Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Podróżować swoją ścieżką” (Varmia)

           

Grają nieoczywisty, oryginalny black metal z etnicznymi akcentami, nawiązując do historii i wielowiekowych tradycji swego regionu, co podkreśla już nazwa zespołu. Swoje płyty rejestrują na setkę w dawnych budynkach, jak rozpadająca się stodoła czy XIX-wieczny dworek, stawiając na organiczne brzmienie i jedyny w swoim rodzaju klimat, jakże daleki od bezdusznych, cyfrowych produkcji spod sztancy. Zaczynają to doceniać nie tylko słuchacze zza granicy, ale też tamtejsi wydawcy, dlatego najnowszy album „bal Lada” Varmii ukazał się nakładem amerykańskiej, renomowanej wytwórni.


HMP: Wasz debiut „Z mar twych” firmowała Via Nocturna, czyli de facto sfinansowaliście wszystko sami. „w ciele nie” ukazał się już nakładem Pagan Records, czyli był to znaczący postęp, a trzecią, najnowszą płytę „bal Lada” wydaje amerykańska wytwórnia M-Theory Audio. Macie wrażenie, że z każdym kolejnym albumem idziecie wyżej, Varmia staje się coraz bardziej rozpoznawalna?

Lasota: Zdecydowanie tak. Do tego łańcucha ewolucji dodałbym fakt, że pomiędzy „w ciele nie” a „bal Lada” podpisaliśmy kontrakt z agencją managerską Extreme Management Group z USA. To ważny element w tej układance, ponieważ zmienił zakres naszych działań z krajowego na międzynarodowy. Każda płyta wnosi nie tylko nowe elementy muzyczne, ale zwiększa intensywność tego, co dzieje się dookoła kapeli. To dobry trend.
Jak doszło to tej współpracy, była to wasza inicjatywa, czy wytwórni? Miał w tym udział sam Marco Barbieri, czy pilotował to któryś z jego pracowników?

Jest to owoc działań naszego managementu. Można powiedzieć, że zainteresowanie Varmią w tym momencie w ogóle pojawiło się poza granicami naszego kraju. Jeśli chodzi o wytwórnię M-Theory to nie mieliśmy tutaj żadnego „tylnego wejścia”, nic nie odbyło się po znajomości. Po prostu ludzie pokroju Marco zaczęli w ogóle nas dostrzegać i brać pod uwagę. To bardzo trudne do osiągnięcia w momencie, kiedy sam siebie reprezentujesz, nie będąc jednocześnie „w kręgu.”

Fakt, że nasza scena blackowa jest od kilku ładnych lat bardzo popularna jest pewnym ułatwieniem, szczególnie jeśli chodzi o rynki zagraniczne, współpracę z tamtejszymi firmami?

Chyba nie. W ogóle nie jestem pewien czy to stwierdzenie jest prawdziwe i to właśnie kontakt z ludźmi zza oceanu mi to uświadomił. Oczywiście, wszyscy znają Behemotha, Vadera i Decapitated. Niestety wychodzi na to, że na tej trójce znajomość naszej rodzimej sceny się kończy. Mówię o świadomości szerszej metalowej publiczności, nie tylko blackowego podziemia. „Polski black” to hasło, które spotykam najczęściej w polskich komentarzach pod filmami na YT, a nie w rozmowach z zagranicznymi odbiorcami. Oczywiście chcemy dołożyć swoją pracę, aby ta świadomość się zwiększyła. Natomiast myślę, że to nie jest tak, że teraz panuje „polski black” tak jak to było z „norweskim blackiem”. Takie są moje spostrzeżenia na rok 2021.

Black metal w waszym wydaniu jest jednak bardzo nieoczywisty, to bardziej black/pagan folk – to pewnie też pomaga, bo jednak oryginalność wciąż jest w cenie, niezależnie od stylistyki?

Z pewnością tak. Myślę, że oryginalność w sensie „charakterystyczność” to rzecz, która napędza sztukę. Już sam fakt, że z automatu porównujemy nowe kapele do starych („brzmi trochę jak....”) to potwierdza. Mocna sztuka jest niepodległa i wychodzi przed szereg tego, co znane. Czasem trafia w gusta odbiorcy, czasem jest przedmiotem drwin. Ale taka już jej dola. My łączymy black i etniczne elementy (błagam, tylko nie folk) w sposób, który jest dla nas naturalny. Nie mamy formuły, którą podążamy, choć myślę, że takowa mogłaby powstać chociażby po „Z mar twych”, które było bardzo dobrze przyjęte.

