Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Koncept bez telenoweli” (Naked Root)

– Nie kierujemy się kalkulacją typu „co się dobrze sprzedaje”, gramy to co lubimy, to co pozwala nam się wyżyć twórczo, rozwijać się i czerpać radość i energię z muzyki – mówi Tomasz Hubicki. Słychać to doskonale na drugim albumie Naked Root, a „The Maze” ucieszy zarówno fanów hard 'n' heavy, jak też bardziej progresywnego i melodyjnego grania:

                    

HMP: Stworzenie drugiej płyty jest zwykle nieco trudniejsze niż tej pierwszej, bo pojawiają się już oczekiwania fanów co do jej zawartości, jakaś presja – jak to wyglądało w waszym przypadku i przy powstawaniu „The Maze”?

Tomasz Hubicki: Rzeczywiście, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że przy drugiej płycie poprzeczka jest ustawiona wyżej niż przy debiucie, sami zresztą ją sobie również tak ustawiliśmy. Staraliśmy się po prostu stworzyć jak najlepszy materiał, więc już na etapie tworzenia, oprócz ogrywania kawałków na próbach, przygotowywaliśmy w warunkach domowego studia ich wersje próbne - szlifowaliśmy formy i brzmienia, pomysły na ewentualne drugie głosy, czwarte i piąte partie gitar, itp. Wchodząc do studia mieliśmy gotowe własne „pilotowe” wersje kawałków, dzięki czemu rejestrowanie materiału szło dość sprawnie. Oczywiście podczas sesji w studio pojawiły się dodatkowe pomysły, nasze i Pawła. Z kolei część pierwotnych pomysłów nie sprawdziła się i musiała być zmieniona, ale jednak około 90 procent tego co słychać na płycie była gotowa przed rozpoczęciem nagrywania.

To jednocześnie nowy rozdział dla Naked Root, bo płyta zawiera wyłącznie najnowsze kompozycje?

Materiał na pierwszej płycie był zbiorem z dość długiego okresu, niektóre pomysły nawet sprzed wielu lat. Okres po wydaniu pierwszej płyty był dla nas rzeczywiście nowym rozdziałem – zmienił się skład, miejsce Maćka Morawskiego za bębnami zajął Grzesiu Szelewa. Utwory które trafiły na płytę „The Maze” powstały w latach 2016 – 2019. Graliśmy wtedy koncerty z materiałem z pierwszej płyty i jednocześnie tworzyliśmy kolejne kawałki.

Album jako zwarta całość i forma artystycznej wypowiedzi w czasach streamingu, cyfrowych singli i coraz mniejszego zainteresowania ambitniejszymi propozycjami zdaje się coraz bardziej tracić na znaczeniu, ale zdajecie się na to nie zważać, proponując płytę wymagającą od słuchacza nieco więcej uwagi niż debiutancka „Naked Root”?

„The Maze” to płyta, która niekoniecznie musi być słuchana w całości „od deski do deski” – każdy z utworów jest niezależny, więc jeśli komuś spodoba się tylko kilka kawałków to spokojnie może je „katować” na okrągło, pomijając inne. Kolejność też nie jest najistotniejsza, jeśli ktoś wczyta się w opowiadane w tekstach historie i uzna, że inny ich układ bardziej do niego przemawia, to też OK, nawet chętnie posłuchalibyśmy alternatywnych playlist. (śmiech)
Nie ma więc co poddawać się rynkowym naciskom czy podążać za większością, bo to do niczego dobrego nie prowadzi, szczególnie w kontekście artystycznego rozwoju czy odkrywania nowych obszarów?
Gdybyśmy chcieli podążać za większością, to chyba należałoby się wziąć za disco polo (śmiech). Nie kierujemy się kalkulacją typu „co się dobrze sprzedaje”, gramy to co lubimy, to co pozwala nam się wyżyć twórczo, rozwijać się i czerpać radość i energię z muzyki.

„The Maze” nie jest klasycznym albumem koncepcyjnym, ale stanowi całość w warstwie tekstowej, bo to opowieść o kobiecie, bohaterce wszystkich utworów. Jak powstała ta historia? Od razu mieliście założenie, że będzie to całość, czy ten pomysł narodził się wraz z postępem prac nad nowym materiałem?

Tak jak wspomnieliśmy, utwory i teksty powstawały przez prawie trzy lata. Na początku nie przyjmowaliśmy założenia, że to ma być całość, po prostu po podsumowaniu tego co miało trafić na płytę okazało się, że w warstwie tekstowej jest duża spójność tematyczna, we wszystkich historiach możemy sobie wyobrazić bohaterkę – nie żadną konkretną osobę, po prostu młodą kobietę z małej mieściny, która postanowiła wyrwać się ze swojego otoczenia, zostawić za sobą złe doświadczenia i sięgnąć w życiu po coś więcej.

Stworzenie takiej uniwersalnej opowieści było wyzwaniem czy przeciwnie, poszło jak z płatka, bo sam temat oferował różne możliwości, można było tę historię rozwijać w różnych kierunkach?

