Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

BERNIE MARSDEN - And About Time Too

 

(2013 Hear No Evil/ Cherry Red Label)
Autor: Włodek Kucharek
berniemarsden-andabouttimetoof m

Tracklist:

You’re The One

Song For Fran

Love Made A Fool Of Me

Here We Go Again

Still The Same

Sad Clown

Brief Encounter

Are You Ready

Head The Ball

Bonus track:

You & Me (non-album single B-side)

   

Lineup:

Bernie Marsden (gitara/ wokal)

Neil Murray (bas)

Cozy Powell (perkusja)

Ian Paice (perkusja)

Simon Phillips (perkusja)

Jon Lord (fortepian/ instr. klawiszowe/ organy Hammonda/ klawinet)

Don Airey (fortepian/ instr. klawiszowe/ organy Hammonda/ klawinet/ syntezator Mooga)

David Coverdale (wokal)

Jack Bruce (wokal)

Alan Carvell (wokal)

Doreen Chanter (wokal)

Irene Chanter (wokal)

Stuart Calver (wokal)

Tony Rivers (wokal)

   

Bernie Marsden należy do szerokiego grona gitarzystów „wychowanych” na stylistyce lat 70-tych, a to oznacza między innymi liczne konotacje i powiązania ze „szkołą” bluesową, której najwybitniejszymi propagatorami i „absolwentami” w muzyce rockowej są tak powszechnie znani mistrzowie gitary jak Peter Green czy Eric Clapton. Marsden należy praktycznie do tej samej „klasy”, dysponuje rozbudowanym, bogatym katalogiem umiejętności indywidualnych jako instrumentalista, a jedyna bardzo znacząca różnica polega na tym, że wyżej wymienieni panowie należą od dekad do ikon sztuki rockowej hołubionych przez media branżowe, tworząc perfekcyjne wzorce pozwalające łączyć idealnie wpływy bluesa i rocka. Bernie Marsden to rzetelny artysta, posiadający bogatą biografię artystyczną, a na czele zespołów, w których występował i, które tworzyły historię rocka, znajduje się przede wszystkim Whitesnake, ale także UFO, Wild Turkey czy bardzo niedoceniana kapela Babe Ruth. Na muzycznych fundamentach tych formacji rozwijały się później kolejne pokolenia rockmanów, ze szczególnym uwzględnieniem gitary jako instrumentu wiodącego. Piszę o tych faktach, gdyż działalność Marsdena, jego przyjaźnie i zawodowe znajomości zaowocowały w procesie formowania składu zespołu towarzyszącego w pracach nad powstaniem solowego dzieła „And About Time Too”. Znając warunki brzegowe rejestracji płyty trudno pozbyć się wrażenia, że był to typowy projekt uboczny, realizowany z ad hoc, wypełniony dźwiękami wynikającymi z zainteresowań Berniego, który w tym okresie, a mówimy o roku 1979, zaangażował się w pełni w karierę „elektrycznego wioślarza” pod szyldem Whitesnake. Dlatego longplay „And About Time Too” powstawał etapami, w zależności od wolnych terminów, które pozwalały na wspólne nagrywanie w studio. Nie zapominajmy o rzeczy oczywistej, mianowicie o ówczesnych realiach technologicznych, w których nie istniał przecież internet, stąd, żeby zarejestrować swoje pomysły muzyczne alternatywą była tylko jedna droga, musiało dojść do spotkania partnerów artystycznych w czterech ścianach studio nagraniowego. Spoglądając na line-up albumu można chyba stwierdzić, że było to dosyć karkołomne zadanie. Zakończyło się powodzeniem, dlatego dusza się raduje, gdy dostrzega, że klawisze obsługiwały takie ikony rockowego grania jak Jon Lord i Don Airey, za zestawem perkusyjnym zasiadali, ciągle aktywny Ian Paice i już nieżyjący Cozy Powell, nie zapominając o Simonie Phillipsie (Toto, Chick Corea, Jack Bruce, Jeff Beck, Gary Moore, Judas Priest),  a przed mikrofonem próbki swojego talentu prezentowali David Coverdale, „Purpurowe” bożyszcze czarujące swoim głębokim, bluesowym głosem, oraz Jack Bruce, którego blues- rockowa kariera w różnych konfiguracjach personalnych (Cream, Graham Bond, John Mayall i dziesiątki solowych publikacji fonograficznych) powala każdego fana znającego zawartość kronik rocka. Oczywiście podając niektóre nazwiska kooperujących z Marsdenem muzyków nie chciałbym sugerować, że mamy do czynienia z wielkim dziełem sztuki rockowej. W żadnym wypadku, gdyż nie zawsze zaangażowanie powszechnie znanych  indywidualności prowadzi w prostej linii do sukcesu. Album „And About Time Too” mieści się muzycznie w standardach przeciętnej jakości, a wpływ na takie postrzeganie tej muzyki ma, według mojej opinii, brak spójności całego materiału. Wśród dziesięciu utworów znajdziemy odnośniki do różnych płaszczyzn stylistycznych, a na ścieżkach longplaya bywa bluesowo, pop- rockowo, czasami