Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Nieprzewidywalne i dzikie piękno” (Stonerror)

– To jest jak zagranie koncertu dla producenta – mówią o sesji w analogowym studio muzycy Stonerror. „Widow In Black“ to już ich druga płyta nagrana w ten sposób, podobnie jak pierwsza zrealizowana z udziałem producenta Macieja Cieślaka, znanego choćby ze Ścianki.

Krakowska grupa to perfekcjoniści nie tylko co do brzmienia, bowiem stoner w ich wykonaniu skrzy się najróżniejszymi barwami, od psychodelii do hard rocka, a do tego powstaje już kolejna, ponoć jeszcze bardziej zaskakująca, płyta:

            

HMP: Szybko zabraliście się za tworzenie i nagranie kolejnej płyty, skoro „Stonerror“ i „Widow In Black“ dzielą zaledwie dwa lata?

Jarosław Daniel: Komponowanie nowego materiału rozpoczęliśmy praktycznie zaraz po sesji nagraniowej płyty „Stonerror”. Robienie muzyki jest jak narkotyk, po pierwszej dawce chce się natychmiast kolejną. Płyta „Widow In Black” ukazałaby się dużo wcześniej, gdyby nie fakt że, Maciek Cieślak przeprowadzał się ze swoim studiem z Warszawy do macierzystego Sopotu. Mogę tylko dodać, że już w listopadzie planujemy kolejną sesję nagraniową.

Jacek Malczewski: Bardzo lubię grać koncerty, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi zespołowe tworzenie i szlifowanie piosenek w trakcie prób. Stonerror ma w składzie czterech bardzo kreatywnych muzyków, nie możemy długo wytrzymać bez robienia nowych numerów, po prostu roznosi nas od wewnątrz. Dlatego po wydaniu pierwszego albumu szybko zabraliśmy się za kolejny projekt.

Uznaliście, że nie ma co czekać, skoro natchnienie wam dopisywało, a poza tym, jak to kiedyś mówiono, warto kuć żelazo póki gorące i pójść za ciosem, żeby słuchacze nie zapomnieli o zespole w tej istnej powodzi muzyki?

Jarosław Daniel: Moim zdaniem pierwsza płyta w Polsce przeszła bez większego echa, 90% wyprzedanego nakładu rozeszło się po całym świecie. Nie nazwałbym tego pójściem za ciosem, a raczej skokiem do przodu.

Jacek Malczewski: Ja natomiast zawsze lecę za ciosem. Kto stoi w miejscu, ten się cofa.

Pewnie nawet nie rozważaliście innej opcji niż ponowna współpraca z producentem Maciejem Cieślakiem?

Jarosław Daniel: Już kilkukrotnie podkreślałem to, że Maciek stał się nieformalnym członkiem Stonerror, dlatego nie wyobrażam sobie obecnie współpracy z innym producentem.

Jacek Malczewski: Red Hoci mieli Ricka Rubina, my mamy Maćka. Ten skład po prostu dobrze działa. Atmosfera jest przyjacielska, a do tego mocno iskrzy artystycznie. Maciek ma do siebie to, że bez reszty angażuje się w muzykę, którą realizuje i nie odpuszcza aż do momentu, w którym jest zadowolony z efektu. Jak mówi, że coś jest dobre, to po prostu tak jest.

Już wasza  EP „Rattlesnake Moan“ była wydawnictwem ciekawym, bo mało który zespół decyduje się na koncertowy debiut, ale potem poszliście jeszcze dalej, nagrywając oba albumy analogowo – mieliście dość cyfrowej bezduszności współczesnych nagrań?

Jarosław Daniel: Plan od momentu powstania naszego zespołu zakładał nagrywanie na żywo w studiu analogowym. Nie mamy problemu z nagraniami cyfrowymi, o ile dobrze brzmią, Osobiście uwielbiam organiczne brzmienie perkusji nagrywanej na 2-3 mikrofonach i naturalnie przesterowany bas. To jest jak jazda starym amerykańskim muscle car, nie ma bardziej rasowego wozu niż Dodge Charger rocznik '70.

Jacek Malczewski: Muzyka rockowa najlepiej brzmi na żywo, wtedy zachowuje się energię wykonania i synergię poszczególnych muzyków. Nagrywałem już w życiu na osobne ścieżki, nagrywałem cyfrowo. Wolę taśmę. To trochę jak podróż w czasie, do lat 70., kiedy powstawały moje ulubione albumy. Współczesne brzmienie mnie nie kręci: za dużo kompresji, za mało powietrza i dynamiki.