To stało się mimowolnie, więc można powiedzieć, że poszło jak z płatka. Temat rzeczywiście daje możliwości wręcz nieograniczone, trzeba tylko uważać, żeby nie wyszła z tego telenowela (śmiech).

Nie kusiło was, żeby opowiedzieć ją po polsku, skoro zamieściliście na płycie trzy utwory bonusowe zaśpiewane w naszym języku? Nie byłoby łatwiej wyrazić te wszystkie emocje i nastroje po polsku?
Jak na razie łatwiej nam się pisze teksty po angielsku, jakoś dla nas lepiej on brzmi w muzyce rockowej. Ponieważ w tym języku powstała większość tekstów, przeważyła wersja angielska.

Te polskie wersje to ciekawostka, ukłon w stronę fanów, jednorazowy eksperyment czy może zapowiedź kolejnej płyty już w języku polskim?
Polskie wersje mają te kawałki, dla których pierwotny tekst został napisany po polsku – na koncertach będziemy śpiewać je w polskiej wersji. Dla zachowania spójności materiału przetłumaczyliśmy te trzy teksty na angielski (wydaje nam się że wyszło to naprawdę dobrze) i w takiej wersji trafiły na główną część płyty, a polska wersja na część „bonusową”. Ale kto wie – jeżeli przy tworzeniu kolejnych numerów okaże się, że do większości mamy polskie teksty, to wtedy przetłumaczymy resztę z angielskiego i płyta ukaże się po polsku z niektórymi angielskimi dodatkami – zobaczymy.

Na pierwszej płycie nagraliście własną wersję „Anytime Anywhere” Gotthard, teraz sięgnęliście po „You Know My Name” Chrisa Cornella, numer z filmu „Casino Royale”. Jaki jest związek tego utworu z wcześniejszymi dziewięcioma, to kolejny bonus, numer planowany na następny singiel?
Ten numer właściwie należy traktować jako kolejny bonus, trochę też jako nasze wspomnienie po Chrisie Cornellu. Podobnie jak z coverem „Anytime Anywhere” nie ma tutaj wielkiej filozofii – spodobał nam się ten kawałek, grywamy go na koncertach, i sądząc po reakcji publiczności chyba wychodzi nam całkiem dobrze, więc nagraliśmy go. Być może rzeczywiście będzie to następny singiel z płyty.

Póki co, teledysk nakręciliście do utworu „Joy Toy”. Promujący pierwszą płytę „Now And Then” powstał w plenerze, teraz mieliście odmienną koncepcję, bo pracowaliście w skierniewickiej parowozowni. Lubicie takie miejsca z dawnym klimatem, całkowicie odmienne od cyfrowo-syntetycznej otoczki większości współczesnych produkcji video?
Bardzo lubimy takie klimaty i dzięki kontaktom naszego perkusisty z entuzjastami kolei ze skierniewickiej parowozowni najpierw zorganizowaliśmy tam sesję zdjęciową. Miejscówka tak się nam spodobała że postanowiliśmy również tam nakręcić klip do „Joy Toy”. Pozdrowienia dla ekipy Parowozowni Skierniewice od załogi Naked Root!

Daje się jednak zauważyć, że coraz więcej zespołów i pod tym względem wraca do korzeni, rezygnując z nowoczesnych bajerów na rzecz surowej produkcji. Najnowszy przykład to Blues Pills i „Low Road”, skręcony tak, jakby powstał w telewizyjnym studio pod koniec lat 60. Też chcieliście osiągnąć interesujący efekt bez epatowania wizualną technologią?

Dzisiejsza technika filmowa daje właściwie nieograniczone możliwości, ale czasem powoduje to nadmiar wrażeń i oczopląs. Postawiliśmy na prostotę, nawet pewną surowość, chociaż nie robiliśmy „wintydżowej” stylizacji. Z drugiej strony, gdyby kolejnym singlem z płyty miał być „You Know My Name”, to jako klip należałoby chyba nakręcić skróconą, ale kolejną część Bonda z Danielem Craigiem w roli głównej, trochę się tylko obawiamy czy budżet na to pozwoli… (śmiech)

Ponownie pracowaliście w studio Manximum Records Pawła Marciniaka – sprawdził się przy pierwszej płycie, więc nie było innej opcji?

Owszem, były inne opcje, ale praca z Pawłem była opcją zdecydowanie najlepszą. Znamy się już trochę i bardzo dobrze nam się pracowało przy pierwszej płycie, więc nie było powodu żeby to zmieniać. Chyba wszyscy w zespole jesteśmy zgodni, że Paweł potrafi z nas „wycisnąć” wszystko co najlepsze, jego doświadczenie sprawia, że praca idzie bardzo sprawnie, a przy okazji naprawdę dobrze się bawimy.

