EGG – The Civil Surface
Utwory: 1. Germ Patrol, 2. Wind Quartet 1, 3. Enneagram, 4. Prelude, 5. Wring Out The Ground (Loosely Now), 6. Nearch, 7. Wind Quartet 2
Skład zespołu: Dave Stewart – Organ, Piano, Bass (on „Nearch”), Clive Brooks – Drums, Mont Campbell – Bass, Voice, French Horn, Piano
Kurde! Zawsze mam problemy z tą płytą. Niby wszystko jest cacy ale jednak nie do końca… Krótka jakaś taka i w ogóle… Coś się spaprało. Trzyletnia przerwa, spowodowana być może także zmianą wytwórni, nie wyszła grupie Egg na dobre. Może stracili te swoje najlepsze lata, kreatywny czas, w którym mogli pójść za ciosem, jakim była nokautująca poprzednia płyta. „The Civil Surface” jest co prawda pewnie najbardziej urozmaiconym rytmicznie albumem Brytyjczyków – nie znajdziecie tu ani jednej kompozycji z prostym, typowo rockowym podziałem ale brakuje mi tej magii, jaką miał „The Polite Force”. A może się czepiam…
„Partol zarazków” jeszcze jak Cię mogę: hammondowe wstawki, dialogi z gitarą basową, poprawne zmiany klimatu, pasaże improwizacji i spowolnienia oraz wiele ciekawych nakładających się na siebie motywów. Taka miniatura w miniaturze. Później trochę psuje cały efekt krótki marszowy fragment w stylu Emersonów. Na szczęście końcówka przynosi uspokojenie, tylko dlaczego u licha jest wyciszona? Ale już „Wietrzny kwartet 1” jest jak niepotrzebna wstawka w stylu Soft Machine. Z tym wyjątkiem jednak, że Maszynki nie miały niepotrzebnych wstawek (przynajmniej na wszystkich swoich numerowanych płytach).
Na szczęście wszystko wraca do normy w utworze „Enneagram” – to stary dobry Egg w najlepszym stylu. Niewątpliwie na tym albumie panowie przeżywali chwilową fascynację formacją Roberta Wyatta. Słychać to i w konstrukcji kompozycji, jak i w improwizacjach, które są bardziej jazzowe niż progresywne. Tak – warsztat muzyczny został doprowadzony do perfekcji. Środkowa część „Enneagram” potwierdza to w zupełności. Mont Campbell dopiero na tej płycie udowadnia, jak wspaniałym jest basistą. Końcówka tej idealnej kompozycji to wręcz sado-masochistyczne zakręcone rytmy. Przy okazji, nie wiadomo czemu, wrócił on do swojej skróconej formy imienia, podczas gdy na poprzedniej płycie posługiwał się arystokratycznie wręcz brzmiącym mianem Hugo Martin Montgomery-Campbell :)
Ale zaletą tego albumu jest także więcej powietrza i uspokojenie. Mamy je kilkukrotnie w „Enneagram”, jak i w następnej kompozycji. Medytacyjny wręcz charakter utworu „Prelude” przerywany jest tylko momentami rytmiką ze świata fusion. Ciekawym zabiegiem są chóry, które tworzy oniryczne trio w osobach Ann Rosenthal, Amandy Pearsons i Barbary Gaskin. Panie mają krótkie wejście i szkoda, że nie powtórzone po ponownym przetworzeniu tematu.
Jedyna kompozycja z tekstem „Wring Out The Ground (Loosely Now)” to również utwór spokojny ale o pokręconym rytmie. Część instrumentalna wprowadza nas jednak w zupełnie inny klimat i jeśli nie wiecie, co usłyszycie podczas Waszego pierwszego bliskiego spotkania (ale trzeciego stopnia), to wsłuchajcie się w dźwięki poprzedzające improwizacje klawiszowe Stewarta. A improwizacje te są wspaniałe – Dave bryluje niczym Patrick Moraz w Refugee. Zaraz potem mamy charakterystyczne szybkie muzyczne zwolnienie i powrót do tekstu. Poznajecie? Niczym w najlepszych czasach Yes – zwłaszcza we wzmocnionym głosowo refrenie. To niewątpliwie najbardziej wyróżniająca się kompozycja na tej płycie.
W „Nearch” panowie zamienili się instrumentami – Dave Stewart przejął bas zaś Mont Campbell spróbował swoich umiejętności na instrumencie dętym, jakim jest róg francuski. To na pewno nie jest utwór czysto rockowy – to fusion w swojej najpełniejszej krasie! Szkoda tylko, że wszyscy grają to samo – Clifowi Brooksowi zabrakło wyobraźni Roberta Wyatta, który na pewno zagrałby pod prąd i jeszcze sporo pokręcił. Aż korci, by tu coś zamieszać…
Na koniec znowu mamy „Wind Quartet 2”, w którym gwoli kronikarskiej przyzwoitości trzeba oddać honor osobom z wykonującego go …tria. Tę drugą miniaturę wykonują mianowicie Jeremy Baines na flecie, Lindsay Cooper na oboju basowym oraz Tim Hodgkinson na klarnecie. Jest co prawda dla zatwardziałych wypatrywaczy wszelkich szczegółów z okładek zdjęcie jeszcze jednej trąby, ale kto na niej gra…? Campbell? Trąba!
Ocena: słabe 5 na 6 możliwych.