Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Nie chcieliśmy się ograniczać” (CoverNostra)

 

      

HMP: Graliście, bądź wciąż to czynicie, w różnych zespołach – skąd pomysł na założenie kolejnego w dodatku stricte coverowego, co podkreślacie już samą nazwą?

Grzegorz Soluch: Cześć! Przede wszystkim chcielibyśmy pozdrowić wszystkich miłośników dobrej, nie tylko metalowej czy rockowej muzyki, chociaż oczywiście to muzyka hard & heavy gości w naszych sercach i odtwarzaczach płyt. Pomysł na założenie kapeli grającej covery zespołów metalowych z, przynajmniej moim zdaniem, najlepszego okresu dla tej muzyki, czyli lat 80., przyszedł kilka lat temu. Zawsze chciałem grać kawałki przy których bawiłem się w czasach młodości i które od lat uważam za absolutne klasyki metalowego grania. Na początku to było totalnie amatorskie granie trzech kumpli z jednego osiedla. Graliśmy dla czystej przyjemności na dwie gitary (ja i Tomasz Gawlik) i perkusję (Tomasz Czyż), kawałki TSA i Judas Priest. Nie było przy tym żadnych planów co do tego projektu. Nie było pełnego składu, nazwy, tylko dobra zabawa. Po paru miesiącach doszedł wokalista (Michał Kitel), stawiający zupełnie pierwsze kroki w tym zakresie. Dalej trwał czas zabawy oraz nauki kolejnych kawałków, ale nadal nie mieliśmy basisty. W końcu skontaktowałem się z Adamem „Metalem” Rogowiczem, którego znam od wielu lat, jeszcze z czasów przed zespołem Killjoy, kiedy to grali pod nazwą Mystic Side, w nieco innym składzie (ale trzon tej kapeli zawsze był taki sam: Adam Rogowicz, Wojtek Bujoczek i Marek Ludwicki). Ja sam grałem wtedy na gitarze w deathmetalowym zespole o nazwie Requiem. Otarliśmy się nawet o wielką scenę, grając koncert w hali Wisły w Krakowie, u boku takich ówczesnych gwiazd, jak Vader, Hazael, Quo Vadis, Damnable i inni (to był luty 1995). Adam był nieco zaskoczony, bo sam przecież gra na gitarze, ale solowej. A tu propozycja objęcia posady basisty. Sam nie wiem, dlaczego się zgodził, (śmiech!). Z Adamem na pokładzie wszystko zaczęło nabierać sensu. Niedługo potem doszedł do nas Harry, który zastąpił dotychczasowego perkusistę. Myślę, że Harrego przedstawiać nie trzeba. To od wielu lat motor napędowy zespołu Prosecutor, który powrócił całkiem niedawno do grania i nagrywania płyt. Jak pewno wiesz, Harrego już nie ma w naszej kapeli, ale wiele mu zawdzięczamy. Zagraliśmy z nim pierwsze koncerty, które dodały nam pewności siebie.

Adam Rogowicz: Byłem wtedy na etapie tworzenia nowej płyty dla Killjoy. Nie mieliśmy basisty, to pomyślałem, że zrobię linie basu. A najlepiej się uczyć od mistrzów. Uczenie się gry na basie na podstawie klasycznych kawałków nie było głupim rozwiązaniem. To się zgodziłem i tak jakoś zostało.

Praktycznie nie ma zespołu, który nie miałby w repertuarze cudzych utworów, choćby tylko koncertowym, a są i takie, na przykład Metallica, Overkill czy Six Feet Under, które wydawały całe płyty z przeróbkami – taka wersja wam nie odpowiadała, woleliście rozgraniczyć twórczość własną od tej cudzej?

Grzegorz Soluch: Na początku w ogóle nie było planu, aby komponować i grać własne numery. To miał być typowo coverowy zespół. Jak wspomniałem liczyła się dobra zabawa i radość z grania nieśmiertelnych kawałków naszych idoli. Stąd też nazwa naszego zespołu, mająca od razu podkreślać, czego można się od nas spodziewać. Długo zastanawialiśmy się nad nazwą, aż w końcu na ten pomysł wpadł Adam. Osobiście uważam, że nazwa jest bardzo trafiona i wyróżnia się na muzycznym rynku. To, że fajnie by było mieć w koncertowym secie coś swojego przyszło z czasem. Na koncertach ludzie domagali się zagrania czegoś naszego i to dało nam do myślenia.

Już chyba pierwsze koncerty utwierdziły was w przekonaniu, że rzecz warta jest kontynuacji i poważniejszego podejścia?