Warstwa muzyczna nowej płyty wydaje mi się bardziej urozmaicona i dopracowana niż pierwszej, czyli cały czas pracujecie, staracie się nie stać w miejscu, co dla każdego artysty, niezależnie od tzw. branży, byłoby początkiem końca?
Cały czas staramy się doskonalić jako muzycy, to chyba naturalne. Na pewno przy nagrywaniu „The Maze” byliśmy bogatsi o te prawie cztery lata doświadczeń. Doszło trochę nowego sprzętu, ale też przede wszystkim mieliśmy większą świadomość co chcemy osiągnąć. Tak jak już wspominaliśmy, szlifowaliśmy materiał nie tylko grając go na próbach, ale też w domowych studiach, gdzie lepiej można wychwycić już na etapie przygotowań jakieś błędy, fałszywe czy źle brzmiące dźwięki, sprawdzać jakie brzmienia pasują, itp.

Ciekawe jest również to, że zawartość „The Maze” może trafić nie tylko do fanów hard 'n' heavy, bo są na tej płycie również łakome kąski dla fanów klasycznego czy progresywnego rocka, a do tego nośne, przebojowe numery jak wspomniany już „Joy Toy” czy „Thorn”?
Naturalnie bardzo chcielibyśmy aby nasza muzyka dotarła do jak najszerszego grona słuchaczy. Zawsze powtarzamy, że stylistyka Naked Root jest wypadkową zainteresowań i inspiracji wszystkich członków zespołu, a że są one dość zróżnicowane, to pewnie słychać – trochę hard ’n’ heavy, trochę rocka progresywnego, staramy się różnicować klimaty, brzmienia i rytmy, żeby nie nużyć ani siebie, ani słuchaczy. Jednocześnie jednak wydaje nam się że zachowujemy pewien swój styl, pomaga w tym na pewno dość charakterystyczny wokal Joli.

Nie obawiacie się jednak, że w dobie powszechnego szufladkowania ten materiał nie dotrze do do wszystkich zainteresowanych, bo ludzie zwykle nie szukają już muzyki samodzielnie, zdając się na algorytmy, playlisty i licho wie co jeszcze w cyfrowych odtwarzaczach czy podczas słuchania muzyki w sieci?

To jest właśnie nasz perfidny plan przechytrzenia algorytmów szufladkujących – jak będą nas wrzucać do kilku różnych styli, tagów czy innych tego typu przegródek, to będziemy się pojawiać w każdej z nich, z lodówki też wyskoczymy (śmiech). Mówiąc bardziej poważnie, stawiamy na różnorodność, aby trochę zaskakiwać słuchaczy, ale z zachowaniem pewnej spójności.

W dodatku mamy teraz bardzo trudną sytuację z powodu pandemii koronawirusa, która praktycznie zabiła muzyczną branżę w kontekście koncertowym. Macie jakieś pomysły na przetrwanie tego okresu i jednocześnie inną promocję „The Maze”, skoro może być i tak, że nie będzie można grać na żywo nawet przez kilka kolejnych miesięcy?

Jeśli chodzi o promocję płyty, to na razie z konieczności sprawa jest raczej prosta – pozostaje internet, radio i prasa muzyczna. Koncertowo – spróbujemy się przymierzyć do jakiejś formy streamingu online, chociaż raczej nie przemawia do nas formuła koncertów „domowych”, chcielibyśmy to jednak zrobić w pełnym składzie i możliwie w pełnym brzmieniu.

Są obawy, że nawet jak sytuacja unormuje się, to fani będą bali się chodzić na koncerty, będą unikać większych skupisk ludzkich – też podzielasz tę opinię czy przeciwnie, ludzie będą spragnieni muzyki na żywo i będzie nawet lepiej co do frekwencji, również na tych mniejszych koncertach, niż przed pandemią?
Intuicja mówi mi, że wprawdzie ludzie będą spragnieni muzyki na żywo, ale jednocześnie przez dłuższy czas będzie się utrzymywała podświadoma rezerwa i obawa przed tłumnymi zgromadzeniami. Myślę, że na początek łatwiej będzie to przełamać na mniejszych koncertach, tych klubowych. Wielkie imprezy masowe wrócą chyba trochę później.

Plus jest również taki, że wielu artystów ma obecnie więcej czasu na tworzenie – też korzystacie z tej okazji, piszecie coś nowego, może już z myślą o kolejnej płycie?

Jak na razie byliśmy jeszcze trochę zajęci dopinaniem kwestii związanych z wydaniem płyty i jej promocją; przymusowa izolacja dopadła nas właśnie w momencie, kiedy zaczynaliśmy się przygotowywać do koncertów promujących nowy materiał. W tej chwili raczej każdy z nas indywidualnie ćwiczy w domu, nie mieliśmy jeszcze okazji spotkać się, żeby popracować koncepcyjnie nad nową muzyką, bo zwykle robimy to w podgrupach, ale chwilowo nie za bardzo jest jak. Może za parę tygodni sytuacja się poprawi i będziemy mogli zacząć działać intensywniej - powrotu do względnej normalności życzymy sobie oraz wszystkim czytelnikom i fanom muzyki.

Wojciech Chamryk

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5061858
DzisiajDzisiaj3213
WczorajWczoraj3533
Ten tydzieńTen tydzień15337
Ten miesiącTen miesiąc65509
WszystkieWszystkie5061858
13.58.216.18