego innego niż melodyjny heavy metal.

Historia Shadow Warrior to w zasadzie początek tego roku, a już macie na koncie debiutancką EPkę, pierwszych wydawców, pierwsze koncerty, ogólnie sporo szumu wokół kapeli. Nie czujecie czasami strachu, że to za szybko?

Karol Zmaczyński: Mnie trochę zaskoczył tak pozytywny odzew na naszą EPkę. Cały czas dostajemy nowe propozycję na różnych płaszczyznach co bardziej wywołuje ekscytację niż strach. Żaden z nas nie chciał, żebyśmy skończyli jako kolejny „garażowy” zespół, który gra próby i okazjonalne koncerty w lokalnych barach. Nikt chyba jednak nie przewidział, że sprawy potoczą się tak szybko, więc jesteśmy z tego powodu naprawdę zadowoleni.

Marcin Puszka: Wiesz, ja mam natomiast takie wrażenie że wiele kapel ma tak, że czeka nie wiadomo na co, szlifując kilka kawałków w nieskończoność, a wszelkie okazje przelatują im w tym czasie koło nosa. Tłumaczą to często rzeczami typu „brak gotowości” czy mówią, że jest „za wcześnie”, przez co potem kończą tak jak Karol pisał: grając w podrzędnych barach jako zespół o statusie „garażowego”. Nie widzę sensu w nieustannym czekaniu na zbawienie, skoro wieją sprzyjające wiatry, to trzeba łapać je w żagle i przeć do przodu, a nie w nieskończoność przygotowywać złożony żagiel.

Na początku wywiadu wspomniałem o ogólnej opinii w naszym kraju o tradycyjnym heavy metalu, o przeminięciu tej muzyki... Jakie jest Wasze zdanie, jest sens w kontynuowaniu tej sceny, czy też faktycznie największe zespoły napisały już wszystko co najciekawsze i generalnie nie ma uzasadnienia aby podtrzymywać ten nurt?

Marcin Puszka: Wydaje mi się, że scena NWOTHM jest pełną odpowiedzią na to pytanie. Mamy 2019 rok i a na rynku pojawiają się takie płyty jak „Conqueror’s Oath” czy „Armor of Ire”, które niosą ze sobą potężny ładunek melodii, świetnych riffów i kapitalnych kompozycji. Takie wydawnictwa sprawiają, że heavy metal żyje i będzie żył jeszcze długo.

Michał Mazur

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4962963
DzisiajDzisiaj354
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień3913
Ten miesiącTen miesiąc45796
WszystkieWszystkie4962963
34.228.7.237