Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

BAKERLOO - Bakerloo

 

(1969 Harvest Records; 2000 Remaster Repertoire/ 2014 Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
 
 
bakerloo-bakerloo
1.Big Bear Ffolly
2.Bring It On Home
3.Drivin’ Bachwards
4.Last Blues
5.Gang Bang
6.This Worried Feeling
7.Son Of Moonshine
Bonus Tracks
8.Once Upon A Time (B-Side of Single)
9.This Worried Feeling (Alternate Version)
10.Georgia
11.Train
12.Son Of Moonshine (Alternate Version)
 
SKŁAD:
Dave ‘Clem’ Clempson (gitary/ fortepian/ klawesyn/ harmonijka/ wokal)
Terry Poole (bas)
Keith Baker (perkusja)
GOŚĆ:
Jerry Salisbury (trąbka “Drivin’ Bachwards”)
 
            Bakerloo to zespół założony oryginalnie przez Clempsona i Poole’a w połowie lat 60-tych w angielskim Staffordshire pod pierwotną nazwą Bakerloo Blues Line, skróconą po pewnym czasie do wersji znanej w annałach rocka. Panowie dokooptowali do składu perkusistę Keitha Bakera i w sile „trzech chłopa” zabrali się za wypracowanie swojego, nazwijmy to, „manifestu” programowego, w którym w rubryce „Preferowany styl” wpisali dziwoląg w postaci „jazzy power blues”. Oczywiście w tamtym okresie żadna klasyfikacja muzyczna nie uwzględniała takiej stylistycznej mutacji. Po zetknięciu się z taką nazwą łatwo sobie wyobrazić uciekających w popłochu z „pola bitwy” potencjalnych odbiorców nowego prądu muzycznego. W tym wypadku okazało się, że takie zachowanie byłoby niesłuszne. Sam reaguję- nie wiem, gdzie leży przyczyna- na pojęcie „blues” alergicznie, chociaż przyznać muszę, że w swoim życiu zdążyłem wysłuchać już wielu kapel grających pod wpływem bluesa i nie doprowadziło mnie to do jakiegoś psychicznego skrzywienia, więc brnę w tę materię dalej. Przypomnę jednak, że przecież korzenie rocka tkwią głęboko w bluesie i nikt tego nie zmieni. Natomiast przytoczone wyżej definiowanie stylu Bakerloo jako „jazzy power blues” wprowadza niezłe zamieszanie i dosyć luźno pasuje do założeń programowych i twórczych trio Bakerloo. Pierwszy powód do takiego stwierdzenia, że właściwość „jazzy” nie jest stuprocentowo uzasadniona, choć nie do końca, to brak sekcji instrumentów dętych w składzie, z drobnym wyjątkiem wykorzystania trąbki w „Drivin’ Bachwards”, co okazało się z perspektywy całości zabiegiem okazjonalnym. Po drugie, brzmienie Bakerloo nie daje się tak prosto i jednoznacznie sklasyfikować, ponieważ zawiera mnóstwo komponentów odbiegających od bluesa i jazzu, jest niezwykle ciężkie, intensywne, zawiesiste, wręcz „tłuste” od riffów, basowych akordów i perkusyjnych bitów. Potwierdzają tę tezę już dwa pierwsze utwory, the opener „Big Bear Ffolly”, kompozycja własna zespołu, która wali słuchacza obuchem dźwięku ostro w „łeb”, paraliżuje surowizną gitarowego grania, niesamowitym pulsem basowym, zachowującym się niekiedy jak jazzowy kontrabas, punktujący rytm i prowadzący linię melodyczną, a perkusja do spółki z gitarą basową bywa bardziej skoncentrowana na wywoływaniu metalicznych odgłosów na talerzach aniżeli na żywiołowym bębnieniu. No i aktor pierwszego planu, czyli gitara, dominuje od początku do końca, przypominając szybkością „wystrzeliwanych” riffów sposób gry Alvina Lee z Ten Years After, szkopuł jednak w tym, że prawdopodobieństwo tego, że Clempson wzorował się na technice Alvina, któremu po edycji „Going Home” przyklejono etykietkę „najszybszego gitarzysty świata”, jest zerowe ze względu na chronologię wydarzeń. Biegu czasu kijem nie zawrócimy! Bujającego bluesa rodem z delty Missisipi poznajemy dzięki coverowi utworu Willie Dixona „Bring It On Home”, ale ze względu na jego ciężkie brzmienie bazowe, brudny, mroczny wokal oraz partię harmonijki ustnej i wygenerowany nastrój, fragment w wykonaniu Bakerloo porównuje się często do ….Black Sabbath z debiutu płytowego i utworu „The Wizard”. Ale ponownie chronologia zdarzeń nie kłamie, parafraza autorstwa Bakerloo ukazała się prawie rok wcześniej niż dzieło Sabbathów. Kto kogo powielił? A może rządzi w opisanej sytuacji czysty przypadek? Nie znam odpowiedzi. Ale jeżeli któryś z Czytelników HMP popuka się w tym momencie znacząco palcem w czoło, to