„Narzekanie zawsze i na wszystko to sport narodowy Polaków” (Aquilla)
Tym, którzy głęboko śledzą nasze rodzime heavy metalowe podziemie, nazwa Aquilla może wydawać się dziwnie znajoma. Mimo, iż zespół ten jest stosunkowo młody, ma na koncie wydany w 2017 roku minialbum „The Day We Left The Earth” i maksi singiel „Saviors of the Universe”. Początek roku 2022 przynosi zaś pierwszy w ich dorobku longplay zatytułowany Mankind’s Odyssey”. Członkowie zespołu opowiedzieli nam nie tylko o tym wydawnictwie, ale również o swych doświadczeniach z występów w Niemczech, muzycznych inspiracjach (których niektórzy mogliby się nie spodziewać) oraz o pewnej brzydkiej cesze naszego narodu.
HMP: Cześć. Na początek muszę Wam pogratulować świetnego albumu „Mankind’s Odyssey”. Jakie to uczucie trzymać w ręce kopie swojego debiutanckiego longplaya?
Blash Raven: Świetne, dzięki! Biorąc pod uwagę, jak długą i krętą drogę przeszliśmy jako zespół, by móc wreszcie go wydać, możemy powiedzieć, że satysfakcja jest naprawdę duża. Dla nas jest to zwieńczeniem pewnego długo trwającego etapu i namacalnym dowodem na to, że jako zespół mimo przeciwności wciąż idziemy dalej i dalej, rozwijając się i nie ściągając nogi z gazu. Nawet jeśli takie wydarzenia jak chociażby pandemia Covid-19 miejscami mocno ograniczają nam możliwości działania.
Czy za tym dość intrygującym tytułem kryje się jakiś konkretny koncept tekstowy? Kto w Waszym zespole jest odpowiedzialny za liryczną stronę Waszej twórczości?
Blash Raven: Większość tekstów jest mojego autorstwa z kilkoma wyjątkami, takimi jak współautorstwo Petego i moje przy "Arrivalu" lub współautorstwo Pava Vernicka i moje w "Zero". Starsze teksty z naszej debiutanckiej epki "The Day We Left Earth" poza "Breaking the Night" i "Zero" odnosiły się luźno do tematyki kosmosu jak na przykład "Falcon IX" będący hołdem dla technologicznych osiągnięć firmy SpaceX, która stworzyła rakietę zdolną lądować i startować wielokrotnie, co dotychczas wydawało się niemożliwe. Od wkroczenia na scenę nowego składu teksty pisane są pod konkretną koncepcję zakładającą trzy znaczenia każdego z nich. Znaczenie pierwsze to znaczenie dosłowne. Większość tekstów przedstawia konkretny przekaz, konkretną "akcję" przedstawioną w utworze. Rolą tego znaczenia jest wpisanie słów w warstwę muzyczną tak, aby odpowiadały ciekawą historię w przystępnej formie, współgrały z melodią i zachowywały chwytliwość. Znaczenie drugie to znaczenie metaforyczne. W zasadzie każdy tekst zawiera metaforyczne odniesienia do różnych dzieł kultury, w tym oczywiście innych dzieł heavy metalowych, ale jest tego więcej. Ta warstwa jest dla tych, którzy lubią drążyć głębiej, szukać tak zwanych "easter eggów". Z pewnością w tekstach Aquilli będą mieli co robić. Każdy tekst zawiera w sobie także pewną myśl filozoficzną, zwykle uniwersalną, niezależną od kosmicznych realiów, w których rozgrywa się akcja. Znaczenie trzecie to znaczenie fabularne. W pewnym momencie postanowiliśmy wyjść poza spontaniczne tworzenie piosenek na tematy, które po prostu nam "wpadły". Wszystkie utwory opowiadają historię wykreowanego przez nas uniwersum. Historię ludzkości, która po opuszczeniu Ziemi zmaga się z kolejnymi trudami na drodze do przetrwania zagrożonej cywilizacji. Każdy tekst jest więc częścią większej całości, częścią jednej wielkiej fabuły. Na "Mankind's Odyssey" wszystkie teksty poza bonusowym "Zero (2021)" podporządkowane są właśnie takim trzem założeniom twórczym.
„Mankind’s Odyssey” zostało wydane pięć lat po Waszym minialbumie „The Day We Left Earth”. To spory kawałek czasu. Co się w ciągu tych lat działo w Waszym obozie?