Trzy albumy w cztery lata to świetny wynik, a podobno ten długogrający format dożywa swoich dni, bo ludzie wolą ponoć słuchać pojedynczych utworów – jak widać nie wszyscy, dzięki czemu wciąż macie dla kogo tworzyć?

Głosy, żeby wydawać EP-ki dochodzą z każdej strony i niewątpliwie jest to efekt przytłaczającej ilości muzyki dostępnej dziś dla słuchacza. Sam nie wiem, co o tym sądzić. Z jednej strony nigdy nie lubiłem EP-ek i nie rozumiałem potrzeby ich wydawania. Dodatkowo jestem fanem zamkniętych opowieści. Płyta jest jak książka. Otwierasz, zamykasz. Jest całością. EP-ka to jakby jej jeden rozdział. Coś jednak jest na rzeczy skoro ludzie nie mają chęci słuchać albumu od deski do deski. „bal Lada” jest albumem dosyć długim, jednak zróżnicowanym. Ma swoje punkty napięcia i mapę rozłożenia emocji. Jest spójna. Nie wyobrażam sobie próby opowiedzenia tej samej historii krócej. To jakby zmniejszyć liczbę odcieni na obrazie Van Gogha albo zrobić streszczenie tomu poezji. Można. Tylko po co?

Od początku mieliście chyba bardzo sprecyzowaną wizje tego, co chcecie osiągnąć pod względem artystycznym – wystarczyło tylko ów plan konsekwentnie realizować, mimo zmian składu czy innych trudności, typowych dla początkujących zespołów?

Czujemy dosyć mocno siłę twórczą, napęd, który pcha nas do przodu. Ta energia na pewno nie zmieni swojej intensywności poprzez zmiany personalne, które są po prostu ewolucją i tak powinny być postrzegane. Tworzę muzykę wtedy, kiedy słyszę ją w głowie. Przenoszę ją na instrumenty i wtedy powstaje album. Mam w składzie ludzi, którzy w danym momencie chcą współdzielić tę wizję. Wszystkie zmiany, które temu towarzyszą, do tej pory zawsze przynosiły dobry efekt. Myślę, że to oznaka, że Varmia podróżuje właściwą ścieżką. Swoją.

Wydaje mi się, że Varmia byłaby zupełnie odmiennym zespołem, gdybyście pochodzili z innego regionu kraju – Warmia miały na was ogromny wpływ, ich wielowiekowa historia, te wszystkie legendy czy pogańskie wierzenia?

Tak, z pewnością byłoby to zupełnie inne granie. Odchodząc na chwilę od kultury i historii naszego regionu, wydaje mi się, że każda część Polski brzmi inaczej. Od razu słychać czy kapela jest ze Śląska, Małopolski czy z północy. Warmia wypuściła kilka znamienitych i ważnych muzycznie kapel, które współdzielą część brzmienia. Mam tu na myśli oczywiście Vadera, ale także i Christ Agony czy Non Opus Dei. Na upartego Behemoth też pochodzi z ziem opartych na kulturze Bałtyku. Myślę, że ten wspólny rdzeń brzmieniowy wynika z głęboko zakodowanych elementów sztuki, których najprawdopodobniej nie jesteśmy świadomi i nigdy nie poznamy. Czasem mam wrażenie, że dzielimy (my, kapele z Warmii) specyficzną melodykę. No i przysłowiowy wpierdol – musi być.

Na jakim etapie pojawiły się te zainteresowania i czy przy powstawaniu zespołu od razu wiedzieliście, że staną się motywem przewodnim waszych kompozycji?

Te zainteresowania pojawiły się dużo, dużo wcześniej. Tak naprawdę Warmia zawsze była ważną częścią naszego życia i fascynacja nią znalazła w ten sposób swoje ujście. Poprzez muzykę. To trochę jak proces restauracji antyków. Każda płyta to jakby zerwanie kolejnej warstwy, która zakrywa dzieło właściwe. Tak więc „Z mar twych” było jedynie nakreśleniem tematu opowieści. Teraz wbijamy się w nią głębiej – a ona w nas. To trochę pokrętny sposób odpowiedzi na twoje pytanie, ale dobrze obrazuje ten proces. Dla nas Warmia zawsze była nurtem, który nadaje życiu pęd, formę i kierunek. Sama znalazła drogę do muzyki, którą tworzymy.

