Black Country Communion, Jack Moore & Quentin Kovalsky - Dolina Chalotty, Słupsk - 15.06.2025
BLACK COUNTRY COMMUNION, Jack Moore & Quentin Kovalsky - Dolina Charlotty, Słupsk - 15 czerwca 2025
Bardzo długo czekałem, żeby zobaczyć tych czterech panów w akcji na żywo – od trzeciej płyty, która wypełniła moją głowę ich dźwiękami i pięknymi melodiami. Nie udało się wcześniej. Teraz, już po piątym krążku, nadarzyła się okazja nie do przegapienia i to na naszym terytorium. Festiwal Legend Rocka w Dolinie Charlotty, to miejsce z tradycją, a nawet kultowe. To właśnie tutaj panowie z Black Country Communion wystąpili z pełnowymiarowym prawie dwugodzinnym setem. Ale od początku. Charlotta to amfiteatr położony niedaleko Słupska. Najlepszym rozwiązaniem na dojazd to auto. Parkingów, czy jak kto woli miejsc parkingowych, jest sporo. Można też oczywiście dojechać komunikacją, ale już powrót jest lekko trudny. Ale co tam powroty - zawsze są ciężkie, wszystko da się ogarnąć. Po pandemii i przerwie na remont, wznowiono koncerty w tym zacnym miejscu. Nie do końca widać było ten remont, tzn. ja nie za bardzo widziałem co zrobili czy poprawili. Generalnie było swojsko, prawie jak w domu. Piszę tak, gdyż zawsze się tak czuję w miejscach gdzie byłem kilka czy kilkanaście razy. Rada dla wybierających się do amfiteatru: 1. być lekko przed czasem, ponieważ sprawdzanie biletów trwa i 2. chyba ważniejsze - zabrać coś pod własne 4litery, ławeczki są drewniane, a dwie czy więcej godzin na nich to już wyczyn.
Koncert wystartował punktualnie. Był support. I tu podkreślę, że mega słaby. Nazwisko Moore hmmm…. nie do końca mówiło, co usłyszymy. Jack Moore, to syn znanego pana Gary’ego. Grali około pół godziny i o pół godziny za długo. Występ z tych, które szybko wyrzuca się z pamięci, a wokalista z polskimi korzeniami niejaki pan Quentin Kovalsky, cóż … Ok i tu skończę opis tego czegoś.
Dość długa przerwa, ale potrzebna na uzupełnienie płynów i zajęcie miejsc. BCC uszyli z intro jeszcze przed wyznaczonym czasem. I poszły chyba wszystkie lubiane przeze mnie utwory. Tak, panowie zagrali zgrabną listę własnych przebojów z wszystkich pięciu krążków. Było wspaniale. Może na początku akustyk nie radził sobie z centralnym bębnem perkusji pana Jasona Bonhama, ale jakoś to później wyprostował. Lekkie problemy były też z wokalem Glenna Hughesa. Tak wiem, czepiam się, ale tak było. Cztery wybitne osobowości, czterech wybitnych muzyków, czego trzeba więcej? Wieczór wypełniony ulubionymi dźwiękami. Byłem pod wielkim wrażeniem kondycji wokalnej Glenna, a przypomnę, że ma już 73 lata. To przykład muzyka, dla którego nie ma ograniczeń, ani wokalnych ani kompozytorskich. Tych czterech panów to grupa wybitna i nie przesadzę z wyświechtanym niekiedy stwierdzeniem o super grupach. Tak to jest supergrupa(!) w całym ich spektrum. Były oczywiście i popisy solowe, nawet Joe Bonamassa udzielał się wokalnie, rewelacyjny ”Song of Yesterday” zaśpiewany perfekcyjnie przez gitarzystę, chociaż jak wiadomo Glenn jest głównym wokalistą.. Na scenie było pogodnie, a wręcz wesoło. Panowie uśmiechali się do siebie, do publiczności też. Pełen luz, Joe miał nawet chwilkę, aby popykać cygaro. Na bis wspólnie zaśpiewany przez Glenna i Joe ”Sista Jane” z debiutu płytowego tej formacji. Jedno zdziwienie: włosy Glenna. Byłem bardzo zdumiony, że po paru latach ściął długie włosy i niestety jego fryzura przypominała jakiś tam nieład. Dołączył do tzw. klanu ”fryzur ciotek” (między innymi Axel Rose, Vinnie Vincent).
Wspomnę jeszcze o panu za klawiszami: Derek Sherinian jak zawsze ze stoickim spokojem odgrywał swoje partie z lekka się uśmiechając. Widać, że Panowie bawili się wyśmienicie. Był to niezapomniany wieczór. Wieczór wspaniałych utworów. Czego trzeba więcej dla fana, a i pogoda też była jak trzeba. No i ten kolor lakieru na kciukach Glenna, jaskrawo-pomarańczowy, no genialny…. po prostu genialny.
Andzia