Blash Raven: Działo się dość dużo. Przede wszystkim zaliczyliśmy kilka zmian składu. Początkowo, niedługo po wydaniu "The Day We Left Earth" Slava Steelera na basie zastąpił Chris Scanner. Jakiś czas później Chris zmienił bass na gitarę rytmiczną tym samym zamieniając się instrumentami z Michaelem Hexxem. Przez jakiś czas funkcjonowaliśmy w takim układzie, aż pewnego dnia nasze ścieżki znowu częściowo się rozeszły. Michael Hexx oraz Stan Glacier podjęli decyzje o odejściu. Był to punkt zwrotny w działalności zespołu i jeden z najbardziej wymagających okresów w jego historii. Jednak, gdy ostateczne decyzje chłopaków zapadły, stanęliśmy przed widmem rozpadu. Zrobiliśmy naradę zespołową pozostałym składem i wspólnie postanowiliśmy za wszelką cenę "nie wracać na ziemię". Z tą motywacją w zasadzie już po 24 godzinach od odejścia dwóch członków znaleźliśmy kandydatów na zastępstwo. W następnych dniach bass w Aquilli przejął Hippie Banzai. A gitarę prowadzącą Kris Invader. To rozpoczęło bardzo wytężone wysiłki nad dograniem świeżego składu. Wprowadzenie dwóch świeżych członków w materiał oraz rozpoczęcie wspólnego tworzenia spójnej całościowo dalszej koncepcji sceniczno-muzycznej, to prawie jak zakładanie zespołu od nowa. Kosztowało nas to dużo pracy, ale na szczęście wszystko szło sprawnie. W zasadzie nie mogło iść inaczej, gdyż w międzyczasie dostaliśmy propozycję grania niedalekiego koncertu ze Skull Fist oraz Strikerem w Łódzkim Magnetofonie, oraz na horyzoncie pojawiło się Trveheim. Oczywiście rezygnacja nie wchodziła w grę. Nie było więc czasu do stracenia, a nowy skład grał próby tak często, jak to tylko możliwe i w krótkim czasie Hippie i Kris nauczyli się starych kawałków, wprowadzając też garść własnych pomysłów, a cała Aquilla jako band zaczynała powoli coraz lepiej współgrać jako jedność.
Graliśmy koncerty i zaczynaliśmy powoli dopracowywać kolejne szczegóły sceniczne oraz muzyczne. W końcu zaczęliśmy też tworzyć nowy materiał. Tak powstał utwór "Saviors of the Universe". Postanowiliśmy też wyciągnąć wnioski z efektów produkcji poprzedniego wydawnictwa i tym samym zawiesić poprzeczkę wyżej także w kwestii jakości nagrań. I tak Saviorsów nagraliśmy w studiu Demontażownia z Damianem Fonsem Biernackim, z którym współpraca pokazała nam, jak wiele brakowało nam do standardów profesjonalnej produkcji. Następnie wydaliśmy multi singla "Saviors of the Universe", który zawierał właśnie utwór będący owocem pracy w nowym studiu oraz dwa starsze, nagrane jeszcze pod koniec funkcjonowania starego składu, wtedy pod nazwami "Skeletal" i "Crystal Coven". Multi singiel ten był niejako demonstracją naszego studyjnego przeskoku jakościowego oraz przedsmakiem tworzonego już wtedy pierwszego pełnoprawnego longplaya, który właśnie wydajemy. Następnie zajęliśmy się graniem koncertów, komponowaniem i dopracowywaniem materiału na Mankind’s Odyssey. I wszystko szło sprawnie do wybuchu pandemii. Covid pokrzyżował nam wiele planów w tym np. koncert z Gloryhammer, ale także znacząco wydłużył pracę nad płytą ze względu na kwarantanny, przerwy w sesjach nagraniowych, okresową niemożność spotykania się na próby i tak dalej.
W końcu jednak kawałek po kawałku ukończyliśmy płytę, znaleźliśmy w naszej ocenie dobrą formę i drogę do jej wydania, (co też zajęło trochę czasu) i dziś udzielając tego wywiadu, wygląda na to, że dopięliśmy swego.
„The Day We Left Earth” był produkcją, którą wydaliście własnym sumptem. Wasz pierwszy longplay ukazał się już pod szyldem Ossuary Records. Czy trafienie pod ich skrzydła dało wam kopa, by jeszcze bardziej rozwinąć własne?
