Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Milowy krok” (Sandbreaker)

           

Debiutancki album Sandbreaker „Worm Master” potwierdza, że w słowach lidera grupy nie ma cienia przesady i faktycznie ciężki do granic możliwości, pure doom death metal jest podstawą jej stylu i brzmienia. Trudno też jednak nie zauważyć, że słychać tu również inne wpływy, choćby stonerowe, co tylko dodaje tej płycie atrakcyjności. Do tego Sandbreaker zapowiada już kolejne wydawnictwo, bo pandemiczne czasy sprzyjają twórczej pracy.

                    

HMP: Ciepłe przyjęcie i dobre recenzje debiutanckiej EP-ki zmobilizowały was do intensyfikacji prac nad pierwszym albumem, czy też od razu zakładaliście, że ukaże się on jakiś czas po „Sandbreaker”?
Doombardier: Od samego początku mieliśmy do wyboru dwa warianty: pierwszy, to jakaś krótka pozycja (EP-ka, demo) lub opcja numer dwa, pełnometrażowy, wielki strzał. Wybraliśmy jednak opcję numer jeden, żeby jak najszybciej zaistnieć w czasoprzestrzeni oraz uwiecznić to, w jakiej byliśmy kondycji na samym początku. Fajnie jest potem dla samych siebie porównać postępy, ewolucję we własnej muzyce oraz percepcję brzmienia. Mobilizacja nastąpiła rzeczywiście po ukazaniu się EP-ki, choć w momencie jej wydawania materiał na płytę długogrającą był prawie gotowy. Jednak oficjalne wydanie w postaci CD i winyla było wielkim krokiem milowym dla takiego „garażowego” projektu, jakim na samym początku był Sandbreaker. Wraz ze skrystalizowaniem się składu i z pierwszą oficjalnie wydana EP-ką mogliśmy się w końcu mienić zespołem.

To w sumie naturalny proces, ale czasy mamy nietypowe, a do tego nie ma też co ukrywać, że wybrana przez was stylistyka nie cieszy się w Polsce jakąś szczególną popularnością?

Ciepłe przyjęcie EP-ki było rzeczywiście zaskoczeniem. Z tego co pamiętam, po kilku godzinach od udostępnienia w sieci naszej muzy odezwały się trzy czy cztery podziemne wytwórnie, co było dla mnie osobiście wielkim sukcesem, gdyż zwrócenie na siebie uwagi przyszło nam dosyć łatwo, a przecież dookoła jest wiele ciekawych zespołów. Co do popularności samego gatunku, można na sprawę spojrzeć dwojako: z jednej strony mówimy tu o mało popularnej szufladzie, do której należą „doom metal”, „funeral doom”, death doom”, a z drugiej strony nie ma większych pasjonatów i oddanych kolekcjonerów niż przy takich niszowych gatunkach. Na samej popularności nam nie zależało i nie chcieliśmy w kwestii naszej muzyki w jakikolwiek sposób pójść na kompromis czy robić coś pod publiczkę, dlatego byłem przygotowany na wydanie płyty własnym sumptem.

Musi wam jednak być dobrze w waszej niszy, skoro już od lat fascynują was takie właśnie dźwięki?

Od początku mojej przygody z tworzeniem muzyki fascynowały mnie ekstremalnie ciężkie i wolne rejony. Być może to, w jaki sposób wygodnie jest mi grać na garach predestynuje mnie do takiej muzyki. Moim marzeniem przy powoływaniu pierwszej kapeli było, by stała się najbardziej ekstremalnie ciężką i wolną w Polsce. Czy to się udało? Nie wiem, ale ten sam plan mam w przypadku Sanbreakera i mam nadzieję, że tym razem się powiedzie. No, może tempo samych utworów nie jest już tak nikczemne, ale wolno musi być, czasem bardziej, czasem mniej. Inspiracje czerpiemy głównie z death metalu, dzięki czemu sami czujemy się w tym dobrze. Jedno jest pewne, to ma być ciężki do granic możliwości, pure doom death metal!

Można też powiedzieć, że Sandbreaker powraca do korzeni funeral doom metalu, do tego, co na pierwszych materiałach grał Gallileous, który ostatnio szedł jednak bardziej w kierunku retro rocka?

