Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

QUANTUM JUMP - Barracuda

 

(1977 The Electric Record Company; 2015 Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)

Autor: Włodek Kucharek

 

quantumjump-barracuda

 

Tracklist:
CD 1
1.Don.t Look Now
2.The Seance (Too Spooky)
3.Barracuda
4.Starbright Park
5.Love Crossed (Like Vines In Our Eyes)
6.Blue Mountain (Aloha Green Sea)
7.Europe On A Dollar A Day
8.Neighbours (Limbo Cottage)
Bonus Tracks
9.Summer In The City
10.Take Me To The Void Again (Work-In-Progress-Mix)
11.Don’t Look Now (1979 Remix Version)
12.Barracuda (1979 Remix Version)
 
CD 2
Additional Bonus Tracks:
1.No American Starship (Looking For The Next World)
2.Over Rio
3.Don’t Look Now
4.Barracuda
5.The SÉ Ance (Too Spooky)
6.The Lone Ranger
7.Starbright Park
BBC Radio One “In Concert”, 16.07.1977
8.Don’t Look Now (Single Version)
9.Love Crossed (Like Vines In Our Eyes) (Single Version)
10.Blue Mountain (Aloha Green Sea) (1979 Remix Version)
11.Neighbours (Limbo Cottage) (1979 Remix Version)
 
Skład:
Rupert Hine (wokal/ instr. klawiszowe)
John G. Perry (bas/ wokal)
Paul Keogh (gitara)
Trevor Morais (perkusja)
 
Goście:
Geoffrey Richardson (altówka)
Elkie Brooks (wokal)
Penguin Café Orchestra
 
