Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

PFM (PREMIATA FORNERIA MARCONI) - Paper Charms: The Complete BBC Recordings 1974-1976

 

(2014 Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
pfm-papercharms
Tracklist:
CD 1- BBC Radio One “In Concert” 21.05.1975
1.Celebration
2.Four Holes In The Ground
3.Dove…Quando
4.Mr. Nine Till Five
5.Alta Loma Five Till Nine (Including P.F.M.’s Arrangement Of Rossini’s William Tell Overture)
6.La Carrozza Di Hans
 
CD2- BBC Radio One “In Concert” 15.04.1976
1.Paper Charms
2.Out Of The Roundabout
3.Four Holes In The Ground
4.Dove…Quando
5.Alta Loma 5 Till 9
6.Chocolate Kings
7.Alta Loma Five Till Nine (Reprise)
8.P.F.M.’s Arrangement Of Rossini’s William Tell Overture
 
DVD
1.Four Holes In The Ground (The Old Grey Whistle Test- 22.10.1974)
2.Celebration
3.Mr. Nine Till Five (The Old Grey Whistle Test- 23.05.1975)
4.Chocolate Kings (The Old Grey Whistle Test- 13.04.1976)
 
Skład:
Bernardo Lanzetti (wokal- tylko w roku 1976)
Franco Mussida (gitara/ wokal)
Flavio Premoli (instr. klawiszowe/ wokal)
Mauro Pagani (flet/ skrzypce)
Jan Patrick Djivas (bas)
Franz Di Cioccio (perkusja/ wokal)
 
            PFM to jeden z licznych przedstawicieli włoskiego rocka progresywnego. Lata 70- te w muzyce rockowej we Włoszech charakteryzują się prawdziwym rozkwitem rockowych składów, które podzielić można na dwie kategorie. Część z nich zdecydowała się na wokale w języku ojczystym, „skazując” się tym samym na ograniczenie popularności do publiczności na lokalnym rynku fonograficznym. Jednak wiele kapel postanowiło złamać bariery językowe, abstrahując od jakości angielszczyzny, i mając na uwadze ekspansję na inne kraje, wprowadziły partie wokalne z tekstami w języku angielskim. Jedną z takich grup była, a w zasadzie jest, bo tworzy do dziś, bohater tego artykułu czyli rozwijając nazwę PFM, Premiata Forneria Marconi. Gdy zajrzymy do archiwów rocka, żeby sprawdzić ich dorobek, to obiektywnie możemy stwierdzić, że jest co podziwiać. Włosi mają aktualnie na swoim artystycznym koncie dziewiętnaście płyt studyjnych (ostatnia pochodzi z roku 2013 „PFM In Classic: Da Mozart A Celebration”), osiemnaście longplayów koncertowych, w tym trzy świeżuteńkie, „A Ghost”, „Un Minuto” i „The World” wydane w bieżącym roku. Informację należy jeszcze uzupełnić o dwadzieścia pięć wydawnictw, stanowiących kompilacje oraz publikacje przeznaczone dla klubowych fanów.