Grzegorz Soluch: Tak, masz absolutną rację. Osobiście uwielbiam koncerty. Zarówno chodzić na sztuki innych kapel, jak i samemu występować. W swoim życiu zaliczyłem sporo sztuk jako widz. Jako muzyk występujący na scenie nie było tego aż tak dużo, ale kilkadziesiąt koncertów już za mną, a jako CoverNostra zagraliśmy dotychczas ponad 20 koncertów. Absolutnym liderem jest u nas oczywiście Adam, który wystąpił już kilkaset razy, o ile nie więcej. Muszę go o to spytać.

W każdym bądź razie reakcja na koncertach od początku była pozytywna. Z frekwencją bywało różnie, ale narzekać nie możemy. Byłem na koncertach różnych kapel i na pewno wstydzić się nie musimy.

Wybieraliście utwory z dorobku różnych zespołów – postawienie tylko na repertuar jednej kapeli, nawet takiego giganta jak Maiden, AC/DC czy Metallica nie wchodziło w grę, bo każdy z was ma innych ulubieńców, musieliście więc iść na swoisty kompromis?

Grzegorz Soluch: To chyba wynika z tego, że podobają nam się utwory wielu różnych kapel. Nie chcieliśmy się ograniczać do jednego zespołu. Poza tym, osobiście nie kojarzę na rynku zespołu, który poszedł w tym kierunku co my. Jest właśnie sporo coverbandów jednej kapeli, ale takiego, który by grał różne numery różnych kapel z tego okresu nie słyszałem. Być może jest inaczej, ale w końcu nie muszę znać wszystkich zespołów (śmiech). Ale generalnie masz rację, każdy ma swoich ulubieńców i musimy w tym zakresie szukać kompromisu.

Co ciekawe na początku był to wyłącznie program metalowy – nie korciło was zagrać mocniej jakichś przebojów pop czy disco z lat 80. czy czegoś z jeszcze innej stylistyki, oryginalnie nie mającej nic wspólnego z ciężkim graniem?

Grzegorz Soluch: Nie, zespoły z gatunku pop od początku nie wchodziły w grę. Natomiast od jakiegoś czasu graliśmy na koncertach „Zamki na piasku” Lady Pank i „Szare miraże” Maanamu i to absolutnie zażarło. Z pewnością jeszcze sięgniemy do polskiego repertuaru z kręgu szeroko rozumianego rocka.

Adam Rogowicz: Ja bym sobie nie dawał takich ograniczeń. Może nie zaraz przeróbki Boney M (choć wiele ich wersji ostrzejszych słyszałem), ale chętnie bym coś ze światowego popu lat 80. zrobił.

Zespoły coverowe  koncentrują się na koncertach, są nawet takie, które z tego żyją, by wymienić tylko liczne klony Pink Floyd czy The Iron Maidens, ale wam zamarzyła się też płyta?

Grzegorz Soluch: Dokładnie tak! Niektóre zespoły coverowe na swoim graniu całkiem dobrze wychodzą, ale nas to zupełnie nie interesuje. Z jednej strony chcemy zaistnieć w muzycznym świecie (to chyba oczywiste), a z drugiej strony, chcemy dobrze się bawić i występować, gdzie tylko się da. A pomysł na nagranie płyty zrodził się z czasem.

Nie było czasem tak, że pandemiczna zapaść koncertowa miała jakiś wpływ na tę decyzję, czy też podjęliście ją jeszcze przed tym, tak krytycznym dla muzyki, marcem bieżącego roku?

Grzegorz Soluch: Tzw. pandemia nie miała wpływu na naszą decyzję o nagraniu płyty. Gitary zaczęliśmy nagrywać zanim komukolwiek w naszym pięknym kraju  przyśnił się zły sen o nazwie Covid-19. To był początek stycznia 2020. W planie było zakończenie procesu nagrywania jeszcze w marcu, ale na przeszkodzie stanęły problemy związane z pandemią. Wróciliśmy do tematu w maju i z początkiem lipca dopięliśmy wszystko na ostatni guzik.

Wykonaliście przy okazji jej powstania zaskakującą, podwójną nawet, woltę, bo nie jesteście już zespołem wyłącznie coverowym, a do tego wybierając cudzy repertuar sięgnęliście po klasykę polskiego rocka lat 80.?

Grzegorz Soluch: Tak jak mówiłem wcześniej, z czasem pojawił się pomysł na własne piosenki. Z kolei nagranie płyty z samymi coverami, do tego odegranymi w miarę wiernie w stosunku do oryginału, uważam za nieporozumienie. Stąd decyzja, że na płycie nie znajdzie się żaden metalowy kawałek z tych co gramy na koncertach, bo na koncertach gramy je właśnie w zbliżonych wersjach. Nagranie powiedzmy „Detroit Rock City” w naszej wersji nie miałoby sensu. Tego się fajnie słucha, ale na koncercie. Na płycie chcieliśmy po pierwsze zaistnieć jako zespół, który potrafi także pisać własne utwory, a ponadto chcieliśmy przedstawić własne aranżacje klasyki polskiego rocka.