króluje funk, bywa, że do głosu dochodzi boogie, pojawiają się akcenty hard rocka. Taka mozaika różnych wpływów stylistycznych potrafi być irytująca i osłabia wymowę muzyki. Gdybym miał wskazać punkt programu, który zrobił na mnie najlepsze wrażenie, to wymieniłbym najdłuższą kompozycję albumu, ponad 6- minutową, „Still The Same”, której współtwórcą jest Coverdale. Utwór zaliczyć można chyba do kategorii ballad, pięknie rozwijających się z biegiem minut, o wyrazistej melodyce, znakomitych gitarach, wokalnie bez zarzutu, która w części środkowej osiąga apogeum intensywności i dynamiki, po czym napięcie i energia chwilowo słabną, by w dalszej części zaserwować słuchaczom ognistą, kapitalnie zagraną partię gitarową. Każdy szczegół jest w tym utworze idealnie dopasowany, od dosyć stonowanej pracy perkusji, po klarowny głos wokalisty, „progresywną” gitarę, aż po takie drobiazgi, jak akordy fortepianu w części finałowej. Drugim porywającym punktem repertuaru jest rewelacyjny, instrumentalny „Brief Encounter”, którego wszystkie składniki umiejscowić można w szufladce z napisem perfekcja wykonawcza. Genialnie, bluesowo bujająca melodia, mistrzowskie pulsowanie od pierwszej sekundy, wywołująca ciarki podniecenia, rozbudowana i pokręcona partia gitary elektrycznej, przepięknie płynące w tle pasaże organów Hammonda, wszystko to składa się na klasowy, finezyjny spektakl sztuki rockowej. W zasadzie po wysłuchaniu tych 260 sekund dłoń mimo woli wędruje w kierunku przycisku z napisem „repeat”, bo takim popisem delektować się można bardzo długo. Ale nie ma powodu, żeby ukrywać, że są w tym zestawie także takie fragmenty, które mnie zwyczajnie wkurzają, choć należy pamiętać, że takie reakcje posiadają charakter wybitnie subiektywny i nie należy ich traktować na zasadzie aksjomatu. No, ale jak słyszę po takiej uczcie jaką był kawałek „Brief Encounter”, knajpiany fortepian i żeńskie chórki odzywające się w jarmarcznym refrenie „Are You Ready”, to ręce opadają mi z bezsilności do samej podłogi. I tutaj powrócę do już przedłożonego argumentu, kwestionującego spójność całego materiału, albo jego zbyt „rozstrzeloną” różnorodność. Całe szczęście, że ostatni utwór z programu podstawowego, instrumentalny „Head The Ball” szybko zapewnia równowagę emocjonalną, głównie  skumulowaną w jego wnętrzu drapieżną energią, „wariackim” tempem, rytmicznym tętnem, bezbłędną współpracą sekcji rytmicznej, która akurat w tym akapicie albumu ma sporo do powiedzenia, a po czwartej minucie basista i perkusista zostają pozostawieni sami sobie, żeby pokazać cały kunszt swojego warsztatu instrumentalnego. A jak do tych komponentów dodamy jeszcze popis Aireya na syntezatorze Mooga po drugiej minucie i wszechobecną elektrykę gitar, dochodzimy do wniosku, że w przypadku tej kompozycji mamy do czynienia z wysokoenergetycznym produktem, który pobudzi każdy receptor odbiorcy do współuczestnictwa w tym żywiołowym pokazie, w którym każda sekunda wykorzystana została na maksa, żeby udowodnić, że Bernie Marsden z kolegami nie serwuje w swoim muzycznym „jadłospisie” wyłącznie „ciepłych kluch”. Z pozostałych rozdziałów wydawnictwa można jeszcze dla naszego poczucia estetyki co nieco dobrać, ale bogactwa wyboru autor nam nie pozostawił. Ponieważ słabo „trawię” wstawki funk, to nie wspomniałem ani słowa o otwierającym płytę „You’re The One”, w którym dosyć istotną funkcję pełnią mieszane chórki, które nie przypadły mi do gustu, wręcz przeciwnie, uważam, że „zabijają” rockowy potencjał utworu, są miałkie i bardziej pasują do …ścieżki dźwiękowej filmowego musicalu „Mamma Mia”, zresztą dobrego i dowcipnego, z muzyką szwedzkiej Abby, aniżeli do repertuaru stuprocentowego rockowego gitarzysty, jakim jest Bernie Marsden. Oj w tym ostatnim stwierdzeniu poszedłem chyba trochę po bandzie! Natomiast czysto instrumentalny „Song For Fran” pełnić może rolę emocjonalnego balsamu dla skołatanej duszy. Brzmi jak delikatna kołysanka, pozwala delektować się przez niespełna trzy minuty bardzo udanym, ślicznym tematem melodycznym, w prowadzeniu którego bryluje zdecydowanie gitara głównego bohatera. Co z tego, że aura nabrała intymnych barw i odcieni, gdy za chwilę dostajemy obuchem w głowę pseudo przebojowym „Love Made A Fool Of Me”, z popiskującym syntezatorem, który słabo koresponduje z energetyczną partią gitary w części drugiej. .