Mam nadzieję, że Sandbreaker nigdy nie popełni takiej gafy, jak Gallileous. Przy okazji chciałbym przypomnieć, ze jestem założycielem „Gall'a” i ostatnim oryginalnym załogantem z pierwszego składu. Od samego początku plan był jeden, już o tym wspomniałem: grać najciężej jak się da. Dla mnie osobiście ten rozdział jest już zamknięty. Niestety pomysł na ciężkie granie w Gall'u był spychany z płyty na płytę. Po wspólnych koncertach z Jex Thoth i Kadavar ostatnią deską ratunku był mój heretycki pomysł na „Retro Doom” (że tak to nazwę), niestety nawet to było nierealne do wykreowania. Mimo skupowania przeze mnie za fortunę starych Ludwigów z blue olive badge i innych gadżetów perkusyjnych z lat 70. oraz studiowania patentów perkusistów z tamtego okresu, muzyka coraz bardziej odpływała w stronę zwykłego rocka, ze zwykłym brzmieniem, co było fajne dla samego grania, ale nie sprawiało mi satysfakcji i gdzieś umykał ten doommetalowy duch, który towarzyszył nam w Gallileous od początku. Rozstanie to były ciężkie chwile, ale kiedy połączę kropki do tyłu, myślę sobie, że szkoda, że nie doszło do tego wcześniej, ponieważ teraz widzę, że jeśli masz wizję na kapelę i reszta ci ufa, to można góry przenosić!

Stoner jest jednak dla was równie ważny – bez tego surowego, pustynnego klimatu muzyka Sandbreaker byłaby niepełna?

Tego stonera staramy się dozować jak najmniej. Najważniejszą substancją dla prawdziwych uniesień lub jak kto woli „dołów” w naszej muzyce jest death doom. To ma być ciężki walec, a raczej ta piękna piaskarka z okładki pierwszej Ep-ki, niszcząca wszystko na swej drodze. Jeśli tworzymy jakiś utwór to zawsze jest on odzwierciedleniem osłuchanych patentów deathmetalowych, które poznałem w latach 90. No może w zwolnionym tempie (śmiech). Pustynny klimat jest ostatnią rzeczą zaczerpniętą z dzisiejszego stonera. To powieść „Diuna” Franka Herberta, do której nawiązujemy, nadaje charakteru i klimatu. Kiedy zastanawiałem się jak bardzo nasza muzyka może zbliżyć się do stonera naszła mnie taka refleksja, że nie może. I świadomie, jeśli tylko się da, unikamy dobrze rozpoznawalnych „stałych fragmentów gry”(że tak to ujmę w żargonie komentatora sportowego). Mimo wszystko stoner istnieje w naszej podświadomości i chcąc nie chcąc, jakby przypadkiem, może coś zaistnieć w ten deseń. I tu podkreślę, ani to zaleta, ani przywara. Sandbreaker to przede wszystkim death doom metal z elementami … i tu wstaw to, co ci pasuje (co tam usłyszysz).
Zresztą już wasza nazwa potwierdza, że nie interesują was oczywiste rozwiązania, bo w końcu jak połamać piasek? (śmiech)

No właśnie, jak? Jak żyć? Sama nazwa miała być niestandardowa, miała epatować czymś absurdalnie ciężkim, silnym i mocnym, a jednocześnie surrealistycznym, tak jak tematyka naszych utworów nawiązująca do świata „Diuny”. Tak naprawdę połamać piasku nie dasz rady, ale jak śpiewam w jednym z utworów z nadchodzącej EP-ki „Be like sand”... czyli „Bądź jak piasek”, parafrazując filozofię Bruce'a Lee - toruj sobie drogę... przejdź szczelinę i pęknięcia... dopasuj się kształtem. Można to przełożyć do sytuacji w Sandbreaker. Kiedy kompletował się skład, musiałem podjąć decyzję o śpiewaniu – dopasowałem się, kiedy w Sandbreaker powstało małe pękniecie między mną, a gitarzystą Kamikaze, przecisnąłem się przez to i zasililiśmy zespół o drugiego gitarzystę znanego jako Red Razor, który odpowiedzialny jest za te zacne sola! Podsumowując: „Bądź jak piasek”! Nie poddawaj się i adaptuj do sytuacji!