Blash Raven: W zasadzie cały proces produkcji oraz dystrybucji nie jest nam obcy. Tak poprzednią, jak i obecną płytę wykonaliśmy nakładem własnych środków i pracy od warstwy koncepcyjnej po finalne pliki audio oraz pliki do druku fizycznych wersji. Tym razem jednak postanowiliśmy połączyć siły z Ossuary przy promocji oraz końcowym procesie tłoczenia i sprzedaży płyt. I tu w gwoli ścisłości - płyt CD właśnie. Za wersje kasetowe oraz winyle odpowiada szwedzkie Jawbreaker Records, z którym mieliśmy już przyjemność wcześniej współpracować przy okazji multi singla „Saviors of the Universe”. Czy obie te współprace rozwiną nasze skrzydła? Czas pokaże, ale oczywiście nie angażowalibyśmy się w nie, gdybyśmy nie liczyli, że tak właśnie będzie.
Wspomniana Ossuarry Records jest jak na razie chyba jedynym polskim labelem zainteresowanym klasycznym heavy metalem. Nasze pozostałe wytwórnie zdecydowanie stawiają na bardziej ekstremalne formy tej muzyki. Czy Waszym zdaniem są jakieś szanse, że w najbliższym czasie pojawią się u nas inni wydawcy, dla których heavy będzie priorytetem?
Blash Raven: Ciężko powiedzieć. Myślę, że boom na heavy metal przychodzi do Polski raz na kilka lat, słabnie i potem przychodzi kolejny. I tak w kółko. Faktycznie zdaje się, że dużo ludzi w Polsce generalnie na co dzień lubuje się w bardziej ekstremalnych odmianach metalu. Heavy metal myślę, że zawsze będzie miał oddanych fanów w Polsce, ale zakładam, że bardziej będzie działało to jako sympatia do konkretnych kapel poznanych podczas boomów, niż jako sympatia do całego gatunku jako takiego, tak jak ma to miejsce w innych krajach. Tu jednak scena cięższych odmian, raczej należy zakładać, że będzie miała więcej do powiedzenia jako całość. Choć oczywiście bardzo byśmy chcieli, aby heavy metal jako gatunek znajdował więcej stałych odbiorców. Jednak obok gustów publiki równie ważną kwestią jest ilość i jakość kapel heavy metalowych w Polsce. Myślę, że jest spora szansa na pojawienie się nowych wydawców priorytetyzujących klasyczny heavy metal, ale tylko wtedy, gdy w Polsce będzie funkcjonowało więcej kapel w tym gatunku mających do zaoferowania coś wartościowego i ciekawego rynkowi muzycznemu.
Myślę, że doświadczenie zdobyte podczas nagrywania debiutu jednak bardzo pomogło Wam w pracach nad „Mankind’s Odyssey”. Czy cofając się w czasie do Waszych początków, jest wiele rzeczy, które zrobilibyście inaczej, mając obecną wiedzę?
Blash Raven: Myślę, że tu można odnieść się do produkcji obecnie omawianej płyty. Porównując, w zasadzie zmieniliśmy wszystko. Produkcja "The Day We Left Earth" była dla większości ówczesnego składu pierwszym doświadczeniem studyjnym, lekko spontanicznym. Dodatkowo tak się niefortunnie złożyło, że część śladów była nagrywana w jednym studiu, a ostatecznie zmiksowana w drugim. To dodatkowo nie wpłynęło pozytywnie na jakość produkcji i wprowadziło zamęt. Nagrywając Odyseję, długo się przygotowywaliśmy, a sam proces pracy studyjnej był uporządkowany od A do Z. Między tymi dwiema produkcjami spędziliśmy setki, jeśli nie tysiące godzin grając na instrumentach, szlifując warsztat, komponując i rozwijając się muzycznie i to także miało wpływ na jakość całości.
