Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Muzyczna wielowymiarowość” (Krůk)

– Chcemy żeby można było do tego tańczyć i wejść w trans, przy tym nie zamykać się na jeden czy dwa gatunki muzyki. Chcemy mieszać, zapożyczać, spajać i mącić przy muzyce, a coś ciekawego na pewno z tego wyjdzie – mówi Łukasz Warzyński. Zawartość debiutanckiego albumu „Nibykwiaty” Krůka potwierdza prawdziwość tych słów w całej rozciągłości, bo to nad wyraz efektowna i eklektyczna muzyka, łącząca różne muzyczne światy w zwartą artystycznie całość. O muzyce i nie tylko w czasach pandemii rozmawiamy z niemal całym zespołem w składzie: Kamila Janiak, Łukasz Warzyński, Michał Cieślukowski i Daniel Staszyński.

                      

HMP: Zaczynaliście od cyfrowych singli, macie na koncie EP-kę, ale pewnie album był dla was czymś, do czego konsekwentnie dążyliście od początku istnienia zespołu?

Łukasz: Myślę, że na początku chodziło bardziej o osiągnięcie muzycznie tego, co siedziało nam w głowach. Te wszystkie pomysły i wizja rytualności na scenie. Dopiero potem pojawił się temat nagrania albumu, takiego prawdziwego, długogrającego materiału.

To nawet bardziej niż zwykle przy albumowym formacie zwarta artystycznie całość, ponieważ „Nibykwiaty” to koncept – uznaliście, że „zwykła” płyta na początek to za mało, że potrzebujecie czegoś więcej niż album wypełniony pojedynczymi, niepowiązanymi ze sobą piosenkami?

Łukasz: Nie chcieliśmy nagrywać takiej zwykłej płyty z kilkoma utworami. Zamysł był taki: włączasz album, pojawia się wstęp do historii, rozwinięcie, zakończenie. Jeśli zamkniesz oczy i wsłuchasz się, to możesz wyobrazić sobie gdzie znajduje się podmiot liryczny, może poczujesz to, co on. Od samego początku istnienia zespołu chcieliśmy w naszej twórczości umieścić emocje, teatralność, wykorzystać i w miarę możliwości odtworzyć synestezję, która nam towarzyszy.

Nad takim materiałem pracuje się trudniej czy przeciwnie, mając już sprecyzowany zarys głównej historii można już skupić się wyłącznie na jej dopracowywaniu, podziale na utwory-rozdziały?

Łukasz: Piosenki które znajdują się na albumie powstawały w różnych momentach naszego życia, niektóre są nawet odległe od siebie o dwa lata, więc wtedy jeszcze nie było pomysłu na  koncept płytę. Tak naprawdę to wyszło tuż przed rozpoczęciem nagrywania, a piosenki które wybraliśmy ułożyły same za nas historie. Myślę, że gdyby była możliwość finansowa i czasowa przebywania dużo, dużo więcej czasu w studio, to łatwiej byłoby nam pracować nad z góry sprecyzowaną historią/tematem. Chociaż takie z góry ustalone ramy, mogą ograniczać kreatywność. Naszą trudnością było też to, że każdy z nas pracuje, widujemy się dwa razy lub raz w tygodniu na próbach, więc część komponowania, pomysłów, kreacji polegała na pracy samemu w domu i wysyłania sobie nagrań z telefonu.

„Miejska muzyka ludzi i ziemi” – to określenie również pokazuje, że interesuje was coś więcej niż granie jedynie rocka czy folku, staracie się bowiem łączyć różne elementy i style, dodając do nich również mniej oczywiste elementy, choćby taneczną rytmikę?

Łukasz: Założenie było proste: chcemy żeby można było do tego tańczyć i wejść w trans, przy tym nie zamykać się na jeden czy dwa gatunki muzyki. Chcemy mieszać, zapożyczać, spajać i mącić przy muzyce, a coś ciekawego na pewno z tego wyjdzie.

Wasze utwory stały się obecnie krótsze, bardziej piosenkowe, wręcz przystępniejsze; na EP był np. numer „Kręgi” trwający blisko osiem minut czy przekraczający pięć minut „Chors”. Teraz tylko „Jedna” i „Lotny” mają 6-5 minut, reszta zdecydowanie krócej. Więcej tu też melodii, oddechu, śpiew też jest często delikatniejszy – łagodniejecie z wiekiem, a może chcecie pokazać, że szeroko rozumiana muzyka alternatywna może być  nie tylko ambitna, ale również przystępna?

