„Bez żadnych ograniczeń” (Amarok)
Michał Wojtas przygotował z grupą Amarok drugą część płytowej trylogii na „H”. „Hero” to rock progresywny wysokich lotów, wzbogacony etnicznymi brzmieniami tradycyjnych instrumentów, jak też nowczesną elektroniką i samplami. Daje to efekt jedyny w swoim rodzaju, a wyrafinowanej i dopracowanej muzyce towarzyszą teksty o zmaganiach ze współczesnym, bezdusznym cyfrowym światem.
HMP: Dwa lata temu z niewielkim okładem zaskoczyłeś albumem „The Storm”, to jest muzyką przygotowaną na potrzeby spektaklu teatru tańca Jamesa Wiltona. W szeroko rozumianym rocku progresywnym nie jest to nic nowego, w Polsce czymś takim zajmowało się choćby SBB, ale wydaje mi się, że dla ciebie ten flirt z typową muzyką ilustracyjną był bardzo udanym eksperymentem, sprawdzeniem się w czymś nieco innym i swoistym odświeżeniem formuły?
Michał Wojtas: Dla mnie była to rzecz absolutnie nowa i niesamowita. Jechać do Brighton i dosłownie „w locie” tworzyć dźwięki pod choreografię i ruchy konkretnych tancerzy było bardzo surrealistycznym przeżyciem. Ciekawie było poznać świat tańca współczesnego, świetnie było poznać artystów właściwie z całego świata. Mieliśmy okazję nawet wspólnie występować w austriackim Dornbirn, gdzie – podobnie jak na zachodzie Europy – kultura oglądania takich przedstawień jest ogromna. Pamiętam, kiedy pojechawszy do niemieckiego Theatre of Munster, na przedstawienie „Hold On” z użyciem mojego utworu „Hunt”, usłyszałem, że w zasadzie w tym teatrze przedstawienia teatru tańca odbywają się siedem dni w tygodniu i prawie zawsze sale są pełne. W Polsce wygląda to jeszcze ciągle zgoła odmiennie.
Będą więc kolejne produkcje tego typu twego autorstwa, może też ścieżki dźwiękowe do filmów, choćby krótkometrażowych?
Cały czas współpracuję z brytyjskim teatrem tańca James Wilton Dance Company. W międzyczasie skomponowałem muzykę do spektaklu „iRobot”. Na moim Bandcampie oraz kanale YouTube można posłuchać dwóch utworów z tego przedstawienia. Jest to zdecydowanie muzyka z gatunku filmowej, sci-fi czy fantasy. No właśnie, dwa utwory wydałem póki co tylko cyfrowo i to pierwszy raz pod swoim nazwiskiem. Ostatnio pracowałem także nad muzyką do przedstawienia „Four Sessons” J. Wiltona, gdzie moja muzyka uzupełnia tę skomponowaną przez wybitnego kompozytora muzyki filmowej – Maxa Richtera. Chyba pierwszy raz się chwalę na ten temat (śmiech). Jest to dla mnie niebywała fuzja! James i kilka jeszcze osób ciągle mówi mi, iż zdecydowanie powinienem wydać płytę z taką muzyką. Kto wie, może mają rację. Dodatkowo mamy pracować nad kolejnym dużym projektem w przyszłym roku. Zdecydowałem, że nie będę już mieszał w to Amaroka.
Nie jest czasem tak, że po tej dość długiej, blisko 13-letniej przerwie w funkcjonowaniu Amarok, nadrabiasz teraz niejako ten czas, wydając właśnie trzeci album w ciągu pięciu lat?
Odkąd Amarok wrócił, rzeczywiście pracujemy bez zbędnej zwłoki. Oczywiście, są tacy, którzy w jeden rok nagrywają i trzy płyty (śmiech). Tak więc nasz wynik na cztery czy pięć lat nie jest wynikiem szczególnie imponującym. Do tego dochodzi pandemia. Dla mnie jednak liczy się jakość, głębia, a są to elementy, których niestety nie da się zrobić szybko. Lubię także nabrać dystansu do samego siebie, do muzyki. Ponadto zarówno ja, jak i wszyscy członkowie Amarok mamy rodziny i mniejsze lub większe dzieci. To oczywiście powoduje wiele rozmaitych obowiązków, więc siłą rzeczy nie mam 100% swojego czasu na muzykę. Trzeba też pracować, jak chociażby tworząc muzykę do teatru czy dla innych artystów.
