Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Muzyczne zespolenie Breakout i Kata” (Wij)

           

Jeśli powyższy tytuł wydaje się komuś niedorzecznością, powinien co rychlej odpalić debiutancki album Wija. To warszawskie trio (w składzie wokalistka, gitarzysta i perkusista) gra bowiem na „Dziwidle” mocną, surową muzykę, wywodzącą się w prostej linii z pionierskiego dla heavy rocka przełomu lat 60. i 70., którą stosunkowo niedawno nazwano protometalem. Wij wymyka się jednak wszelkim próbom zaszufladkowania, tworzy na własnych zasadach i ucieka od schematów, co potwierdza nie tylko w kompozycjach autorskich, ale też w przeróbce klasyka Venom.

                

HMP: Wcześniej graliście, zresztą wciąż to czynicie, bardzo różną muzykę w najróżniejszych składach. Skąd pomysł założenia kolejnej grupy, poruszającej się w stylistyce protometalowej?

Palec: Trudno mówić o stylistyce protometalowej…Kiedyś poszukując inspiracji w muzyce z 70. lat natknąłem się na ten termin. Później umieściliśmy go na profilu na FB, żeby trochę przybliżyć kierunek naszej muzyki i jakoś tak zostało. Co do samej muzy zawsze mi brakowało w Polsce czegoś, co zespoliłoby muzycznie Breakout i Kata. Pomysł był na wyimaginowany zespół z tamtych lat, którego cudem ocalała kaseta znalazła się gdzieś w piwnicy, a wyszedł regularny zespół.

Miko: Jak zwał, tak zwał - etykietki nie są aż tak ważne. Gruz, smoła i diabeł tkwią w nas od początków nie tylko grania, ale też słuchania muzyki, trudno się odciąć od korzeni. W Wiju sobie do nich beztrosko wracamy, wydaje mi się, że z niezłym skutkiem, to znaczy nam sprawia to nieopisaną przyjemność. Jeśli możemy się nią podzielić z innymi, to jeszcze lepiej.

Tuja: Wspólny znajomy skumał mnie i Palca. Wyczuł, że się muzycznie i koleżeńsko dogadamy. Dokładnie tak się stało. Słuchamy podobnych rzeczy, no może poza tym, że chłopaki gardzą moją miłością do Manowar (śmiech!). Ja po prostu śpiewam to co mi w danej chwili siedzi z riffami. Raczej jest to podparte złogami z podświadomości, a nie zimną kalkulacją. Muzyka przesadnie przemyślana zwykle jest do niczego.

Dość ekscytująca, z punktu widzenia muzyka, wydaje mi się tu możliwość dotarcia do samych początków, korzeni ciężkiego rocka i wytyczenia na tej podstawie własnej ścieżki?

Palec: No dokładnie tak jest. W moim wypadku miłość do brzmień z 70. lat, zresztą nie tylko rockowych, zaprowadziła mnie na początki czegoś, co wynurzyło się, by finalnie stać się metalem, punkiem, hardcorem, czy rock n' rolla w przeróżnych odmianach. To moje nurkowanie w latach 70. nie ogranicza się tylko do muzyki rockowej - to również funk, disco, jazz, country. Fascynujące, jak kiedyś się realizowało muzykę i jak techniczne ograniczenia wpłynęły na kreatywność.

Tuja: Ja bardzo lubię grzebać u korzeni interesujących mnie zjawisk. To pozwala odnaleźć je w najprostszej, najczystszej formie, jeszcze nie udoskonalonej i przez to - najciekawszej. Nie trzymamy się jednak sztywno retro gorsetu, raczej żonglujemy tym, co się nam podoba. Własną ścieżkę wytycza się niechcący. Każdy muzyk, choćby i nie chciał, wnosi własną osobowość do tego co gra.

Czujecie się tak zwaną supergrupą, czy jednak niekoniecznie, mimo udzielania się w dość znanych zespołach?

Palec: ……

Miko: (śmiech)… Jesteś pierwszy, który zarzucił nam bycie supergrupą. Fakt, każde z nas ma dość bogatą przeszłość muzyczną, ale to nieuniknione. Ja na przykład, odkąd chwyciłem najpierw za gitarę, a potem za gary, nie wyobrażam sobie, żeby nie grać. Miałem niedawno dłuższy okres twórczej abstynencji po tym, jak działalność zakończył Elvis Deluxe i mi to mocno zryło banię. Tak, że nie polecam (śmiech). Palec grał kiedyś w Soulburners, kiedy to zresztą dość sporo ocieraliśmy się o siebie muzycznie, to znaczy graliśmy razem koncerty i mieliśmy jakieś poboczne projekty. A Maria (Tuja) aktualnie śpiewa w The Real Gone Tones, wcześniej udzielała się m.in. w elektronicznym Modernmoon. Ale supergrupa? Nie, nie poczuwamy się.

