Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

BERNIE MARSDEN - Look At Me Now

 

(1981 Purple Records Ltd.; Remaster 2013 Cherry Red Records)

Autor: Włodek Kucharek

 

 

bernie-marsden-look-at-me-now m

Tracklist:

1.Look At Me Now

2.So Far Away

3.Who’s Foolin’ Who?

4.Shakey Ground

5.Behind You Dark Eyes

6.Byblos Shack: Part One & Two

7.Thunder And Lightning

8.Can You Do It?

9.After All The Madness

Bonus Track:

10.Always Love You So (Single B- Side)

  

Skład:

Bernie Marsden (gitara/ wokal)

Jon Lord (instr. klawiszowe)

John Cook (syntezator)

Neil Murray (bas)

Ian Paice (perkusja)

Simon Phillips (perkusja)

Cozy Powell (perkusja)

Doreen Chanter (wokal)

Irene Chanter (wokal)

Michael Schenker (klaskanie)

  

W kolejnej recenzji albumu wyciągniętego z przepastnych szuflad rockowej historii odbędziemy podróż w czasie, cofając się o 35 lat, tj. do roku 1981. Zanim przejdę do szczegółów fonograficznych związanych z omawianym longplayem, chciałbym zająć się przez krótki czas warunkami kulturowymi, a ściślej muzycznymi, w jakich doszło do powstania tego albumu. W Polsce rok 1981 osobom w wieku średnim i starszym kojarzy się jednoznacznie źle, głównie w kwestii politycznej, wiadomo stan wojenny w Polsce i jego negatywne reperkusje w każdej dziedzinie. Ale ja nie mam zamiaru na łamach HMP poruszać tematyki politycznej, dlatego nawiążę historycznie wyłącznie do zdarzeń muzycznych. Gdy prześledzimy kroniki z tamtych lat, to znajdziemy wiele zapisków, ściślej bądź luźniej powiązanych z muzyką rozrywkową. Do tych stricte muzycznych informacji zaliczymy zapewne utworzenie znaczących rockowych bandów, wśród nich Anthrax, Asia, Dead Can Dance, Pet Shop Boys czy Metallica. Gdy prześledzimy skrupulatnie dosyć obszerną listę wykonawców w tym zakresie, to łatwo wychwycimy tych, którzy pozostają aktywni także współcześnie, tych, o których słuch wszelki zaginął, a także tych, na których nowe albumy niecierpliwie czekają miliony słuchaczy, vide nowa płyta Metalliki.

W tym samym, 1981 roku doszło także do licznych, mniej lub bardziej spektakularnych „upadłości”, a w tym punkcie w pierwszej linii wzmiankować należy rozpad ważnej dla rocka kapeli Generation X, czy innego sławnego składu, o którym wielu pamięta do dziś, mianowicie Paul McCartney & Wings. Rok 1981 zaznaczył się także w pamięci wielu słuchaczy poprzez edycję ważnych płyt długogrających, które firmowali UFO, Rush, Iron Maiden, Judas Priest, Nazareth z wybitnym coverem J.J. Cale’a „Cocaine”, the Cure, Vangelis (kapitalny, wielokrotnie nagradzany „Chariots Of Fire”), słynny i przełomowy dla new wave „Computer World” niemieckiego Kraftwerk, czy „Come An’ Get It” Whitesnake (kosmiczny skład Coverdale- Lord- Murray- Paice- Moody- Marsden). Oczywiście nie chodzi w tym miejscu o licytację, co było ważniejsze, która płyta osiągnęła większy sukces, gdyż każdy z ciut starszych wiekiem Czytelników HMP byłby w stanie bez trudu samodzielnie zestawić listę złożoną z kilkudziesięciu innych pozycji fonograficznych. W tym samym 1981 roku stacje radiowe całego świata szalały prezentując „In The Air Tonight” Phila Collinsa, „Woman” Johna Lennona, czy „Under Pressure” jako wspólne dzieło Queen i Davida Bowie, lub super hicior Policjantów „Every Little Thing She Does Is Magic”. Smutne wieści przyniósł rok 1981 dla sympatyków Billa Haleya, Boba Marleya, czy cenionego gitarzysty bluesowego Mike’a Bloomfielda, którzy odeszli ze świata żywych. Historia odnotowała także wiele wydarzeń luźno powiązanych z pop kulturą, bardziej medialnych, wśród nich tak plotkarskie, jak fakt, że 27 marca 1981 Ozzy Osbourne odgryzł publicznie w studio CBS w Los Angeles głowę gołębia. Bardziej muzyczna była informacja o pojawieniu się  26 września Bruce’a Dickinsona w składzie Iron Maiden i jego pierwszym występie przed mikrofonem miesiąc później na koncercie w Bolonii we Włoszech. Albo jeszcze inne wydarzenie, w tamtych czasach bez precedensu, transmisja satelitarna koncertu Roda Stewarta z Los Angeles Forum, dla 35 milionów odbiorców.