Od razu założyliście, że zaczniecie od krótszego materiału, album na początek wydawał się zbyt dużym ryzykiem, również w sensie kosztów?

Grzegorz Soluch: Tak, od początku to miał być mini album. Powód był prosty – w tamtym czasie nie mieliśmy więcej własnych utworów. Gdybyśmy teraz przystąpili do nagrywania, pewnie wyszłaby z tego pełna płyta, gdyż tych własnych kompozycji mamy więcej, są też pomysły na kolejne rockowe polskie klasyki. Myślę, że proporcje byłyby pól na pół.

Propozycji było pewnie znacznie więcej niż te trzy utwory Lady Pank, Grzegorza Ciechowskiego i Maanamu?

Grzegorz Soluch: Jak wspomniałem wcześniej, od jakiegoś czasu na koncertach graliśmy „Zamki na piasku” i „Szare miraże”. Stąd decyzja, że te numery nagramy, bo były już zaaranżowane i mieliśmy je ograne. Do tego Adam wpadł na pomysł nagrania „Ciała”. Mieliśmy już zatem dwa własne utwory i trzy covery. Uznaliśmy, że to wystarczy, więc jakiegoś wielkiego dylematu co do wyboru utworów nie było.

Ale „Tak długo czekam (Ciało)” pojawia się na „Katharsis dusz” w dwóch wersjach, bo kolejną śpiewa Jadwiga Frydrychowska – nie mogliście zdecydować się na jedną, wykorzystaliście więc ostatecznie obie?

Grzegorz Soluch: Tak naprawdę w obiegu funkcjonują aż trzy wersje tego kawałka. Na YouTube i na naszym zespołowym facebooku można posłuchać Michała i Jadzi w duecie. Odpowiadając na woje pytanie, Adam od początku miał bardzo jasną wizję tego numeru. Od początku zakładał, że zrobimy dwie wersje wokalne. Michał zrobił męskie „Ciało”, a Jadzia żeńskie (śmiech). Wyszło naszym zdaniem całkiem fajnie, więc postanowiliśmy zamieścić na płycie obie wersje.

Nie ma chyba w Polsce osoby, która nie zna oryginalnych wersji tych piosenek – kiedy pracowaliście nad nimi czuliście więc jakąś presję czy przeciwnie, postanowiliście przedstawić je we własnych aranżacjach, dodać coś od siebie?

Grzegorz Soluch: To Adam jest autorem aranżacji tych trzech piosenek. Jedynie przy „Szarych mirażach” coś tam od siebie dorzuciliśmy (ja i Tomasz Gawlik), ale to również w zdecydowanej większości aranż Adama. Myślę, że nie było żadnej presji. Masz z kolei rację w drugiej kwestii: chcieliśmy przedstawić je we własnych wersjach. Z jednej strony, żeby każdy od razu wiedział co to za numery, a z drugiej strony, żeby to była trochę CoverNostra i nasze rockowo-metalowe granie.

Adam Rogowicz: Presję czułem trochę przy robieniu „Ciała”. Koledzy z zespołu powiedzieli, że z tego nie da się nic zrobić. Ciekawiła mnie też reakcja ortodoksyjnych fanów Republiki.

W sumie już w czasach grania z Killjoy miałem przymiarki do kawałków Republiki, ale wtedy skończyło się tylko na pomyśle.

Utwory autorskie to również rockowe granie – owszem, dość mroczne, ale w żadnym razie nie metalowe - CoverNostra jest dla was odskocznią od takiej stylistyki, w tym zespole możecie pograć lżej, bardziej melodyjnie, poszukać innych rozwiązań czy środków wyrazu?

Grzegorz Soluch: Dla mnie to w tej chwili jedyny zespół, więc nie ma tu żadnej odskoczni, jest chęć pogrania fajnych rockowo-metalowych coverów, a przy tym dodanie do tego czegoś od siebie.

Przyznam się jednak, że od jakiegoś czasu myślę o powrocie do ostrzejszego grania. Zamierzam wskrzesić, przynajmniej studyjnie, swój były zespół Requiem. Ze starego składu zostało nas tylko dwóch (ja i gitarzysta solowy, który gra obecnie w Irlandii w black metalowym Molekh, który tworzą członkowie Thy Worshiper), więc jak wspomniałem to będzie typowo studyjny projekt.

