Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RENAISSANCE - Turn Of The Cards

 
(1974 BTM/ TRC; CD 1994 Repertoire Records)
Autor: Włodek Kucharek

renaissance-turnofthecards

1.Running Hard (9:37)
2.I Think Of You (3:07)
3.Things I Don’t Understand (9:29)
4.Black Flame (6:23)
5.Cold Is Being (3:00)
6.Mother Russia (9:18)
SKŁAD:
John Tout (instr. klawiszowe)
Annie Haslam (wokal)
Jon Camp (bas/ wokal)
Terence Sullivan (perkusja)
Michael Dunford (gitara)

            Tym albumem Renaissance wspiął się niewątpliwie na absolutne wyżyny kunsztu muzycznego, maestrii rockowej prezentując w ukonstytuowanym już na dekadę składzie całą paletę zespołowych i indywidualnych umiejętności w Kosmosie dźwięków. Szukanie słabych punktów w programie projektu zakrawa na szaleństwo, ponieważ album ten pozbawiony jest wad natury twórczej i wykonawczej. Także cała koncepcja jest niezwykle spójna, „wypieszczona”, a wszelkie szczegóły dopracowane zostały do granic perfekcjonizmu. Dzieło ideał? Odpowiedź jest przecząca, ale tylko z jednego powodu, mianowicie nie znam przekonujących kryteriów, według których można by takie dzieło sklasyfikować i opisać. Ale „Turn Of The Cards” to dzieło skończone, któremu nie brakuje żadnej cechy, aby roztaczać artystyczny blask tak mocny, że aż rażący nieustannie poczucie piękna. To zdecydowanie mocny filar kanonu działalności zespołu oraz całego rocka, tego z „prog” lub „art” albo „symphonic” na początku nazwy. Piękna symbioza bajecznego śpiewu Annie Haslam, rewelacyjnych partii fortepianu klasycznie wykształconego Johna Touta, genialnie akcentującego akustyczność ( na tym albumie gitara elektryczna nie zagrała ani akordu) swoich partii gitarowych Michaela Dunforda i pracującej jak perfekcyjnie naoliwiona maszyna, sekcji rytmicznej Camp- Sullivan, choć słowo „maszyna” sugeruje mechaniczność grania, a ci panowie czynią z tego sztukę, wykonując składniki rytmiczne z wyczuciem, wyrafinowanie, ale z podtekstem emocjonalnym, rozumiejąc doskonale ideę zespołowego tworzenia. „Smacznymi” dodatkami do ogólnego „menu” prezentowanej muzyki są elementy inspirowane rosyjskim folklorem, oczywiście głównie w „Mother Russia”, z dynamicznym, mocnym zaangażowaniem orkiestry. Truizmem byłoby przypominanie o przepięknych tematach melodycznych, bo te obecne są w repertuarze Renaissance od zawsze, ciesząc receptory słuchaczy i wyróżniając się niesamowitą chwytliwością oraz harmoniami. W całym spektrum dźwięków nie istnieje ton zbędny, sztuczny, zaniedbany, fragment instrumentalnie albo wokalnie „przegadany”, nieprzystosowany do panującego porządku. Piękno wręcz „wylewa” się kipiąc jak z wielkiego kotła, zachwycając permanentnie diamentowymi sekwencjami dźwięków. Zwraca również uwagę wielowymiarowość muzyki, która dzieje się na kilku świadomie podzielonych planach wokal- orkiestracje- gitara- klawisze- sekcja rytmiczna, nie przeszkadzając sobie wzajemnie, przeciwnie, doskonale się uzupełniając i tworząc bliski doskonałości spójny przekaz. Tyle tych pochwał i „ochów”, że ktoś może mi zarzucić wazeliniarstwo podobnie do scenki z kultowego filmu Stanisława Bareji „Miś” z legendarną frazą „Łubu dubu, łubu dubu, niech nam żyje prezes naszego klubu”, z tym, że w przypadku tego wydawnictwa Renaissance wszystkie pozytywne oceny nie mają w sobie nic z naciągania.