Oczywiście zastanawiają się Państwo, po jakiego grzyba taki długi wstęp, po co w ogóle te wszystkie „śmieci medialne” w tekście zwykłej recenzji. Zapewniam, że nie jest to bełkot wstawionego recenzenta, lecz mam w tym postępowaniu swój cel (trafiony lub chybiony, według wyborów indywidualnych). Przytaczając te niekiedy mało muzyczne informacje starałem się w nieco rozrywkowy sposób- przynajmniej tak mi się wydaje- nakreślić ramy rzeczywistości, w których powstał drugi chronologicznie album solowy gitarzysty Bernie Marsdena. Uważnemu czytelnikowi nie umknęła zapewne nazwa Whitesnake zamieszczona w pierwszej części tekstu. Bohater tego tekstu, autor omawianego albumu „Look At Me Now” w czasie, kiedy go nagrywał, znajdował się w epicentrum swojej aktywności artystycznej. Grał, występował, tworzył otoczony- spoglądając z perspektywy kilku dekad rocka- prawdziwymi tuzami hard rockowego światka. Współcześnie nazwiska Lord, Coverdale, Paice, Cozy Powell uważane są za filary historii tego kierunku muzyki, nie bez powodu. A tak się przypadkowo składa, że wspomniany Whitesnake w roku 2016 fetuje pożegnalną trasę koncertową „The Greatest Hits Tour”, odchodząc tym wydarzeniem na zasłużoną emeryturę,  wprawdzie bez Bernie Marsdena, ale za to z występem w Polsce, w Dolinie Charlotty, 6 sierpnia 2016.

Wydawnictwo „Look At Me Now”, któremu w 2016 „stuknęło” 35 lat, technicznie podrasowane, z brzmieniem dostosowanym do nowoczesnych parametrów jakościowych, prezentuje dziesięć nagrań, czyli program podstawowy dawnego winyla oraz jeden skromny, singlowy bonusik. Ale najważniejszym czynnikiem przemawiającym na jego korzyść jest fakt, że prezentuje Bernie Marsdena i plejadę innych świetnych instrumentalistów w doskonałej formie wykonawczej, energetycznych, zadziornych hard rockowych „wymiataczy”. Dosyć krótkie, esencjonalne, zwięzłe w treści utwory wyróżniają się niezwykłą intensywnością, spontanicznością i ekspresją. Ten zapis stanowi także jedną z wersji dokumentujących umiejętności i talent nieżyjących już ikon rocka, „Purpurowego” Jona Lorda i określanego niekiedy jako najszybszy perkusista tamtych czasów Cozy Powella (kto nie pamięta, przypominam, że Cozy wystąpił jako podstawowy muzyk na 66 albumach, a sławę przyniosły mu między innymi występy w składzie Black Sabbath, Rainbow, Whitesnake czy Emerson, Lake and Powell). I zanim przejdę do zawartości muzycznej zaznaczę jeszcze jeden istotny element, mianowicie brzmienie zremasterowanej przez fachowców z Cherry Red Records płyty jest rewelacyjne, wzorcowo selektywne.