Bywa więc, że taka przerwa jest potrzebna, choćby dla nabrania dystansu czy zajęcia się dla odmiany czymś innym – tym bardziej, że pierwsze lata funkcjonowania Amarok były jeszcze bardziej intensywne?
Dokładnie tak. Byłem wtedy studentem Edukacji Artystycznej w Kielcach, przyjeżdżałem do Warszawy nagrywać płyty Amarok, jedna za drugą. W międzyczasie poznałem Colina Bassa z zespołu Camel, to było dla mnie duże wydarzenie. Możnaby opowiadać długo (śmiech).
Przerwa i dystans jest istotna. Niemniej nie mam na myśli tak długich przerw jak ta 12-letnia. Prawdę mówiąc dla mnie to nie była przerwa, tylko praca nad zupełnie inną muzyką, w innych zespołach i dla innych artystów. Współtworzyłem zespół Uniqplan. Jako producent pracowałem nad płytami i singlami wielu polskich artystów, których utwory słychać w największych komercyjnych stacjach radiowych – zresztą pracuję dla wielu nadal. Długo nie sądziłem, że wrócę do Amaroka. Przełom nastąpił w 2016 roku, kiedy mając tylko jedną małą dziewczynkę i pieska sporo podróżowaliśmy z Martą. Miałem za sobą kontrakt z tzw. Majorsem, spełniłem więc swoje marzenie. Potem - jak zawsze - trafiłem do mojej pracowni i nagle wypłynęło ze mnie całe mnóstwo innej muzyki. Poczułem wolność, jakiej nie dają trzyminutowe hity. Poczułem, że woła mnie wilk Amarok (śmiech). Powstało wtedy tak dużo muzyki, że nawet ostatni utwór na płycie „Hero” pochodzi z tamtego okresu i mam ich więcej…
Na początku funkcjonowania zespołu lubiano porównywać to co robisz do twórczości Mike'a Oldfielda, chociażby z racji podobnych metod pracy, co niejako sam sprowokowałeś, nazywając zespół tytułem jednej z jego płyt. Teraz nie ma już chyba o tym mowy, po tylu latach na scenie Amarok jest już niezależnym bytem?
Kiedyś sam lubiłem porównywać moją czy naszą twórczość do wspomnianych artystów. Zawsze będę ich kochał. Owszem, teraz poruszamy się własnymi drogami. Myślę, że bardzo dobrze to słychać w zestawieniu – początek Amarok z lat 2000 z muzyką 2017+. Oczywiście, zawsze ktoś usłyszy kogoś innego w naszej grze, sami też nie jesteśmy całkowicie wolni od wpływów. Tak już ma każdy, ale trzeba to robić na swój sposób.
Po „The Storm”, niejako naturalnie, wziąłeś na warsztat kolejne utwory, które zresztą w twoim przypadku, powstają, zdaje się, nieustannie i nader regularnie?
Oczywiście. Płyta „Hero” miała zostać wydana w roku 2020 i gdyby nie pandemia, pewnie by się udało. Jednak nie ma tego złego, bo jak mawiał pewien klasyk „płyta musi być dopracowana” (śmiech). Staram się tworzyć cały rok. Zbieram, przebieram, wybieram. Niektóre utwory – tak jak tytułowy „Hero” powstał pod koniec lat 90., a potem w latach 2010+ Marta napisała tekst i utwór był nawet wykonywany przez nas w zespole Uniqplan! Nie zdecydowałem się jednak wtedy na wydawnictwo z tym utworem. Czułem, że to nie ten czas i nie ten zespół. Tak, że mamy tutaj utwory starsze, ale większość jest zupełnie nowa a chyba najnowszy utwór to „Hail Hail AI”, pisany w wiejskiej chacie, w czasie najtwardszego lockdownu.
Nie masz więc w takiej sytuacji problemów z wyborem materiału na dany album? Do tego, nawet jeśli sięgasz po jakąś bardzo długą kompozycję, tak jak poprzednio tytułową „Hunt”, unikasz przy tym pokusy zapełnienia kompaktowego krążka do maksimum, oscylując w czasie trwania albumu 45-60 minut – to nie przypadek?