Trudno, nie tylko w metalu, ale generalnie w muzyce, znaleźć coś swojego, oryginalnego, czego nikt wcześniej nie eksplorował – był to strzał w przysłowiową dziesiątkę, dlatego na kolejnych płytach zaczęliście zgłębiać tę tematykę?

Faktycznie można odnieść wrażenie, że w muzyce większość słów została już powiedziana. Ale to tylko wrażenie. Myślę, że wrażenie nowości przynieść nam może paradoksalnie powrót do korzeni. Wiele kapel używa dziś terminu „organiczne” brzmienie, „organiczna” muzyka. Czasem trudno mi to zestawić z dźwiękami, które ci artyści mają do zaoferowania. I tu jest pies pogrzebany. Naturalność to coś, czego nie można zdobyć używając półśrodków. Przysłowiowa stopa „bez triggera” nie jest rozwiązaniem braku naturalności w brzmieniu zespołu. Sęk tkwi w tym, że ludzie przestali grać ze sobą. W dzisiejszych czasach każdy ma swoje studio, każdy jest realizatorem i może się nagrać sam. I to ma przełożenie na to, że coraz mniej kapel w ogóle gra muzykę razem. Nie mówiąc o jej nagrywaniu, które zawsze odbywa się partiami. Najpierw bębny, bas, potem gitary, wokale i mamy to porobione. Brzmi to trochę pretensjonalnie, ale ja naprawdę uważam, że oryginalność kapeli jest głęboko ukorzeniona w tym jak ona brzmi, gdy muzycy grają razem. Czyli de facto jest to przyprawa, do której wszyscy mają dostęp, a mało kto z niej korzysta.

Do tego lubujecie się w grach słów, choćby wielorakich znaczeniach tytułów waszych płyt – skąd pomysł na coś takiego, lubicie zmuszać słuchaczy do wysiłku intelektualnego? (śmiech)

Raczej czerpiemy z bogactwa i pokrętności naszego języka. On zawsze dostarcza coś odpowiedniego na czas. I bynajmniej nie jest to wyduszone, nie zmuszam się do tego. W ogóle proces i moment nadania albumowi tytułu to chwila, która rządzi się swoimi prawami. Jednego razu wymaga skupienia i znalezienia się w odpowiednim miejscu, innego po prostu uderza cię bezpardonowo, nie zważając na okoliczności. Niewątpliwie jednak za każdym razem dzieli proces twórczy na „przed” i „po”.

Ponoć wasze sesje nagraniowe też znacząco odbiegają od obecnych norm, bo nie dość, że rejestrujecie swoje płyty w jakimś XIX-wiecznym budynku, to jeszcze na tak zwaną setkę?

Zgadza się. Tak jak już wspomniałem celebrujemy muzykę grając ją na żywo – wszystkie instrumenty razem tak jak na koncercie czy próbie. Ma to bezpośredni wpływ na nasze wykonanie i w przypadku nagrania na jego odbiór przez słuchacza. Tempa ustalamy podczas grania na próbach i wbijamy je dotąd, aż staną się integralną częścią utworu. Ale nie poddajemy kształtu utworu dyktandu metronomu, nie gramy do „clicka”. Emocje grają rolę i modulują nasze granie. Dodatkowym czynnikiem, który to robi jest też miejsce, w którym dokonujemy rejestracji. W przypadku „bal Lada” był to XIX-wieczny dworek na naszych terenach. „Z mar twych” oraz „w ciele nie” z kolei nagrywaliśmy w starej, zapuszczonej stodole na Warmii. Wychodząc poza strefę studyjnego komfortu nagle otwierasz się na niewiadomą. To, co rzeźbiłeś godzinami w domowym zaciszu i łupałeś bez końca na sali prób nagle może obrócić się wniwecz, choćby przez brak dobrego prądu. Przez burzę jeden kilometr dalej lub walący się sufit. To sprawia, że nie skupiasz się na detalach, które w szerszym kontekście nagle nie okazują się być siedliskiem diabła, a raczej szopą pełną rupieci. Zaczynasz walczyć o całość, bo jest ona zagrożona. Możesz nie zdołać nagrać albumu, bo coś ci w tym przeszkodzi. Szukasz najlepszego wykonania utworu jako całości i nie rozdrabniasz się nad tym czy dobrze przytłumiłeś ten jeden akord, czy trafiłeś w werbel tak jak pan inżynier by sobie zażyczył. To wszystko to odcienie muzyki nieosiągalne w sterylnych warunkach studyjnych. Tam nie ma na nie miejsce. A brud to też smak.

