Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

„Jubilat nie myślący o emeryturze” (Grzegorz Kupczyk)

            

HMP: Zaczynając śpiewać pewnie nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałeś, że potrwa to tak długo i będziesz mógł, za Andrzejem Rosiewiczem, zanucić: 40 lat minęło jak jeden dzień?

Grzegorz Kupczyk: (śmiech) Prawdę mówiąc nie! Ale  muszę się przyznać, że od samego początku leżało to w mojej duszy, czekało na przebudzenie i szanse. Jak tylko to coś dostało możliwość - wybuchło!

Autor tego tekstu Jan Tadeusz Stanisławski pisał go jakby również o tobie, bo w dalszej części mamy przecież słowa „ciebie na wiele jeszcze stać”, końcówka też jest dość optymistyczna, że czas trzeba puszczać przodem? (śmiech)

Dobre! Nie znałem tego (śmiech). Na pewno ważnym jest, aby nie za często oglądać się za siebie.

40-lecie na scenie podsumowałeś właśnie podwójną kompilacją „40 lat na scenie”. Masz już w dyskografii różne wydawnictwa tego typu, firmowane nazwami Turbo, Ceti czy twoim nazwiskiem, ale ten album to rzeczywiście coś wyjątkowego, nie kolejna pozycja typu the best of?

Tak, to fakt. Wymyśliłem sobie taką kompilację. Uznałem, że to będzie najlepsze podsumowanie. Nie chciałem robić kolejnej prezentacji utworów powtarzanych już dziesiątki razy. Brałem udział przecież w tylu ciekawych projektach i przedsięwzięciach, że uzbierało by się na czteropłytowy album, tylko po co? Wybrałem moim zdaniem pozycje najciekawsze, niektóre wręcz unikatowe jak Kredyt czy Panzer X. Dzięki współpracy i przyjaźni dostałem pełną swobodę działania, dzięki czemu mogę zaprezentować oryginalne wykonania, a są to wybitne wersje i wybitni muzycy.

Podobno nikt na świecie nie wydał tego typu albumu, a już na pewno w Europie, nie wiem, ale tak mi doniesiono (śmiech). Zostało jeszcze bardzo dużo ciekawych pozycji, ale jak wcześniej mówiłem zbyt dużo tego.

Tego typu rocznicowe rozmowy mają zwykle opracowany schemat wspomnień od kołyski do najnowszej płyty, ale zaproponuję coś innego, prześledzenie twojej bogatej kariery przez pryzmat 23 utworów zamieszczonych na tym albumie. Dysk pierwszy otwiera przeróbka „Headless Cross” Black Sabbath, którą nagrałeś z Aion. Jak doszło do tej współpracy?

Ojjj... z Migdałem znamy się kupę lat, z jego (Aionu) byłym managerem także. Nie znam szczegółów. Zadzwonił do mnie Michał Litewka i zapytał czy zechciałbym to nagrać. Oczywiście zgodziłem się, a że czas był wspaniały to wyszło tak fajnie. Dlatego pomyślałem, że dobrze się stanie jeżeli właśnie ten utwór otworzy płytę, jest jak hymn, uwertura. (śmiech)

Czy to prawda, że Tony Iommi zaproponował ci współpracę po usłyszeniu tego wykonania, ale ktoś „życzliwy” wyrzucił jego list czy faks do kosza i dowiedziałeś się o tym po latach?

Słyszałem o tym, ale nie mogę potwierdzić z całą pewnością, nie było mnie przy tym. Jednak zdradziły mi to bardzo zaufane osoby, więc jak sądzę coś w tym jest.

Dalej też mamy obce utwory. „Feel My X” i „Paint In Black” The Rolling Stones pochodzą z EP „Steel Fist” projektu Panzer X Petera z Vader. Jest on wielkim fanem starego, dobrego heavy i dlatego zaproponował ci udział w tych nagraniach, tym bardziej, że dobrze dogadywaliście się podczas wspólnych koncertów?