przypomnę mniej znany fakt, że basista Bakerloo, Terry Poole w latach 1966-67 występował w różnych koncertowych konfiguracjach personalnych z…..Ozzy Osbournem. Po drugie zarówno Ozzy, jak też cała trójka z Bakerloo przyznawali się oficjalnie do inspiracji artystycznymi dokonaniami uznanego już wtedy za geniuszy trio Cream, a adaptacja kompozycji Dixona „Bring It On Home” opracowana przez Clempsona i spółkę tak bardzo spodobała się menedżerowi Cream Jimowi Simpsonowi, że ten wykorzystał swoje dojścia do managementu wytwórni Harvest Records i doprowadził do podpisania profesjonalnego kontraktu na produkcję debiutanckiego longplaya Bakerloo. Simpson kierował także od pewnego czasu działalnością grupy Earth, która przeobraziła się w jeden z najważniejszych bandów w historii rocka o nazwie Black Sabbath. Bakerloo już na starcie do kariery mogło sobie wpisać w biografię wspólne koncerty z Earth. To Simpson zorganizował logistycznie potężne tournee koncertowe, w którym obok Bakerloo i Earth na równych prawach uczestniczyły jeszcze grupy Tea & Symphony oraz Locomotive, a trasa firmowana była mianem zapożyczonym z tytułu utworu Bakerloo „Big Bear Ffolly”. Omawiana kapela, zanim jeszcze opublikowała swoją jedyną płytę, oryginalną i ważną dla muzyki rockowej, ale niestety jedyną, miała farta wystąpić wspólnie na jednej scenie w londyńskim Marquee Club, dokładnie 18 października 1968 roku z kolejną ikoną rocka, Led Zeppelin. Zanim na rynku pojawił się debiut fonograficzny Bakerloo w roli forpoczty wystąpił singiel „Drivin’ Bachwards”, na którym na stronie „B” zarejestrowano zamieszczony w wersji zremasterowanej jako bonus na wydaniu Esoteric „Once Upon A Time”. Wymieniona w programie albumu kompozycja z numerem trzy, „Drivin’ Bachwards” stanowi swobodną interpretację uwzględniającą charakterystyczne cechy twórczości wielkiego klasyka muzyki Jana Sebastiana Bacha, z tym, że muzycy rockowi nie byliby sobą , gdyby nie włączyli do parafrazy elementów jazzujących w postaci partii trąbki, a do ducha epoki kompozytora nawiązali wykorzystując w przestrzeni brzmienia specyfikę dźwięków generowanych przez klawesyn. Rezultatem tych modyfikacji stała się dynamiczna, wyraźnie klasycyzująca kompozycja instrumentalna. Pierwsze trzy punkty programu obejmują utwory stosunkowo krótkie, ale od akapitu o jednoznacznym tytule „Last Blues” trio oferuje bardziej rozbudowane i złożone rozdziały muzyczne. „Last Blues” zachowuje się od pierwszych dźwięków jak bluesowy walec, porusza się w ślimaczym, jednostajnym tempie, a Clempson nie śpiewa a cedzi pojedyncze słowa. Ale wszystko do czasu, gdyż punkt 2:30 przynosi radykalny przełom, głęboko wycofana z drugiego planu perkusja zaczyna „kroczyć” z narastającą dynamiką, z niewielkim przesunięciem czasowym do akcji włącza się również „rozgadana”, jazgotliwa gitara, a jej operator Dave Clempson wyciąga jak z czarodziejskiego kapelusza kolejne tricki i swoje trochę eksperymentatorskie patenty, nadając brzmieniu pogłosów o zmieniającej się fakturze oraz przestrzenności. Gitara tnie przestrzeń jak skalpel, nie siłą a precyzją, systematycznie przyspieszając w blues rockowym biegu. Następny zwrot notujemy przed granicą 4:30, gdy zadziorne partie powracają na tory leniwie płynącego motywu z prologu. Ponownie otacza nas gęsto utkana kurtyna tonów w mrocznej, ponurej atmosferze, którą potęguje wyjący w tle wicher. Brakuje tylko starego zamczyska i Drakuli a horror gotowy. A mówiąc poważnie, niesamowity popis pomysłowości i wirtuozerii wykonawczej. Ponad 6- minutowy „Bang Gang” odchodzi nieco od maniery bluesa na rzecz jazzującej demonstracji umiejętności gitarzysty i perkusisty, którzy rywalizacją instrumentalnego duetu wzniecają spontanicznie dźwiękowy ogień. Szanowni Państwo, wierzyć się nie chce zaglądając w metrykę tego utworu, ponad 45 lat minęło! Niewiarygodne! W „This Worried Feeling” czuje się od pierwszej sekundy slow- bluesowe klimaty, klasyka gatunku ze stosowną partią wokalną, fortepianem, powoli nabijającą rytm sekcją i wspaniale czystą sekwencją elektrycznego dzieła gitary, improwizującej w części środkowej. Cała