Kamila: Długość i forma utworów nigdy nie była z góry planowana. Jeżeli uznaliśmy, że utwór jest całością, nic nie chcemy odjąć czy dodać – kończyliśmy go. I dopiero wtedy okazywało się jaką ma długość. Podobnie z formą. Jeżeli uznaliśmy, że nie potrzebujemy refrenu albo typowych zwrotek, też nie tworzyliśmy ich na siłę. Wszystko jest u nas naturalne. Więc różnice między EP-ką a „Nibykwiatami” nie wynikają z założenia „hej, teraz twórzmy przystępniej”, raczej z ewolucji i rozwoju. Na przykład EP-ka miała formę typowo piosenkową  – zwrotka/refren/zwrotka/refren/bridge/zakończenie. Na „Nibykwiatach” bardziej bawimy się tą konwencją. Wszyscy lubimy mocniejszą muzykę, ale też lubimy tańczyć, nucić melodie, lubimy odpływać w transie słuchając czegoś, co nas porusza. Przez odejście, ale też nie całkowite, od mocniejszych riffów, dodanie lekkości i elektroniki chcieliśmy też rzucić sobie wyzwanie. O wiele trudniej, ale i piękniej jest tworzyć łagodniejsze kompozycje. Bo nie można już wtedy używać argumentu – a teraz będzie wpierdol i będzie fajnie. Trzeba wszystkie momenty dopieścić, bo nie obronią się „wpierdolem”, (śmiech).

Cóż to takiego te tytułowe „Nibykwiaty”? Metafora obecnej ułudy, świata tylko teoretycznie perfekcyjnego, a tak naprawdę kolosa na glinianych nogach, czego obecnie doświadczamy w całej okazałości?

Kamila: Tak. Ale nie tylko świata i ułudy, bo brzmi to jak warunki zewnętrzne dla naszego życia. To też metafora nas samych. My, ludzie tworzymy świat i jeżeli istnieje ułuda, zło to jest to nasza zasługa. Jeżeli istnieje dobro to też nasza zasługa. Ludzi. Bo wszystko jest, wszyscy jesteśmy, w różnym stopniu mamy rzeczy, robimy różne rzeczy, ale może tak naprawdę to jest wszystko takie „niby”, ledwo i na niby.

Teoretycznie nigdy nie jest za późno na zmiany, ale zważywszy na to, że rockowi artyści buntują się i wręcz wytykają palcami różne nieprawidłowości od kilkudziesięciu już lat, to nie wygląda to chyba szczególnie optymistycznie, skoro jako ludzkość niczego z tym nie robimy albo ignorujemy problemy?

Kamila: My, ludzie mamy skłonności do zauważania błędów u innych i faktycznie wypierania problemów. Dopiero jak coś nas bezpośrednio zaczyna dotyczyć i zmieniać nasze życia, nieustannie ograniczać nasz komfort  albo wręcz dramatycznie może nas dotknąć – jesteśmy skłonni zmienić nasze zachowanie. Dla siebie. Rzadko dla innych, myśląc o innych i o przyszłości.

Stąd ta niezbyt pozytywna refleksja z kończącego płytę „Nam”, „Nic nie pozostanie po nas tu...”?

Kamila: To może być tylko koniec świata nam znanego. To może być koniec świata. Nie ma daty, nie ma powodu końca. Natomiast z perspektywy wszechświata, ziemi, nawet przyrody, to po pewnym czasie, po nas, ludziach, naprawdę nic nie zostanie. NIC. I to nie jest nic złego, nie jesteśmy najważniejsi; jesteśmy częścią, potrzebną tylko sobie samym.

Własny, indywidualny styl to marzenie każdego artysty. Nie ma jednak co kryć, w rocku, zwłaszcza jego najbardziej tradycyjnych odmianach, o oryginalność niezwykle trudno. Nie poddajecie się jednak, wciąż poszukujecie, czego dowodem jest najnowszy materiał?

Daniel: Szukamy, ale nie ma też presji, żebyśmy szukali ultraorginalności. Lubimy eksperymentować, łączyć, mieszać. Jeżeli ta nasza naturalna zabawa w czyichś oczach jest oryginalna, bardzo mnie to cieszy.

„Sztuka kończy się tam, gdzie się zaczyna prawdziwy realizm“ – pisał przed laty znany krytyk Zygmunt Mycielski. Ma to odzwierciedlenie również w rocku, zwłaszcza w jego ambitniejszych, poszukujących formach?

Kamila: Zderzenie części dokumentalnej z muzyczną oprawą eksperymentalną jak na tamte czasy, wtedy mogło budzić niesmak. Lata 60., trudny temat. Mogło. Tak rozumiem, słowa Mycielskiego na temat „Brygady śmierci” Pendereckiego. Natomiast czy to się odnosi do muzyki rockowej? Nie sądzę. Rock to mega szeroki gatunek z tematami od A do Z. Od piosenek o miłości, przez tematy społeczno polityczne po utwory 15-minutowe na gitarę i trójkąt opisujące seks krasnoludów. Mogę się założyć, że ktoś gdzieś na świecie to już gra, (śmiech) Szokowanie, eksperymentowanie, przekraczanie granic i tabu to dla muzyki rockowej to stan naturalny. Jak to napisałam, to brzmi jak stan naturalny ogólnie dla sztuki. Dziś już coraz mniej nas szokuje.

Wielu muzyków podkreśla, że tworzą przede wszystkim dla siebie – w waszym przypadku jest podobnie?