Tak, to bardzo miłe. Pamiętam jak zadzwonił do mnie Mariusz Kmiołek po usłyszeniu płyty „Shadow Of The Angel” (jego grafik zaprojektował nam okładkę na ten album) i zaproponował mi udział w tym projekcie. Powiedział „trzeba ludziom pokazać, że nie tylko Dickinson, ale Kupczyk też tak umie” (śmiech). Zrobiło mi się ciepło no i stało się. Później zadzwonił do mnie Peter i już dogadaliśmy wszystko na amen. To była wyjątkowo przyjemna sesja. Jako że Piotr jest miłośnikiem militariów, a ja fanem Klossa, oprowadzał  mnie po Olsztynie pokazując miejsca, w których był realizowany odcinek „Oblężenie”, potem w hotelu godzinami słuchaliśmy wielu klasycznych rockersów. Zaczął padać śnieg i zrobiło się naprawdę wspaniale. Piękne chwile.
Jednak wy zagraliście na żywo tylko raz, za to podczas twego XXX-lecia w Progresji w kwietniu 2012 roku – lepszej okazji nie można było sobie wymarzyć?

Vader ma dużo pracy, Ceti także. Trudno to zsynchronizować. Może w końcu się uda. Wiem, że są plany aby nagrać kolejne kawałki i wypuścić pełny album Panzera.

The Beatles czy The Rolling Stones, zapytam przy okazji? A może z racji wieku ten dylemat był ci obcy, bo zaczynałeś od klasyki glam, hard i prog rocka z początku kolejnej dekady?

Stanowczo Beatles, Stonesów jakoś długo nie mogłem zaakceptować za wyjątkiem kilku piosenek. Tak naprawdę pokazał mi ich dopiero nasz bassman Tomek Targosz. On jest wielkim fanem Stonesów i co jakiś czas „sprzedawał” mi kolejne ciasteczka związane ze Stonesami. Teraz postrzegam ich inaczej. Temat nie był mi obcy. Przeszedłem długa drogę, zarówno edukacyjną jak i poznawczą. Glam kocham do dzisiaj. Takie zespoły jak Slade, Sweet czy Mud są dla mnie bardzo smacznym kąskiem. (śmiech)

Swego czasu szerokim echem na naszej scenie odbiła się twoja współpraca z deathmetalowym Esqarial, zakończona nagraniem albumu „Klassika”. „Requiem” i „Sleeping In The Flame” pochodzą właśnie z tej płyty – nie omieszkałeś przypomnieć, że przez te lata robiłeś różne rzeczy?

Praca z Esqarial to także robota Mariusza Kmiołka. Z tą współpracą wiążą się niesamowite chwile. Gdy przyjechałem na ich próbę i się poznaliśmy to od razu nastąpiła niesamowita więź, praktycznie natychmiast staliśmy się sobie bardzo bliscy, a poziom empatii i duchowego wręcz porozumienia był nieprawdopodobny. Chłopaki mówią do mnie: „to my ci zagramy, a ty powiedz co o tym sądzisz”, ja do nich: „to włączcie magnetofon i ja to zaimprowizuję”. Tak zrobili i wszystkim nam szczęki opadły. Po prostu zaśpiewałem jak swoje. Zero przerwy, po prostu poszło. To co słychać na płycie „Klassika” to absolutnie dziewicze linie melodyczne.  Potem w studio tylko dodałem głosy czy z Marią Wietrzykowską chór. Efekt przeszedł nasze oczekiwania stukrotnie.

Mamy też na  „40 lat na scenie” aż cztery utwory z albumu „Memories”, który nagrałeś z Krukiem. Wybranie akurat „Child In Time”, „Jest taki samotny dom”, „July Morning” i „Gypsy” jest jednocześnie potwierdzeniem, że dokonania Deep Purple, Budki Suflera i Uriah Heep są ci najbliższe?

Niekoniecznie. Uważam, że te kawałki wypadły najlepiej, że są najbliższe oryginałowi i siedzą mi w serduchu. Dlatego właśnie one zostały wybrane.

Od zawsze byłeś też fanem węgierskich zespołów, z Locomotiv GT na czele – nie korciło cię, by na potrzeby tej jubileuszowej kompilacji nagrać coś z ich repertuaru i z angielskim tekstem, co sami Węgrzy przecież też z powodzeniem czynili, wydając eksportowe wersje płyt z myślą o rynkach zachodnich?