Czytelnicy śledzący scenę włoską od dawna doskonale wiedzą, że PFM to nie jakiś tam peryferyjny wykonawca z kraju kawy espresso i pizzy, lecz jeden z wielu znaczących bandów, które zaznaczyły spektakularnie swoją obecność na listach ambitnej progresji. Wspólnymi siłami te dziesiątki aktywnych kapel rocka progresywnego stworzyły coś, co bez wahania można nazwać włoskim stylem progresji. Niektóre z zespołów to autorzy poszukiwanych wydawnictw, otoczonych niemal kultem, docierających powszechnie do świadomości rockowych słuchaczy dopiero w ostatnich kilkunastu latach. Przeszukiwanie muzycznych „spiżarni” daje niekiedy rewelacyjne rezultaty, a „odgrzebywanie” starych demówek bądź zapomnianych winyli, stanowiących jedyny ślad działalności, stało się pewną normą. Wiele z tych kapel zarejestrowało niekiedy w „harcerskich” warunkach jedną, jedyną płytę, której jakość artystyczna nawet po dekadach zwala dosłownie z nóg. Chętnych odsyłam do artykułów prasowych zamieszczonych szczególnie w kwartalniku „Lizard”, gdzie niektóre z tych perełek upubliczniono, przedstawiając ich całą historię. Były wśród tych składów także takie, które zadziwiły jednym albumem, by przeistoczyć się w wyniku radykalnej rotacji personalnej w zupełnie inny rockowy twór, który nagrywał materiał jeszcze lepszy. Najważniejszym aspektem ich twórczości było niewątpliwie „śródziemnomorskie” brzmienie, odznaczające się bardzo intensywnymi, ciężkimi aranżacjami gitarowymi, lirycznym, często podniosłym śpiewem jak w jakimś misterium i gęstą fakturą partii klawiszowych. Włosi z upodobaniem preferowali rozbudowane partie keyboardów z punktami ciężkości opartymi na brzmieniu organów Hammonda, mellotronu, a w dalszej kolejności syntezatora i fortepianu. „Italiańskie” brzmienie miało i posiada obecnie tak specyficzny charakter, szczególnie poprzez gęstą zawiesinę klawiszowych dźwięków, która w połączeniu z gitarami i często mrocznym klimatem powoduje, że kompozycje stają się ciężkie, monumentalne i bombastyczne. Naturalnie nie każdy akceptuje takie podejście do progrockowej materii, ale trudno zaprzeczyć, że włoskie kapele stworzyły styl niezwykle indywidualny, niepodobny do innych nurtów i poruszały się po tym terytorium ze świadomością, że są na nim absolutnym suwerenem. I jeżeli nawet innym rockowym wykonawcom zdarzyła się taka konfiguracja wymienionych właściwości stylistycznych, to zaraz byli porównywani do rockowych twórców spod znaku Mellow Records, bo to ta wytwórnia położyła największe zasługi w dziedzinie popularyzowania włoskiej sztuki rockowej. Zwrócę uwagę Szanownych Czytelników na jeszcze inny ważny czynnik tego stylu, który poruszany jest w licznych opracowaniach teoretycznych, mianowicie różnice w tematyce utworów w odróżnieniu na przykład od twórczości anglosaskiej. Włoskie songi posiadały teksty z często politycznym wizerunkiem, a ich twórcy nie wahali się precyzować w nich swoich przekonań i poglądów politycznych, stąd obecność w twórczości takich grup jak Area czy Banco (Banco Del Mutuo Soccorso) deklaracji określanych jako całe manifesty polityczne. Minusem takiej strategii był fakt, że aby zrozumieć przesłanie tych tekstów należało znać język ojczysty autorów, co skutecznie zawężało radykalnie liczebność potencjalnych odbiorców do publiczności rodzimej. Być może jest to także częściowe wyjaśnienie kwestii, dlaczego tak rzadko twórcy decydowali się na wybór tekstów w języku angielskim. Każdy, kto trochę nasłuchał się dźwięków z logo „Italia” przyzna mi zapewne rację w stwierdzeniu, że ta muzyka nie była łatwa i przychylna beztroskiej rozrywce. Wręcz przeciwnie, grupy działające na obszarze „włoskiego buta” tworzyły często niezwykle rozbudowane struktury, mieszając rytmem, wprowadzając rozwiązania atonalne i rozliczne akcenty z innych kierunków muzycznych, choćby jazzu czy muzyki klasycznej. Takie postępowanie wymagało często rozszerzenia składu instrumentarium, co włoscy rockmani skwapliwie czynili, korzystając całymi „garściami” z możliwości fletu, saksofonu i wielu instrumentów smyczkowych, z punktem kulminacyjnym w postaci skrzypiec, o czym można przekonać się osobiście słuchając albumu PFM „Paper Charms”. Zanim przejdę do tego właśnie wydawnictwa, chciałbym podać jeszcze kilka nazw rockowych składów z Włoch, które na mnie wywarły szczególne wrażenie, chociaż mam świadomość, że każdy słuchacz zajmujący się tym tematem posiada własną listę faworytów.