Michał: Na początku trochę tak. Chcieliśmy grać fajną/naszą muzykę, która nam się podoba i mieć z tego dziką satysfakcję. Po paru koncertach i reakcjach ludzi, którzy tańczyli, reagowali tak, jak nam się to nawet nie śniło, okazało się, że chcemy robić muzykę dla nas wszystkich. Żebyśmy my świetnie się czuli, grając ją dla ludzi, którzy przy niej świetnie się czują.

Ideał to chyba sytuacja, kiedy muzyka osiąga już taki stopień technicznej dojrzałości, że słuchacz zaczyna zwracać uwagę wyłącznie na jej treść, nie formę?

Kamila: Nie jestem pewna czy to jest kwestia dojrzałości technicznej muzyki. Oczywiście sprawność i dojrzałość w kompozycjach jest ważna i ogólnie pomaga w tworzeniu, (śmiech), ale według mnie to kwestia czy muzyka ma „to coś” dla innych ludzi. Czy jakaś jej część zahaczyła się w mózgu słuchającego. Co z tego, że zespół będzie grał geometryczne riffy, chirurgicznie równo, a wokal ultra poprawnie wyśpiewa co ma do wyśpiewania, kiedy nic z tej kompozycji w głowie nie zostanie. Niezależnie od rodzaju muzyki. Dla mnie najlepszym komplementem jest zdanie, które słyszę po koncertach, nie zawsze, ale też nierzadko: „Ja nie słucham takiej muzyki, jestem tu bo dziewczyna/chłopak/znajomi tu przyszli/wpadłam/wpadłem na piwo, ale to co zagraliście jest zajebiste.” To jest super.

Niezależność w XXI wieku wcale nie musi być wyrokiem dla młodego zespołu, chociaż nie ma co ukrywać, że wpływa znacząco na ilość waszych pozamuzycznych zajęć, związanych z promocją czy codziennym funkcjonowaniem – woleliście jednak wydać „Nibykwiaty” samodzielnie, chociaż nie bez problemów spowodowanych pandemią?

Kamila: W dzisiejszych czasach małe wydawnictwa też nie za bardzo pomagają w promocji, a do dużego się nie przymierzaliśmy. „Nibykwiaty” wydajemy w Cardio Records. To label dopiero co założony przez przyjaciół z Das Moon. Ale to prawda, pracy nadal jest sporo, wszystko robimy sami. Staramy się jak możemy, chociaż bez kontaktów, nie jest łatwo. Pukamy do drzwi, a nikt nie otwiera, (śmiech). Ale damy sobie radę! Pierwszą płytę traktujemy jak zapowiedź naszych działań. Zapoznanie się. Nie liczyliśmy na cud i „amerykański” sen. A pandemia, no tak. Wszystkim pokrzyżowała plany. Być może dzięki temu ludzie zdążą zapoznać się z naszą muzyką zanim ogłosimy trasę.

Promujecie album singlowymi utworami „Ogień” i „Zew”, chwytliwymi i mającymi szanse na ciut szersze zaistnienie. W obecnej sytuacji tylko to wam zostało, skoro o koncertach nie ma mowy?

Kamila: „Zew” i „Ogień” do promocji wybraliśmy jeszcze przed pandemią. Bardzo lubimy te utwory, są taneczne, emocjonalne, dzikie. Jak mówiłam wcześniej koncertów nie ma, ale może to jest dobry czas na zapoznanie się ludzi z naszą muzyką. Wtedy na koncert przyjdzie może więcej ludzi. Nowych ludzi.

Ten w Hydrozagadce został przełożony, inne terminy też wydają się teraz bardzo odległe – może być i tak, że mniejsze koncerty wrócą dopiero jesienią. Jesteście gotowi na taki czarny scenariusz, mając z tyłu głowy, że w obecnych czasach nadmiaru muzyki mało kto będzie wtedy już pamiętać o płycie wydanej wiosną, szczególnie, że nie jesteście przecież bardzo znani?

Kamila: Nieee, mamy dużo czasu na promocję w Internecie. Nie damy o sobie zapomnieć.

Nie poddajecie się jednak, prezentując online starsze i premierowe utwory jak „Ból”, nie tylko podsycając zainteresowanie Krůkiem, ale też niejako zapowiadając kolejny materiał, przygotowywany w poszerzonym składzie?

Kamila: Tak, po nagraniu płyty dołączył do nas Georg Mikkel na klawisze. Robimy nowy materiał i niczego się nie boimy. Niebawem, w połowie maja, będziemy mieli kolejną niespodziankę nad którą pracujemy.

Planujecie kolejne zmiany, myślicie o wzbogaceniu brzmienia, odkrywaniu nowych lądów podczas tej muzycznej podróży, żeby nie nudzić nie tylko słuchaczy, ale przede wszystkim siebie?

Kamila: Przy tworzeniu nowego materiału także towarzyszą nam eksperymenty. Wokalnie marzę o asyście męskich wokali, nad czym pracujemy już teraz. Na pewno kolejna płyta nie będzie kopią pierwszej, bo my się nie cofamy, ani nie zatrzymujemy!

Wojciech Chamryk

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963502
DzisiajDzisiaj893
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4452
Ten miesiącTen miesiąc46335
WszystkieWszystkie4963502
3.236.18.23