Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RENAISSANCE - Illusion

 

(1971 Island, Re-released 1995 Repertoire Records/ remaster 2010 Esoteric Recordings)

Autor: Włodek Kucharek

 

renaissance-illusion m

1.Love Goes On (2:49)

2.Golden Thread (8:14)

3.Love Is All (3:38)

4.Mr. Pine (6:58)

5.Face Of Yesterday (6:04)

6.Past Orbits Of Dust (14:38)

SKŁAD:

Keith Relf (gitara/ wokal)

Jim McCarty (perkusja/ wokal)

Louis Cennamo (bas)

John Hawken (instr. klawiszowe)

Jane Relf (wokal/ perkusja)

GOŚCIE:
Neil Korner (bas „Mr. Pine”)

Michael Dunford (gitara “Mr. Pine”)

Terry Slade (perkusja “Mr. Pine”)

Terry Crowe (wokal “Mr. Pine”)

Don Shin (fortepian elektryczny “Past Orbits Of Dust”)

Początek lat 70-tych przyniósł Renaissance istny kocioł personalny, a skład tych co odchodzili i przybywali mieszał się permanentnie. Jako pierwszy swoją dalszą działalność w zespole zakwestionował Jim McCarty, który nie miał ochoty na planowane europejskie tournee. Drugi krok zrobili Keith Relf i Louis Cennamo, którzy postanowili na własną rękę poszukać innych form aktywności artystycznej. Jednak McCarty pomimo emigracji ze składu nie osierocił grupy, gdyż jeszcze przez kilka lat pisał dla niej teksty i co najważniejsze sprowadził Michaela Dunforda, świetnego gitarzystę, który zaproponował pracę muzykom wymienionym wyżej w punkcie „Goście”. Te posunięcia sprokurowały paradoksalną sytuację, mianowicie część repertuaru na nowy album stworzyli byli członkowie, a za część odpowiedzialność wzięli na siebie „Nowi”. Trzeba przyznać, że takie podejście w większości przypadków prowadzi do karambolu i kompletnego rozbicia zespołu, ale tutaj na szczęście udało się zachować ciągłość i jednolitość stylistyczną. Powód leży w dojrzałości Dunforda, który nie czyniąc żadnych gwałtownych ruchów starał się uratować, co się da i udało mu się w ekwilibrystyczny sposób połączyć pozornie wykluczające się opcje. Dokonał nawet czegoś na kształt „mission impossible”, ponieważ „skrzyknął” po przerwie „stary” zestaw muzyków, aby nagrać utwór „Past Orbits Of Dust”. Co przyniosła transformacja kadrowa? Nic istotnego z punktu widzenia słuchacza. Zarysowane wcześniej kontury stylistyczne pozostały dzięki determinacji Dunforda bez zmian, pojawili się tylko nowi ludzie „napakowani” ideami, które chcieli wdrożyć, a to akurat zespołowi „wyszło na zdrowie”. Po okresie burzy nadszedł czas uspokojenia, choć ciągłe zmiany personalne na tym etapie przejściowym nie ułatwiły zdania i w rezultacie „Illusion” okazał się albumem mało stabilnym, nierównym, obok fragmentów znakomitych muzykom nie udało się uniknąć wpadek naruszających spójność zarejestrowanego materiału. Niektóre utwory sprawiały wrażenie niedokończonych, ocierających się o banał popowych ballad, dosyć daleko im do progresywnych kompozycji Renaissance z ery lat 70-tych. Słabe punkty tkwią w tych najkrótszych kawałkach, tych z pierwszej strony winyla, zaś siłą tej płyty są bez wątpienia te najdłuższe kompozycje. Dlatego „Love Goes On” i „Love Is All” nie poruszają chyba duszy nawet oddanego Renaissance słuchacza. Przypominają rozmarzoną, hipisowską atmosferę „dzieci- kwiatów”, przesłodzone pioseneczki, bez rzucających „na kolana” pomysłów melodycznych, przewidywalne do bólu, miejscami banalne i naiwne z tanim sentymentalizmem. Także w sferze instrumentalnej brak w tych numerach spektakularnych rozwiązań rytmicznych czy brzmieniowych. Może jestem zbyt krytyczny, ale oba nagrania działają jak kotwica na skali poziomu artystycznego, ciągną jakość całej publikacji w dół, dlatego najlepiej byłoby je zignorować. Pozostałe punkty programu są już na pewno godne uwagi, choć „Golden Thhread” koncentruje w sobie wiele ciekawych patentów, z których liczne, niekiedy obiecujące, niestety w trakcie tych ośmiu minut zostały zarzucone, niewykończone. Jednak ten zarzut można potraktować jako trochę „naciągany”, gdyż