Wygląda też na to, że fascynuje was nie tylko muzyka z najlepszych dla klasycznego rocka lat, ale też cała towarzysząca jej otoczka, bo ponoć  uwielbiacie lampowe wzmacniacze, stare gitary. Z tego bierze się wasza dbałość o jak najlepsze, zbliżone do ówczesnego, brzmienie i pomysł nagrywania na taśmę?

Jarosław Daniel: Nasze sprzęty nie są aż takie stare jakby mogły być (śmiech). To kwestia pieniędzy, aczkolwiek moja gitara to Gretsch Super Axe, prawdopodobnie z pierwszej serii z 1976 roku (chyba jedyna taka w Polsce). Kolejny zabytek w naszej sali prób to piec basowy Fender Bassman z 1973 roku, reszta jest dość współczesna, ale wszystko lampowe. Co do fascynacji to jest różnie, każdy z nas lubi inną muzykę, ale mamy też kilka punktów wspólnych. Lubimy lata 90. bardziej niż 70.

Jacek Malczewski: Votum separatum. Najntisy są super, ale ja najbardziej kocham muzykę rockową z lat. 70. Co do sprzętu, to faktycznie nic nie jest w stanie przebić organicznego wycia z przesterowanych lamp. Jest pięknie nieprzewidywalne i dzikie. Używałem wielu kostek imitujących brzmienie lamp, ale nawet najlepsze były tylko ersatzem.

Za pierwszym razem było to pewnie spore wyzwanie, ale teraz czuliście się już w Studio Nagrań im. Adama Mickiewicza w Sopocie niczym w domu?

Jarosław Daniel: To były dwie różne sesje w kompletnie innych miejscach, studio warszawskie było mniejsze. Nagrywaliśmy tylko trzy instrumenty, Łukasz jeszcze nie grał wtedy w Stonerror na gitarze. W Sopocie komfort pracy był o wiele większy, ale studio jeszcze było w remoncie (w którym też mieliśmy swój udział), Myślę że listopadowa sesja będzie jak lot na księżyc bez żadnych problemów.

Jacek Malczewski: Obie sesje były świetną przygodą, obie wiele nas nauczyły, jeśli chodzi o nagrywanie i aranżację. Wyzwania pojawiają się zawsze, od wyboru mikrofonów i brzmień po finalne ustawienia miksu. Kiedy wchodzimy do studia, nie wiadomo, jak naprawdę zabrzmi efekt końcowy.

Ile śladów mieliście tam do dyspozycji? Nagrywaliście na setkę, przynajmniej podstawowe partie, bez wokali i solówek, czy też stopniowo, tak jak kiedyś?

Jarosław Daniel: Wszystkie utwory zagrane zostały na żywo i bez metronomu. Wokale dogrywane były osobno. Tylko kilka utworów miało dogrywane partie solowe, ale jak już dogrywaliśmy, to na całego. W „Ships On Fire” nagrywałem z Maćkiem solówki na przemian, i na płytę weszły wszystkie, pięć solówek jednoczenie na zakończenie utworu (śmiech). Co do śladów, to magnetofon Studer który mieliśmy do dyspozycji, ma ich 16. Wykorzystaliśmy bodaj 9 z nich.

Czyli warunki były dla was wystarczające, a więcej ścieżek po prostu nie potrzebowaliście – to na przełomie lat 70. i 80. zespoły dążyły do jak najbogatszego, studyjnego brzmienia, stąd pojawianie się coraz lepszego sprzętu i wielośladów, teraz prostota z epoki początków rocka znowu jest w cenie?

Jarosław Daniel: Dla mnie takie nagrywanie jest po prostu naturalne, żeby tak nagrać płytę trzeba najpierw porządnie się przygotować. Trzeba mieć ograny materiał, nie ma miejsca na duże wpadki, bo nie da się przyciąć taśmy. To jest jak zagranie koncertu dla producenta.

Korzystaliście podczas tej sesji z komputera, czy został wykorzystany dopiero na etapie miksów czy nawet masteringu?

Jarosław Daniel: Komputer został wykorzystany tylko w masteringu. Miks był robiony w czasie rzeczywistym, na konsolecie, po nagraniu wszystkich śladów.

Coraz więcej młodych zespołów nagrywa w ten sposób. Jest to pewnie głównie kwestia skali budżetu, potrzeb i oczekiwań. Dlatego taki zespół jak wasz ma, paradoksalnie, większe możliwości przy mniejszych finansach, zaś tnąc koszty do minimum jesteście w stanie osiągnąć więcej, gdy choćby taki Slash narzeka, że nie stać go na analogowe nagrania i musi wrócić do cyfry?

