BURNING SAVIOURS - Boken om förbannelsen
(2014 I Hate)
Autor: Wojciech Chamryk
1. Förbannelsen
2. Midnight
3. The Offering
4. Spirit of the Woods
5. Doomus Maximus
6. The Nightmare
7. I Am Lucifer
8. Hon dansade med döden
2. Midnight
3. The Offering
4. Spirit of the Woods
5. Doomus Maximus
6. The Nightmare
7. I Am Lucifer
8. Hon dansade med döden
Skład:
Fredrik Evertsson - Bass
Martin Wijkström - Drums
Mikael Monks - Guitars (Rhythm), Vocals
Jonas Hartikainen - Guitars (Lead)
Martin Wijkström - Drums
Mikael Monks - Guitars (Rhythm), Vocals
Jonas Hartikainen - Guitars (Lead)
Czwarty album w dorobku tych szwedzkich doom metalowców to pozycja szczególna. „Boken om förbannelsen” jest bowiem na pozór tylko kompilacją utworów z czterech winylowych singli wydanych po wznowieniu działalności przez grupę, jednak mamy tu pewne cechy łączące te utwory w całość. Przede wszystkim wszystkie płytki są kolejnymi częściami pierwszej „Förbannelsen” sprzed trzech lat, a ich szaty graficzne są ujednolicone, będąc fragmentami tego samego obrazu, który zdobi też front „Boken om förbannelsen”.
Dlatego też brzmi to wszystko spójnie i tworzy jednolity, czerpiący zarówno z doom metalu jak i surowego hard rocka, materiał. Dwa pierwsze utwory, „Förbannelsen” i „Midnight” kojarzą się wręcz jednoznacznie z archetypowym hard rockiem z przełomu lat 60/70: surowym, mocarnym i potężnie brzmiącym. Również wybrzmiewający riff w „The Offering (Förbannelsen Part II)” to wypisz wymaluj Black Sabbath z tamtego okresu, jednak później robi się nieco nowocześniej. „Spirit Of The Woods” przypomina więc skoczniejsze utwory Cathedral, równie przebojowy jest „Hon dansade med döden”. Fajnie przyspiesza dość chwytliwy jak na tę estetykę „The Nightmare”, z kolei „I Am Lucifer” jest dość zróżnicowany, łącząc szybsze partie z delikatną, akustyczną końcówką. Tego typu eksperymenty mamy też w „Doomus Maximus”, z kulminacją w postaci niemal jazzowego fragmentu z gitarową solówką – ale skoro Tony Iommi mógł tak zadziwiać publiczność na początku lat 70., równie dobrze jego śladami może kroczyć Jonas Hartikainen. Nie jest o może płyta szczególnie odkrywcza, ale niewątpliwie warta uwagi.
(4,5/6)
Wojciech Chamryk