kompozycja jako całość mimo powtarzalności pewnych motywów przynosi każdemu słuchaczowi satysfakcję z obcowania z taka właśnie „skrojoną” muzyką. Zdecydowanie filarami wydawnictwa są dwa rozdziały, „Mr. Pine” i długas „Past Orbits Of Dust”. Ten pierwszy to zwiastun zmian personalnych, który pozwala na rewizję dotychczasowych ocen albumu. Song dzieli się jakby na dwie części: pierwsza (do granicy około 1:30) zdominowana zostaje partią klawesynu, przytłumioną, jakby dobiegającą z drugiego planu perkusją oraz nastrojowym wokalem. Początkowo klimat emitowanych dźwięków wywołuje skojarzenia z balladą, ale część druga wyraźnie pokazuje nietrafność takiej opinii, bo po sekundowym cięciu ujawnia się dosyć rozbudowana część prowadząca do finału. Jej globalnym atrybutem określić można dzieło w zakresie sztuki instrumentalnej. Pierwszy jego składnik to wejście znakomitych organów w kooperacji z nabijającą coraz szybszy rytm perkusją. Później w przestrzeni „meldują” się bas, akordy gitary akustycznej i pasaże wokalne zarówno w formie wielogłosów jak też solowej partii w wykonaniu Michaela Dunforda. Ten ostatni „dorzuca” jeszcze znaczącą próbkę swoich niebanalnych umiejętności w grze na gitarze, prezentując po 5. minucie szerokie spektrum swoich kwalifikacji. Krótko przed 6. minutą powraca w formie kody partia klawesynu oraz wiodący temat melodyczny zaintonowany na wstępie. Tym oto sposobem „Mr. Pine” awansowało do kategorii artystycznych wizytówek zespołu zamieszczonych w poradniku „Symfonicznego progrockowca”. Drugim punktem wiodącym jest kompozycja o dwucyfrowym czasie trwania „Past Orbits Of Dust”, kondensacja stylistycznych właściwości Renaissance. Faza początkowa ma precyzyjnie zakreślony kontur struktury, jednakże jego kształt zostaje świadomie rozmyty przez artystów ustępując miejsca obszernej partii improwizowanej, stanowiącej swoiste resume wszystkich składników instrumentarium, którego nowym członkiem zostaje fortepian elektryczny. Finałowe wariacje instrumentalne nawiązują obok rocka do krainy psychodelii, z wplecionymi akcentami jazzu w większym zakresie i bluesa w skromniejszym wymiarze. Równocześnie jest to potwierdzenie prawdy o inklinacjach muzyków do tworzenia bardzo skomplikowanych struktur, bez przejmowania się ich czasowym zasięgiem (nie zapominajmy jednakże o ograniczeniach technicznych wynikających z objętości czasowej czarnego winyla). Parę słów należy się jeszcze niesłusznie zapomnianej pieśni „Face Of Yesterday”, która należy do bardzo mocnych stron albumu „Illusion”, ze swoją przepiękną melodią wywołującą u odbiorcy efekt „gęsiej skórki”, specyficzną nastrojowością, genialnym, wysuniętym do przodu duetem fortepian/ bas, delikatną pracą perkusji i wspaniałą gitarą. A Jane Relf w sztuce wokalnej wspina się zapewne na szczyt swoich dokonań.

Podsumowując należy ponownie przypomnieć o fakcie, że „Illusion” to tzw. „łabędzi śpiew” „starego” składu i inauguracja działalności nowych muzyków przejmujących schedę, ale jeszcze bez Annie Haslam. Całość należy ocenić pozytywnie biorąc pod uwagę zamieszanie personalne, kadłubowy proces twórczy, niejasne perspektywy kwintetu. Wszystkie wymienione czynniki mogły unicestwić tworzenie nowej muzyki, albo doprowadzić do radykalnej transformacji stylistycznej, wręcz spowodować zniknięcie nazwy Renaissance z rockowej mapy świata. Ku radości i zadowoleniu słuchaczy muzyka przeżyła zawirowania rozwijając się po kolejnych płytach w piękną, wspaniale brzmiącą setkami dźwięków rockową „damę”, która bywała na wielu salonach i ,która, co można stwierdzić na podstawie najnowszej publikacji Grandine il Vento”, starzeje się równie pięknie.

Ocena 4/6

Włodek Kucharek

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5038252
DzisiajDzisiaj2312
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień13675
Ten miesiącTen miesiąc41903
WszystkieWszystkie5038252
18.224.0.25