Do tej pory pamiętam jak piorunującym przeżyciem było pierwsze zetknięcie z płytą „Zarathustra” Museo Rosenbach, który mnie dosłownie powalił swoim rozmachem i awangardowym podejściem do rockowej materii. Podobnie zareagowałem na dźwięki z longplaya „Felona e Sorona” Le Orme i „Ys” Il Balletto di Bronzo. A potem poszło już siłą rozpędu, która spowodowała, że stałem się przyjacielem włoskiego rocka, a na moich półkach z płytami zagościły takie zjawiska jak Osanna, Celeste, Garybaldi, eksperymentatorski New Trolls, Quella Vecchia Locanda i wiele, wiele innych.
            O bohaterze tego tekstu, czyli Premiata Forneria Marconi można powiedzieć, że był jednym z nielicznych, który przekroczył granice innych rockowych kultur i zaistniał artystycznie również na Wyspach Brytyjskich i za Oceanem. Zespół stał się pionierem upowszechniania włoskiej progresji za granicą, a wydarzyło się tak już we wczesnych latach 70-tych, gdy opublikowano anglojęzyczne wersje ich sztandarowych albumów „Per un amico” (1972) (angielski tytuł „Photos Of Ghosts”, 1973) oraz „L’isola di niente” (1974) („The World Became The World”, 1974), gdzie teksty stworzył nie byle kto, bo słynny tekściarz King Crimson, Peter Sinfield. Gdyby ktoś postanowił poznać rozległą twórczość PFM, to na pewno godne polecenia są wszystkie płyty, zarówno te studyjne, jak też koncertowe wydane do końca lat 70-tych. Jak już wyżej wzmiankowałem zespół istnieje pod tą nazwą do dziś, ale uczciwie należy przyznać, że kolejne longplaye wydane w latach 90- tych i w erze po roku 2000 nie potrafiły zdyskontować sukcesu wcześniejszych, błyskotliwych wydawnictw fonograficznych. Powód takiego stanu rzeczy jest jeden, w muzykę PFM wkradło się sporo wątków o proweniencji popowej, popularnej, przebojowej, co miało znaczący wpływ na jakość sztuki i jej poziom artystyczny.
Dlatego dobrym krokiem w kierunku poznania dokonań włoskiego bandu, będzie sięgnięcie po „opasłą księgę” dźwięków, w edycji Esoteric, ponieważ przedstawiona muzyka pochodzi z okresu, gdy zespół dosłownie kwitł, prezentując wszystkie swoje najlepsze cechy w apogeum osiągnięć twórczych. Gdy „rzucimy okiem” na zawartość dwóch dysków audio, to pierwsze, co zauważymy to zamieszczenie w każdej części publikacji aranżacji uwertury z ostatniej z 39, opery Gioachino Rossiniego „Wilhelm Tell” (1829). Drugi punkt to powtórka z programu koncertu z 1975 kilku utworów w trakcie występu „na żywo” w studio BBC rok później. Jednakże trzeba tę informację w pewnym sensie sprostować, ponieważ wersje tych samych kompozycji w wykonaniu muzyków PFM na dwóch różnych koncertach to zupełnie inne utwory. Obrazują one łatwość z jaką włoski band rozwijał w czasie występu fragmenty improwizowane, dla których upływający czas stawał się nic nie znaczącym dodatkiem. I przykładowo podam, że „Four Holes In The Ground” na dysku pierwszym trwa 7:49, natomiast na płycie z numerem dwa rozrósł się do 13:55, natomiast „Alta Loma Five Till Nine” trwa 17 minut, a w wersji późniejszej nieco ponad 7 minut. Wprawdzie nie ma czym się podniecać, ale takie właśnie traktowanie materiału studyjnego w czasie występu na scenie stało się swoistą normą PFM. Główna idea kompozycji traktowana była jak ramy obrazu, pomiędzy które, w zależności od nastroju czy weny, próbowano