Uwielbiam wybierać materiał na płytę. Zawsze temu towarzyszą duże emocje. Tym razem konsultowałem wszystko z zespołem. Wspólnie decydowaliśmy. Dzięki Marcie odrzuciłem kilka innych utworów. Nie dlatego, że były słabe, ale po prostu według niej nie były one na ten album. Cieszę się z takiej pomocy. Podobnie z chłopakami także zmienialiśmy kolejne wersje. Moje są kompozycje, ale w wielu przypadkach produkowaliśmy je wspólnie. Muszę się pochwalić, że pierwszy raz samodzielnie zrobiłem mix utworu, który wszedł na płytę („What You Sow”). Zmiksowałem także utwory do przedstawienia „iRobot”. Co do czasu…Dotąd nie zwracałem uwagi na jakiekolwiek ograniczenia, ale w tym przypadku chciałem, abyśmy zmieścili się na jednej płycie winylowej – tak jak robiło się to dawniej. Dodatkowo przemawiały za tym pewne trudności w dostępności tłoczni. Udało się. Winyl i to w dwóch wersjach kolorystycznych pojawi się na początku 2022 roku Teraz, kiedy spełniłem taką zachciankę, myślę sobie, że znowu nie zamierzam się ograniczać w czasie. Trzeba wiedzieć kiedy skończyć płytę ale już nie chcemy, żeby nośnik decydował za nas.
Wielu muzyków podkreśla, że serwisy streamingowe to prawdziwe dobrodziejstwo w kontekście dystrybucji muzyki, ale czy sprawdzają się one w przypadku zespołów takich jak Amarok, dla których album jest zwartą artystycznie formą, skoro korzystający z nich ludzie preferują pojedyncze utwory, do tego nierzadko odsłuchiwane fragmentarycznie?
Trudno mi się odnieść do tej kwestii. Słuchacze słuchają jak im wygodnie, jak lubią i jak mogą. Ci sami ludzie słuchają muzyki z płyty winylowej kiedy mają na to czas, a zarazem jadąc autem, słyszą Spotify czy Bandcamp, który daje możliwość posłuchania w lepszej jakości Hi-Res. Jedni mają gdzie włożyć płyty CD a drudzy nie, bo nowa technologia wypiera tę starszą. Myśle sobie, że to dobrze, że jest tak wiele nośników. Nie zdecydowaliśmy się na kasetę magnetofonową, bo mało osób posiada i używa magnetofony. Jednak może mało kto wie, ale pierwsza płyta Amaroka została wydana jeszcze na prawdziwej – nie udawanej czy reaktywowanej kasecie! Zdaję sobie sprawę, że nie każdy zawsze ma czas na wysłuchanie całej płyty, dlatego jest dla mnie istotne, aby każdy utwór mógł żyć własnym życiem, ale razem powinny tworzyć nastrój jedności.
Masz jakąś orientację do kogo dociera wasza muzyka? Są to raczej starsi słuchacze, pamiętający jeszcze czasy świetności Pink Floyd, Camel, etc., czy też ludzie młodzi, którzy zainteresowali się tym niedawno?
Na koncertach widzimy młodszą publiczność, ale także w wieku średnim i starszym. Myślę, że nasze połączenie elektroniki z folkiem oraz rockiem progresywnym pozwala usłyszeć coś dla siebie każdej grupie wiekowej. Dla nas najważniejsze jest tworzenie muzyki świeżej i cieszy nas fakt, kiedy każda grupa wiekowa przychodząc na nasze koncerty jest otwarta na świeżą muzykę, niekoniecznie oczekując odgrywania czegoś co już było. Sami też słuchamy muzyki nowej i nie lubimy robić takich samych płyt.
Można więc powiedzieć, że muzyka łączy pokolenia, szczególnie ta ambitna i uniwersalna, po prostu ponadczasowa?
Owszem. Dzieje się tak również za sprawą świadomych i wrażliwych rodziców, którzy zabierają swoje dzieci na nasze koncerty. Obserwujemy jak te dzieci potem dorastają, stają się świadomymi fanami, słuchaczami. Dla nas ważne aby muzyka broniła się także po latach. Posłuchajmy „The Dark Side Of The Moon” albo płyty „Homogenic” Bjork. Czy one sie zestarzały?…
Jest ci „łatwiej” o tyle, że rock progresywny wzbogacasz odniesieniami do folku, muzyki świata czy nawet ambientu, co w pewnym sensie sprawia, że muzyka Amarok nie tylko staje się bogatsza i ciekawsza, ale może też dotrzeć do różnych grup słuchaczy?