Tuja: Naczytałam się w życiu dość komiksów Marvela, by wiedzieć, że supergrupy kończą zwykle w międzygalaktycznych kryzysach i kosmicznych katastrofach. Musimy jeszcze sporo polatać w spandexie, zanim zasłużymy na epickie przydomki.

Trio bez basu nie zdarza się dość często. Akurat takie zestawienie jak w waszym przypadku to świadomy wybór, czy też konieczność, wymuszona brakiem kogoś odpowiedniego?

Palec: To założenia świadome. Pewne ograniczenia z tym związane wpływają na inne podejście do tworzenia muzyki. Zależało mi na zmuszeniu siebie do ciekawszego podejścia do instrumentu, który ma grać za niemal cały zespół.

Miko: Kiedy pierwszy raz usłyszałem Wija jeszcze w nim nie grając, ten pomysł na brzmienie wydał mi się rewelacją. Od dłuższego czasu zastanawiałem się, jak to zrobić, żeby ożywić typowy rockowy band. Okazało się, że Palec, Maria i pierwszy bębniarz Jarek znaleźli taką formułę.

Tuja: I mnie pomysł Palca bardzo zaciekawił, zwłaszcza że przepadam za surowym brzmieniem. Niczego mi nie brakuje, kiedy chłopaki grają za moimi plecami, poza piwem, czasami.

Skoro nie macie w składzie basisty, to gitara barytonowa wydawała się najlepszym rozwiązaniem?

Palec: Mój romans z gitarą barytonową zaczął się już jakiś czas temu i był bardziej konsekwencją wsłuchiwania się w muzykę country.

Tuja: Zabawne, bo ja też pierwszy raz natknęłam się na gitarę barytonową właśnie w country z lat 50. Bodajże w numerze „Honky Tonk Hardwood Floor” Johnny’ego Hortona. Idźta w diabły z tym metalem, rednecki robiły wtedy najmroczniejszą muzykę.

Kiedy sięgnąłem po „Demo 2019” zaciekawiła mnie nie tylko muzyka, ale też wasza nazwa, którą zaczerpnęliście z opowiadania Mikołaja Gogola – w sumie aż dziwne, że nikt jej dotąd nie wykorzystał, zważywszy na popularność takiej tematyki w świecie rocka?

Palec: Prawdziwa historia nazwy jest taka, że podczas nagrywania wokali do demo rzucił mi się w uszy fragment tekstu z „Wielkiego martwego”, „wij pierzcha ze skały” i zaproponowałem nazwę tego pięknego stworzenia.

Miko: Ja w ogóle uważam, że Wija dotyka wiele fajnych zbiegów okoliczności. Na przykład ten wymyślony przez Marię wij, o którym mówi Palec później okazał się arcydiabłem ze wschodniosłowiańskiej mitologii, co idealnie pasuje do tematyki poruszanej w naszych tekstach. Potem, tuż przed wydaniem płyty, w warszawskim ogrodzie botanicznym po raz pierwszy w Polsce zakwitło dziwidło olbrzymie, które zainspirowało jej tytuł. Poza tym, „wij” po niderlandzku oznacza „my”, co też w pewnym sensie jest dla nas ważne, bo wkładamy w ten band dużo serca. Tak że ewidentnie biesy nad nami czuwają (śmiech).

Tuja: Jak mówi Miko - śmierdzący chuch przeznaczenia nas omiata raz za razem. Europejska literatura grozy i filmowe horrory w ogóle zasługują na potężniejszy kult. Osobiście uważam, że najlepsze w tym gatunku hity kinowe tworzyli Włosi, tak samo jak thrillero-slashery czyli ichniejsze giallo. Mario Bava i Dario Argento to arcymistrzowie, a większość moich znajomych nawet nie wie kto zacz. Wspominam o tym, bo obraz potężnie mnie nakręca do pisania tekstów. Film, komiks, ilustracja.

Biesy też by w sumie pasowały, o ile cenicie twórczość Dostojewskiego – generalnie jednak nic się w tej materii nie zmieniło, że dobra, zwracająca uwagę nazwa jest podstawą, przynajmniej na początku, kiedy mało kto jeszcze kojarzy używający jej zespół na podstawie samej muzyki?