Oczywiście, że tak, ale po angielsku to już nie byłoby to. To specyfika tych zespołów, a po węgiersku zaśpiewać...? No mógłbym, ale ile czasu zabrałoby mi fonetyczne uczenie się wokalu? (śmiech)

Nie można też pominąć wpływu polskich wykonawców, bo wiem, że byłeś pod ogromnym wpływem Czesława Niemena, lubiłeś też jedyny LP Testu i pierwsze płyty SBB?

Oj tak! To milowe kroki w polskiej muzyce. Płyty SBB szczególnie dwie pierwsze czy Niemen „Aerolit” zmiażdżyły mnie, chyba nie tylko mnie. Test - do dzisiaj brzmi, jakby wczoraj zostało nagrane, a solówki Darka są absolutem. Bardzo cenię też wiele innych zespołów jak Skaldowie czy Czerwone Gitary. Jestem wielkim fanem Jurka Grunwalda. Uważam, że ma przepiękny głos, a piosenki przez niego wykonywane to wyjątkowe partie.

Udział twego mistrza w sesji nagraniowej debiutu Ceti „Czarna róża” musiał więc być dla ciebie nie lada wydarzeniem – pan Czesław zgodził się od razu, nie „gwiazdorzył”?

Zgodził się od razu gdy usłyszał nasza muzykę, nie gwiazdorzył, ale do studia wszedł w dniu rozpoczęcia zgrań. Prawdę mówiąc myśleliśmy z Marysią, że już nie przyjdzie. Gdy pojawił się w studio prawie zemdlałem. Niemen podaje mi rękę!!! Rozmawiamy, śmiejemy się... Ahhhh!!!

Warto przy okazji tych wspomnień dodać, że artystyczną atmosferą nasiąkałeś od najmłodszych lat, bowiem twoja mama Anna była aktorką i pięknie śpiewała, tata Czesław prowadził orkiestrę i był multiinstrumentalistą – można w sumie powiedzieć, że poszedłeś w jego ślady, skoro od roku 1989 prowadzisz „orkiestrę” Ceti, a poza śpiewaniem grasz też na gitarze i na basie?

To prawda. Mama była piękną kobietą, o wspaniałym charakterze. Była cudowną mamą. Śpiewała mi kołysanki, opowiadała w przepiękny sposób bajki. Tato był odlotowym ojcem. Mimo swojego wieku (rocznik 1922) potrafił się tak wygłupiać, że niejeden współczesny ojciec nie miałby na to odwagi. On nauczył mnie grać na gitarze, harmonijce ustnej, próbował też nauczyć mnie gry na skrzypcach, ale to było chyba ponad jego możliwościami. (śmiech)

Myślisz, że gdyby nie oni, twoje życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej, zostałbyś nauczycielem czy lekarzem, nie wokalistą, bo przecież śpiewałeś od najmłodszych lat?

Na pewno. Rodzice nigdy mnie nie ograniczali. Nie pamiętam abym kiedykolwiek był skarcony za wagary, naganę czy dwóję. Jeżeli coś takiego się wydarzyło i była z tego jakaś szkolna afera, to po prostu rozmawialiśmy o tym w domu. Mieliśmy do siebie wiele szacunku i zrozumienia. Można powiedzieć, że tolerancję wyssałem z mlekiem matki. (śmiech)

Na takiej kompilacji nie mogło też zabraknąć utworów Ceti. Jak je dobierałeś, skoro twój zespół ma już w dorobku kilka płyt tego typu, z niedawną „From Vault To Universe” na czele?

To nie był problem. Wyszedłem z założenia, że skoro było już kilka innych kompilacji to nie ma sensu powtarzać „Lamiastraty” czy „Epitafium”. One już były prezentowane. Doszedłem więc do wniosku, że lepiej zrobić skok poprzez ostatnie lata pokazując także „symfoniczne” oraz wręcz trashowe oblicze Ceti, jak np. utwór „For Those Who Aren't Here” czy „Ghost Of The Universe”. Nie mogło też zabraknąć kawałka z płyty „Oczy martwych miast”.

Są też ciekawostki jak „Iluzjoniści fałszu”, to jest polska wersja „Wizzards Of The Modern World” z „Brutus Syndrome”, do tego choćby „Second Sin” z tegoż albumu czy „W dolinie światła” ze wspominanego albumu „Oczu martwych miast” – chciałeś pokazać, że Ceti jest wciąż aktywnym zespołem, nie ma mowy o odcinaniu kuponów i życiu tylko przeszłością?