Adam Rogowicz: Ja ostatnio zacząłem coś tam dłubać w klimatach doommetalowych. Od zawsze mnie to kręciło. Na razie skład jest dwuosobowy i formalnie są to dwaj basiści, to będzie ciężki klimat (śmiech). Na razie mamy w planie nagrać 2-3 numery i zobaczyć co to jest warte.

Utwór „Pętla” zadedykowaliście Wojciechowi Bujoczkowi, zmarłemu dwa lata temu, wieloletniemu wokaliście Killjoy – chyba wciąż trudno wam pogodzić się z tym, że nie ma go już wśród nas?

Adam Rogowicz: Wojtka znałem od 30 lat i parę minut po poznaniu zakładaliśmy już pierwszą kapelę. Cały ten czas graliśmy razem, choć w ostatnich latach było tego grania niewiele. Wojtek wyprowadził się do Raciborza, to i rzadziej się widzieliśmy. Ale w ostatnim roku jego życia, udało nam się zagrać jako Killjoy po paru latach przerwy. Rok wcześniej zaśpiewał gościnnie na koncercie CoverNostry. Zagraliśmy parę prób. Były coraz większe plany na powrót do regularnego grania. No i niestety, 5.12.2018 skończyło się wszystko. Brakuje go.

Są jakieś szanse na to, że znajdziecie jego następcę i nagracie kolejny album po „Licensed To Sin”, czy też to już niestety przeszłość, teraz najbardziej liczy się CoverNostra?

Adam Rogowicz: Miałem z Wojtkiem dżentelmeńską umowę. Nie ma Killjoy'a jeśli jego albo mnie nie będzie w składzie. Kilkanaście lat temu miałem wypadek i połamałem poważnie prawą rękę. Odwołaliśmy wszystkie koncerty na czas mojego powrotu do zdrowia. Jeden w ramach WOŚP się odbył, ale pod zmienioną nazwą. Mimo, że nie naciskałem to Bujo zdecydował, że będzie inna nazwa i repertuar bardziej coverowy na tę okoliczność. Słowo to słowo. Zdecydowanie nie będzie dalszej działalności Killjoy. Mimo, że kolejna płyta praktycznie była gotowa. Niestety nie ma wokalu nagranego. Wszystko by można było dograć, zaprogramować itd. Wokalu już nie. Niedawno znalazłem na swoich dyskach ślad wokalu do jednego z numerów nagrany podczas próbnych nagrań na sali prób. Może coś z tego uda się poskładać, ale to by był pożegnalny numer.

W CoverNostrze graliśmy potem kilka razy jeden z polskojęzycznych numerów „X”. Może do niego wrócimy kiedyś, może zagramy coś innego, ale nie będzie powrotu tego zespołu.

Macie już zaplanowane dalsze kroki: stopniowe przejście od zespołu grającego przeróbki do takiego wyłącznie z własnym repertuarem, czy też będziecie łączyć te dwie opcje, tak jak na „Katharsis dusz”?
Grzegorz Soluch: Pozostaniemy raczej zespołem coverowym, w końcu nazwa CoverNostra zobowiązuje. W miarę możliwości zamierzamy dalej koncertować, ale jak wiesz, różnie to w tej chwili z tym bywa. Nie dość, że koncertów jest mało, to na dodatek kluby mają grafiki zapełnione, bo większość z nich to są sztuki przełożone z wiosny. Mieliśmy w planie kilka koncertów, ale Covid wszystko zrewidował. Jeden z takich koncertów miał się odbyć w sierpniu, ale na dwa dni przed występem musieliśmy go odwołać, bo tam gdzie mieliśmy zagrać nagle rząd wprowadził tzw. czerwoną strefę, masakra! Wracając do twojego pytania, będziemy łączyć obie opcje, covery będziemy przeplatać z własnym repertuarem i jest już pomysł na kolejną płytę. Czy to będzie znowu mini album, czy pełna płyta, tego jeszcze nie wiemy. Czas pokaże. Bardzo dziękuję za wywiad i możliwość zaprezentowania się w Heavy Metal Pages. Z łezką w oku wspominam wasze papierowe wydania, które zresztą do dzisiaj posiadam, bo byłem waszym wiernym czytelnikiem. Pozdrawiamy wszystkich fanów szeroko pojętego rockowego i metalowego grania i zapraszamy do posłuchania „Katharsis dusz”!

Wojciech Chamryk

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4962950
DzisiajDzisiaj341
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień3900
Ten miesiącTen miesiąc45783
WszystkieWszystkie4962950
34.237.245.80