Nagrywanie "Saviors of the Universe" w nowym studiu było dla nas przeskokiem jakościowym, który dodatkowo nam uświadomił, że aby osiągać zamierzone rezultaty, trzeba usunąć miejsce na półśrodki. Uzbrojeni w wyciągnięte z tej sesji wnioski przykładowo przed nagrywaniem finalnych wersji kawałków stworzyliśmy pre-wersje konceptowe we własnych domach, które posłużyły nam za "szkic" do produkcji ostatecznego audio i pozwoliły przyjrzeć się dokładniej i z większego dystansu kompozycjom wyłapując słabe punkty jeszcze przed faktycznym wejściem do studia. Sam proces nagrywania finalnych wersji także był o wiele bardziej wymagający. Tu wielka zasługa naszego realizatora. Muzyk może wiele, ale bez czujnego i zdystansowanego ucha realizatorskiego ciężko jest nagrać ślady idealne nie tylko rytmicznie i koncepcyjnie, ale także brzmieniowo. W skrócie: więcej przygotowań, większa sterylność pracy, bezkompromisowość i pełne skupienie podczas nagrywania śladów pierwotnych i zwracanie uwagi na wszelkie szczegóły. Tego właśnie brakowało przy „The Day We Left Earth”, ale odpowiadając na Twoje pytanie, oczywiście nagrywając dzisiaj tę płytę, skorzystalibyśmy z naszej obecnej wiedzy, jednak uważamy, że „The Day We Left Earth” była adekwatną do naszego poziomu rozwoju produkcją w swoim czasie i przynajmniej dla mnie ma to swój urok, chociażby pozwalając na ukazanie progresu studyjnego, jaki się dokonał między kolejnymi produkcjami. Zresztą nagrywanie „Mankind’s Odyssey” też nas wiele nauczyło, dając garść wniosków o tym, co należy poprawić w sposobie pracy nad materiałem i te zmiany także wdrażamy obecnie.
Żyjemy w czasach pandemii. Z jednej strony jest ona katastrofalna dla branży muzycznej. Wystarczy choćby wspomnieć licznie odwoływane lub przekładane w nieskończoność koncerty. Paradoksalnie jednak przyczyniła się ona w dużej mierze do powstania wielu świetnych albumów, gdyż wielu muzykom aktywność koncertowa spadła z rzeczy, które mają na głowie i mogli się w spokoju skupić na tworzeniu nowej muzyki. Z Wami było podobnie. Czy macie uczucie, że gdyby nie te wszystkie obostrzenia, premiera tej płyty miałaby miejsce znacznie później?
Blash Raven: Wręcz odwrotnie. Gdyby nie covid-19 płyta wyszłaby znacznie wcześniej. Pandemia wybuchła na samym początku nagrań, rozwlekając proces pracy nad płytą na całe miesiące. Zaczęliśmy nagrywać płytę w lutym, a ukończyliśmy nagrania w okresie wakacyjnym. To czekanie od sesji do sesji i pocięty harmonogram działania w niepewnych warunkach były bardzo męczące, ale dobrnęliśmy do końca. Poza studiem postanowiliśmy wykorzystać czas lockdownów i obostrzeń na próby, graliśmy więc na tyle, na ile nam pozwalała pandemia, a czasem pozwalała nam na niewiele.
Mimo wszystko udało się Wam zagrać w zeszłym roku na Heavy Rock Total Festival w Lipsku. Jak oceniacie to wydarzenie?
Blash Raven: Bardzo dobrze. Nasze doświadczenia z niemiecką publiką oraz organizatorami są w zasadzie tylko pozytywne. I choć w Polsce warunki koncertowe z punktu widzenia naszej sceny poprawiają się, to jednak Niemcy w kilku aspektach są ciągle lepsze. To nie znaczy, że wszystko jest tam perfekcyjne i myślę, że czasem nie doceniamy naszych własnych atutów takich jak na przykład świetna, żywa i bardzo kontaktowa publika, która przyciąga artystów z całego świata. Jednak w Niemczech poziom pewnych kwestii organizacyjnych stwarza bardziej przychylne i zachęcające warunki do koncertowania. I tak też było w Lipsku. Ogólnie rzecz ujmując, wszystko jest na czas, nie ma niedociągnięć i przede wszystkim organizatorzy zdają się mieć większy szacunek do kapel. W Polsce nie wszędzie, ale jednak wciąż w wielu miejscach niestety bywają sytuacje, że organizatorzy podchodzą do zespołów w sposób lekceważący, stawiając je przed wyborem między graniem na często naprawdę kiepskich warunkach lub niegraniem wcale. Czasem także można się spotkać z tandetą w obsłudze dźwiękowej sceny, przy jednocześnie pretensjonalnym podejściu ze strony inżynierów dźwiękowych. W Niemczech widać, że organizator zwykle jest świadomy tego, że satysfakcjonująca współpraca dla obu stron, w dłuższej perspektywie wszystkim zrobi na dobre i z pewnością jest to czynnikiem, który powoduje rozwój tego typu wydarzeń, a pod kątem realizacji sztuki od strony akustycznej panuje totalny profesjonalizm i możemy powiedzieć, że granie rozumiane jako praca z dźwiękiem na tamtejszych scenach to czysta przyjemność. Od strony publiki, sam festiwal jest wart polecenia osobom szukającym tego typu muzycznych wrażeń. W Niemczech jest po prostu więcej tego typu kapel i publika zdaje się być liczniejsza i bardziej różnorodna. Całość tworzy bardzo przyjemny i dość oryginalny vibe raczej niemożliwy do spotkania w Polsce. Nawet w obrębie samych Niemiec porównując Heavy Rock Total Festival do Trveheim różnice w atmosferze i pomyśle na realizację są spore. Wspólnym mianownikiem jest vibe 80’s i muzyka właśnie, ale ze względu na oryginalność klimatu każdego wydarzenia myślę, że obie imprezy warte są osobnego polecenia.