Dokładnie tak a „Iluzjoniści fałszu” to wersja zarejestrowana „przy okazji”. Planowaliśmy wydanie „Brutusa... ” w polskiej wersji językowej ale jakoś nie było weny. To nagranie jest jedynym z powstałych. Przypomniał mi o nim Tomek Targosz, wyleciało mi to z głowy. (śmiech)

Przez lata marzyłeś o nagraniu drugiej części „Memories” i w końcu się udało, czego reprezentantem na „40 lat na scenie” jest „Livin' Like A Prayer” Bon Jovi – skąd pomysł na tę płytę akurat w akustycznej odsłonie?

Od dłuższego czasu marzyło mi się nagranie takiego krążka. Gram sporo akustycznych recitali, które są doskonale przyjmowane, często są wyprzedane. Chciałem to niejako utrwalić. Poprosiłem Tomka aby nagrał partie basowe, a resztą zajął się mój wieloletni przyjaciel Wiesiu Wolnik. Tomek także zaproponował kilka kawałków, w tym właśnie Bon Jovi.

„Memories II” ukazała się dwa lata temu w postaci dodatku do „Metal Hammera” – znak czasów, teraz mało kto już kupuje płyty?

To nie tak. Nie chciałem robic tego „dla pieniędzy” nie cierpię z powodu biedy (śmiech). To był wyłącznie niejako kaprys, który Metal Mind pomógł mi zrealizować. Pomysł umieszczenia (chyba po raz pierwszy w historii tego pisma) pełnej płyty jako dodatku uznałem za bardzo fajny.

Wyobrażasz sobie sytuację, że za kilka lat wydasz płytę, która będzie „dostępna” tylko w postaci streamingu i może w jakimś, bardzo limitowanym, nakładzie na winylu?

Nie (śmiech). Tym bardziej, że wracają winyle i kasety.

Sporo na „40 lat na scenie” fajnych efektów twoich artystycznych „skoków w bok”, ale nie wszystkie – trochę brakuje mi tu czegoś z płyt Dragon, Stos czy Chainsaw, singli nagrywanych pod szyldem Artur Morgan Project, albo też ciekawostek w rodzaju piosenek ze sztuki „Usta Micka Jaggera”, utworu z Acid Flamenco czy twojej wersji przeboju „500 Miles” Hooters, „500 mil”. Skoro i tak płyty kompaktowe kupują teraz tylko najwięksi fani i kolekcjonerzy nie rozważaliście opcji dorzucenia jeszcze jednego krążka z tego typu rarytasami, stworzenia okolicznościowego boxu?

Owszem, takie rozmowy są prowadzone, ale wszystko ma swój czas.

Non Iron to kolejny zespół w którym śpiewałeś, praktycznie już od pierwszej płyty, na której pojawiłeś się gościnnie, nie mogło więc zabraknąć „Candles And Rain”, „My City Will Die Soon” i  „Drawn Soldiers”?

Tak. Ten ostatni to jeden z unikatów. Wersja zarejestrowana w składzie dość alternatywnym. Praktycznie wtedy nie koncertowaliśmy. Nagraliśmy to dla siebie i odleżało swoje. (śmiech)

Ta grupa też wystąpiła na twoim XXX-leciu w warszawskiej Progresji – pewnie ucieszył cię fakt, że chłopaki po kilku latach wznowili działalność i ruszyli w trasę przypominającą LP „Innym niepotrzebni”?

Nie mam mentalnego podejścia. Nie dotyczy mnie. Ale cieszę się, że w ogóle coś się dzieje.

I tak doszliśmy do Turbo. Pewnie z racji tego, że ta grupa też może pochwalić się licznymi kompilacjami, w tym ubiegłoroczną „40-th Anniversary – Greatest Hits”, wybrałeś mniej oczywiste utwory, z „Armią” z powrotnego CD „Awatar” na czele?

Tak jest.

Nie mogło jednak zabraknąć „Dorosłych dzieci”, sztandarowego przeboju polskiego rocka – nie masz czasem dość tego utworu, bo wielu ludzi zdaje się nie dostrzegać, że po roku 1983 nie zapadłeś w sen zimowy, wciąż tworzysz, nagrywasz?