Nie postrzegam tego w kategoriach łatwiej czy trudniej. Jestem fanem elektroniki, lubię elementy folkowe i lubię gitarę elektryczną. Kiedy próbuję robić 100% muzyki elektronicznej, czuję, że brakuje mi gitary, lub jakiegoś „drewna”. Kiedy gram na gitarze bluesa, czuję, że jestem w XIX wieku. Potrzebuję wówczas elektroniki a potem drewna (śmiech). Nie chcę się dzielić. Natomiast kiedy do rocka progresywnego dodaję elektronikę, to robię to tak, jak się to robi w nowoczesnej elektronice, w techno, w ambiencie, a nie jak się to robiło w rocku progresywnym w 1973 roku. Dlatego przede wszystkim tworzę to, co mi w duszy gra i jest to miks powyższego. Faktycznie ta muzyka może i dociera do różnych grup odbiorców – od elektroniki przez alternatywę po rocka. Cieszę się kiedy nasi słuchacze są otwarci na różne dźwięki. Zdecydowanie nie jest to muzyka, której słuchają tylko fani tzw. progresu. Równie dobrze możemy zagrać na festiwalu progresywnym co na Tauron Nowa Muzyka czy scena World Music na Openerze.
Z każdą płytą powiększasz brzmieniową paletę Amarok, sięgasz po różne instrumenty, często bardzo oryginalne – theremin, harmonium, chociaż korzystasz też z sampli – chodzi o to, żeby dany utwór zabrzmiał dokładnie tak, jak sobie założyłeś, wykorzystujesz więc do tego wszystkie konieczne narzędzia, analogowe i cyfrowe?
Jest dokładnie tak jak mówisz. Wykorzystuję i wszyscy w zespole wykorzystujemy wszelkie dostępne instrumenty. Lubimy eksplorować nowe i stare. Analogowe i cyfrowe. Ja bardzo dużo sampluję i przetwarzam sample. Jednocześnie bardzo lubię proste brzmienia. Na przykład, kiedy mam przed sobą analogowy syntezator z dwoma oscylatorami, zawsze wybieram tylko jeden. Marta ostatnio gra na gongu używając specjalnego pocieradła, dzięki któremu uzyskujemy genialne brzmienia, które mogłyby być ścieżką dźwiękową dla niejednej czarnej dziury. Kornel często przetwarza skrzypce przez rozmaite efekty. Ja sam używam wiolonczeli. Specjalnie mówię „używam”, bo z grą to ma niewiele wspólnego (śmiech). Tzn. pocieram smyczkiem, ale przestrajam instrument niemal do stroju kontrabasu, i raczej eksperymentuję z niskimi dźwiękami lub gram na flażoletach czy po prostu nagrywam dźwięk pocierania smyczka. Wiolonczela jest świetna! Wystarczy posłuchać genialnej muzyki do mini serialu „Chernobyl”.
Nad każdą z kompozycji Amarok musisz spędzać wiele godzin, bo to nie tylko kwestia ich stworzenia, ale też aranżacji, etc. Bywa, że w danym utworze masz do wyboru więcej możliwości i głowisz się co wybrać, bo każda by pasowała, wnosząc do utworu coś innego?
Zgadza się. Każdy utwór zaczynam od pustej kartki i nigdy nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi. I to jest fascynujące. Gdybym wszystko robił tak samo, byłoby to pewnie nudne. Uwielbiam proces aranżacji muzyki. Często robię to od razu, aby mieć pewność, że dany pomysł jest dobry.
Takie odrzucone pomysły trafiają do archiwum i już nigdy po nie, nie sięgasz, czy też zapamiętujesz najciekawsze patenty i zdarza się, że wracasz do nich nawet po latach?
Na to pytanie odpowiedziałem już wcześniej. Archiwum u mnie jest czynne całą dobę (śmiech). Oczywiście najwięcej przyjemności sprawiają rzeczy nowe, aktualne i staram się aby zawsze to one dominowały na każdym albumie.