Nie był to Wasz debiut poza granicami naszego kraju. W 2019 byliście jednym z zespołów grającym na Trveheim Festival, o którym zresztą wspomniałeś. Tu i ówdzie słyszy się opinie, że Niemcy bardziej „czują” metal od Polaków. Patrząc na Wasze doświadczenia i obserwacje na obu tych festiwalach, zgadzacie się z tą tezą?
Blash Raven: Wydaje mi się, że nie ma czegoś takiego jak "czucie bardziej" od innych. Tak jak mówiłem - polska publika jest świetna. U nas nie brakuje ludzi, którzy żyją tą muzyką i miłością do koncertowego szaleństwa. Niemcy są raczej bardziej stonowaną widownią, choć z naszych doświadczeń wcale nie aż tak jak im się to przypisuje. Z kolei niemiecka publika zdaje się mieć ilościowo więcej fanów heavy metalu i bardziej się z tym „obnosić”. Przez to na pewno w Niemczech łatwiej jest uprawiać ten gatunek muzyczny. Myślę, że Polska publika czuje po swojemu, a Niemiecka po swojemu, ale obie te grupy kochają heavy metal z równą siłą. W Niemczech jest po prostu większa społeczność i przede wszystkim lepsze warunki, lepsza “infrastruktura” do jej rozwoju.
Na Trveheim mieliście zacne towarzystwo. Wystarczy wspomnieć Tokyo Blade, Riot V czy Enforcer. Jakie to uczucie dzielić scenę z tak zasłużonymi kapelami? Mieliście czas na jakieś prywatne rozmowy za kulisami?
Blash Raven: To była niesamowita satysfakcja. Dzielenie sceny z legendami, na których twórczości w dużej mierze się wychowaliśmy (zwłaszcza pod kątem tego, co robimy w ramach Aquilli), jest uczuciem niezwykle pozytywnym, magicznym wręcz. Jest to też dla nas wielkim wyróżnieniem i nagrodą za trudy włożone w to, by spod sceny wejść na scenę tych zespołów, na których koncerty sami chodziliśmy, jeszcze mając naście lat. Co do rozmów zakulisowych - tak, oczywiście mieliśmy okazję porozmawiać ze Stallionem, Enforcerem, Glacierem i kilkoma innymi kapelami i w zasadzie mamy same dobre wspomnienia z tych rozmów, pion i piw. To community artystów heavy metalowych nadaje na tych samych falach, a to sprawia, że niezależnie od języka, wieku, popularności, czy zakątka świata, z którego pochodzi dana kapela, wszyscy zdają się czuć podobny vibe, więź z pasją do tej konkretnej muzyki. To piękne uczucie mieć swój wkład w tę społeczność i móc spotkać jej najzacniejszych przedstawicieli tak na scenie, jak i poza nią.
Uważacie, że są jakieś szanse, by sytuacja z koncertami w najbliższym czasie powróciła do normalności? Opinie na ten temat bywają różne. Od niczym nie uzasadnionego „huraoptymizmu”, po przesadne biadolenie, że „już nigdy nie będzie normalnie”.
Pete Slammer: To bardzo trudne pytanie. Jak sam zauważyłeś, opinie na ten temat bywają skrajnie różne, a i nawet wśród osób, które mają na to realny wpływ, pewnie nie panuje zgoda. Po części odcinając się od debaty na temat samego wirusa, nie trzeba być specjalnie lotnym, żeby zauważyć, że wprowadzane restrykcje często nie miały najmniejszego sensu z punktu widzenia podstawowej logiki. Na szczęście obecnie jesteśmy w punkcie, w którym dużo państw znacząco luzuje obostrzenia i powoli dostrzega się, że sposób, w jaki traktowana była szeroko pojęta kultura i branża rozrywkowa, może nie był najodpowiedniejszy. Można to też zauważyć w podejściu osób, które uczęszczają na koncerty. Oczywiście na początku pandemii dominował strach przed nieznanym, ale myślę, że wszyscy odetchnęli z ulgą, kiedy zakaz ich organizowania został zniesiony. Mieliśmy w tym czasie przyjemność zagrać jedno z pierwszych takich wydarzeń i miło było zobaczyć to zbiorowe szczęście z możliwości zobaczenia ludzi, których nie widziało się od ponad roku i po prostu wypicia piwa w akompaniamencie zespołów grających na żywo. Osobiście jestem nadziei, że obecnie dogasająca „piąta fala” będzie już tą ostatnią, a przynajmniej ostatnią z takim wielkim rozgłosem i wpływem na naszą rzeczywistość. Ostatecznie wszystko jednak zależy od maszyny generującej losowe obostrzenia i mówię to, niestety śmiejąc się przez łzy.