Hasło: „Diuna”, odzew? Wygląda bowiem na to, że twórczość Franka Herberta miała na was spory wpływ?

Odzew: Sandbreaker! Ma spory, to mój osobisty sentyment do tej książki z dawnych lat, sprawił, że kiedy lepiej sobie o niej przypomniałem, wpadł mi do głowy genialny pomysł na połączenie doom metalu ze uniwersum Diuny (śmiech). Nie chciałem mega nihilistycznych tekstów, ponieważ jestem na innym etapie swojego życia. Kiedyś jako buntownik postrzegałem pewne sprawy inaczej, teraz sam muszę troszczyć się o rodzinę i rzeczy, jakie chciałbym przekazać w tekstach, o których czasami dyskutuję z bliskimi mają charakter bardziej uniwersalny czy nawet rozrywkowy. Z drugiej strony jesteśmy kapelą doommetalową i śmierć, zabijanie czy emocje nienawiści, kary i zemsty spokojnie znajdziesz, bo to bardzo ludzkie i nie można w imię poprawności o nich nie przypominać, przecież istnieją obok nas. (śmiech)

Ciekawe jak Herbert zareagowałby na „Worm Master”, skoro odrzucały go nawet te lżej grające zespoły lat 80. (śmiech). Nie ma się jednak co dziwić, skoro muzyką jego młodości był tradycyjny jazz czy swing – myślisz, że każde pokolenie ma swoje dźwięki, a to, co pojawia się później już tylko odrzuca, bo jest za głośne, za trudne czy po prostu niezrozumiałe?

Z tym odrzuceniem to nie wiem czy było to ze względów estetycznych czy może raczej brak finansowego porozumienia. Ja uważam, że Herbert w obu kwestiach miał do tego prawo. Ja sam muszę uważać przy pisaniu tekstów, żeby nie umoczyć na prawach autorskich, staram się jak najmniej używać nomenklatury zaczerpniętej z książki, więc niektóre rzeczy muszę nazywać po swojemu. Jeśli chodzi o pokoleniową różnicę w muzyce i sztuce to rzeczywiście każda generacja ma swoich bohaterów i idoli. Ja miałem Gustlika, a mój syn Spidermana, (śmiech), w muzyce jest podobnie. Więc rzeczywiście Herbert mógł mieć problem ze zrozumieniem „szarpidrutów”.

U muzyków wygląda to jednak zwykle inaczej, czego jesteście najlepszym przykładem, nie zasklepiwszy się wyłącznie w stylistyce wczesnych lat 90., ale poszukując czegoś nowego?

Podstawa naszej muzyki rzeczywiście jest osadzona w stylistyce lat 90., to był złoty okres mojej młodości. Każda płyta z pierwszej połowy lat 90., którą nabywałem była niesamowitym przeżyciem. Zespołów było jakby mniej, ale każdy w niepowtarzalny sposób tworzył swoją historię. Mówimy tu oczywiście o death czy doom metalu. Większość tytułów właśnie z tamtego okresu jest dziś nazywana kultowymi klasykami. Pomysł na Sandbreaker w głównej mierze opiera się na kontynuowaniu tej pięknej death-doomowej tradycji, ale z tego, co wiem, nasz gitarzysta Kamikaze, którego riffy są wykorzystywane najszerzej w kawałkach, inspiruje się nieoczywistymi rzeczami jak flamenco i folk. Także gdzieś po drodze czerpiemy z różnych stron świata. Mnie osobiście interesowałoby pójście w stronę muzyki filmowej, mimo, że granej na klasycznych rockowych instrumentach. Być może za jakiś czas spróbujemy bardziej poeksperymentować z takimi klimatami.

Stroicie się niżej niż zwykle, wykorzystujecie jakieś specjalne efekty, wpływające na rezultat końcowy waszego brzmienia – potwornie ciężkiego i mrocznego?

Mimo, że gram tyle lat w zespole nie będę mógł ci odpowiedzieć fachowo na to pytanie, gdyż najzwyczajniej w świecie nie jest to moja działka i na pewnych terminach się nie znam. Jednocześnie jestem orędownikiem i pilnującym podstawowego dogmatu mówiącego, że: „Sandbreaker ma być najcięższym i najbardziej ekstremalnym, brzmieniowo zespołem gdzieś na granicy komfortowego grania”. „Tak każe obyczaj”. (śmiech)

To chyba najkorzystniejsze rozwiązanie, kiedy ma się w zespole kogoś, kto może zająć się również produkcją, a do tego zaprzyjaźnione studio?