Palec: Prawdę powiedziawszy nigdy nie pomyślałem w ten sposób, po prostu Wij sam się wywinął z tekstu, a przy okazji okazało się, że to wieloznaczna nazwa i zostało.

Miko: Pewnie, że nazwa jest ważna. Aż mnie ciarki przechodzą, gdybyśmy - nawiązując do tematu supergrupy, o której powiedziałeś - postanowili przyjąć nazwę w stylu Emerson, Lake & Palmer. Z naszymi nazwiskami brzmiałoby to dziwnie. Coś jak Borysewicz & Kukiz.

Tuja: Wskażcie mi jeden zespół, który, nie licząc „the” miałby więcej niż dwa słowa w nazwie i nie był kompletnie pretensjonalny. Czekam!

Usilnie pracowaliście nad tym, by dorobić się autorskiego materiału, który wypełnił dwa krótsze wydawnictwa. Był to swoisty sprawdzian przed nagraniem debiutanckiego albumu, szczególnie to drugie demo/promo, nagrane w studio na setkę?

Palec: Po części to prawda, z jednej strony demo było próbą zdefiniowania jak to ma brzmieć, a z drugiej promo było sposobem na przetestowanie setki z Mikołajem oraz jak to promo - miało zachęcić potencjalnych wydawców i organizatorów koncertów do zainteresowania się nami.

Miko: Świerzbiły nas kopyta, żeby coś robić, tworzyć, grać. Uważam, że niewiele jest na tym łez padole przyjemności większych, niż zamknięcie się w studio z zespołem i nagrywanie. Dlatego pełną płytę również nagrywaliśmy na setkę, odizolowani od świata. Siedzieliśmy sobie u mnie w domu, gadaliśmy, gotowaliśmy i tworzyliśmy z nieocenionym wkładem Haldora Gruenberga. To była wielka frajda i mam wrażenie, że to słychać w nagraniu.

Tuja: Mam za krótki lont, żeby nagrywać na ścieżki. Poza tym jeśli czegoś nie da się odtworzyć na koncercie, nie powinno być nagrane. Takie mam staroświeckie, może błędne podejście, ale dla mnie liczy się tylko scena. Nagrywanie to tylko konieczność.

Nie wszystkie starsze utwory trafiły na „Dziwidło” – studyjny debiut nie musi oznaczać wydawnictwa zbierającego cały wcześniejszy dorobek zespołu, musi to być pewna całość?

Palec: Kluczem był nośnik, w tym wypadku LP. Ilość materiału na placku jest ograniczona dlatego trzeba było przeprowadzić jakąś selekcję, chociaż tak naprawdę weszło wszystko co chcieliśmy żeby było na płycie.

Miko: Dokładnie, większość numerów na płycie to nowe rzeczy, ale te wcześniejsze też są dla nas bardzo ważne i nie chcieliśmy, żeby zniknęły w odmętach. Ja na przykład bardzo chciałem nagrać „Wielkiego martwego”, bo to jedna z moich najulubieńszych piosenek Wija. Uważam, że zdefiniowała brzmienie zespołu, nie tyle pod względem dźwięków produkowanych przez same instrumenty, co kompozycji.

Warto podkreślić, że gracie rocka niczym 50-60 lat temu, brzmicie jednak nad wyraz mocno, w żadnym razie nie archaicznie, co świetnie oddaje określenie, że balansujecie między przeszłością a przyszłością. Trudno osiągnąć taki sound w tak nietypowym, skromnym składzie, gdzie minimalizm jest właściwie głównym założeniem?

Palec: Tak naprawdę rozwiązaniem zagadki są stare wzmacniacze, kolumny i sprzęt, i sposób na użycie tego. Granie w kolejnym wystylizowanym zespole retro mnie nie interesuje. Ograniczenia techniczne trzeba przekuć na atut. Chodziło o to, żeby nagrać, a nie wyprodukować. Szczerość do słuchacza jest istotna. To nie muzyka elektroniczna, którą można nieco łatwiej w przypadku produkcji odtworzyć na żywo. W przypadku muzyki szczególnie rockowej jest wiele przykładów różnicy między płytą a koncertem. Oczywiście rezultaty są różne, czasem to jest ciekawe, kiedy płyta różni się od wykonu na żywo, ale w większości superprodukcje nie bronią się live. W przypadku Wija chodziło o przełożenie 1:1.