To fakt Nie jest chyba aż tak źle, skoro 18-ego lutego w Warszawskim klubie VooDoo odbędzie się tzw. pre-release party. Jak idą przygotowania?
Pete Slammer: Nie chcę zapeszać, ale tak, na moment udzielania tej odpowiedzi wszystko wskazuje, że pre-release party się odbędzie. Przygotowania idą pełną parą i chcemy, aby ten koncert był pod wieloma względami wyjątkowy. Oprócz oczywistej możliwości posłuchania przedpremierowo nowych kawałków na żywo i kupienia limitowanego merchu szykujemy jeszcze kilka niespodzianek. Wynajmujemy trochę specjalnego sprzętu, ogrywamy kawałki, które od bardzo dawna nie były grane na żywo i oczywiście szykujemy się do „oficjalnego” wkroczenia w nową erę zespołu na różne inne sposoby. Poza tym towarzyszyć nam będą świetne zaprzyjaźnione kapele, między innymi spod szyldu Ossuary Records. Skład jest dobrany tak, że na scenie będzie można zobaczyć dość wyjątkową mieszankę, ale jednocześnie mocno utrzymaną w duchu szeroko pojętego NWOTHM. Myślę, że naprawdę jest na co czekać i będzie to w historii Aquilli wyjątkowe wydarzenie. No i będę mógł w końcu zagrać koncert na swoim własnym zestawie perkusyjnym, co w moim kalendarzu zasługuje na swoje własne święto.
Wróćmy może do nowego albumu. Już samo intro w postaci kawałka „Echoes of the Past” jest dosyć intrygujące. Jak udało się osiągnąć takie efekty dźwiękowe? Jakie jest źródło monologu, który się tam pojawia?
Pete Slammer: Intro (jak i outro) zostało napisane, zaaranżowane i nagrane w całości przez Blasha, przy użyciu syntezatorów i innej maści muzycznej magii w postaci DAW i wtyczek różnego pochodzenia. Mimo że bezpośrednio w naszej muzyce jest raczej mało elektronicznych wstawek, to tak naprawdę od samego dołączenia Blasha do zespołu byliśmy dużymi entuzjastami wykorzystania jego umiejętności z tego zakresu. Uważam, że bardzo dobrze wpisuje się to w klimat, w który celujemy i tak naprawdę stało się to już naszą małą tradycją przy okazji każdego wydawnictwa. Jeżeli chodzi o monolog, to został on napisany ściśle z myślą o naszym albumie i jest wprowadzeniem do historii, która odbywa się na przestrzeni pozostałych utworów na „Mankind’s Odyssey”. Głosu do niego użyczył Chuck Fresh, znany aktor głosowy, którego pewnie większość ludzi świadomie, bądź też nie, kojarzy z wielu trailerów do filmów z Hollywood.
Gracie heavy metal w najbardziej klasycznej formie. Czy jest to jedyny gatunek, którego słuchacie na co dzień, czy jednak Wasze inspiracje wychodzą poza tą estetykę? Pytam o to nie bez powodu, gdyż w utworze „Scarlet Skies” słyszymy wyraźne wpływy szeroko pojętego gotyku, zaś „New Dawn of Evadera” garściami czerpie z muzyki elektronicznej?