Co można napisać o samej muzyce? Przez cały czas dosłownie „zieje” hard rockowym ogniem, nieprzeciętną energią, wyrazistymi riffami, choć struktura kompozycji opiera się raczej na prostocie, która dotyczy także sfery melodycznej. Większość składników albumu obfituje w nośne tematy melodyczne, choć niewyszukane i w pewnym sensie powtarzalne. Słychać to już na inaugurację w songu tytułowym „Look At Me Now”, bardzo motorycznym, z typową partią solową gitary prowadzonej palcami autora płyty. Niby nic nadzwyczajnego- w tamtych latach takich płyt wychodziły dziesiątki, jak nie setki- ale swoją radosną, przebojowością daje niezłego kopa. Kolejny akapit albumu, „So Far Away”, to zwykła, melodyjna piosenka, z dosyć jednostajnym rytmem, w której Bernie Marsdena przed mikrofonem wspiera dwuosobowy chórek Doreen i Irene Chanter. Akurat mnie ten kawałek pasuje niespecjalnie, gdyż obie panie w refrenie śpiewają w manierze- jak na moje ucho- soul, która moim zdaniem za diabła nie integruje się całościowo z tym ewidentnie pop rockowym ,wręcz stadionowym songiem. Ale może tylko szukam dziury w całym? Każdy słuchacz oceni to samodzielnie. Z kolei „Who’s Foolin’ Who?” delikatnie bluesuje. W środkowej części znalazło się miejsce na mini partie solowe Lorda na organach i głównego bohatera na gitarze elektrycznej, duetu wiodących instrumentalistów w tej kompozycji. Całość kończy się w momencie, w którym aż się prosiło, żeby odrobinę pojamować, kiedy warstwa instrumentalna już „rozbujana”, z odpowiednią werwą wkroczyła na scenę, nagle ciach i koniec. W programie wydawnictwa znalazło się także miejsce na fragment czysto instrumentalny, z nieco epickim intro, „Byblos Shack”. Po podniosłym, hymnicznym wejściu notujemy świetne riffowe wejście Marsdena. Utwór posiada zmieniającą się dynamikę, oraz konfigurację brzmienia kształtowaną albo przez łagodniejsze frazy Lordowskich klawiszy, albo ostrzejszą, surową partią gitary. Także tempo podlega kilkukrotnym regulacjom (klawisze- wolniej, gitara szybciej). Te zmienności powodują, że „Byblos Shack” zahacza w swoim charakterze nawet o stylistykę rocka progresywnego tamtej epoki. Zarzut: chyba nie do końca wykorzystany potencjał instrumentalny, który, według mojego przekonania, pozwala na bezproblemowe rozbudowanie struktury i wprowadzenie partii solowych. Posiadając do dyspozycji tak znakomitych solistów grzechem było niewykorzystanie ich umiejętności. Także podział tracku na dwie części wydaje się być nieporozumieniem, z jednej strony jakby sugerował, że mamy do czynienia ze złożoną koncepcją o wielu wątkach, z drugiej zaś strony znalezienie granicy pomiędzy Part One i Two przypomina trochę błądzenie w ciemności. Ale generalnie ten instrumentalny rozdział firmowany nazwiskiem Bernie Marsdena należy do najmocniejszych punktów repertuaru. Niestety w zestawie trafił się także rock’n’rollowy banał „Can You Do It?”, chociaż jego podtytuł sugeruje zupełnie coś innego ”Rock City Blues”. Na płycie nie mogło zabraknąć także kompozycji zdecydowanie spokojniejszej, balladowej, a dobrze z tej roli wywiązuje się piosenka zamykająca materiał studyjny „After All The Madness”. Świetna, elektryczna ballada, o ujmującej melodyce, z czyściutką partią gitary, przy akompaniamencie subtelnych pasaży organowych i delikatnie zaznaczonym rytmie. Mam w tym miejscu pewne skojarzenie z innym wykonawcą i jego światowym hitem, a chodzi o Snowy White’a i jego przepiękny „Bird Of  Paradise”. Ale o ewentualnych podobieństwach każdy słuchacz błyskawicznie zapomni pod wpływem tych magicznych czterech minut, bo „After All The Madness” posiada potężną siłę uwodzenia, a po wysłuchaniu paluszek już błądzi w okolicach przycisku z napisem „Repeat”, aby dać się  oczarować jeszcze raz. Ale ponownie należy wyrazić swój żal, że Marsden i koledzy nie „pociągnęli” tematu chociaż odrobinę dłużej, bo dwie, trzy dodatkowe minutki nadałyby tej instrumentalnej perełce jeszcze więcej blasku. Dodany, singlowy „Always Love You So” miał zapewne ambicje nominacji do przeboju. Owszem przyjemna melodia, radiowy sznyt, ale nic poza tym.

Podsumowując mam ambiwalentne odczucia. Raz, gdy spojrzę na line-up to ciarki przebiegają po ciele pod wpływem gwiazdorskiej obsady. Przypominam, mamy rok 1981, czyli każdy z tych muzyków to wtedy już niekwestionowana klasa, absolutny autorytet. Ale niestety nie do końca przełożyło się to na jakość materiału muzycznego longplaya. Autor przygotował dziewięć kompozycji, dosyć łatwych do wykonania, co ciekawe, nie eksponując swojego, indywidualnego warsztatu instrumentalnego, bo partie gitar, owszem są słyszalne w każdym kawałku, ale na pewno nie zdominowały brzmienia. W tej kwestii istnieje absolutna równowaga. Zaleta to czy wada? Odpowiedzcie sobie sami, słuchając albumu Bernie Marsdena „Look At Me Now”, który Anno domini 2016 brzmi już nieco archaicznie, ale jako dokument historii rocka funkcję swoją wypełnia przyzwoicie.

Ocena 3/ 6

Włodek Kucharek

  

PS. Niestety, album jest zapewne trudno dostępny na rynku fonograficznym ze względu na niewielką liczbę wytłoczonych kopii, z tego co wiem, tylko 1000 sztuk. A więc dosyć symbolicznie. 

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5040235
DzisiajDzisiaj4295
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień15658
Ten miesiącTen miesiąc43886
WszystkieWszystkie5040235
3.141.193.158