Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

CAMEL - Pressure Points - Live In Concert

 

(1984 Polydor/ Decca/ Remaster 2009 Esoteric Recordings)

Autor: Włodek Kucharek

 

 

camel-pressurepoint

1.Pressure Points

2.Drafted

3.Captured

4.Lies

5.Sasquatch

6.West Berlin

7.Fingertips

8.Wait

9.Rhayader

10.Rhayader Goes To Town

SKŁAD:

Andy Latimer (gitara/ wokal)

Colin Bass (bas/ wokal)

Toni Scherpenzeel (instr. klawiszowe)

Chris Rainbow (wokal/ instr. klawiszowe)

Ritchie Close (instr. klawiszowe)

Paul Burgess (perkusja)

GOŚCIE:

Mel Collins (saksofon)

Peter Bardens (organy)

To drugi w kolejności album koncertowy formacji Camel, po longplayu wydanym w roku 1978 „A Live Record”, który moim zdaniem jest znacznie bardziej reprezentatywny w demonstrowaniu koncertowego oblicza Latimera i spółki. Dodatkowo był on formą pożegnania „starego” składu „Wielbłąda” oraz podsumowaniem bardzo owocnego i pełnego sukcesów okresu lat 70-tych. Już tytuł omawianej publikacji wskazuje, że jej jądrem pozostają kompozycje zawarte na krążku „Stationary Traveller”, gdyż tytułowy „kawałek” „Pressure Points” inauguruje to wydawnictwo. Jest to jednak myląca sugestia, ponieważ obok trzech piosenek z berlińskiej opowieści (tracki 1,6 i 7), panowie zdecydowali dołączyć do programu występu live po trochu z zawartości jeszcze czterech płyt, mianowicie ambasadorem winyla „I Can See Your House From Here” (1979) jest pozycja z numerem 8, „Wait”, ze „Śnieżnej Gęsi” wycięto utwory 9 i 10, „Nude” przedstawiają kompozycje 2, 3 i 4, a „The Single Factor” (tak na marginesie uważam, że ten album jest zdecydowanie najsłabszy, może projektanci koncertu uznali podobnie?) zaistniał „na żywo” dzięki „Sasquatch”. Powstał istny tygiel pomysłów, choć obiektywnie trzeba przyznać, że całość materiału wykazuje stylistyczną spójność, nie ma rażących pomyłek, może dlatego, że wykorzystano ścieżki dźwiękowe z kilku koncertów, co słychać na podstawie „przyciętej” reakcji publiczności między „Sasquatch” a „West Berlin”, choć w pozostałych punktach trudno technicznie coś temu wydawnictwie zarzucić. Jednak razi mnie jeszcze jedna kwestia, patrząc na dorobek Camela widać wyraźnie, że w trakcie występów na scenie muzycy przedstawiają znacznie wydłużone wersje swoich utworów, tutaj z wyjątkiem tytułowego „Pressure Points” „wyciągniętego” do ponad 7 minut, pozostałe mieszczą się w „gorsecie” czasowym znanym z wariantu studyjnego. Trudno potraktować tę uwagę jako zarzut, ale takie postępowanie wpłynęło na klimat koncertu, lekki, niezobowiązujący, wręcz zabawowy, ponieważ w rolach głównych występują kandydaci na „przebój roku”. Skutek jest jeszcze jeden, brakuje rozbudowanych partii solowych, ograniczono się do kreacji instrumentalnych narzuconych wcześniej w studio, stąd przynajmniej u mnie wywołuje to pewien niedosyt, ale być może przesadzam. Niby wszystko jest „w porzo”, Latimer i Rainbow fajnie śpiewają, do gitarowych fragmentów też trudno się przyczepić, gość na saksofonie czyli Mel Collins wywołuje podziw swoim energetycznym solo w „Fingertips”, syn marnotrawny Peter Bardens, który powrócił jednorazowo do składu, okrasił „Wait” czy „”Rhayader” spontanicznym występem na organach, reakcja publiczności, co słychać, też jest pełna autentyzmu i naturalności, ale brakuje takiego koncertowego szaleństwa, luzu i magii. Owszem słucha się tych 10 kompozycji przyjemnie, ale atmosfera u odbiorcy bywa letnia, do ognistej dosyć daleko, nie mówiąc o zachwycie. Po 46 minutach muzyka wybrzmiewa i szybko o niej zapominamy, wracamy do zapisu koncertu ponownie i reakcja jest podobna. Posiadam kilka wydawnictw grupy Camel obrazujących dźwiękami popisy przed fanami i tam jest znacznie więcej ognia, zapału wpadającego na długie chwile w stan euforyczny. Co ciekawe, za najlepsze wykonania na płycie uważam „Pressure Points” oraz zamykające album rozdziały z opowieści „The Snow Goose” i taka jest też gorąca reakcja słuchaczy, w szczególności na fragment złożony z połączonych „Rhayader” i „Rhayader Goes To Town”. Mało, żeby zaspokoić apetyt i estetyczne oczekiwania. Ten album to ostatni „znak życia” sekstetu Camel przed okresem hibernacji trwającym do roku 1991, czyli przez siedem długich lat posuchy w procesie tworzenia tonów „made by Camel”. Biorąc pod uwagę wszystkie dokonania koncertowe grupy, porównując je i oceniając trudno „Pressure Points- Live In Concert” określić jako zjawisko znaczące w przekroju ich występów „na żywo”, raczej jako zdarzenie peryferyjne, a może nawet- zbyt surowa ocena?- drugorzędne. Jak już wspomniałem wyżej struktura wewnętrzna songów prawie w niczym nie odbiega od oryginałów, stanowią one dokładne odtworzenie ich wersji studyjnych. W zakresie instrumentalnym sytuacja wygląda podobnie, zebrani wspólnie na scenie artyści solidnie, ale nic poza tym, wykonują nakreślone zadania, ale o spektakularnych osiągnięciach godnych zapamiętania już przy pierwszym przesłuchaniu mówić w żadnym wypadku mówić nie można. Z tego stereotypu wyłamuje się tylko Latimer, którego gitara brzmi, ale tylko chwilami, mniej romantycznie i tkliwie, bardziej dosadnie, dynamicznie i z „przytupem” niż w warunkach studio nagraniowego. Pewnym novum jest ponowna obecność Bardensa, „rozwiedzionego” oficjalnie z „Wielbłądem” i trzeba podkreślić, że organy pod jego wodzą wzbogacają brzmienie, zajmując w „Wait” i dwóch ostatnich odcinkach koncertu rolę wiodącą. Nie chciałbym szukać usprawiedliwienia dla ekipy Camela, ale ten koncert odbył się w niezbyt ciekawej fazie historii zespołu i dokumentuje częściowo materię stworzoną w studio, w której pojawiły się także słabsze argumenty kreatywności artystycznej, które mimo zgrabnych rąk Latimera na gitarowym gryfie trudno oszlifować w dźwiękowe diamenty.