Pete Slammer: Nasze inspiracje zdecydowanie wychodzą daleko poza estetykę czystego heavy metalu. Tak naprawdę jestem przekonany, że każdy z nas mógłby spokojnie napisać na ten temat cały esej, od Hippiego, który pod tym względem jest z nas „najczystszy”, przez Blasha, który inspiracjami sięga między innymi po wszelkiego rodzaju elektronikę, Krisa obracającego się również w klimatach blackowo-deathowych, a kończąc na Scannerze, który w wolnym czasie przemierza uliczki zimnej fali. Jeżeli chodzi o mnie, to jestem wielkim fanem brutal slamming death metalu oraz deathcoru w odmianach wszelakich, od blackened’u, przez symphonic, aż po progressive. Zaraz po heavy metalu i jego pochodnych, ta gałąź ma specjalne miejsce w moim serduszku, a zespoły takie jak Shadow of Intent, Lorna Shore, Gutrectomy, czy Wormed, płynnie przeplatają się na moich playlistach, chociażby ze Striker’em, Visigoth i White Wizzard. Tak naprawdę sami często zastanawiamy się, jak to jest, że z tak różnorodnej mieszanki wychodzi muzyka, jaką gramy, ale mimo tego, że każdy ma jakiegoś swojego specjalnego konika, to tradycyjny heavy metal jest czymś, co nas łączy i co jest w stanie wyciągnąć z naszych inspiracji elementy, które finalnie tworzą Aquillę.
Dlaczego zdecydowaliście się na nagranie nowej wersji utworu „Zero”? Czy uważacie, że można było wykrzesać z niego większy potencjał, niż w pierwotnym nagraniu tego kawałka?
Pete Slammer: „Zero”, nie licząc innego utworu, który nigdy nie ujrzał światła dziennego, było naszym pierwszym zetknięciem z „poważnym” nagrywaniem muzyki w przeznaczonym do tego celu studio. Na tej samej sesji nagrywaliśmy też „Breaking the Night”. Jak można się domyślić, nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, co robimy i na miejsce udaliśmy się niejako w ciemno, mając w głowach tylko to, co potrafiliśmy razem zagrać na próbie. Zaskutkowało to chociażby tym, że podczas nagrywania perkusji nie byłem w stanie zagrać równo na podwójniej stopie w tempie, które początkowo założyliśmy. Z tego powodu w starym „Zero” jest ona schowana głęboko w miksie, a cały utwór jest wyraźnie wolniejszy niż jego nowa wersja. Mimo to jest to jednocześnie jeden z naszych najpopularniejszych utworów, zarówno na koncertach, jak i w internecie. Kiedy więc padło pytanie, który z naszych dotychczasowych utworów powinien doznać „zaszczytu” wskrzeszenia na pierwszym pełnoprawnym LP, nagranym w profesjonalnym studio, wybór był dość oczywisty. Czy to dobrze? My jesteśmy z efektu bardzo zadowoleni, ale ostatecznej oceny niech dokonają słuchacze.
Okładkę „Mankind’s Odyssey” zdobi grafika autorstwa Amelii Woroszył. Co Was zainspirowało w jej stylu, że zdecydowaliście się podjąć z nią współpracę?
Pete Slammer: Nasza współpraca z Amelią zaczęła się sporo czasu przed „Mankind’s Odyssey”. Prywatnie znamy się z nią już od wielu lat i sprawa wyniknęła tak naprawdę samoistnie właśnie z tego powodu. Bezsprzecznie dowiodła swojego talentu i wyczucia klimatu najpierw przygotowując dla nas pomniejsze grafiki i wzory na koszulki, a następnie opracowując okładkę do „Saviors of the Universe”. Efekty bardzo przypadły nam do gustu, a odzew od ludzi był nadzwyczaj pozytywny, więc powierzyliśmy jej również zadanie narysowania okładki do naszego LP.
Aquilla mimo stosunkowo krótkiego stażu, nie uniknęła zmian personalnych, o których zresztą już mówiliśmy. Czy dalej utrzymujecie kontakt z dawnymi muzykami? A może tym rozstaniom wcale nie towarzyszyła przyjacielska a atmosfera?
Pete Slammer: Wszelkie zmiany składów w naszym zespole zawsze przebiegały dość naturalnie. Aquilla na samym początku była tak naprawdę poligonem testowym dla grupki licealistów, którzy dopiero zaczynali szukać swojej tożsamości muzycznej. Z biegiem czasu niektóre osoby, tak jak pierwszy wokalista, stwierdziły, że jednak heavy metal to nie ich bajka i poszły w swoją stronę. W pewnym momencie „dorosłe” życie też zaczęło się upominać o swoje i nie każdy był w stanie nadal grać w zespole, który jakby nie patrzeć spokojnie można traktować jako drugą pracę. Aquilla od zawsze składała się z grupki przyjaciół wywodzących się z lokalnej sceny i pilnowaliśmy, żeby tak pozostało. Zmiany odbywały się na skutek wielu wewnętrznych rozmów i zawsze były konkludowane w dobrej atmosferze. Przykładowo, nasz obecny basista (Hippie Banzai) został nam zarekomendowany bezpośrednio przez jeszcze będącego wtedy w zespole członka, jako godny zaufania równy gość. Co do kontaktu, to bardzo zależy. Z niektórymi z nich mamy stały kontakt, a z innymi te więzi na przestrzeni czasu się rozmyły i każdy poszedł w swoją stronę, innymi słowy – samo życie.