wpleść całe multum dźwięków improwizowanych, w wyniku czego dany utwór rozrastał się do niekontrolowanych rozmiarów. Pojawiało się mnóstwo partii solowych, a gdy wykonawcy wpadali w trans, to koncert przeobrażał się w rockowo- jazzowe jam session. Tak dzieje się w okresie 17 minut wykonywania utworu „Alta Loma Five Till Nine” z pierwszego dysku, który przeżywa zaskakujące zwroty akcji, a partie skrzypcowe ewidentnie odnoszą się do jazz- rockowych popisów Jerry Goodmana z Mahavishnu Orchestra, albo wirtuozerii Jean Luc Ponty’ego. W takich fragmentach muzyka PFM przekracza swobodnie wszelkie granice stylistyczne i zupełnie nieważne stają się podziały na progrock, jazz- rock, hard rock, a całość staje się po prostu muzyką fusion. Gitara basowa Jana Patricka Djivasa staje się jazzowym kontrabasem, perkusja zagęszcza niesamowicie brzmienie, skrzypce szaleją, a na dodatek w tle słuchać potężne organowe „pomruki”. Intensywność tych chwil poraża, każąc słuchaczom wyrazić głęboki szacunek instrumentalistom za ich mistrzostwo. Być może zwolennicy przejrzystych melodii będą krzywić nos, gdyż trudno tutaj znaleźć jakieś spektakularne rozwiązania melodyczne, ale sympatycy wolności w kreowaniu partii instrumentalnych będą zachwyceni. W okolicach 13 minuty skrzypcowy występ brzmi jak szalony ujazzowiony Nigel Kennedy ze swoją punkową fryzurą, a sekundy później rywalizacja duetu smyki- perkusja to kunszt najwyższej próby. I gdy wydaje się, że utwór dobiegł końca, kilka sekund po trzynastej minucie, zaczyna się clou programu, swawolny, szybki jak błyskawica temat uwertury z „Wilhelma Tella” podzielony na kilka spektakularnych partii solowych ze skrzypcami i organami w rolach głównych. Czyż można się dziwić długaśnej owacji ze strony publiczności zebranej w studio, ze szczególnym wyróżnieniem Mauro Pagani za jego skrzypcowy popis? Także rozdział następny, prawie 13- minutowy „La Carrozza di Hans”, gdy zespół rozkręcił się na dobre, wbija w ziemię. Gitary, flet, fortepian elektryczny i organy, bas i perkusja, skrzypce, wymienność ról, regulacja zmienności tempa, płynność przechodzenia z jednej frazy do kolejnej, kapitalny duet bas- perkusja w solowym spektaklu, to te czynniki, które nie pozwalają się oderwać od słuchania. No i jeszcze jeden, może mało istotny składnik przedstawienia, mianowicie uzmysłowienie sobie faktu, że takie „włoskie cuda” działy się przed 40 laty. Nie do wiary! Konia z rzędem temu, kto jest mi w stanie udowodnić, że ta muzyka to stary ramol śmierdzący molami- emerytami! Fantastyczne sola fletu, doskonałe wejścia syntezatora, wręcz idealne proporcje, powodują, że czas dosłownie mknie i zanim się zorientujemy, to znajdziemy się u kresu prawie 13- minutowej kompozycji, zamykającej pierwszy zestaw. Jedynym drobnym niedociągnięciem są dwa- trzy sekundowe sprzężenia sprzętu, które jednak nie zamazują wysokiej jakości tego występu. Spis treści drugiego dysku obejmuje trzy nowe kompozycje, pochodzące z nowego wówczas albumu „Chocolate Kings”, z utworem tytułowym, jedynym chyba kawałkiem, który można nazwać przebojowym, zagranym z hard rockową werwą i przypominającym może odrobinę stare płyty ….Uriah Heep, szczególnie partie Hammondów. Obok niego znajdują się również dwaj inni reprezentanci wymienionego longplaya, inaugurujące