trójka instrumentalistów zachwyca kapitałem umiejętności, impetem, zapałem i rozmachem rozwiązań w sferze brzmienia. Album zamyka prawie 15- minutowy „Son Of Moonshine” stanowiący szaleńczy jam session eksponujący walory instrumentalne oraz wręcz kaskaderską biegłość szczególnie w trakcie żywiołowych improwizacji. Kompletne spektrum dźwięków tworzących fuzję bluesa, rocka progresywnego, hard rocka, a nawet heavy metalu, nie zapominając o inklinacjach jazzowych Bakerloo wyrażających się głównie w „wariackich” fragmentach improwizowanych, co ciekawe nie prowadzących do kakofonii czy totalnego chaosu lecz układających się w logiczną, uporządkowaną mapę instrumentalnych puzzli. Tak potrafią grać tylko mistrzowie. Dynamika tego utworu poraża a gitara- bas- perkusja budują prawdziwie „pancerną” ścianę. Na głębszy oddech słuchacze mogą sobie pozwolić około 8:40, gdy żywioł chwilowo zostaje poskromiony, aby po kilkunastu sekundach wspierany przez wokal zaatakować ze zdwojoną siłą, zapewniając zmysłom intensywne przeżycia.
            Zawartość albumu uzupełniają bonusowe nagrania z singlowym „Once Upon A Time”, jak na dotychczasowe kombinacje Bakerloo dosyć prostą acz mocną, rockową piosenką, choć do końca nie mam przekonania, czy to właściwe określenie. Drugim dodatkiem jest alternatywna wersja „This Worried Feeling”, blues w czystej postaci, pięknie rozkołysany, gitarowo- fortepianowy, spokojny i delikatny, z solowym popisem na czarno- białej klawiaturze. „Georgia” to klasyczny hit muzyki rozrywkowej, którego pełny tytuł brzmi „Georgia on My Mind”, piosenka napisana w 1930 roku przez Stuarta Gorella (tekst) i Hoagy Carmichaela (muzyka), rozsławiona wykonaniem Raya Charlesa z jego albumu „The Genius Hits The Road” (1960). Jest to tak znana piosenka, że wypada ją znać. Bakerloo wyrażając swój szacunek wobec klasyka wykonali go wiernie i tradycyjnie. A ponieważ jest to po prostu przepiękny song, słucha się go z prawdziwą przyjemnością. Lista tych, którzy wzięli „Georgia” (od 24 kwietnia 1979 ustawowo uznana piosenka- hymn amerykańskiego stanu Georgia) na „tapetę” jest bardzo długa i obejmuje między innymi Glenna Millera, Willie Nelsona, Pierwszą Damę jazzowej wokalistyki Ellę Fitzgerald, Luisa Armstronga, The Band, Van Morrisona, Coldplay i wielu, wielu innych artystów. Dwa ostatnie składniki zestawu z edycji Esoteric Recordings to elektryczny bluesior „Train” oraz nieco zmieniony wariant „Son Of Moonshine”, mniej rozbudowany, choć podobnie ostry i zadziornie gitarowy.
            Debiutem płytowym Bakerloo dołącza do długiej listy rockowych grup jednego albumu, które po zarejestrowaniu w studio świetnych nagrań zniknęły bezpowrotnie z pola widzenia fanów rocka. Longplay „Bakerloo” na starej winylowej edycji Harvest to łakomy kąsek dla kolekcjonerów, osiągający na giełdach płytowych cenę równowartości 70 brytyjskich funtów. Dzięki inicjatywie wydawniczej Esoteric wielu słuchaczy otrzymało okazję do zapoznania się z unikalnym materiałem dźwiękowym trio, które po roku 1969 rozeszło się własnymi drogami.
Dave „Clem” Clempson dołączył do genialnego Colosseum, gdzie zastąpił gitarzystę Jamesa Litherhanda, by po dwóch kolejnych latach znaleźć się w znakomitym składzie Humble Pie, kierowanym przez charyzmatycznego Petera Framptona. Perkusista Keith Baker znalazł tymczasową przystań w Uriah Heep i wziął udział w pracach nad drugim albumem „Salisbury” (1971). Ostatni członek Bakerloo wybrał towarzystwo w zespole Grahama Bonda, a potem Stuarta Copelanda, późniejszego perkusisty The Police, w ramach projektu Stonefeather. Tym jednym albumem formacja Bakerloo położyła zasługi w rozwoju progrocka z bluesowym „dotykiem”.
Na zakończenie wspomnę tylko, że płyta Bakerloo doczekała się w swojej historii aż 11 różnych wznowień na dysku kompaktowym, nie licząc tych winylowych. Słabej muzy nikt tak by nie promował.
Ocena 4.5/ 6
Włodek Kucharek

 

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5037920
DzisiajDzisiaj1980
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień13343
Ten miesiącTen miesiąc41571
WszystkieWszystkie5037920
3.15.193.45