Jarosław Daniel: Nagrywanie analogowe nie jest tanie, ale warto dla własnej satysfakcji zrobić coś takiego, a Slash, za przeproszeniem, pieprzy (choć nie znam tej wypowiedzi), prawdopodobnie ma węża w kieszeni. (śmiech)

Jacek Malczewski: Nie stać nas na cięcie kosztów. Tanio zrealizowane nagrania brzmią kiepsko, szkoda byłoby w tak głupi sposób marnować czas i wysiłek włożone w pisanie i szlifowanie piosenek. Natomiast faktycznie płyty nagrywamy bardzo szybko, ale to dlatego, że nie mamy czasu na siedzenie w studiu tygodniami czy miesiącami. Przecież robimy to w trakcie urlopu od regularnej pracy.

Dostrzegam tu jednak wyraźny minus, bo przeciętny słuchacz serwisowo-telefonowo-streamingowy i tak nie będzie w stanie docenić w pełni, albo i wcale, analogowego brzmienia tej płyty – nie jest to trochę taka sztuka dla sztuki, rajcująca was jako twórców i potem nielicznych słuchaczy z dobrym sprzętem audio, wciąż zbierających płyty i kompakty?

Jarosław Daniel: Hmmmm. Nie wiem czy nasza płyta w ogóle dotrze do przeciętnego słuchacza. Muzyka to nasza pasja. Jeśli się podoba choćby nielicznej publiczności, to już jest dla nas sukces.

Jacek Malczewski: Jak to mówią: dobry analog i w internetach zabrzmi. Może nie tak, jak z winylu czy kasety, ale lepiej niż muzyka realizowana w pełni cyfrowo.

Maciej Cieślak wspierał was też podczas nagrań debiutanckiej płyty, również jako kompozytor. Teraz też było od razu wiadomo, że pojawi się podczas sesji „Widow In Black“ jako instrumentalista czy wokalista, czy też wyszło to spontanicznie?

Jarosław Daniel: Spontanicznie. Na pierwszej płycie po nagraniu utworu „Misbegotten“, który ułożyliśmy z nim w studiu, powiedział: a teraz zagram sobie solówkę. I nagrał ją od pierwszego strzału. W czasie ostatniej sesji podobnie było z dwoma utworami, które przywieźliśmy do Sopotu jako otwarte kompozycje. Maciek je zamknął, i tak powstały instrumentalny „Asteroid Fields” oraz ostatni na płycie „Revelation”.

To była też sesja równie szybka jak w latach 60. czy 70., bo nagranie całego materiału zajęło wam niewiele ponad tydzień?

Jarosław Daniel: Nawet krócej. Pierwsze dni w Sopocie upłynęły na remontowaniu studia i podpinaniu sprzętu. Następna sesja będzie w bardzo komfortowych warunkach, nie wiem co zrobimy z taką ilością czasu. (śmiech)

Jacek Malczewski: W życiu nie wyczyściłem z kurzu tylu kabli mikrofonowych, ile podczas sesji do „Widow“. Bodaj pół dnia zajęło mi ustawianie z Maćkiem kolumn odsłuchowych w specjalnie wymurowanych niszach oraz wytłumianie ich starymi książkami i czasopismami, po które jeździliśmy do jego rodziców. Pani Cieślakowa była niepocieszona, że pieczołowicie zebrany przez nią komplet encyklopedii skończył w (nomen omen) ściance, ale prawdziwa sztuka nie zna kompromisów.

 
Określacie swoją muzykę jako „psychodeliczny stonerpunk”, ale chodzi tu raczej o punkowe podejście, nie jakieś bezpośrednie nawiązania do tej stylistyki?

Jacek Malczewski: Na początku działalności kapeli wymyśliłem taki podgatunek w celach promocyjnych: trochę żartobliwie, żeby pośmiać się z nadętych etykietek, a trochę po to, żeby odróżnić Stonerror od setek zespołów grających po prostu tzw. „stonerrock“. Skoro pytasz o punk, to chodzi nie tylko o podejście DIY (zrób-to-sam), które towarzyszy nam od początku, ale i o muzyczne inspiracje protopunkową energią i swobodą kapel takich, jak moje ukochane Velvet Underground i The Stooges. Zresztą jeśli posłuchasz płyt Ścianki, usłyszysz w nich mnóstwo nawiązań do tych właśnie zespołów. Między innymi dlatego tak dobrze pracuje nam się z Maćkiem.

Dużo też na „Widow In Black“ hard rocka, psychodelii, klimatów retro/vintage – staracie się pokazać słuchaczom, że to nie etykietki są najważniejsze, tylko muzyka?