Miko: Osobiście mam małą obsesję na punkcie „autentyczności” brzmienia. Uważam, że stary sprzęt, z wszystkimi swoimi wadami i ograniczeniami, wpływa na mnie twórczo. Nie bardzo odnajduję się w świecie instrumentów wirtualnych czy cyfrowych z dużą ilością kolorowych światełek, dających ogromne możliwości edycji. Jest wiele osób, które doskonale się takimi rzeczami posługują i osiągają świetne efekty - ja nie potrafię. Gram na sprzęcie, na jakim grali moi idole i staram się nagrywać również w ten sam sposób. Jeśli Dave Lombardo uważa, że na przykład nagrywanie z metronomem jest bez sensu, bo zabija feeling, to kimże ja jestem, żeby się z nim nie zgadzać? (śmiech)

Tuja: Jest wiele totalnie fascynujących mnie instrumentów elektronicznych, czy jak wspomniał Miko, cyfrowych. Z tymi drewniano-metalowymi czuję się jednak inaczej. To bardziej organiczne, niemal fizyczne zbliżenie. Może tak tylko mi się wydaje, bo jestem z nimi lepiej osłuchana. Ale jednak dopóki cyborgizacja się nie upowszechni (choć czekam na to), to pewnie nasze ciała lepiej będą rezonować ze stara dobrą dechą, niż emulatorami.
Kiedy zaczął się utwór „W przymierzu z diabłem” dopiero po dłuższej chwili skojarzyłem, że to cover „In League With Satan” Venom; pewnie dlatego, że opatrzyliście go polskim tekstem – wykorzystanie oryginalnego byłoby czymś zbyt oczywistym, a do tego zakłóciłoby polskojęzyczną harmonię albumu?

Tuja: Zdaje się, że jedno i drugie. Przede wszystkim jednak bawił mnie sam pomysł na przełożenie tego tekstu i wiążące się z tym wyzwanie. Zarobkowo robię różne rzeczy, m.in. tłumaczę komiksy, więc leżało to w kręgu moich zainteresowań. Mam wrażenie, że przełożony na polski z myślą o kobiecym narratorze, ten tekst nabrał dla mnie znacznie większej mocy.

Skoro protometal, to spodziewałbym się waszej wersji któregoś z utworów Sir Lord Baltimore, Black Widow, Blue Cheer czy Coven, by wymienić kilka nazw pierwszych z brzegu, a tu Venom – skąd ten wybór?

Palec: Venom reprezentuje to co uwielbiam. Surowość, szczerość, dzikość i spontaniczność. Poza tym według mnie wersja tekstowa Marii jest wspaniała. Muzyka po którą sięgam na co dzień jest bardzo zróżnicowana gatunkowo. Robienie oczywistych coverów jest bez sensu dla mnie. Na przykład z zespołem Soulburners kiedyś zrobiliśmy kontrowersyjny cover numeru „Augsebombt” zespołu Sodom i to ma dla mnie rację bytu.

Miko: Jak ustaliliśmy na początku, etykietki mają znaczenie drugorzędne. Gramy muzykę, jaką czujemy, nie jesteśmy grupą rekonstrukcyjną, muzyka służy nam do wyrażania siebie, jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało. Zespołów, na których się wychowaliśmy, czy których teraz słuchamy jest tyle, że pewnie czasu by nam nie starczyło, żeby wymieniać. Oczywiście, bandy, które wspomniałeś są dla nas ważne, ale równie ważne, czy nawet ważniejsze są setki innych: Iggy Pop, Slayer, Morphine, Turbonegro, Misfits, Accept, Dandy Warhols - to tylko mała próbka z mojej strony.

Tuja: Ja na przykład studiowałam śpiew operowy i planowałam zająć się śpiewaniem muzyki barokowej. Nie przeszkadzało mi to jednocześnie wielbić Kinga Diamonda, Sarah Vaughan i Davida Bowie. Ludzie pilnują się jednego gatunku muzycznego albo w trosce o uznanie kolegów, albo dlatego, że brakuje im wyobraźni. Choć przyznaję, zrobiłabym chętnie kilka protometalowych coverów, na przykład „Skullcrusher” Iron Claw! Ależ to jest czaderski numer.

Świat Wija to symbioza muzyki i tekstów: mrocznych, niepokojących, odwołujących się do świata dawnych wierzeń i baśni, ale też, paradoksalnie, pasujących do obecnej rzeczywistości. Czyżby więc ten cały technologoczny postęp na nic się nie zdał, wciąż jesteśmy niczym nasi praszczurowie sprzed wieków, zabobonni i wierzący w różne, mityczne stwory, bo świa wciąż jest niebezpieczny, może nawet jeszcze bardziej niż przed wiekami?