Nie mogło zabraknąć „Dorosłych dzieci” ale nie chciałem kolejnego wycierania tego kawałka w oczywistej wersji. Wybrałem więc wersję akustyczną uznając, że to będzie do wytrzymania. (śmiech). Przyznaję, że „był taki czas, gdy oczom zabrakło łez” cytując piosenkę ze „Stawki większej niż życie”, gdy miałem to śpiewać, ale widząc jak ludzie reagują, gdy to wykonuję zmieniłem mój stosunek do tego utworu. Aktualnie wykonujemy go także z Ceti podczas koncertów.

Jak więc postępują prace nad kolejnym albumem Ceti, wyrobicie się z premierą na wiosnę przyszłego roku?

Płyta nagrana. Aktualnie jest w fazie zgrań. Wychodzi to znakomicie. Szkoda tylko, że nie mogła w nagraniach uczestniczyć Marihuana. Musieliśmy tak aranżować, aby jej brak nie był aż tak bardzo bolesny. Płyta powinna ukazać się w lutym roku 2022.

„Oczy martywych miast” pokazały, że polskie teksty to dobry wybór – na nowej płycie też ich nie zabraknie, w szlachetnej oprawie hard 'n' heavy?

Będzie po polsku. (śmiech)

Jubileuszową składankę wieńczy „Przemijanie”  hardrockowego Kredytu. To efekt sesji nagraniowej w Polskim Radio Poznań w roku 1978, czy jakaś, już mocniejsza, późniejsza wersja?

Niestety nie. To nagranie wyłuskane z moich archiwów. Piotr Mańkowski masterem wycisnął co się dało i jest całkiem nieźle. Brzmienie sporo odbiega od późniejszych produkcji, dlatego dodaliśmy to za porozumieniem z Metal Mind, jako swoisty bonus na zakończenie albumu.

Wejść wtedy do studia nagraniowego to było coś. Twoje wcześniejsze zespoły: De Luxe, Wbrew, progresywny Quant, Ares, BUM, Kontrast czy S.E.J.F. nie miały chyba tyle szczęścia, ich nagrania nie przetrwały, jeśli powstały, więc nie mogłeś ich wykorzystać pracując nad programem tej kompilacji na 40-lecie?

Niestety jest tak jak mówisz. Mam plan dosłownie przeryć swoje archiwa w poszukiwaniu tych nagrań ale muszę mieć na to dużo czasu - to setki kilometrów taśm złożonych w piwnicy.

A jak nazywał się twój pierwszy zespół, ta grupa wokalna powstała jeszcze za czasów szkoły podstawowej, mająca na koncie tylko jeden występ?

Nie było nazwy (śmiech). Były w składzie dwie śliczne dziewczyny Ela i Teresa. (śmiech)

Miałeś wtedy 15 lat. Gdyby w tym 1972 roku ktoś do ciebie podszedł i powiedział: chłopie, będziesz jednym z najlepszych polskich wokalistów, nagrasz ponad 40 płyt i zrobisz karierę, zareagowałbyś pewnie z wielką rezerwą i niedowierzaniem?

Z pewnością (śmiech). Wtedy jednak myślało się praktycznie – szkoła budowlana, technikum energetyczne itp. Nikt nie traktował śpiewania serio, zresztą niewiele zmieniło się w społeczeństwie w kwestii ogólnej dotyczącej tego zawodu. 

Czyli możesz powiedzieć po sobie, że marzenia się spełniają, chociaż tylko ty wiesz ile kosztowało to wyrzeczeń i ciężkiej pracy?

Tak, spełniają się. Marzenia są podstawą dążeń. Powtórzę tutaj to, co już niejednokrotnie mówiłem, a mianowicie - muzyka jest zaborcza, jest zazdrosna i bezwzględna, ale gdy się dla niej poświęcisz odda się bez reszty, a chwile z nią spędzone, każda sekunda będzie świętem. Tak jest ze mną i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Czego mogę ci więc życzyć na zakończenie tej rozmowy?

Zdrowia - reszta przyjdzie sama. (śmiech)

Wojciech Chamryk

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5073214
DzisiajDzisiaj2396
WczorajWczoraj2764
Ten tydzieńTen tydzień10171
Ten miesiącTen miesiąc6934
WszystkieWszystkie5073214
3.15.229.113