            Quantum Jump to grupa efemeryda, pojawiła się na dwa lata, zarejestrowała dwa albumy studyjne i zniknęła jak kamfora, a drogi artystyczne muzyków rozeszły się na zawsze. Motor napędowy zespołu i inicjator założenia, Rupert Hine, oprócz tego, że był cenionym wokalistą i instrumentalistą, parał się także profesjonalnie produkcją nagrań. Tej dziedzinie poświęcił w następnym okresie bardzo dużo energii i czasu, a że wykonywał swoje obowiązki producenckie bardzo dobrze, wielu artystów z tak zwanego topu oddało w jego ręce decyzje dotyczące technicznych aspektów brzmienia i ukształtowania pod tym kątem profilu licznych wydawnictw fonograficznych. Lista jego klientów jest bardzo długa, a miejsce na niej takich osobowości muzyki rozrywkowej jak Kevin Ayers, Saga, Chris de Burg, Rush, Tina Turner czy Bob Geldof świadczy o jakości świadczonej przez niego pracy. Wspominam o tym fakcie z biografii Hine’a, ponieważ po wydaniu dwóch longplayów studyjnych, formacja jak wspomniałem zamilkła na zawsze, ale Hine nie pozostał bierny i niezadowolony z jakości technicznej nagrań Quantum Jump, ciągle przy nich coś poprawiał, czego efektem była kompilacja „Mixing” z roku 1979. Zresztą przez przypadek sprokurował popularność piosenki „The Lone Ranger”, która jako publikacja singlowa przeszła początkowo niezauważona przez słuchaczy i dopiero trzy lata po debiucie spotkała się z zainteresowaniem odbiorców, gwarantując utworowi komercyjny sukces. Pisząc o dorobku Ruperta Hine’a nie wolno jednak narzucać wrażenia, że był on głównie sprawnym „narzędziem inżynieryjnym” w rockowej machinie, bo Hine to przede wszystkim kompozytor i artysta, który wykorzystując swój talent i umiejętności gry na klawiaturach, potrafił je zaangażować w komponowanie udanych utworów, z których kilka zapewniło mu obecność na rockowych kartach historii, choćby nieśmiertelna „Samsara”. Ale bohaterem tego tekstu nie jest solista, lecz cały zespół dobrych muzyków, którzy wspólnymi siłami stworzyli materiał na płytę „Barracuda”. Program podstawowy obejmuje osiem kompozycji i taką formę posiadała edycja oryginalna z roku 1977. Ale po latach za techniczną „obróbkę” nagrań zabrali się fachowcy z Esoteric, powiększając objętość wydawnictwa do dwóch dysków, poddając je zabiegom remasteringu. Tym oto sposobem słuchacze uzyskali dostęp do wszystkich możliwych songów Quantum Jump w różnorodnych wersjach. Stąd pomysł dołączenia nie tylko czterech bonusów na płycie z numerem „jeden”, lecz dodania do wydawnictwa „Barracuda” dysku z rzadkimi opracowaniami studyjno- koncertowymi. Warto także wiedzieć, że całość oferty Esoteric obejmuje także pięknie odnowioną, oryginalną wersję artwork, esej na temat historii kwartetu i wywiad z Rupertem Hine.
„Barracuda” różni się od pierwszej płyty m.in. w kwestii zastosowania pierwiastków o konotacjach jazzowych, których na debiucie fonograficznym Quantum Jump było bez liku, natomiast na omawianym wydawnictwie ich wpływ na brzmienie i generalnie na styl ograniczono do minimum. Drugim elementem zwracającym uwagę są dosyć wyszukane aranżacje, zarówno te przygotowane przez Henry Lowthera z udziałem sekcji instrumentów dętych, jak też smyczkowe, dyskretne, autorstwa Simona Jeffesa, odpowiedzialnego także za sprowadzenie muzyków Penguin Cafe Orchestra. Taka strategia działania wzbogaciła brzmienie, jego różnorodność, a w muzyce pojawiły się także akcenty ambientu, artrocka, pop i fusion. Smyki w rocku progresywnym to żaden ewenement i nie ma potrzeby, żeby taką tezę udowadniać przykładami. Do rzadkości nie należało także wykorzystywanie sekcji dęciaków, ale te budzą już skojarzenia z argumentami jazzującymi. I tak jak saksofon należy do stałych gości rockowych salonów, to inni przedstawiciele dętego instrumentarium, jak choćby trąbki trudno nazwać codziennością. „Barracuda” zawiera osiem nagrań o zróżnicowanym profilu stylistycznym, ma bardzo eklektyczny charakter, co dla pokaźnej grupy słuchaczy może okazać się nie do „przełknięcia” i nie powinien w tym wypadku budzić zdziwienia zarzut o brak spójności stylistycznej. Ci, którzy tak sądzą, mają zapewne rację, tylko, czy to jest powód do utyskiwań. Także dla mnie nie wszystkie fragmenty tego albumu znalazły akceptację, no ale taka postawa zależy przede wszystkim od indywidualnych preferencji odbiorcy. Przykładowo pierwszy na liście tracków „Don’t Look Now” zupełnie nie przemawia mi do przekonania. Utrzymany w stylistyce gospel, momentami soul, jednych zachwyca aranżacjami wokalnymi, innych, w tym autora recenzji, zwyczajnie wkurza. Oszczędne klawisze, ledwie zaznaczona sekcja rytmiczna, taka jakaś słabowita, skromna instrumentacja, miękkie partie wokalne wyraźnie dzielące tekst piosenki na zwrotki i refren oraz mało pociągająca, dosyć banalna melodyka składają się na obraz tego songu. Z kolei „The Seance (Too Spooky)” eksploruje prostotę, kameralność czegoś, co współcześnie nazywamy smooth jazzem, który łączy także pop i funk. Niech nikogo nie zwiedzie termin „jazz” użyty w