Jacek Malczewski: Etykietki są przecież śmieszne, dlatego sobie z nich żartujemy. Rzeczywiście, w naszej twórczości spotyka się i przenika wiele tzw. gatunków muzycznych, ale to dlatego, że wszyscy słuchamy bardzo różnej muzyki, a łączenie naszych osobistych stylistyk i inspiracji wychodzi nam zazwyczaj gładko i bezszwowo.

Lubicie sobie pożartować, czego dowodem jest choćby „Kings Of The Stone Age“, swego rodzaju hołd dla Queens Of The Stone Age, ale i filmów z Jamesem Bondem?

Jacek Malczewski: Jest w tym numerze muzyczne nawiązanie do stylistyki wczesnych płyt Queensów, ale jest też motyw inspirowany Mission Impossible. Pisząc tekst wykorzystałem oczywiście najlepsze aluzje seksualne z filmów o agencie 007. Świetnie się przy tym bawiłem, choć research i lektura list dialogowych zajęły mi kilka dni. Z kolei w refrenach sięgnąłem po szlagworty z piosenek Iggy Popa i Davida Bowiego. Obaj panowie są zresztą wielkimi idolami Josha Homme‘a z Queensów (ten to dopiero od nich bezczelnie ściąga!), więc był to świadomy zabieg, ładnie domykający koncepcję numeru.

Sean Connery, Roger Moore czy może któryś z ich następców jest waszym ulubionym agentem 007?

Jarosław Daniel: Zdecydowanie Daniel Craig, choć ja osobiście lubię też film, w którym głównego bohatera zagrał George Lazenby, za zgrabny scenariusz i kreację Telly Savalasa.

Jacek Malczewski: Craig i to głównie za „Casino Royale“, najlepszy film z serii. Lubię też bardzo oba Bondy z Timothym Daltonem.

Książeczka płyty to 11 oddzielnych karteczek: tytułowa, finałowa, z podziękowaniami  i osiem z tekstami/zdjęciami. Z jednej strony fajny patent, ale bałaganiarze nie będą zachwyceni, bo łatwo je pogubić (śmiech). I nie przypadkiem chyba tekst pierwszego na CD „Ships On Fire“ ilustruje szpula z taśmą, zdjęcie z waszej sesji?

Jarosław Daniel: Zupełnie przypadkiem (śmiech). Tych karteczek jest więcej i pojawiają się w różnej konfiguracji.

Maciej wsparł was również ponownie jako wydawca, bowiem na CD wszystkie wasze płyty ukazują się nakładem jego firmy My Shit in Your Coffee?

Jarosław Daniel: Płyty finansujemy sami, Maciek użycza nam swojego znaku firmowego i zarazem wsparcia.

Debiutancki album Stonerror wyszedł też na winylu, „Widow In Black“ też ponoć niebawem pojawi się na tym nośniku?

Jarosław Daniel: Oczywiście, paradoksalnie winyl rozchodzi się o wiele lepiej niż CD.

Co sprawia, że aż tak zależy wam na posiadaniu swoich płyt również w tej wersji? To chyba nie tylko wpływ chwilowej mody, która, mam nadzieję, minie równie szybko jak się zaczęła, ale coś więcej?
Jarosław Daniel: To jest spełnienie młodzieńczych marzeń. Płyta winylowa jest pięknym, ponadczasowym przedmiotem z duszą. Jest jak książka lub album fotograficzny. Mam nadzieję, że jednak nie przeminie, to już nie jest kwestia mody. Analog obronił się przed cyfryzacją tak samo jak książka papierowa.

Stoner nie jest w naszym kraju zbyt popularny, domyślam się więc, że nie nastawiacie się na jakieś intensywne promowanie „Widow In Black“ w Polsce, koncertów będzie jednak więcej za granicą, również festiwalowych?

Jarosław Daniel: Jeśli chodzi o koncerty to czekamy na przyszły rok. W tym roku zagramy jeszcze w Krakowie na Soulstone Gathering, mamy też zaproszenie do Czech i jeszcze nie wiemy ile tych koncertów będzie. Możliwe że pojawią się jakieś spontaniczne propozycje, ale raczej skupimy się na przygotowaniu następnych nagrań. Na pewno będą zaskoczeniem dla naszych odbiorców.

Wojciech Chamryk

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5064671
DzisiajDzisiaj1628
WczorajWczoraj1125
Ten tydzieńTen tydzień1628
Ten miesiącTen miesiąc68322
WszystkieWszystkie5064671
3.17.28.48