Tuja: Wszystko na świecie się zmienia poza ludźmi. Stwory z zabobonnych wierzeń to ucieleśnienia naszych pierwotnych strachów. Żadna technologia nie wypędzi ich z naszych głów. Są tam zainstalowane na wieczność, taki nasz protosoftware. Poczucie nadchodzącej katastrofy towarzyszy mi na jawie i we śnie, w każdej sekundzie życia. Nie przeszkadza mi to się nim cieszyć. Patrzę na zegarek, którego sekundnik szepcze „umrzesz, umrzesz” i wcinam kolejny kawałek pizzy. „Piękno pozbawione trucizny jest nudne” powiedział kiedyś znakomity ilustrator o prawdziwie występnej wyobraźni, Toshio Saeki.

Ten trupi kwiat w tytule płyty również nie pojawił się przypadkowo, bo pasuje do waszego mrocznego uniwersum, ale też ładnie brzmi, bo „Dziwidło” nazwą jakoś tak automatycznie kojarzy się ze światem dawnych Słowian, etc.?

Tuja: Dziwidło akurat jest kompletnie niesłowiańskie, bo występuje głównie na Sumatrze. Interesują mnie dawne wierzenia wszystkich ludów i wszystkie mitologie. To, jak ludzie własną wyobraźnią objaśniali sobie rzeczywistość i ile wspólnych jest w tym elementów, mimo gigantycznych niekiedy odległości. Te słowiańskie są w świecie nieco mniej popularne, choć poziomem odjazdu nie ustępują Aborygenom. Chętnie je przybliżam, ale to nie tak, że czuję się ze słowiańskością szczególnie związana. Jestem obywatelką Atlantydy. Dziwidło to niezwykła roślina. I bez wszelkich ludzkich wymysłów z samej fauny i flory można wysnuć miliony inspiracji.

Mieć nagrany materiał na album to dopiero początek. Wam nie dość, że udało się nawiązać współpracę z Maurycym Gomulickim, dzięki czemu „Dziwidło” zyskało ciekawą artystycznie okładkę, to znaleźliście też wydawcę, Heavy Medication Records – lepiej być nie mogło?

Palec: Współpraca z Maurycym to temat na oddzielny artykuł. Współpraca z tak ciekawym artystą to była przyjemność i liczę, że w przyszłości znowu powalczymy wspólnie. Jeśli chodzi o Heavy Medication to właściwie też jakby naturalny wybór. Zresztą obydwie postaci łączy znajomość z Marią, co bardzo pomogło.

Tuja: Można działać po swojemu jeśli działa się z ludźmi ze swojej bajki. Wtedy praca zespołowa nie musi oznaczać bolesnych kompromisów.

Co dalej? Płyta jest już dostępna, na razie w sieci i na CD. Planujecie też analogowe nośniki, a do tego jakąś szerszą promocję „Dziwidła”, skoro już teraz ten album budzi pewne zainteresowanie, nie tylko wśród fanów heavy rocka, ale też w mediach?

Palec: Właściwie kończąc nagrania płyty zaczęliśmy grzebać z nowymi numerami. Generalnie powoli wyłania się obraz drugiego albumu. Możliwe, że wcześniej nagramy EP. Plany wydawnicze przez wirusa są bardzo mocno zachwiane realizacyjnie. Zresztą nadal czekamy na press testy „Dziwidła” na LP…

Miko: Tak, planowany jest winyl, ale z tym jest problem natury czysto technicznej, a mianowicie przez pandemię i blokadę Kanału Sueskiego brakuje granulatu, z których się je tłoczy. Czy też raczej, brakuje go szczególnie dla mało znanych, debiutujących zespołów. W każdym razie będzie. Chcielibyśmy też grać koncerty, bo to, obok nagrywania, jest druga najfajniejsza rzecz na świecie. Mamy nadzieję, że wiadomy wirus nie pokrzyżuje nam planów w tym zakresie (już dwa razy to zrobił). A jeśli ktoś chciałby nas do siebie zaprosić, to my zawsze chętnie, piszcie do nas!

Tuja: Robimy nowe numery, ja nurkuję w swojej głowie i bibliotece po pomysły na nowe opowieści, no i bardzo chcemy grać więcej koncertów, tylko nie wiemy jeszcze gdzie. Zaproście nas do siebie!

Wojciech Chamryk

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963614
DzisiajDzisiaj1005
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4564
Ten miesiącTen miesiąc46447
WszystkieWszystkie4963614
44.213.99.37