Tło powstania albumu

1.Ta płyta to pierwsza publikacja fonograficzna wydana pod szyldem wytwórni BTM (British Talent Managers), założonej przez Milesa Copelanda III, który wcześniej bardzo dobrze wywiązał się z zadania w roli producenta płyty „Prologue”. Jednak podstawową dziedziną aktywności zawodowej Copelanda była praca menedżerska. Uczestniczył w formowaniu składu Wishbone Ash, następnie zawarł kontrakty z licznymi formacjami rockowymi, np. Climax Blues Band, Curved Air, Carvan. W drugiej połowie lat 70-tych stał się promotorem muzyki punk i new wave , zakładając niezależny label Illegal Records, w którym swoje longplaye publikowały takie tuzy rocka jak The Sex Pistols, The Cash, Generation X, Blondie, John Cale, Lou Reed czy Patti Smith. Ale zwieńczeniem pracy Copelanda, przysłowiową „wisienką na torcie” była opieka nad trio The Police, w którym grał jego brat Stewart. Miles udzielił swojemu młodszemu bratu pożyczki na produkcję pierwszego singla, sfinansował pierwsze tournee „Policjantów” w USA i znacząco pomógł w zawarciu profesjonalnego kontraktu z A&M Records.

2. Na okładce wydawnictw płytowych zamieszczono notkę, że autorami wszystkich sześciu kawałków jest duet Michael Dunford- Betty Thatcher, co nie do końca pokrywa się z faktami, ponieważ trzeci utwór z programu „Things I Don’t Understand”, stanowiący czasowo blisko jedną czwartą objętości winyla (9:28), stworzył Dunford, ale w kooperacji z byłym członkiem grupy Jimem McCarty. Fakt ten został prawidłowo odnotowany jedynie na edycji amerykańskiej.

3. Odniesienia do muzyki klasycznej:

-Intro utworu „Runing Hard” zaczerpnięto z kompozycji „Litanies”, francuskiego kompozytora i organisty Jehana Alain (1911-1940).

-„Cold Is Being” opiera się na „Adagio-g-Moll” napisanego przez włoskiego kompozytora epoki baroku Tomaso Albinoni (1671-1751) i tak jak pierwowzór stanowi kompozycję na smyczki i organy. Wersja, z której skorzystał Dunford bazuje na utworze „Adagio-g-Moll” wydanym dopiero w roku 1958 przez włoskiego muzykologa i kompozytora Remo Giazotto

(1910-1998). Na dysku kompaktowym „Turn Of The Cards” wydanym przez niemiecki Repertoire Records w roku 1994 znalazła miejsce następująca adnotacja: „Thanks to Albinoni for „Cold Is Being” and also thanks to Jehan Alain for the opening piano of „Runing Hard”.

-Zamykający album utwór „Mother Russia” dedykowany jest w uznaniu za wkład w rozwój literatury, rosyjskiemu pisarzowi Aleksandrowi Sołżenicynowi (1918-2008), autorowi m.in. światowej sławy powieści „Archipelag Gułag”, który w lutym 1974 wydalony został z ówczesnego Związku Radzieckiego. Tekst songu zainspirowany został treścią debiutu pisarskiego Sołżenicyna „Jeden dzień Iwana Denisowicza”, dzieła uhonorowanego literacką nagrodą Nobla w roku 1970.