Klimat takiego miejsca jest dodatkowym atutem, a nagranie live pozwala wam uchwycić coś, co przy wbijaniu poszczególnych, dopiero później miksowanych, śladów, byłoby niemożliwe do osiągnięcia?

Poprzednia odpowiedź pokryła większość tego wątku, ale jeszcze raz podkreślę, że tak. Dokładnie o to chodzi. Będąc w studiu kompletnie co innego cię pobudza. Będąc w XIX-wiecznej ruinie, która na dodatek ma swoją krwawą historię (jak zresztą każdy kamień na Warmii) twój początek dnia wyznacza natura. Wieś budzi się do życia niezależnie od tego jak nastawisz budzik. Pogoda nie patrzy czy już skończyłeś nagrania, żeby pozwolić rozbrzmieć dźwiękom wieczora. I to słychać na „bal Ladzie”. Wsłuchajcie się.

Typowo metalowo-elektryczny arsenał dopełniacie różnymi instrumentami strunowymi i dętymi- bez nich brzmienie zespołu nie byłoby pełne?

Nie byłoby pełne. W tym „dodatkowym” instrumentarium należy wymienić też wielogłosowy biały śpiew, który towarzyszy nam od samego początku. To on tworzy specyficzne harmonie i w najbardziej namacalny sposób przywołuje skojarzenia z dawnymi kulturami i ich zapomnianym urokiem. Jeśli zaś chodzi o instrumentarium to klasyczne metalowe trio poszerzamy o tagelharpę, kozi róg, różnego rodzaju szamańskie bębny oraz drewniane tuby. Śpiew gardłowy to także ważny element naszej muzyki.

Wydaje mi się, że nie wszystkie słowa z tekstów Varmii to język polski – sięgacie do języka dawnych Prusów, choćby w tytule kompozycji „Upperan”?

Tak. Nie możemy mieć pewności na ile te słowa są autentyczne, ponieważ kultura Prusów została nie tylko wytępiona, ale też wcielona i niejako „przechrzczona” na wzorce chrześcijańskie czy germańskie. ALE próba rekonstrukcji tego pięknego języka została podjęta i na jej skrzydłach niesiemy swoje przesłanie. „Upperan” znaczy tyle co „ofiara”. Na „bal Lada” takich akcentów jest więcej ale tak naprawdę pierwsze zetknięcie z tym językiem następuje w otwarciu płyty „w ciele nie” w utworze „TAWE”. Zachęcam do zgłębienia tematu.

To łatwe zadanie czy trzeba się nieźle naszperać, żeby znaleźć coś, co będziecie mogli wykorzystać?

Nie będzie to trudne. Istnieją nawet słowniki prusko-polskie, które z łatwością można odnaleźć w internecie. Mówimy oczywiście o wiedzy podstawowej. Do osiągnięcia wyższego stopnia wtajemniczenia będą już potrzebne źródła pisane. Ale i o te nie jest aż tak trudno. Polecam.

D-o „Upperan” zrealizowaliście też teledysk. Dlaczego akurat w pochodzącym z XIVwieku zamku w Lidzbarku Warmińskim ? Chodziło o zaakcentowanie faktu, że należał do biskupów warmińskich, a chrześcijaństwo przyczyniło się do wytępienia pogaństwa na tamtych terenach?