To tyle reminiscencji po wsłuchaniu solowego albumu Bernie Marsdena „And About Time Too”. Walorem płyty może być fakt, że przypomina o wycinku sytuacji na polu muzyki rockowej z okresu późnych lat 70-tych, a przypomnieć należy, że niebawem doszło do eksplozji punk rocka, który starał się swoim gniewem usunąć dinozaurów na peryferie uprawianej sztuki. Na albumie Marsdena pojawia się także instrumentalny zwiastun nadchodzących zmian, a mam tutaj na myśli szeroki napływ brzmień syntetycznych, generowanych przez elektronikę. Klawiszowcy współpracujący z autorem albumu korzystają z nich nader wstrzemięźliwe, pozostając wiernymi tradycyjnemu brzmieniu Hammonda, ale na analizowanym longplayu pojawia się kilka skromnych odcinków instrumentalnych, w których wychwycimy brzmienie synthies. Już wyżej napisałem, że Bernie Marsden w tym czasie, w którym doszło do edycji albumu „And About Time Too” był bardzo aktywny w pracach nad nowym fonograficznym „dzieckiem” Whitesnake „Lovehunter”, a ta uwaga dotyczy także Lorda, Murraya, Coverdale’a, którzy pomogli koledze w realizacji jego planów, ale czynili to niejako z doskoku. I ten bark priorytetów słychać wyraźnie w strukturze i harmoniach Marsdenowego wydawnictwa, które próbuje bez powodzenia wypromować  muzyczną wielobarwność, oferując całą paletę rockowych wpływów. Niestety pop rock, blues rock, funky czy hard rock wrzucone do jednego tygla, przeciętnie się ze sobą komponują, stąd mam uczucia ambiwalentne i  nieznośne wrażenie, że cała para świetnych muzyków poszła w gwizdek. Ale może to tylko moje odczucie? Odpowiedzi na tę wątpliwość udzieli sobie każdy słuchacz sam, po zapoznaniu się z treścią tego starannie, edytorsko i technicznie przez Hear No Evil/ Cherry Red Label przygotowanego zestawu nagrań.

(3/6)

Włodek Kucharek

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5042526
DzisiajDzisiaj2199
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień17949
Ten miesiącTen miesiąc46177
WszystkieWszystkie5042526
3.149.250.1