4. Autorem wszystkich aranżacji orkiestrowych jest Jimmy Horowitz (ur. 1945), brytyjski producent, aranżer i muzyki.

Meritum czyli płyta

Omawianie zawartości płyty rozpocznę od kilku cytatów zaczerpniętych z mediów a traktujących o publikacji „Turn of The Cards”: „Rozkosz dla uszu”, „Klasyk”, „Muzyczna fantazja”, „Najpiękniejszy z możliwych wstęp do krainy rocka symfonicznego”, „Perfekcyjne kompozycje, perfekcyjna muzyka”. Przyznać trzeba, że od pochwał może zakręcić się w głowie, ale co najciekawsze, wszystkie one są jak najbardziej zasłużone. Album zawiera sześć kompozycji, a wkracza na salony długim intro fortepianowym. Przez 2 minuty mamy wrażenie przebywania w jakiejś dostojnej sali koncertowej, w której zebranym stworzono okazję podziwiania „warsztatu” wykonawczego, maestrii tylko jednego instrumentalisty zasiadającego za wielkim, klasycznym „pudłem” z biało- czarnymi klawiszami. Tym maestro jest John Tout, który z pasją wykonuje partię solową, nakazując się zastanowić, czy to już sztuka klasyczna, czy może jeszcze ta mniej wartościowa, czyli rozrywkowa. Po tym fortepianowym pejzażu rozprzestrzeniają się wielowarstwowe tematy kompozycyjne, o zmiennej konfiguracji rytmu, o zmieniającym się profilu brzmienia, o rewelacyjnej melodii, otulają słuchacza swoim magnetyzmem, dodają delikatność i specyficzną nastrojowość, by za moment osiąść miękko w ludzkich zmysłach, poruszonych wrażliwością genialnego śpiewu Annie Haslam. Poruszające to dzieło wirtuozerii wokalnej i instrumentalnego perfekcjonizmu, w którym głos i muzyka stanowią nierozerwalną jedność, tak piękną, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to jeszcze możliwe w realnym świecie. Jak napiszę, że „Runing Hard” to kompletny odlot, to skrzywdzę zawartość całego albumu, ponieważ emocjonalne „odloty” pod wpływem „Renesansowych” dźwięków przeżywamy w cyklach permanentnych. Po pianistycznym intro następuje prawdziwa eksplozja, w której w rolę zapalnika wcieliły się orkiestra, z wiodącymi smyczkami, sekcja rytmiczna oraz dama przed mikrofonem. Utwór nabiera tempa i dynamiki, a urodę melodii podkreśla kryształowy głos, w wykonaniu którego zwykłe, prozaiczne „Lalalala..” nabiera mocy i charakteru arcydzieła. Od 5 minuty, po zwrocie akcji pulsujące tempo dyktuje ponownie fortepian w towarzystwie „szeleszczących” tonów miotełek na perkusyjnych talerzach, a następnie do akcji włączają się epizodycznie instrumenty dęte, skrzypce, oraz po raz kolejny wstawka orkiestry. Przewalające się kaskady dźwięków (6:30) zapierają dech w piersiach, by nagle w punkcie 6:43 wycofać się całkowicie ze świata dźwięku ustępując pola samotnej gitarze akustycznej, przy akompaniamencie której Annie kontynuuje swoją opowieść, spowalniając wyraźnie bieg muzycznych zdarzeń. Narastająca intensywność brzmienia w finale kończy się po kilkudziesięciu sekundach spotkaniem z krainą ciszy… .Ile razy słucham tej perły, tyle razy przeżywam niesamowite emocje, porywa nie tylko klimat kompozycji, ulegam wraz z muzykami także zmianom tempa, delektuję się umiarkowanie dozowaną zmiennością dynamiki, podziwiam całą paletę barw wokalnych, zachwycam się recitalem tak nie- rockowego aktora jak fortepian. To artyzm Renaissance wart każdej galerii sztuki. Rozdział kolejny zatytułowano „I Think Of You”, w jaskrawej opozycji wobec poprzednika ze względu na oszczędność wykorzystanych środków wyrazu, prostotę melodii, piosenkowy charakter. W zasadzie to skromny spektakl dla duetu, z jednej strony Ona, jej walory głosowe tworzące pewien rodzaj baśniowości, z drugie strony On, czyli Michael Dunford i akustyczna strona gitary. Pozostałe składniki pełnią rolę „uzupełniaczy” w tej spokojnej, subtelnej piosence, której „zwykłość” aż razi w konfrontacji z rozbuchanym instrumentalnie utworem z inauguracji. Ale tak zwyczajnie, w pewnym sensie przewidywalnie bywa na ścieżkach tego wydawnictwa niezmiernie rzadko. Bo już za mgnienie oka „wyskakuje” jak „diabeł z pudełka” prawie 10-minutowy „Things I Don’t Understand”, przez wielu odbiorców znających Renaissance uznawany za jeden z najmocniejszych filarów nie tylko tej publikacji, ale także globalnie całej twórczości kwintetu. Zaczyna się od burzy wywołanej na bębnach, by po sekundach poddać się całkowicie dominacji fortepianu i wokalnego duetu, w którym tak zwane „pierwsze skrzypce” gra zdecydowanie jedyna dama w towarzystwie rockmanów, która „ciągnie” ten utwór melodycznie, a po drugiej minucie wykonuje wariację na głos pachnącą jazzem. W latach 70-tych i 80-tych istniał w Polsce kwartet wokalny Novi Singers, a jedyna w składzie kobieta, Ewa Wanat, operowała głosem podobnie jak Annie Haslam w tym utworze. Novi Singers nie używali słów, a cztery głosy pełniły rolę instrumentów nadających rytm, prowadzących linię melodyczną i kształtujących brzmienie. Obok Haslam występują oczywiście fortepian i gitara akustyczna. Kompozycja przeżywa liczne przełomy różnicując tempo zmian rytmicznych, raz nabierając dynamiki, by za moment „odpłynąć” w strefę wyciszenia, spokoju i marzeń, przykładowo w okresie po 5 minucie, w którym swoje solowe umiejętności demonstruje basista Jon Camp. Przy słuchaniu konieczność skupienia uwagi z powodu zmienności rozwiązań kompozycyjnych, które lśnią pełnym blaskiem. Oblicze następnego rozdziału, „Black Flame” formuje od pierwszych dźwięków subtelność akustyki gitarowej, słyszalnych w tle powściągliwych organów Hammonda, oraz pojedynczych uderzeń w klawiaturę fortepianu. Utwór „snuje” się w przestrzeni, poruszając się w dwóch strefach, raz przemierzając balladową oazę ciszy, którą poprzez wokal i delikatność akustycznych strun cechuje minimalizm brzmienia, albo nabierając chwilowo rozpędu i energii głównie za sprawą świetnej gitary basowej i wielogłosowych harmonii wokalnych. „Cold Is Being” brzmi jak najwspanialszy hymn, przywołujący z pamięci …..muzykę sakralną, ponieważ tłem do partii wokalnej są niesamowite w tym miejscu organy. Łatwo wyobrazić sobie katedrę, w której z lekkim pogłosem unosi się wyłącznie brzmienie wokalu i Hammondów. Wręcz ascetyczna pieśń, przejmująca i pełna tajemnic. Po niej docieramy do finału programu, czyli do wspaniałości „ukrytych” we wnętrzu „Matki Rosji”. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych kompozycji zespołu, kto wie, czy nie jedna z najwspanialszych pozycji w historii progresywnego rocka związanego z symfonią. Artyści rozdają z polotem i fantazją tytułowe „Karty” z zapisem swojego talentu, wirtuozerii, niebotycznych umiejętności. W czasach współczesnych wielu przedstawicieli młodego pokolenia spogląda na takie złożone kreacje artystyczne jak na rodzaj dziwactwa, nie rozumiejąc jak wielostopniowo można poukładać wielką piramidę dźwięków tak różnych i z pozoru wykluczających się. To przez te 9 minut najmocniej odczuwam symfoniczny duch Renaissance, którego członkowie jak wytrawni architekci łączą rockową moc z klasyczną orkiestracją, oblicze stricte rockowego instrumentarium ze składem potężnych dęciaków i smyków, a na tle tego bogactwa bryluje ze swoim czystym głosem Annie Haslam, śpiewając jakby od niechcenia, bez wysiłku, przyciągając uwagę jak magnes nieskazitelnym pięknem.

            Albumem „Turn Of The Cards” Renaissance wspiął się na sam wierzchołek estetyczności, zasiadł na tronie przeznaczonym dla autentycznych gwiazd, a następna płyta tylko ugruntowała ich pozycję w świecie ambitnego rocka. Szkoda, że w naszym kraju sława grupy nie przebiła się do świadomości ogółu słuchaczy, ponieważ zespół uczciwie na swoją klasę zapracował. Ale przecież nic straconego i każdy, kto będzie chciał poznać ich styl ma taką możliwość. Warto!

Ocena 6/ 6

Włodek Kucharek

 

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4990099
DzisiajDzisiaj1138
WczorajWczoraj3581
Ten tydzieńTen tydzień12733
Ten miesiącTen miesiąc72932
WszystkieWszystkie4990099
44.222.113.28