Warto nadmienić, że w roku 2009 ukazał się dwupłytowy remaster z omawianego koncertu prezentujący dużo obszerniejszy materiał z londyńskiej sali Hammersmith Odeon z 11. maja 1984, a wydany przez Esoteric Recordings. Jest to o wiele pełniejsze wydawnictwo, obejmuje dwa dyski, posiada w porównaniu do materiału wyjściowego kilka pozycji ze ścieżek „Stationary Traveller” dotąd w wersjach koncertowych niepublikowanych oraz poprzestawianą kolejność utworów, która wygląda następująco:

CD1

1.Pressure Points

2.Drafted

3.Captured

4.Lies

5.Refugee (*)

6.Vopos (*)

7.Stationary Traveller (*)

8.West Berlin

9.Fingertips

CD2

1.Sasquatch

2.Wait

3.Cloak And Dagger Man (*)

4.Long Goodbyes (*)

5.Rhayader

6.Rhayader Goes To Town

7.Lady Fantasy (*)

(gwiazdką oznaczone nagrania bonusowe).

Ta edycja to już zupełnie inna bajka. Z wyjątkiem „Lady Fantasy”, żelaznego punktu koncertowego Camela rozciągniętego w czasie, otrzymujemy niesamowity upominek i absolutną rzadkość, mianowicie koncertową rejestrację wykonania „Stationary Traveller”. Jakość dźwięku bardzo dobra! Należy to odczytać jako zarzut wobec wydania jednopłytowego brzmiącego płasko i mało przestrzennie. Istotniejszym czynnikiem jest tzw. setlista, która tworzona jest z rozmysłem, stopniując napięcie i „podkręcając” zainteresowanie słuchaczy. Słuchając zawartości z jednej płyty, odbiorca ma wrażenie, jakby z programu powycinano fragmenty, bez których koncertowy „organizm” nie funkcjonuje jak należy. Tę słabość „Pressure Points- Live In Concert” z 1984 należy oczywiście zapisać na koncie minusów.

Krótko podsumowując, fan twórczości Camela połknie ten album „bez popitki” wybaczając potknięcia, słuchacz nie mający zbyt często kontaktu z kompozycjami zespołu momentami pokręci nosem z niezadowolenia. Ale „Est la vie!”.

Ocena 3/6

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5034003
DzisiajDzisiaj1719
WczorajWczoraj2397
Ten tydzieńTen tydzień9426
Ten miesiącTen miesiąc37654
WszystkieWszystkie5034003
18.223.107.124