Fakt, że twoja muzyka dociera do sporej, mimo wszystko, grupy odbiorców, musi dla ciebie wiele znaczyć, bo to potwierdzenie, że wciąż warto tworzyć coś ambitnego i wartościowego?
Tak. Jest to bardzo ważne, aby dostawać potwierdzenie od naszych słuchaczy i fanów. My je na szczęście dostajemy i to nam dodaje skrzydeł. Obserwujemy jak grono naszych odbiorców powiększa się i teraz za sprawą albumu „Hero” jest ich znacznie więcej o czym świadczą liczne bardzo pozytywne reakcje i komentarze zarówno słuchaczy, jak i krytyków muzycznych.
Kto jest tym tytułowym bohaterem? W dobie pandemii, zniewalającej nas cyfryzacji, fake newsów i generalnie coraz większego ogłupiania i w efekcie otumanienia rasy ludzkiej nie jest czasem tak, że każdy, kto to dostrzega i próbuje coś z tym robić, nawet w mikroskali, już nim jest?
Poruszyłeś istotę bohatera! Dokładnie. Bohaterem jest już każdy z nas kto postanowi zmierzyć się z tymi trudościami. Ale też z trudnościami, które czujemy w nas. Pandemia obnażyła wiele lęków i strachów, które być może są w nas od zawsze. Czasem są to ogromne potwory niczym z „Wojny światów”, których dźwięki można usłyszeć na płycie. Ciężko jest z nimi wygrać, ale w odróżnieniu od wspomnianej książki podejmowanie walki jest istotą. Nie musimy być w tym sami, są też inni ludzie.
Skoro warstwa tekstowa „Hero” jest tak ważna, to może warto było napisać teksty po polsku, tym bardziej, że nie brakuje na tej płycie urokliwych melodii, tak więc przekaz słowny byłby w pewnym sensie wzmocniony warstwą muzyczną?
Ależ przekaz słowny jest jak najbardziej wzmocniony warstwą muzyczną. Warstwa tekstowa jest dla nas fundamentalna. Nie wiem natomiast jaki miałby być cel pisania słów po polsku. (śmiech)
Można więc zaryzykować stwierdzenie, że Amarok jest bardziej rozpoznawalny poza granicami kraju, stąd ta językowa unifikacja, dająca waszym fanom na całym świecie możliwość zrozumienia słów?
Z tą rozpoznawalnością bym nie przesadzał. Sumarycznie, na pewno za granicą mamy więcej słuchaczy niż w Polsce. Jednak, jak już wspomniałem, teksty są dla nas bardzo istotne i uważam, że błędem byłoby zawężanie odbiorców tylko do Polaków, skoro słuchają nas w wielu krajach.
„Hero” ukazał się w teoretycznie dobrym momencie, ale przyszłość nie jest zbyt pewna, ta czwarta fala wisi nad nami niczym miecz Damoklesa i trudno w tej sytuacji cokolwiek planować, etc. Myślę jednak, że jak tylko będzie okazja zechcecie zaprezentować ten materiał na żywo, bo jest tego wart a co ma być, to będzie i nie ma się co martwić na zapas?
Naszym zamiarem jest ruszyć w trasę po Polsce i za granicę. Mamy nadzieję, że pandemia i restrykcje nie przeszkodzą nam w tym. Zobaczymy. Już 7 listopada wystąpimy w studio im. A. Osieckiej, gdzie zagramy kameralny koncert z udziałem publiczności, z transmisją radiową i online. Chcemy zagrać na żywo płytę „Hero” w całości. Potem czeka nas jeszcze koncert w poznańskim radiu. Trasę zamierzamy przygotować po nowym roku. Chcemy pojechać do naszych słuchaczy i fanów Amarok. Do ich miejsc, niemal do ich domów. Do tej pory na ogół występowaliśmy na festiwalach, na które fani musieli przyjeżdżać z całej Polski. Tym razem to pojedziemy do nich. W przyszłym roku zagramy także w Niemczech oraz na festiwalu Crescendo we Francji. Cały przyszły rok mamy w planach koncerty oraz kiedyś trzeba będzie pomyśleć o trzeciej części trylogii na „H”.
Wojciech Chamryk