zdaniu powyżej, ponieważ ten w wersji „smooth” nacisk kładzie na melodię, a nie skomplikowane partie solowe i wirtuozerię instrumentalistów. „The Seance” to po prostu bardzo łagodna piosenka, częściowo będąca zapowiedzią solowych dokonań Ruperta Hine’a z lat 80- tych, z charakterystycznymi plamkami dźwiękowymi syntezatorów. Na miano „smooth jazz” zasługuje dopiero od części środkowej, w której pojawiają się subtelne, stonowane wejścia instrumentów dętych oraz smyków, z „dokazującą” na froncie altówką. Gdybym szukał porównań to wskazałbym niektóre utwory longplaya Hine’a „Immunity”, jednak analizowanemu utworowi z „Barracudy” trochę klasy jeszcze brakuje. Tytułowa „Barakuda” w niczym nie przypomina drapieżnej, podstępnej ryby z ostrymi zębiskami, raczej „rybią” przytulankę niż krwiożerczego agresora. To oczywiście żarty, ale instrumentalny wstęp rozciągnięty na ponad półtorej minuty, zawiera intrygujące dźwięki klawiszy, takie filmowe, „malujące” pejzaże, smyczki z solowymi akcentami altówki, gitarę basową w roli jazzującego kontrabasu. Dopiero po drugiej minucie skład uzupełniają świetne harmonie wokalne, partie wielogłosowe, a na ich tle popis duetu Elkie Brooks- Rupert Hine. Całość brzmi wręcz czarująco, aż chce się tego słuchać, w oczekiwaniu, co się wydarzy na dalszym etapie, a kompozycja liczy sobie ponad sześć minut. Świetne wokalizy, kapitalne partie instrumentalne skrzypiec, harmonijki, które w pewnym momencie zaczynają konkurować, wspierane smyczkowymi pasażami. Wielowymiarowy twór kompozycyjny z różnorodną warstwą instrumentalną rockowo- jazzowo-funkową. Doskonała rzecz, chyba, że ktoś toleruje wyłącznie dźwięki mocne, wykreowane gitarą. Dwa kolejne rozdziały „Starbright Park” i „Love Crossed” anonsują nijako przyszłe solowe dokonania Ruperta Hine’a. Nieco bardziej energiczna warstwa instrumentalna z dosyć mrocznymi odcieniami elektronicznych partii klawiszowych oraz melorecytacyjny charakter partii wokalnych świadczą o przemianach, które przyniosą solowe płyty Hine’a. Brzmienie kształtują także saksofon, harmonijka, jazzowy bas i dosyć surowe, chłodne, „odhumanizowane” jak w stylu new wave partie syntezatorów. „Blue Mountain”, song o pastelowej barwie dźwięków o łagodnym natężeniu, ze znaczącym udziałem fortepianu, wokalnymi pogłosami, prosta, rozmarzona, melodyjna piosenka, w której wyczuwa się, niestety, upływający czas. Natomiast „Europe On A Dollar  A Day” o funkowej charakterystyce, nawiązuje poprzez sporą dawkę elektroniki do solowej przyszłości Ruperta Hine’a. Kwestia gustu, czy ktoś akceptuje takie brzmienie i nowofalowy, trochę sztuczny i dyskotekowo- taneczny styl, zahaczający o manierę wykonawczą Talking Heads. Na pewno dwa ostatnie akapity trudno nazwać szczytem ambicji artystycznych autora. Zaskakującą przemianę notujemy w finałowym nagraniu, „Neighbours”, w którym Hine wciela się w dwie role wokalne, w jednej melorecytuje, w drugiej prowadzi melodię dodając wyciszone klawisze oraz bluesowo kołyszący rytm. Zanim zdążymy się zorientować w sielskiej atmosferze mija prawie siedem minut. Cichutko, spokojnie, aż zbyt jednostajnie, z niekończącym się tekstem. Tak kończy się zapis na rowkach tradycyjnej płyty gramofonowej. Do zestawu dodano cztery dalsze nagrania, dwa z nich to powtórzenia zremiksowane dwa lata później, a dwa inne, „Summer In The City” i „Take Me To The Void” eksponują mocno funkowe pulsowanie sekcji rytmicznej, a także klawiszy. Dodatkowy dysk prezentuje także podobną rozpiętość stylistyczną, z elementami soulu, bluesa, akcentami jazzowymi, istny tygiel pomysłów.
      „Barracuda” Quantum Jump nie ma nic wspólnego z krwiożerczą bestią widoczną na okładce, jest raczej jej przeciwieństwem. Łagodny klimat, proporcjonalne podziały rytmiczne, łatwe do akceptacji melodie, brak zaskoczeń i ekstrawagancji w partiach instrumentalnych, raczej zrównoważonych, bardzo zespołowych, z nielicznymi chwilami sekwencji solowych. Różnorodność stanowi siłę tej płyty, chociaż trudno przez to stylistycznie ją sprecyzować. Daleko jej do energetycznego rocka, jeszcze dalej do rozbudowanych struktur progresji, znacznie bliżej do ery new wave, muzyki klubowej, tanecznej. Zaryzykuję twierdzenie, że wprawdzie rock to pojęcie pojemne, to na ścieżkach „Barrakudy” nadmiaru rockowych dźwięków nie uświadczymy. Żadnym zaskoczeniem nie jest także fakt, że Hine dominuje jako instrumentalista, on określa potencjał dynamiki, wyznacza kierunek brzmienia, sprawuje pieczę nad przebiegiem linii melodycznej. I choć nie jest to album solowy, to trudno pozbyć się natrętnej myśli, że pozostali członkowie ekipy sprowadzeni zostali do roli wykonawców drugiego szeregu. Może to tylko moje wrażenie i mój błąd niewłaściwej oceny. Każdy ma prawo zweryfikować tę opinię słuchając cyfrowo zapisanych dźwięków „Barracudy”.
Ocena 3/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

4991485
DzisiajDzisiaj2524
WczorajWczoraj3581
Ten tydzieńTen tydzień14119
Ten miesiącTen miesiąc74318
WszystkieWszystkie4991485
44.222.194.62