Tak, wszystkie ręce na pokład. Rzeczywiście wykorzystujemy w jakimś sensie sytuację, która pozwala nam na pracę w komfortowych warunkach. Oprócz tego podczas nagrywania realizator, którym jest nasz basista Grey Eminence, wie doskonale jaki efekt chcemy uzyskać, ponieważ staje się jednocześnie twórcą i tworzywem. Polecam każdemu Soundstitute Studio i Arkadiusza Dzierżawę jako inżyniera dźwięku, gdyż oprócz intuicji muzycznej można również polegać na jego długoletnim doświadczeniu w branży muzycznej, nie tylko metalowej.

To co słychać na „Worm Master” jest efektem, choćby po części, wspólnego grania w studio czy całość materiału była nagrywana partiami, począwszy od perkusji?

Przy nagrywaniu materiału na EP-kę i płytę oraz nadchodząca świeżą EP-kę wypracowaliśmy swój własny sposób działania: forma nagrywania jest całkowicie bez metronomu i na żywioł. Na pierwszy rzut idzie gitara wraz z perkusją, co pozwala na niczym nieskrępowaną możliwość improwizacji. Każdy kawałek nagrywany jest parę razy od początku do końca bez cięcia i z tego wybierany jest najlepszy zapis całości. Mamy tu pewność, że nagranie odzwierciedla kondycję i morale zespołu w danym momencie. Potem praca przypomina nagrania sesyjne i kolejno nagrywane są pozostałe instrumenty, aż do pełnego zapisu. Nad całością „czuwa gospodarz domu (studia) i nie da on krzywdy zrobić nikomu”. (śmiech)

Wiele zespołów marzy jednak o nagrywaniu w studio na setkę – wy również myślicie o czymś takim, brzmienie Sandbreaker zyskałoby na tym?

Nagrywanie na setkę byłoby ciekawym doświadczeniem. Nasz dotychczasowy sposób można opisać jako nagrywanie na 50-tkę, bo pierwsze dwa instrumenty idą na żywioł. Być może kiedy zespół będzie ze sobą bardziej ograny pokusimy się o taki eksperyment. Na ten czas nie mówię nie, nie mówię tak. Jeśli chodzi o brzmienie, to mogłoby pachnieć jeszcze bardziej piwnicą lub garażem. To jednak jeszcze przed nami. Mimo wszystko staramy się jak najmniej kleić, bo może to sabotować organiczny efekt końcowy. Ma być naturalnie, żywiołowo czy nawet przebojowo i przede wszystkim dynamicznie. Moja gra na beczkach, to jak ja sam siebie miałbym opisać, to takie skrzyżowanie Chrisa Reiferta z Autopsy w połączeniu z Meg White z White Stripes: technicznie nie jest, ale stylowo musi być.

Pandemia i lockdown nie pokrzyżowały wam planów, ale chyba jednak trochę utrudniły pracę, bo nagrania finalizowaliście w marcu?

Rzeczywiście pandemia rozłożyła wszystko w czasie, ale być może pozwoliło to na głębsze skupienie się na produkcji, miksie i masteringu. Takie dziwne czasy... Ale nie wpłynęło to w żaden sposób na jakość, a wręcz przeciwnie, pozwoliło na dopracowanie efektu finalnego. Jedyne co ucierpiało to ilość prób, ale i te nieliczne były owocne, bo po skończeniu albumu byliśmy w trakcie tworzenia nowej EP-ki. Dochodziły do nas słuchy, że płyta jak na długograj jest zbyt krótka, więc postanowiliśmy wyjść naprzeciw oczekiwaniom i dograć we wrześniu cztery utwory, które ukażą się zaraz na początku nowego roku. Wracając jednak do samego problemu pandemii i lockdownu, zastanawia mnie fakt, że ludzie, szczególnie ze sceny metalowej i w większości mieniący się wolnomyślicielami, nie zadają pytań, czy to wszystko jest zasadne? I nagle kapele, które szanuję sprzedają szmaty na pysk, czy nasz narodowy pierwszy okultysta Adaś Nergal propaguje noszenie tego gówna na ryju? Nikt nie zadaje pytań, nikt nie powątpiewa, nie patrzy w statystyki? Tacy kurwa anty-sytemowcy, a łykają medialno-rządowe śmieci informacyjne jak pelikany! Ja osobiście zadaję mnóstwo pytań i na żadne nie dostaję dostatecznie kompetentnej odpowiedzi, a to już zapala u mnie czerwoną lampkę zasadności tej chorej sytuacji!