Rozrost nurtu NWOTHM obejmuje też Polskę. Jednak tu i ówdzie można usłyszeć różnych malkontentów, którzy nie mogą pojąć, jak młodych ludzi może fascynować muzyka, która rzekomo straciła swą świeżość przed ich narodzinami. No właśnie, może Wy odpowiecie jak?
Pete Slammer: Szczerze mówiąc, to akurat z takim głosem jeszcze się nie spotkałem. Wydaje mi się to dość absurdalne, ponieważ analogiczny zarzut można by odnieść do praktycznie dowolnej kombinacji pokoleń i gatunków muzycznych, a jednak kultura ciągle idzie do przodu i nowi artyści pojawiają się w praktycznie każdym nurcie. Trochę kojarzy mi się to z tradycyjnym sportem narodowym Polaków, czyli narzekaniem zawsze i na wszystko, a już w szczególności, jeśli pochodzi z Polski i powstało w obrębie młodszych pokoleń.
W aspekcie świeżości również nie mogę się zgodzić. Myślę, że na ten moment sam nurt NWOTHM można już podzielić na co najmniej dwie fale, a w każdej z nich były i są zespoły bardzo charakterystyczne i w pewien sposób bawiące się zastaną konwencją. Takie formacje jak Skull Fist, Cauldron, czy Enforcer oczywiście nie były niczym przełomowym w kwestii innowacyjności, ale można powiedzieć, że na początku swojej działalności na nowo odkrywały przed ludźmi magię heavy metalu i zainspirowały całe rzesze (w tym nas) do dalszego rozbudowywania sceny. Obecnie również występują zespoły, które za kilka lat spokojnie będziemy wspominać jako te, które w już trochę wyblakłym otoczeniu pokazały, że nadal da się tę konwencję odświeżyć w arcyciekawy sposób, jak na przykład Unto Others.
Faktycznie jednak omawiany nurt ma w mojej opinii jeden spory problem, a mianowicie zawrotne tempo powstawania nowych zespołów, które w ekspresowo wydają swoją muzykę, po czym często od razu się rozpadają, a na ich miejsce od razu przychodzą kolejne dwa zespoły i cykl się powtarza. Problem ten jest dodatkowo katalizowany przez drastyczny wzrost popularności sposobów dystrybucji, takich jak kanał NWOTHM Full Albums dostępny na YouTube. Wszystko byłoby w porządku, gdyby jakość prezentowana przez te zespoły stała na wysokim poziomie, ale najczęściej niestety tak nie jest. Skutkuje to zalaniem rynku całą masą miałkich tworów, które nie wnoszą nic do sceny, a wypychają wspomniane kanały dystrybucji do tego stopnia, że tylko nieliczni mają czas na słuchanie tego wszystkiego i wyłapywanie perełek. Z drugiej strony, w muzyce od zawsze tylko nieliczne zespoły osiągały sukces warty odnotowania, a całe zastępy pozostałych znikały w szufladach najbardziej zapalonych kolekcjonerów. Dzisiejsza technologia daje po prostu o wiele więcej sposobów na dotarcie do ludzi i może stąd bierze się moje wrażenie, które opisałem w poprzednim akapicie. Na sam koniec krótko odpowiem na postawione pytanie, gdyż sprawa jest dość prosta. Prawdopodobnie można by silić się na górnolotne rozważania na temat metafizyki metalu i tego, jak dyktuje on pewien sposób życia, ale prawda jest dość prozaiczna: po prostu czujemy tę muzykę i estetykę i chcemy wyrażać siebie poprzez tworzenie w nurcie, który odpowiada naszym gustom. Gdybyśmy urodzili się kilkadziesiąt lat wcześniej, pewnie gralibyśmy coś pokrewnego NWOBHM, ale żyjemy w 2022 roku i aktualnym odpowiednikiem jest NWOTHM.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Mam nadzieję, że prędzej czy później spotkamy się na jakimś koncercie.
Pete Slammer: Również serdecznie dziękujemy! Na ten moment nasz kalendarz koncertowy po wydaniu „Mankind’s Odyssey” prezentuje się dość obficie, więc liczymy na rychłe spotkanie!
Bartek Kuczak