koncert „Paper Charms” i „Out Of The Roundabout”. Nastrój tego występu podobnie jak pierwszego to pełny spontan, wręcz ekstaza muzyków, nie tylko skrzypka Mauro Pagani, także wirtuozerskiego pianisty Fabio Premoli, do którego należy przestrzeń „Four Holes In The Ground”. Porywa entuzjazm, radość z grania, liczne śliczne motywy melodyczne, genialne przejścia z fragmentów kameralnych, intymnych, które w miarę upływających dźwięków nabierają potęgi rozrastając się w potężne poematy, choćby „Out Of The Roundabout”, który po kilku minutach przeobraża się w nieokiełznany żywioł, w którym najwięcej do „powiedzenia” ma ponownie Pagani i jego magiczne skrzypce. Kaskady perkusyjnych uderzeń przewalają się jak nawałnica, Hammondziaki mkną chyżo do przodu zamieniając się rolami z elektrycznym fortepianem i rzadziej z syntezatorem. Praktycznie każdy komponent muzyki nie jest jednorodny, jednolity, podlegając daleko idącym przemianom, co dostrzeżemy, co zrozumiałe, przede wszystkim w utworach tych złożonych, wielowarstwowych. Jako wzorzec z drugiej płyty audio służyć może bezwzględnie „Four Holes In The Ground”, szczególnie po szóstej minucie, gdy muzycy przystępują do demonstrowania swojej biegłości w partiach solowych, a czarować zaczyna przez blisko trzy minuty elektryczny fortepian, w jazzowej manierze, po nim przestrzeń zaczynają wypełniać akordy akustycznej gitary, tempo rośnie, a do tego chocholego tańca szaleńców włączają się kolejno gitara basowa, perkusja, gitara elektryczna serwując słuchaczom dźwiękowe tsunami. Muzycy grają jak w jakimś amoku tworząc dobrze naoliwioną maszynę, kontrolując w pełni jej pracę, zachowując do ostatniego tonu precyzję i rozmach.
Cennym uzupełnieniem boxu jest dokumentacja wizyjna w postaci płyty DVD, z wykonania czterech kompozycji na trzech różnych koncertach, których miejsce i daty podano wyżej w rubryce „Tracklist”. Godnym podkreślenia jest fakt, że w czasie ostatniego występu w programie „Old Grey Whistle Test” do zespołu powrócił po krótkim rozstaniu syn marnotrawny, wokalista Bernardo Lanzetti. Jedna z nielicznych okazji, żeby podziwiać na przykład oprócz głosu tego ostatniego, także jego ……fryzurę, która robi kolosalne wrażenie. Ale skończmy z plotkami, bo HMP to przecież nie portal „Dupelek”, o sorry pomyłka, „Pudelek”. Ten materiał to jedna z rzadkich okazji historycznych, żeby zobaczyć PFM na scenie w latach 70-tych. Tym bardziej, że jakość dźwięku i obrazu są przyzwoite, chociaż ciężko byłoby ukryć, że występ ten swoje lata już ma. Ale trudno wybrzydzać w sytuacji, gdy w archiwach brak zapisów wizyjnych z koncertów PFM.
Całość wydania podpisanego przez Esoteric robi imponujące wrażenie, dokumentując najważniejszy okres kariery Premiata Forneria Marconi w punkcie kulminacyjnym. Dla fanów italo- proga to mus, dla innych sympatyków rocka progresywnego oraz innych odłamów stylistycznych, także jazzu i hard rocka to dobry początek na drodze do poznania kompletnego dossier wiodącego, włoskiego bandu ambitnego rocka, dowód na tezę, że nie tylko Angole mieli papiery na rockowe granie.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5040637
DzisiajDzisiaj310
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień16060
Ten miesiącTen miesiąc44288
WszystkieWszystkie5040637
3.142.195.24