Dokładnie tak, ale to wyszło dopiero w końcowej fazie prac nad utworem. Prawdę mówiąc „Upperan” to raczej rejestracja występu live z gościnnym udziałem wokalistki Jagny. Teledysk w sensie stricte został stworzony do singla numer trzy czyli utworu „Ten blask co po nim śmierć”. Wracając do twojej tezy to jak najbardziej, historia zatoczyła jakieś niezrozumiałe koło stawiając nas na dziedzińcu zamku biskupów warmińskich w Lidzbarku Warmińskim. Organizatorem tego przedsięwzięcia była inicjatywa otwArta scena. Jest to kanał YT, który promuje różnych polskich artystów, niezależnie od gatunku muzycznego. Tak naprawdę to oni wybrali dla nas to miejsce. Lepiej trafić nie mogliśmy.

Wasze wcześniejsze albumy miały różne wydania, nawet kasetowe, ale „bal Lada” będzie wyjątkowa o tyle, że ukaże się też na winylu – zależało wam na takiej wersji i dzięki M-Theory Audio będzie to możliwe?

Tak, to nasz pierwszy winyl. Zawsze zależało nam na takiej formie, ponieważ króluje ona wśród ludzi, którzy są pasjonatami muzyki. Rzekłbym, że winyl to styl życia. Dzięki M-Theory wydaliśmy nasz pierwszy czarny (i nie tylko czarny!) krążek. Niech się kręci.

W sieci można znaleźć informacje, że będzie to dość ciekawa edycja pod względem edytorskim, bo materiał trafi na dwa, ale jednostronne longplaye?

Nie, są to dwa dwustronne nośniki. A B C D. „bal Lada” to dosyć długi album i prawdę mówiąc niezbyt kowalny jeśli chodzi o możliwości zmieszczenia go na czarnym krążku. Ale co zrobić, muzyka na pierwszym miejscu i trudno pisać materiał z myślą o LP czy CD. Przynajmniej mi.

Obecna sytuacja nie nastraja optymistycznie, więc o tradycyjnej do wiosny ubiegłego roku promocji koncertowej płyty nie ma mowy. Macie w zanadrzu jakieś pomysły, dzięki którym
zdołacie jednak zaprezentować „bal Ladę” tym wszystkim, którzy mogą być potencjalnie zainteresowani waszą muzyką?

Jest pewien koncept, który próbujemy wprowadzić w życie, ale będziemy o tym informować w swoim czasie. Natomiast w chwili obecnej wszystko (wydaje się) powoli wracać na dobry tor. Pierwsze festiwale na ten rok są ogłaszane, pojawiają się propozycje. Moment największej depresji covidowej albo mamy za sobą, albo dopiero w nas uderzy.

Z wcześniejszych koncertów czy innych sytuacji macie jakiś ogląd typowego fana Varmii? To zwykle metalowcy, czy też osoby interesujące się tylko folkiem czy po prostu dobrą muzyką, bez względu na szufladki czy etykietki?

Na koncertach najwięcej osób to jednak ludzie żyjący metalem. Natomiast dociera do nas ogromna ilość głosów osób spoza tego środowiska, które wypowiadają się z dużą pasją o swoim zetknięciu z Varmią. Odnoszę wrażenie, że ludzie postrzegają nas jako całość. Jako wizję, która albo do nich dociera, albo po nich kompletnie spływa. To duża nobilitacja bo taka właśnie powinna być sztuka. Wzbudzać skrajne emocje. Zmuszać ludzi do konfrontacji ze swoim masywem, emocjonalnym ładunkiem. Wszystko pomiędzy żyje tylko jeden sezon.

Można więc robić swoje i liczyć na odzew publiczności, co mimo wszystko napawa was optymizmem w tym pandemicznym roku 2021 i wciąż daje motywację do dalszych działań?

Trzeba robić swoje. Pandemię też można wykorzystać. Spójrz jaki wysyp nowych wydawnictw nas czeka. To wszystko ruszy w momencie kiedy obostrzenia nieco się poluzują – a mamy jakieś podstawy sądzić, że owy moment stopniowo nadchodzi. Myślę, że dużym błędem byłoby przesiedzenie tego czasu z założeniem aby tylko go przeczekać. Rzeczy się dzieją, ale muzyka sama się nie napisze, nie nagra, nie wyjdzie poza zmęczoną głowę. Ten kawałek duszy trzeba mozolnie odkuć jak kawał skały, aby potem mógł swobodnie spadać w dół. Swoim tempem.

Wojciech Chamryk

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4962869
DzisiajDzisiaj260
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień3819
Ten miesiącTen miesiąc45702
WszystkieWszystkie4962869
52.205.218.160