„Worm Master” to nie tylko muzyka, ale też dopracowana, rysunkowa szata graficzna – jak doszło do waszej współpracy z Novaldo? To wasz fan z Indonezji?

Wręcz przeciwnie, to ja jestem fanem prac tego artysty. Uwielbiam zaprzęgać do współpracy różne ciekawe postacie i to ja zaproponowałem mu wykonanie okładki pod naszą muzykę. Najpierw był front, a potem, z racji tego, że nie mamy jeszcze zdjęć zespołowych, tył z naszymi podobiznami w tej samej stylistyce. Z całości jesteśmy bardzo zadowoleni i mogę zdradzić, że gotowa jest już okładka jego autorstwa na nadchodzącą EP-kę „Children Of The Erg”.

Album ukazał się w lipcu, czyli o jego koncertowej promocji możecie, póki co, tylko pomarzyć?

Tak, rzeczywiście to jest główny mankament tych całych lockdownów. Mam nadzieję, że ludzkość odeprze atak tej dziwnej pandemii. Nie jesteśmy sami w tej sytuacji, jak każdy inny zespół musimy cierpliwie to przeczekać. Oby chodzenie na koncerty obyło się bez obowiązkowych szczepień, bo już takie wieści do mnie trafiły, że będzie trzeba posiadać książeczkę szczepień jak u psa! Nie bagatelizuję sytuacji, ale działania nie są współmierne do wydarzeń! Na razie pozostaje nam nagrywać, a spotkania z maniakami przełożyć na lepsze czasy.

To dlatego, nie ociągając się, zaczęliście nagrywać kolejną EP-kę? Są nowe utwory, jest czas, nie ma więc co z tym zwlekać?

Tak właśnie, między innymi dlatego troszkę przyspieszyliśmy nagrywanie, ale materiał mieliśmy gotowy już wcześniej. Na horyzoncie pojawiały się decyzje różnych europejskich rządów o możliwości lockdownu, w tym także i Polski, więc trzeba było wykorzystać dobra formę zespołu i jak najszybciej zarejestrować nasze pomysły. Nasze próby są bardzo owocne, zaczerpnięte trochę z filozofii mojego znajomego tatuażysty Toffiego, który wymyślił sobie takie wyzwanie przez jeden rok, żeby każdego dnia narysować jeden projekt tatuażu. Jedne lepsze, jedne gorsze, ale po całym roku miał do dyspozycji 365 pomysłów. Postanowiłem zastosować podobny klucz do pracy nad muzyką w Sandbreaker: z każdej próby jeden kawałek! Czasem ciekawa improwizacja oparta w połowie na przygotowanych riffach, nagrana na telefon staje się ciekawym hitem, do którego po jakimś czasie wracamy, żeby wszystko dopracować i móc nazwać go pełnowartościowym utworem.

Kiedy planujecie premierę tego wydawnictwa, jeszcze na koniec tego roku, czy też wiosna 2021 będzie bardziej prawdopodobnym terminem?

Jak już wcześniej wspomniałem EP-ka „Children Of The Erg” została nagrana we wrześniu. Na dniach będzie miksowana i zakończona. Także myślę, że dosłownie pierwszego stycznia po północy będzie opublikowana internetowo, a potem na fizycznym nośniku CD lub 7”. To wszystko będzie zależało od tego czy Marcin z Mythrone Promotion dalej będzie nami zainteresowany po tym, co zaprezentujemy na czterech premierowych utworach. Jak na moje ucho mogę potwierdzić, że dalej gramy Fucking Heavy Death Doom Metal i tak już zostanie.

Wojciech Chamryk

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

4963659
DzisiajDzisiaj1050
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4609
Ten miesiącTen miesiąc46492
WszystkieWszystkie4963659
54.235.6.60